Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 64567 articles
Browse latest View live

Tylko na Antyweb – wiemy jak będzie wyglądać nowa aplikacja WiMPa na iOS!

$
0
0
ipad4_white_portrait kopia1

WiMP zabrał się ostro do roboty – premiera oferty HiFi, czyli muzyki w bezstratnym formacie oraz webowej wersji usługi to najwyraźniej tylko początek walki o użytkowników. Zapowiadana aktualizacja mobilnej aplikacji WiMPa dla iPhone’a oraz iPada nadchodzi wielkimi krokami, a my już dzisiaj, przed jej premierą, dysponujemy zrzutami ekranu obydwu wersji aplikacji.

Aplikacja instalowana na iPodach touch oraz iPhone’ach nie może poszczycić się dziś wysokimi notami wśród użytkowników. Problematyczna nawigacja i zdezaktualizowany interfejs to najczęściej wytykane wady, ale wygląda na to, że WiMP zamierza je wszystkie wyeliminować. Wzorem najpopularniejszych aplikacji, WiMP także zdecydował się na porzucenie dolnego panelu, jako menu nawigacyjnego na ten wysuwany z lewej krawędzi ekranu oraz spłaszczenie interfejsu (przystosowanie do iOS7). Daje on znacznie większe możliwości, co od razu zauważamy przeglądając dostępne zrzuty ekranu. Dzięki niemu zyskujemy bardzo łatwy dostęp do sekcji „Moja Muzyka” (o której za chwilę) oraz „Zawartość offline”, gdzie znajdziemy wszystkie multimedia zapisane w pamięci urządzenia. Znalazły się tam także skróty do nowości, sugerowanych playlist, ustawień, przyjaciół, oraz opcji wyszukiwania audio. Prawdopodobnie panel ten będziemy aktywować gestem poziomym od krawędzi ekranu ku środkowi.

1

2

To z czego korzystamy najczęściej to zapisane przez nas utwory, playlisty, albumy i wykonawcy, a dotychczasowa aplikacja WiMPa wcale nam tego nie ułatwiała. Dlatego w nadchodzącej aktualizacji skupiono się właśnie na uporządkowaniu zapisanych i oznaczonych jako ulubione treści. Efektem jest nowy sposób nawigacji, który przypomina to co znajdziemy w Spotify – w górnej części ekranu znajdują się zakładkami z konkretnymi kategoriami, a pomiędzy nimi najprawdopodbniej możliwe będzie przemieszczanie się poprzez wykonanie poziomego gestu w jednym z kierunków.

image

IMG_0032

WiMP coraz chętniej promuje także posiadane w swojej ofercie teledyski w jakości HD (łatwo dostępne z podstrony wykonawcy) oraz funkcję wyszukiwania audio, która działa na tej samej zasadzie co SoundHound czy Shazaam. Do tej pory była ona nieco ukryta, teraz WiMP zdecydował się „wyciągnąć” na pierwszy plan.

Jeśli chodzi o wysuwany panel, to na podobny zabieg zdecydowano się w przypadku aplikacji dla iPada. Jego zawartość jest taka sama jak w wersji aplikacji dla iPhone’a, lecz pozostałe elementy interfejsu prezentują się nieco inaczej – oczywiście ze względu na znacznie większą dostępną przestrzeń na ekranie. Ekran „Moja muzyka” to teraz cztery prostokąty wyświetlajace pobieżnie zapisaną przez nas zawartość. Ekrany Nowości oraz Playlisty wzorowane były na tym, co znajdziemy w webowej odsłonie usługi, a ta trzeba przyznać wygląda teraz naprawdę nieźle.

IMG_0033

IMG_0036

Pojawienie się nowej wersji aplikacji WiMPa dla iOS to kwestia godzin lub dni. Myślę, że jest na co czekać, ponieważ wiele wskazuje na to, że jeden z najpoważniejszych argumentów przeciw rozpoczęciu płatnej subskrypcji stanie się niedługo przeszłością. Gdy tylko aplikacja zostanie udostępniona poinformujemy Was o tym i oczywiści zrecenzujemy wszystkie nowości, jakie WiMP przygotował dla posiadaczy iPhone’ów, iPadów i iPodów touch.

The post Tylko na Antyweb – wiemy jak będzie wyglądać nowa aplikacja WiMPa na iOS! appeared first on AntyWeb.


Modern Combat 5: Blackout, czyli Call of Duty i Battlefield na małym ekranie

$
0
0
Screenshot_2014-07-27-23-27-30

Świat gier mobilnych nie ma zbyt wiele do zaoferowania hardkorowym graczom. Większość produkcji w sklepach z aplikacjami to typowe casuale – do pogrania w autobusie, w kolejce do lekarza czy na kanapie w leniwy, niedzielny wieczór. Ale to się zmienia, a symbolem tych zmian są takie tytuły jak najnowszy Modern Combat 5: Blackout, który czerpie pełnymi garściami z wysokobudżetowych FPS-ów na pecety i konsole.

Artykuł pochodzi z serwisu z recenzjami aplikacji mobilnych AntyApps.

Firmę Gameloft można kochać lub nienawidzić. Miłość tą budują kolejne wspaniałe produkcje z gatunku AAA, które mają z reguły o wiele więcej do zaoferowania nich twory innych deweloperów. Nienawiść bierze się natomiast z tendencji do agresywnego monetyzowania swoich produktów – wciskania na siłę mikropłatności do niemalże każdego elementu rozgrywki. Tym razem jest inaczej. Modern Combat 5: Blackout jest całkowicie pozbawiony tego typu mechanizmów. Ma to swoją cenę, bo gra w sklepach z aplikacjami jest wyceniona na 23 złote. To dużo w porównaniu z wieloma innymi tytułami tutaj obecnymi. Czy warto się skusić?
Screenshot_2014-07-26-10-04-08Screenshot_2014-07-27-02-48-16
Seria Modern Combat zdołała już zapisać się złotymi zgłoskami w sercach mobilnych graczy. Chyba nie przesadzę pisząc, że jest to mobilny odpowiednik tytułów takich, jak Call of Duty czy Battlefield. Nie znajdziemy tutaj nic odkrywczego – ot liniowe pokonywanie kolejnych poziomów z karabinem w dłoniach i likwidowanie przeciwników okraszone dodatkami w postaci systemu rozwoju postaci czy sekwencjami QTE (Quick Time Event).

Prawdę powiedziawszy Modern Combat 5: Blackout na tym polu nie różni się specjalnie od poprzedniczek. Gra jest do bólu liniowa. Wcielamy się tutaj w żołnierza specjalnej jednostki i stajemy przed zadaniem uratowania świata przed terrorystami. W tym celu odwiedzimy m.in. Wenecję, Tokio i szereg innych zakątków świata, gdzie czekać będą na nas różnego rodzaju zadania.
Screenshot_2014-07-27-23-25-41Screenshot_2014-07-27-23-23-58
Atutem gry jest widowiskowość. Każdy poziom charakteryzuje się bardzo wysoką dynamiką akcji. Praktycznie nie ma chwili wytchnienia, bo stale coś się dzieje – wyskakujący przeciwnicy, sekwencje QTE, eksplozje, pościgi i zwroty akcji (tylko pozorne). Twórcy czerpali tutaj wiele inspiracji z wysokobudżetowych FPS-ów na desktopy i konsole i jest to mocno widoczne na każdym kroku. Jednocześnie nie da się oprzeć wrażeniu, że każda misja to wędrówka wąskim korytarzem z punktu A do punktu B. Niemniej jest to szalenie przyjemna i satysfakcjonująca podróż. Gra zawdzięcza to fantastycznemu modelowi strzelania, intuicyjnemu sterowaniu, a także smaczkami, jak wspomniane sekwencje QTE.
Screenshot_2014-07-27-23-27-18
Rozgrywka jest podzielona na szereg krótkich misji, w trakcie których mamy do zrealizowania trzy cele. Obok podstawowych wyzwań, jak ochrona któregoś z towarzyszy czy dotarcie do wskazanego punktu znajdują się tutaj również takie zadania, jak ustrzelenie określonej liczby headshotów, wykazanie się celnością powyżej wskazanego progu czy pokonanie w określony sposób bossa. Opłaca się starać, bo im lepiej przejdziemy dany poziom, tym większe korzyści przyniesie to naszej postaci.
Screenshot_2014-07-27-23-20-31
O jakich korzyściach mowa? Twórcy zaimplementowali tutaj bardzo rozbudowany model rozwoju, który pozwala nam rozwijać żołnierza na kilka sposobów. Wszystko sprowadza się do czterech klas: szturmowca, snajpera, zwiadowcy oraz wsparcia. Awansując na kolejne poziomy otrzymamy punkty do ulepszania wybranych współczynników. Oprócz tego do dyspozycji oddano nam też szeroki wachlarz uzbrojenia wraz z licznymi upgrade’ami. Jest zatem w czym przebierać.
Screenshot_2014-07-27-23-22-12Screenshot_2014-07-27-23-22-02
Wątek dla pojedynczego gracza wystarczy nam na jakieś 5 godzin gry, a co potem? Tryb wieloosobowy to jeden z z największych atutów Modern Combat 5: Blackout. Możemy tutaj toczyć boje w jednym z kilku trybów rozgrywki. Obok klasyków, jak deathmatch czy team deathmatch znajdziemy również capture the flag czy ochronę VIP-a. Nie chcemy grać z obcymi? Żaden problem. Gra pozwala na stworzenie własnego zespołu znajomych i wspólną zabawę. Gameloft mocno stawia na ten tryb zabawy, a poprzednie odsłony Modern Combat udowodniły, że multiplayer w FPS-ach na urządzeniach mobilnych jest grywalny (i daje frajdę).

Nie można też pominąć systemu eventów, które stawiają przed graczami nowe wyzwania. Co jakiś czas Gameloft organizuje inne wydarzenie, w którym gracze rywalizują ze sobą w np. liczbie headshotów czy celności. Za sukcesy na tym polu można otrzymać szereg korzyści, które przyśpieszą rozwój naszej postaci.
Screenshot_2014-07-26-10-06-03
Gra wygląda przepięknie, co jednak wiąże się z koniecznością posiadania odpowiednio mocnego urządzenia (mój LG G2 po godzinie zabawy mógł pełnić rolę grzałki). Twórcy przede wszystkim postawili na efektowność i to widać po dynamicznie zmieniającym się oświetleniu, zróżnicowanych lokacjach oraz dużej liczbie eksplozji. Niestety te ostatnie trochę kuleją i odstają od reszty elementów. Pewne zastrzeżenia mam również do modeli postaci. Szczególnie jest to widoczne podczas sekwencji QTE, gdzie w oczy rzucają się piksele i poszarpane krawędzie. Ogólne wrażenie jest jednak bardzo pozytywne. Największe wrażenie robią niektóre detale, jak np. pluskająca woda czy efekty wystrzałów. Na tym polu nowy Modern Combat wyznacza nowy poziom mobilnej rozgrywki.

Modern Combat 5: Blackout nie jest teoretycznie niczym odkrywczym. To wszystko już było grane na w Battlefieldzie czy Call of Duty. Platformy mobilne jednak dotąd nie widziały takiego natężenia elementów typowych dla FPS-ów z nurtu AAA. Czyni to opisywaną produkcję szalenie grywalną i wciągającą. I choć shooter na ekranie dotykowym przez niektórych może zostać uznany za herezję, to tutaj sprawdza się to naprawdę nieźle. Szczególną uwagę należy zwrócić też na udany debiut na wszystkich trzech platformach: Androidzie, iOS Windows Phone (oraz Windows 8.1 jako Universal App, a więc kupując ją na WP możemy grać bez dodatkowych opłat również na desktopie. Fantastyczna sprawa). Myślę, że zdecydowanie nie będziecie żałowali tych 23 złotych, a kupując MC5 dacie jednocześnie Gameloftowi do zrozumienia, że chcemy więcej takich gier. Bo chcemy, prawda?

The post Modern Combat 5: Blackout, czyli Call of Duty i Battlefield na małym ekranie appeared first on AntyWeb.

Secret Service – tytuł, który podzielił kraj

$
0
0

Doskonała inicjatywa, wspaniały comeback, reaktywacja legendy czy skok na kasę, chamski wyzysk i złodziejstwo w biały dzień? Powrót Secret Service podzielił kraj równie mocno, jak wojny PO-PiS. Tym samym stał się bodaj największym socjologicznym fenomenem ostatnich miesięcy. Pozwolę sobie na mały komentarz jako człowiek oskarżany o udział w spisku i wynoszenie walizek pieniędzy…

Jak to z moim udziałem w zbrodni było

Pewnego pięknego dnia (prawdę mówiąc, wieczorem) zadzwonił telefon. Po drugiej stronie kabla odezwali się spiskowcy. Rozmowa była prosta, propozycja klarowna. Otóż panowie wpadli na ryzykowny, ale ambitny pomysł wydania czasopisma o grach. Nie kolejnego jednak powielającego utarty wzorzec, lecz wnoszącego nową jakość, nowe rozwiązania i szersze spojrzenie. Pismo miało pojawić się podczas Poznań Game Arena.

Jaki miał być w tym mój udział i za co te walizki pieniędzy? Otóż zaproponowano mi, bym do inauguracyjnego numeru napisał artykuł. O czym? Tego jeszcze zdradzać nie będę, ale i jest to nieważne w kontekście samej opowieści. Stawkę, jaką mi zaproponowano, uważałem i uważam za bardzo porządną, ale jednocześnie jest to kwota, za którą większość osób krytykujących comeback Secret Service nie kiwnęłaby palcem. Jeśli wciąż żyjecie w przekonaniu o bajecznej kasie dziennikarzy, to wyłączcie swoje silniki – kryzys w mediach nastał znacznie wcześniej niż ten ogólnoświatowy gospodarczy. Podaż mediów przewyższa popyt, więc dziennikarze, kiedyś paniska, dziś przędą na głodowych racjach. C’est la vie.

Propozycję więc przyjąłem. Czy wiedziałem, że chodzi o Secret Service? Nie, tego prawdopodobnie nie wiedział na początku nikt poza pomysłodawcą, który zachował tajemnicę do końca. Umowa, którą podpisałem, również nie zwierała żadnych odniesień do rzeczonego tytułu. Nic więc w tym dziwnego, że gdy usłyszałem o reaktywacji Secret Service, ucieszyłem się (choć sam wychowałem się na tytułach wcześniejszych – Bajtku i Komputerze), ale kompletnie nie skojarzyłem faktów, uznając a priori, że natłok imprez growych i całkiem udanych zinów okolicznościowych musiał zmultiplikować ideę powrotu do druku. Jakże więc byłem zdziwiony, gdy przywitano mnie na pokładzie SS!

Skok na kasę

Gwałtowna (to chyba najlepsze określenie) akcja związana z powrotem Secret Service uderzyła w środowisko niczym dobrze naostrzona siekierka. Jak zawsze przy podobnych okazjach, uaktywniły się środowiska spod znaku „nie znam się, więc się wypowiem”.

Robertowi Łapińskiemu i Piotrowi Mańkowskiemu zarzucono skok na kasę, stosunek analny z czytelnikami i Bóg wie, co jeszcze. A to wszytko, co znajdziecie w sieci, to mało, bo przecież trzeba dodać, że inicjatorzy pomysłu zostali zasypani elektroniczną korespondencją od, niespodzianka!, anonimów grożących, plujących i defekujących na inicjatywę. Sam Mańkowski napisał mi w mailu takie oto znamienne zdanie:

Ja od kilku lat ceniłem sobie spokój, pisałem scenariusze, wychowywałem synka… A teraz…

No właśnie. Z drugiej jednak strony zbiórka funduszy na reaktywację Secret Service okazała się największym sukcesem crowdfundingu w Polsce! Zebrać 100 tysięcy w dobę, to jest wyczyn, który potwierdza też, jak wysoki kredyt zaufania otrzymali Łapiński i Mańkowski. Kredyt, którego udzieliłem Im również ja jako osoba prywatna, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że sam mam swój skromny udział w tym przedsięwzięciu.

Wiadomo jednak, że żyjemy w kraju, w którym tradycją narodową jest podcinać skrzydła każdemu, komu się uda. Jeszcze w latach osiemdziesiątych śpiewał o tym zespół Lady Pank:

Wczoraj skoczyłem, miałem skrzydła jak ptak
Raz jeden w życiu każdy chyba to czuł
Ktoś nagle krzyknął: „Tak to każdy by chciał!”
Coś pochwyciło i ściągnęło mnie w dół

Czy zarzuty i obawy krytyków i krytykantów są uzasadnione? Obawy zapewne tak – myślę, że i sami inicjatorzy projektu drżą przed porażką, ale też dzięki temu starają się trzy razy bardziej. Póki nie otrzymamy pierwszego egzemplarza, trudno będzie powiedzieć, czy projekt do końca wypalił, ale ujawniany sukcesywnie skład redakcji wróży zdecydowany sukces. Nie mówię tu o sobie, ale spójrzcie – dziś właśnie ogłoszono, że będzie do SS pisał Mirek Filiciak, a tego pana przedstawiać nie trzeba.

A zarzuty? Nie spotkałem choć jednego, z którym warto by dyskutować, jednak niejako z obowiązku przytoczę tu kilka z nich.

Spłacanie długów starej spółki

Powstał nawet fanpage temu zarzutowi poświęcony. Znajdziecie tam kilka różnych teorii spiskowych, z których jedna jest głupsza od drugiej. To, że Łapiński kupił (czy w inny sposób nabył) prawa do tytułu, nie oznacza, że ma to cokolwiek wspólnego z dawną spółką i jej długami. A jeśli dziwi Was reaktywacja, to włączcie telewizor lub przejdźcie się do najbliższego sklepu – czy nazwa Frugo coś Wam mówi? No właśnie. Sprzedaż i kupno praw to najzwyklejsza praktyka rynkowa.

Dość powiedzieć, że pierwszą firmą, która miała prawa do „egranizacji” Wiedźmina, była spółka Metropolis Software House, która najpierw kupiła je od Sapkowskiego, a potem sprzedała CDP. Czy dziś ktokolwiek mówi, że CDP dokonało skoku na kasę, by spłacać długi Metropolis? Ludzie, ogarnijcie się…

Oni na tym zarobią!

Ha, oto zarzut godzien pucharu za suchar. Łapiński i Mańkowski za swoją ciężką pracę chcą pieniędzy! Toż to skandal! Bo przecież wszyscy pracujemy dla idei i rezygnujemy z należnych nam poborów, względnie oddajemy je na domy dziecka, a żywimy się i odziewamy marzeniami…

Zarzut, że twórcy pomysłu chcą na nim zarobić, jest tak głupi, że ciężko to skomentować. Oczywiście, że chcą i mają do tego prawo! Po to wymyślane są startupy, rejestrowane firmy, reaktywowane różne pomysły, by je zmonetyzować, ale korzyść jest obustronna – wszak konsumenci kupują określoną zawartość, określoną jakość.

Mało tego, mówi się otwarcie o tym, że to skandal, iż twórcy zebrali pieniądze, a jednak będą pismo sprzedawać. A co ma piernik do wiatraka? Nie chcesz płacić? Nie płać. Nie chcesz kupować SS? Nie kupuj. Możesz też nie dorzucać się do crowdfundingu, a pismo przeczytać potem u kogoś, kto je kupił. Nikt Ci niczego do ręki nie wciska. A co do samej sprzedaży detalicznej – tylko osoba, która przyleciała wczoraj z Marsa, nie wie, iż ze sprzedaży czasopisma najczęściej nie zwraca się nawet koszt samego druku.

Wypaczenie idei crowfundingu

Ten zarzut z kolei jest makabrycznie przekombinowany. Nie można mówić, że pomysł zgodny z regulaminem systemu crowdfundingowego, jest wypaczeniem idei. To bzdura. Mańskowski i Łapiński postanowili wskrzesić dawne pismo o grach. Poprosili o pomoc potencjalnych czytelników. Wsparcie otrzymali chociażby od samego Adriana Chmielarza, mimo iż nie był On nigdy wielkim fanem SS. A jednak przyznał On twórcom kredyt zaufania. Gdzież więc tu jakiekolwiek wypaczenie?

Reasumując

Prawda jest zawsze ta sama – chodzi o pieniądze (i zazdrość). Uznaje się, że rynek czytelniczy to tort, który dzielony jest na kawałki przez wydawców. Im chętnych więcej, tym mniejsze kawałki. Nowy gracz na rynku to więc teoretycznie mniejsze przychody dla pozostałych. Nikt jednak nie powie tego wprost, bo przecież, jak sobie już powiedzieliśmy, nikt nie pracuje dla pieniędzy.

Zabawne jest to, jak wielkie koło zatoczyła historia. Kiedy gwałtownie rozwinęła się sieć, media drukowane przypuściły atak na Internet, bojąc się o swój status quo. Teraz to Internet psioczy na nowe pismo drukowane. A przecież, na litość Cthulhu, to kwartalnik! Ileż walizek z pieniędzmi mogą z tego wynieść Łapiński i Mańkowski? Przeliczcie sobie, a przekonacie się, że fortuny nikt tu nie zarobi. Ale nawet jeśli obalimy mit o skoku na kasę, pozostanie zazdrość. A na to już nie ma silnych…

Mieszkam w Polsce – to widać, słychać i czuć.

Pisane nad wodą, w słońcu, na plaży, z dala od hejtu…

 

The post Secret Service – tytuł, który podzielił kraj appeared first on AntyWeb.

Z jakiej aplikacji często korzystałem na wakacjach? Z żadnej

$
0
0
iPhoto

Wakacje to bardzo dobry moment na obserwowanie jak przeciętny konsument używa technologii i do czego. Wakacje to też przede wszystkim wypoczynek, nie będę wam jednak pisał o tym jak kąpałem się w morzu. Chciałem się natomiast podzielić kilkoma wakacyjnymi spostrzeżeniami i wnioskami z wakacji.

Mam taką przypadłość (może z racji tego, co robię na co dzień), że będąc poza domem obserwuję zachowania ludzi, zwracam uwagę na sprzęt z jakiego korzystają, do czego go wykorzystują itp. Wakacje oczywiście są dość specyficzne ponieważ naszym priorytetem jest wypoczynek – pytanie natomiast jak w tym wypoczynku pomagają nam gadżety i technologia?

Oto kilka moich wniosków z tegorocznych wakacji. Najpierw na podstawie własnego zachowania. Podczas dwóch tygodni, które spędziłem z rodziną poza domem praktycznie zapomniałem, co to jest smartphone. Często przez kilka dni nie brałem telefon do ręki. To co natomiast najczęściej robiłem kiedy już go uruchomiłem to szybki przegląd poczty. Puściłem też parę razy zdjęć z komputera na Fecebooka. I tyle.

Uwagę moją zwrócił fakt, że nie miałem kompletnie żadnej potrzeby na skorzystanie z aplikacji mobilnych. Zamiast tego posługiwałem się papierową mapą, pytałem ludzi o restaurację, bilety na autobus kupowałem w recepcji hotelowej, a fotki z podróży robiłem klasycznym aparatem fotograficznym.

I wiecie co? Okazuje się, że takie odcięcie od technologii jest nie tylko przyjemne, ale też często o wiele bardziej wartościowe podczas podróżowania. Zgubienie się w przepięknym Korfu i rozszyfrowywanie greckich nazw ulic było o wiele ciekawszą przygodą, niż odpalenie smartphona z mapą i odnalezienie celu.

No ale wakacje to wakacje, dość specyficzny okres w ciągu roku kiedy to nasze cele są zupełnie inne.

Jeśli chodzi o obserwacje otoczenia to są one następujące. W przypadku kiedy odetniemy konsumentów od łatwych i szybkich mediów jakimi są TV i Internet nagle okazuje się, że wszyscy czytają. Książki, gazety, czasopisma. To jest główne zajęcie wypoczywających na wakacjach ludzi (chodzi oczywiście o te mniej aktywne formy odpoczywania). Nadal też znaczącą przewagę mają książki i czasopisma w formie papierowej. Sporadycznie widywałem ludzi z czytnikami czy czytających z tabletów.

Kolejna rzecz to znikoma obecność urządzeń Appla. Nawet jeśli chodzi o tablety to dominowały te z systemem Android. Tak samo było jeśli chodzi o smartphony. Co ciekawe też w przypadku tabletów nie było jednej dominującej marki, wręcz przeciwnie, wielu z nich nie byłem w stanie zidentyfikować jeśli chodzi o producenta.

Kolejna ciekawostka to dominacja aparatów fotograficznych nad smartphonami jeśli chodzi o wakacyjne zdjęcia. Mało kto próbował robić tabletem czy smartphonem zdjęcia przepięknych krajobrazów, które miałem przyjemność oglądać. W ruch szły lustrzanki i proste aparaty fotograficzne, które i tak dużo lepiej radzą sobie z zdjęciami w trudniejszych warunkach. Wygląda więc na to, że kiedy chcemy zrobić naprawdę dobre zdjęcie, mimo całej mody na fotografowanie smartphonami, sięgamy bo klasyczne, pewne i sprawdzone rozwiązania.

Na koniec

Jeśli smartphony i tablety chcą opanować również nasz czas wolny podczas wakacji to mają jeszcze sporo do odrobienia. Przede wszystkim elementem bardzo utrudniającym korzystanie z nich jest czytelność ekranu. Mam jednak nadzieje, że producenci szybko nie rozwiążą tego problemu ponieważ widok zaczytanej w książkach plaży pełnej turystów był o wiele milszy, niż masy ludzi wpatrzonych w ekrany telefonów/tabletów.

Zdjęcie do artykułu jest własne, zrobione aparatem Samsung NX30

The post Z jakiej aplikacji często korzystałem na wakacjach? Z żadnej appeared first on AntyWeb.

Twórca Quake’a i Dooma: „pecety dominują na rynku gier wideo”

$
0
0
johnromero

Jeszcze pamiętam czasy, kiedy wszyscy wieszczyli koniec pecetów, a przynajmniej dalej postępującą marginalizację tego segmentu. Granie na komputerach osobistych miało zaniknąć, albo ledwie dyszeć, napędzane heroicznym wysiłkiem woli małej grupki idealistów i pasjonatów. Jak wszyscy wiemy, jest zupełnie inaczej – zabawa na pecetach kwitnie. Dlaczego? Niech odpowie Wam John Romero.

Kim jest właściwie John Romero? To jeden z najbardziej szanowanych twórców gier wideo – osoba odpowiedzialna za dużą część Wolfensteina 3D, Dooma czy Quake’a. Podczas gdy John Carmack odpowiadał w dużej mierze za technikalia, tak Romero był osobą, która zajmowała się częścią konceptualną właściwej zabawy. To jemu zawdzięczamy m.in. nazwę „deathmatch”, odnoszącą się do trybu multiplayer w strzelaninach. Dziś nie ma już takiego wzięcia jak kiedyś, nie oznacza to jednak, że nie pracuje w branży i nie wiedzie mu się nieźle.

Zdaniem Romero są dwa główne czynniki, które odpowiadają za sukces pecetowego grania w ostatnich latach. Są to przede wszystkim: free-to-play i wyprzedaże na Steamie.

Mając peceta masz dostęp do gier free-to-play i gier na Steama sprzedawanych po pięć dolców. Pecety dziesiątkują konsole, chociażby samą ceną. Free-to-play zabiło setki studiów AAA. – John Romero

Odnosząc się jeszcze do kwestii free-to-play designer stwierdził, że powodem, dla którego wielu graczy nie lubi free-to-play, jest kiepska praca projektantów. Zdaniem Romero trzeba sprawić, aby gracze chcieli płacić, a nie musieli. Trudno się z tym nie zgodzić.

Osobiście sądzę, jest jest w tym sporo uproszczenia, a także nie patrzenia na sprawę z szerszej perspektywy, ale generalnie rzecz biorąc… tak – głównymi, bezpośrednimi przyczynami, dla których pecety w tej chwili na nowo rozkwitają, są właśnie free-to-play i wyprzedaże. Nic oczywiście nie stoi na przeszkodzie, żeby producenci konsol wzięli co najlepsze z nowych trendów na PC i starali się je przenieść na swoje systemy, ale… no właśnie – w tym przypadku muszą się oni starać, pozyskiwać, delegować środki. Rynkiem PC nikt nie steruje, a co za tym idzie, nikt nie ponosi kosztów kierowania. Sony czy Microsoft mogą zachęcać twórców produkcji free-to-play czy deweloperów niezależnych do wydawania swoich gier na ich sprzęty, ale jest to zadanie ciężkie, a w dodatku spotykające się z silnym oporem „dużych” partnerów, z którymi trzeba dobrze żyć, z wielkimi wydawcami pokroju EA, Activision czy Ubisoft.

The post Twórca Quake’a i Dooma: „pecety dominują na rynku gier wideo” appeared first on AntyWeb.

Pora pożegnać wiadomości w aplikacji mobilnej Facebooka i polubić się z Messengerem

$
0
0
2014-04-10_115659

Drażnią Was Facebook Chat Heads, a na słowo „Messenger” dostajecie nieprzyjemnych dreszczy? Niebawem spełni się zatem Wasz największy koszmar. Moduł wiadomości w oficjalnej aplikacji mobilnej Facebooka idzie w odstawkę, a zastąpi go oczywiście samodzielnie działający komunikator serwisu. 

Zaskoczeni? Niestety nie jest to wyrok wydany niespodziewanie, bo pierwsze informacje na temat końca wiadomości w oficjalnej aplikacji Facebooka pojawiały się już dobrych kilka miesięcy temu. Od tamtej pory Zuckerberg i spółka straszyli stosownym komunikatem, który zachęcał użytkowników do przesiadki na mniej lub bardziej lubianego Messengera. Nie były to słowa rzucane na wiatr. Jeszcze w tym tygodniu pojawi się aktualizacja, która na stałe wyłączy dostęp do systemu wiadomości w mobilnej aplikacji. Od oficjalnego komunikatora nie będzie zatem odwrotu.

Powód jest prozaiczny. Facebook chce się skupić na rozwoju jednej platformy do komunikacji między użytkownikami i nie trwonić środków na implementowanie nowych funkcji i zapewnianie zgodności modułowi, który był tylko marną namiastką Messengera. Trzeba jednak zauważyć, że właśnie za to liczne grono użytkowników go kochało – żadnych wskakujących na pulpicie awatarów, brzęczących dźwięków i borykania się z nieustanną dostępnością na facebookowym chacie (co prawda to wszystko da się obejść w ustawieniach Messengera, ale po co, skoro jest ekhm… było prostsze rozwiązanie).

admiral_ackbar_says_its_a_trap

I choć sam nie wyobrażam sobie właściwie dziś korzystania ze smartfona bez zainstalowanego Messengera to jestem w stanie zrozumieć motywy tych wszystkich użytkowników, którzy dotąd nie zdecydowali się na niego przesiąść. Niemniej trzeba przyznać, że sama aplikacja jest zupełnym przeciwieństwem tego, co reprezentują (lub dotąd reprezentowały – opinie są podzielone) mobilne twory wychodzące spod ręki inżynierów Facebooka (200 mln użytkowników jest chyba podobnego zdania – a przynajmniej część z nich). Weźmy chociażby takie smaczki jak udostępnianie zdjęć, które jest tutaj rozwiązane fantastycznie. Duże wrażenie robi też moduł konwersacji grupowych i możliwość przypinania ich na wspólnym ekranie. Ciekawostką są natomiast te wszystkie dodatki, jak krótkie sekwencje wideo czy nagrania audio. W mojej opinii Facebook Messenger to produkt solidny i dopracowany. Sam Facebook zachęca do korzystania z niego za pomocą suchych liczb. Otóż użytkownicy komunikatora odpowiadają na wiadomości o 20 proc. szybciej, a to sprzyja bardziej intensywnej i wzmożonej komunikacji ze znajomymi.

Ale to jedynie wierzchołek góry lodowej. Nie od dziś się mówi o planach monetyzacji tej marki. Dziennie użytkownicy Facebooka przesyłają 12 mld wiadomości, a więc jest o co walczyć. Nie wiadomo jednak, jak będzie to wyglądało w praktyce. Na płatnych paczkach z emotikonami Zuckerberg daleko nie zajedzie, a wprowadzenie opłat za korzystanie z aplikacji byłoby strzałem w stopę. Więc może jednak reklamy? To rozwiązanie wydaje się być najbardziej prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że przychody ze sprzedaży reklam stanowią przytłaczający odsetek wszystkich przychodów Facebooka. Może się zatem okazać, że symboliczna rezygnacja z modułu wiadomości i zmuszenie użytkowników do korzystania z Messengera to zwykła, reklamowa pułapka.

The post Pora pożegnać wiadomości w aplikacji mobilnej Facebooka i polubić się z Messengerem appeared first on AntyWeb.

Przedsprzedaż iPhone’a 6 – tanio nie jest…

$
0
0
Brikk iPhone

Plotki na temat iPhone’a 6 pojawiają się w branży od dobrych kilku kwartałów. W ostatnich miesiącach przybyło naprawdę dużo przecieków (większość rzecz jasna z „dobrze poinformowanego źródła”), nierzadko w formie zdjęć prezentujących nowy smartfon lub jakiś jego element. Szum wokół urządzenia już teraz jest spory, a wiadomo przecież, że to preludium do chyba najgłośniejszego tegorocznego wydarzenia na rynku mobilnym. I mogłoby się wydawać, że od rozpoczęcia sprzedaży produktu dzieli nas jeszcze trochę czasu, ale… Zaczęło się! Chętni potrzebują jednak naprawdę grubego portfela.

Jakiś czas temu w mediach głośno zrobiło się o przedsprzedaży iPhone’a uruchomionej na japońskim Amazonie. Ostatecznie oferta zniknęła, a jeśli ktoś z niej wcześniej skorzystał, to prawdopodobnie w bezsensowny sposób wydał znaczną sumę. Jeszcze bardziej swoje konto mogą odciążyć osoby, które skorzystają z oferty firmy jubilerskiej Brikk – także i ona postanowiła uruchomić przedsprzedaż kolejnego flagowca Apple. I to nim dojdzie do odkrycia wszystkich kart. Tym razem należy być w miarę pewnym, że produkt trafi do rąk klienta. Co więcej: będzie to biżuteria przez duże B.

Firma Brikk wystartowała z przedsprzedażą iPhone’a 6 i oprócz ozdób w postaci drogich metali i diamentów, oferuje klientom sprzęt z 4,7-calowym ekranem oraz 128 GB pamięci wbudowanej. To w zasadzie jedyne dwa elementy specyfikacji, które można znaleźć na stronie jubilera. Trudno się temu dziwić – dane techniczne urządzenia nie zostały jeszcze potwierdzone. Na to przyjdzie nam poczekać do dnia premiery produktu. Czy zatem ograniczanie się firmy jubilerskiej do dwóch elementów wynika z braku plotek? Raczej nie – tych nie brakuje i firma mogłaby zaszaleć. Ale nie musi.

iPhone 6 złoto

Oferta kierowana jest do majętnych klientów, którzy kupią sprzęt nie ze względu na ilość pamięci RAM, ten czy inny procesor albo aparat, ale materiały użyte przy wykończeniu, markę jubilera oraz ostateczny efekt. Nie zmienia to faktu, że pojawiły się dwa elementy: wielkość ekranu oraz rozmiar pamięci przeznaczonej do przechowywania danych. Można na tej podstawie wywnioskować, że ludzie majętni kierują się tymi parametrami przy wyborze telefonu, że fablety stały się już popularnym produktem w segmencie modeli luksusowych, a także, że w branży panuje bardzo silne przekonanie, iż Apple dostarczy na rynek sprzęt ze znacznie większym wyświetlaczem, niż poprzednio. Ten jeden element uznano za pewnik. Jeżeli korporacja z Cupertino nie wprowadzi do sprzedaży urządzenia z 4,7-calowym ekranem, to chyba zrobi niespodziankę, jakiej nie zaserwowało od lat.

złoto iPhone

Propozycja firmy Brikk nie jest oczywiście potwierdzeniem, że na rynek zmierza duży iPhone – jubiler po premierze może się szybko wycofać z propozycji i dostarczyć klientom mniejszy (a może większy?) sprzęt w luksusowym wydaniu. Informację należy rozpatrywać w kontekście dowodu na to, że za parę miesięcy czeka nas naprawdę spore wydarzenie. Obserwuję tę branżę od kilku lat i nie jest dla mnie niespodzianką, iż premiera iPhone’a wywołuje spore emocje. Tym razem są one jednak zdecydowanie największe, najbardziej odczuwalne – segment mobilny po prostu żyje tym tematem, wszystko kręci się wokół niego.

Taka sytuacja ma oczywisćie swoje plusy z punktu widzenia Apple, firma nie musi podgrzewać atmosfery, bo ona już jest bardzo gorąca. Ten kij ma jednak dwa końce – jeśli tym razem oczekiwania szeroko pojętego rynku zostaną zawiedzione, to usłyszymy chyba najgłośniejszy jęk zawodu w historii korporacji. A może nawet biznesu mobilnego. Czy będzie to jednak równoznaczne z klęską korporacji z Cupertino? Nie zaryzykowałbym takiej opinii – Apple i tak powinno sprzedać dziesiątki milionów smartfonów, bo krytyka jakoś nie wpływa niekorzystnie na ich wyniki. Niemniej: ten balon może być przebity z wielkim hukiem.

PS Jeśli ktoś jest zainteresowany luksusowym iPhonem od Brikk, to powinien przygotować minimum 5 tys. dolarów…

The post Przedsprzedaż iPhone’a 6 – tanio nie jest… appeared first on AntyWeb.

Pogromca tabletów z Androidem – „ubrany w kafelki” i za jedyne 99 dolarów. Mamy chętnych?

$
0
0
66

Polityka Microsoftu zaczyna przynosić efekty – firma Kingsing, której nazwa niewiele może nam na razie powiedzieć, zaprezentowała swój nowy tablet z systemem operacyjny Microsoftu. Mowa oczywiście o Windows 8, który na rynku znajduje się już od 9 miesięcy. Nie jest to jednak kolejne urządzenie z serii „ja wam pokażę”, czyli przepychanek producentów próbujących udowodnić sobie nawzajem kto zdoła zaprezentować najlepszą specyfikację w najcieńszym wydaniu. Tym razem do czynienia mamy z próbą maksymalnego… zminimalizowania ceny.

Cena na poziomie 99 dolarów i podzespoły z niskiej, bądź średniej półki – taka ma być recepta Microsoftu i firmy Kingsing na opanowane przez tablety z Androidem rynki. Urządzenia kosztujące grosze w porównaniu do kwot, które przychodzi nam zapłacić za tablety od Apple czy samego Microsoftu nie powalają jednak na kolana – większość z nich jest jedynie źródłem frustracji i poczucia bycia oszukanym przez producenta oraz sprzedawcę. Być może nieco generalizuję, ale nie spotkałem jeszcze w pełni zadowolonej osoby, która zakupiła tablet z Androidem znajdujący się w przedziale cenowym od 200 do 400 złotych. Nie przeczę jednak, że takie istnieją, bo dobrze wiemy że nie wszyscy mają aż tak wygórowane oczekiwania.

Zawsze może być lepiej

215

To czym zachęcić mają tego typu produkty można porównać do strategii odnoszącej się do smartfonów z Windows Phone. Stosunkowo niedrogie urządzenia mają zapewnić nam płynność działania systemowych funkcji oraz dodatkowych aplikacji, co oczywiście godzić ma w to co oferuje Android. Oto co znajdziemy wewnatrz Kingsing W8 – aktualnie najtańszego tabletu z Windowsem 8: procesor Intel Baytrail 1.8GHz oraz układ graficzny Intel HD wraz z 1GB pamięci RAM, ekran dotykowy obsługujący 5 punktów, o przekątnej 8 cali i rozdzielczości 1280 na 800 pikseli. Wbudowaną pamięć 16GB można rozszerzyć za pomocą kart SDHC/SDXC, a do naszej dyspozycji są też głośniki stereo. Wbudowany modeuł Wi-Fi (standardy b,g,n), Bluetooth 4.0 i, uwaga, modem 3G to całkiem niezły zestaw za takie pieniądze. Bateria o pojemnośći 3500 mAh ma pozwolić na osiągnięcie od 6 do 8 godzin pracy co w teorii prezentuje się całkiem nieźle. W zestawie znajdziemy kabel microUSB oraz ładowarkę.

Zamawiamy?

Na ten moment nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć Wam czy i kiedy taki tablet będzie dostępny w naszym kraju, ale myślę, że premierę takiego urządzenia możemy uznać za początek. Początek ofensywy Microsoftu wspieranego przez coraz większą grupę producentów. Jest to spora szansa dla nich wszystkich, lecz przed nami jeszcze długa droga – Windows 8 nadal walczy z powszechną złą sławą, co ciągnie za sobą pewną niechęć wobec wszelkich produktów opartych tę platformę. Jeżeli wydajność takiego urządzenia będzie zadowolająca, a co najważniejsze okaże się lepsza od tego co oferują nam tablety z Androidem, to obrana przez Microsoft droga może okazać się jak najbardziej właściwa.

The post Pogromca tabletów z Androidem – „ubrany w kafelki” i za jedyne 99 dolarów. Mamy chętnych? appeared first on AntyWeb.


Nowe Lumie już niebawem: średnia półka nastawiona na foto

$
0
0
Lumia

Wczoraj pisałem o pogłoskach na temat topowego smartfonu HTC współpracującego z platformą Windows Phone. Sprzęt nadal nie został potwierdzony, ale niektóre źródła zapewniają, że to pewniak: w sierpniu poznamy model One z mobilnymi oknami na pokładzie. Swoja cegiełkę do tego rynku dorzuci zatem tajwański producent, a kolejne powinien dodać Microsoft – w Sieci krążą już doniesienia dotyczące dwóch nowych Lumii.

Zacznę od sprzętu HTC – jeśli wierzyć plotkom, to w drugiej połowie sierpnia na amerykańskim rynku pojawi się smartfon One (M8) for Windows (zakładam, że to umowna nazwa, ale nie zdziwiłbym się gdyby stała się oficjalną). Specyfikacja? Telefon prawdopodobnie nie będzie różnił się pod tym względem od już istniejącej wersji współpracującej z platformą Android. A to oznacza, że do rąk potencjalnych klientów trafi za około 600 dolarów naprawdę mocny sprzęt z mobilnym OS Microsoftu. W pierwszej kolejności będą to klienci operatora Verizon – trudno stwierdzić czy i ewentualnie kiedy model pojawi się w ofercie innych operatorów. I czy trafi na globalny rynek: możliwe, że będzie to kolejny przejaw ugłaskiwania Microsoftu i wypełniania zobowiązań wobec tej korporacji przy minimalnym wysiłku. Widzieliśmy już takie rzeczy w przeszłości, nie można całkowicie wykluczyć, że będą one nadal praktykowane. Jeśli do tego dojdzie, to wspominana przeze mnie wczoraj opcja poszerzenia przez HTC oferty o modele ze średniej i niższej półki współpracujące z Windows Phone raczej nie doczeka się realizacji.

Konsekwencją braku zaangażowania ze strony HTC będzie konieczność znalezienia innych partnerów, dostarczenia na rynek sprzętu, który przyciągnie klientów. Jeśli wierzyć branżowym pogłoskom, rozbudowana zostanie linia Lumia – Microsoft po prostu weźmie sprawy w swoje ręce. Nie po to wydał kilka miliardów dolarów na komórkowy oddział Nokii, by teraz przyglądać się branży i liczyć na partnerów. Jeszcze tego lata gigant z Redmond powinien zaprezentować dwa nowe smartfony, oba ze średniej półki cenowej.

Pierwszy model ma się odznaczać… dobrej jakości przednim aparatem. To sprzęt, który będzie zachwalany jako dobry telefon do selfie. Najwyraźniej Microsoft zamierza wejść do grona producentów, którzy chcą w ten sposób promować swoje produkty. Parę lat temu firmy reklamowały sprzęt z pomocą dobrej jakości tylnych kamer, gdy stały się one powszechnie stosowanym rozwiązaniem, zaczęto przykładać uwagę do kamer przednich. Spory wpływ ma na to oczywiście rosnąca moda na selfie – ciekawostka przerodziła się w fenomen kulturowy.

Wróćmy jednak do produktu Microsoftu – co jeszcze o nim wiadomo? Na dobrą sprawę niewiele – funkcjonuje pod nazwą kodową Superman i zostanie ponoć wyposażony w 4,7-calowy wyświetlacz. Chciałem napisać, że będzie fabletem, ale potem zadałem sobie pytanie, czy taki rozmiar ekranu nie jest za mały, by wpisać sprzęt w tę relatywnie świeżą gamę produktów. Dzisiaj sprzęt z wyświetlaczem mniejszym niż 5 cali należy chyba zaliczyć do grona zwykłych smartfonów. Idąc tym tropem, dojdziemy do wniosku, że zapowiadany od pewnego czasu większy iPhone nie będzie fabletem…

Drugi smartfon Microsoftu, który niebawem może się pojawić w sprzedaży, funkcjonuje pod nazwą Tesla. Ma to być przedstawiciele średniej półki, ale uzbrojony w moduł fotograficzny z technologią PureView, czyli wunderwaffe Nokii. Wizualnie produkt ma nawiązywać do modelu 920, lecz zostanie odchudzony. W obu modelach Microsoft zamierza zatem postawić na element, który z powodzeniem był rozwijany przez Nokię. Niestety, dla fińskiej firmy, w ostatnich latach sukcesy na arenie technologicznej nie przekładały się na dobre wyniki sprzedaży – trudno stwierdzić, czy ulegnie to zmianie pod rządami Microsoftu.

Na razie nie wiadomo, kiedy (dokładnie) sprzęt trafi na rynek, w jakiej cenie i gdzie. Pewniakiem jest ponoć rynek amerykański, ale zakładam, że na nim MS nie poprzestanie – potrzebny im jest globalny sukces. A do tego mogą się przyczynić właśnie urządzenia w rozsądnej cenie, oferujące ciekawe bonusy i atrakcyjny design. Ważnym elementem będzie oczywisćie mobilny Windows w odświeżonej odsłonie. Microsoft zapewne pokłada w nim spore nadzieje. Niedługo przekonamy się, czy entuzjazm dopisze także wśród klientów.

The post Nowe Lumie już niebawem: średnia półka nastawiona na foto appeared first on AntyWeb.

Zgubiłeś klucze do domu? Wydrukuj sobie duplikat w drukarce 3D

$
0
0
wydrukuj klucz do dzwi w drukarce 3d

Zapewne nie raz zdarzyło się Wam, drodzy czytelnicy, nerwowo szukać kluczy do drzwi. Wcześniej, czy później każdemu zdarzy się zgubić klucze do domu. Sytuacja taka generuje nie tylko wiele nerwów, ale także problemów. O ile mamy zapasowy komplet kluczy, pozostawiony u rodziny, czy nasza druga połówka otworzy nam drzwi, możemy uważać się za szczęściarzy. Jednak co w sytuacji, gdy nie zabezpieczyliśmy sie zawczasu? Możemy wykorzystać najnowsze aplikacje mobilne, które wykonają kopię naszych kluczy tak, byśmy później mogli je wydrukować w drukarce 3D.

Każdego dnia człowiek dowiaduje się czegoś nowego. Szczerze mówiąc, gdyby nie tekst autorstwa Metthew Sparkesa na łamach The Telegraph, nie miałbym pojęcia o istnieniu trzech aplikacji mobilnych i startupów. Na myśli mam konkretnie Keys Duplicated, KeyMe oraz Keysave. Usługi te mają zabezpieczyć nas w momencie, gdy zgubimy klucze. Do tej pory zazwyczaj w takiej sytuacji dorabialiśmy klucze lub wymienialiśmy zamki. Jeśli już sięgaliśmy po telefon, by zadzwonić po ślusarza, a nie, by skorzystać z wcześniej przygotowanej kopii kluczy.

Keys Duplicated

To aplikacja mobilna i usługa, dostępna na terenie USA. Aby z niej skorzystać należy wykonać przy pomocy smartfona nasze klucze. Następnie taka dokumentacja jest przechowywana na serwerach usługodawcy w sposób, który ma zapewniać odpowiedni poziom bezpieczeństwa. Gdy niestety zdarzy się nam zgubić klucz lub klucze, wystarczy skorzystać z aplikacji, by zamówić przy jej pomocy duplikat, który zostanie wykonany na podstawie wykonanego zdjęcia. Koszt wykonania takiej kopi klucza to 6 dolarów, każda kolejna sztuka to już tylko 4 dolary. Keys Duplicated gwarantuje darmową wysyłkę dorobionego klucza. Wedle zapewnień kopia ma działać lepiej niż oryginał, jeśli jednak tak się nie stanie, bez zbędnych problemów mamy otrzymać zwrot pieniędzy.

KeyMe

keyme dorabianie kluczy aplikacja mobilna

To natomiast aplikacja stworzona przez usługodawcę, który stworzył specjalne automaty – kioski, w których możemy w 30 sekund dorobić dowolny klucz. Przy pomocy aplikacji mobilnej również zeskanujemy nasz klucz, robiąc mu zdjęcie. Następnie w wypadku konieczności, możemy zamówić kopię klucza, którą otrzymamy przesyłką pocztową lub kurierską. W aplikacji możemy również wybrać różnego rodzaju motywy, które zostaną naniesione na klucz. Niestety jak do tej pory KeyMe nie oferuje możliwości dorobienia zeskanowanego przy pomocy aplikacji klucza w swoich kioskach.

Keysave – wydrukuj swój klucz

Kaysave to startup, który na wrzesień zaplanował swój komercyjny start. Tym razem nie mamy styczności z aplikacją mobilną. Po dostarczeniu zespołowi Keysave naszego klucza, zeskanuje go w skanerze 3D, wykonując moim zdaniem znacznie dokładniejszy obraz klucza, niż ma to miejsce w przypadku wykonania zdjęcia smartfonem. Następnie Keysave będzie przechowywał dane, dotyczące naszego klucza. Gdy niestety zgubimy nasz klucz, wystarczy zalogować się na swoje konto na stronie Keysave i pobrać plik, z którego bez żadnego problemu przy pomocy drukarki 3D wydrukujemy zgubiony klucz. To bardzo proste i ciekawe rozwiązanie, z którego skorzystać moglibyśmy nawet w Polsce, gdzie dostęp do drukarek 3D jest coraz powszechniejszy.

Jak widać, dzięki najnowszym zdobyczom technologii możemy w pewien sposób zabezpieczyć się na okazję zgubienia kluczy do domu. Jednak sam pomysł przesyłania i przechowywania danych, pozwalających dorobić nasz klucz do domu na obcych serwerach, czy w chmurze obliczeniowej, może budzić u wielu osób mieszane uczucia. Nie dziwi mnie to i sam nie jestem pewny, czy zdecydowałbym się na takie rozwiązanie. Niemniej jednak mamy taką możliwość i o dziwo powstaje coraz więcej projektów, zagospodarowujących tę działkę usług.

 

The post Zgubiłeś klucze do domu? Wydrukuj sobie duplikat w drukarce 3D appeared first on AntyWeb.

Pierwsi mówcy WGK ujawnieni!

$
0
0
WGK

Znamy już pierwszych mówców tegorocznej edycji World of Gamedev Knowledge. Piotr Iwanicki (SUPERHOT), Sos O. Sosowski (McPixel), Michał Hrydziuszko oraz Adrian Perdjon (mocap.pl) potwierdzili swoją obecność na WGK. Znani developerzy po raz kolejny pojawią się w Gdańsku, żeby podzielić się najświeższymi wiadomościami na temat swoich projektów oraz spotkać się z innymi profesjonalistami z branży.

Piotr Iwanicki– dyrektor kreatywny i, jak sam lubi siebie nazywać, “sezonowy szef zespołu”. W portfolio ma takie eksperymentalne tytuły jak Rektagon i Tetravalanche, ale przede wszystkim to jedna z osób odpowiedzialna za SUPERHOT. Tytuł, który odniósł ogromny sukces na Kickstarterze gromadząc wymagane 100 tys. dolarów w zaledwie 24 godziny, by ostatecznie zakończyć kampanię z wynikiem ponad 250 tysięcy. W efekcie zainteresowanie grą wyraził Cliff Bleszinski, który zadeklarował chęć udziału w projekcie i stworzenia jednego z poziomów.

Dostępny dziś prototyp SUPERHOT został po raz pierwszy zaprezentowany publicznie w czasie WGK 2013, gdzie zdobył Grand Prix. To był przełomowy moment dla zespołu developerów, który od tego czasu święci sukcesy. Jakkolwiek droga do osiągnięcia tego sukcesu nie zawsze była łatwa. Dokładnie o tym opowie Piotr w czasie swojego wykładu. Zaczynając od tego, na czym oprzeć dobry pomysł na grę, poprzez budowanie zainteresowania mediów i graczy, skuteczne przeprowadzenie kampanii na Kickstarterze aż po poszukiwania partnerów biznesowych. Wykład Piotra na temat czynników, które złożyły się na sukces SUPERHOT, będzie interesujący nie tylko dla innych developerów niezależnych, ale także dla dużych firm, zajmujących się produkcją tytułów z kategorii AAA.

Sos O. Sosowski– człowiek wielu talentów. Kreatywny, spontaniczny, bardzo pozytywna postać na polskiej scenie gamedevowej. Przede wszystkim jednak niezwykle utalentowany developer będący autorem McPixel – niezależnej produkcji, która odniosła ogromny sukces wśród graczy i w mediach. W branży pojawił się mniej więcej trzy lata temu, od razu wzbudzając zainteresowanie swoim nietuzinkowym podejściem do tematu tworzenia gier komputerowych, popartym znakomitymi umiejętnościami. Wykłady Sosa zawsze cieszyły się dużym powodzeniem z uwagi na interesującą tematykę i niebanalne poczucie humoru prowadzącego. W tym roku nie będzie inaczej. Jakkolwiek Sos nie byłby sobą, gdyby na półtora miesiąca przed konferencją był gotowy ujawnić temat swojego wykładu. Zamiast tego wraz z organizatorami postanowił podzielić się inną znakomitą wiadomością. Każda osoba, która kupi bilet na tegoroczną edycję WGK otrzyma grę Sosa – McPixel, całkowicie za darmo! Temat samego wykładu natomiast zostanie ujawniony już wkrótce.

Michał Hrydziuszko i Adrian Perdjon– właściciele warszawskiego studia motion capture nazwanego po prostu mocap.pl Michał, jako doświadczony animator pracujący dotychczas przy takich tytułach jak Wiedźmin 2 i Gears of War opowie o technicznej stronie motion capture i metodach wykorzystania danych uzyskanych w trakcie sesji. Podczas gdy Adrian – jako utalentowany aktor i reżyser, podzieli się wiedzą na temat sposobu organizacji prób i pracy z aktorami oraz kaskaderami. Wykład będzie jednak interesujący nie tylko dla twórców tytułów AAA, ponieważ mocap.pl to pierwsze na rynku studio, oferujące usługi z zakresu motion capture dla małych, niezależnych studiów developerskich, pozwalając im tym samym na przeniesienie ich gier na zupełnie nowy poziom. Na tym głównie koncentruje się mocap.pl dając developerom niezależnym możliwości, które do tej pory postrzegali jako będące poza ich zasięgiem. Jak to możliwe? Wszystkich zainteresowanych zapraszamy na wykład, w czasie którego właściciele studia odpowiedzą na to i inne pytania.

Kilka słów o konferencji WGK

Konferencja WGK skierowana do osób związanych z branżą produkcji gier wideo to wydarzenie organizowane cyklicznie od czterech lat na przełomie sierpnia i września w Gdańsku. Tegoroczna edycja odbędzie się 6-7 września w Centrum konferencyjnym AmberExpo (ul. Żaglowa 11, 80-560 Gdańsk). W trakcie dwóch dni imprezy uczestnicy wezmą udział w kilkudziesięciu wykładach i debatach prowadzonych przez developerów z Polski i zagranicy, obejrzą i zagłosują na gry twórców indie wystawione w ramach konkursu Developer Showcase i, co nie mniej ważne, będą mogli spotkać się i wymienić doświadczeniami ze znajomymi z branży z Polski i Europy. Nad poziomem merytorycznym konferencji czuwać będzie komitet programowy, w którego skład wchodzą doświadczeni polscy developerzy: przewodniczący Maciej Miąsik, Jacek Brzeziński (Techland), Tomasz Gop (CI Games), Grzegorz Miechowski (11 bit Studios) i Jarosław Wojczakowski (Vivid Games).

W ciągu trzech lat WGK to w sumie:

  • 9 dni konferencyjnych,
  • zorganizowanych przy współudziale ponad 90 firm i studiów deweloperskich,
  • w trakcie których odbyło się niemal 100 wykładów i paneli dyskusyjnych,
  • w których wzięło udział ponad 1300 uczestników,
  • którym rozdano ponad 6500 gadżetów.

Do najważniejszych zadań, jakie przed sobą stawiają organizatorzy, należy promocja polskiej branży producentów gier wideo w kraju i za granicą, wymiana doświadczeń i tworzenie warunków do spotkań zarówno B2B jak i pracodawców z potencjalnymi pracownikami. Oprócz licznych wykładów i debat, jednym ze stałych elementów programu będzie Developers Showcase. Jest to konkurs, który umożliwia niezależnym zespołom deweloperskim zaprezentowanie swoich gier szerszemu gronu odbiorców. To idealna okazja do promocji oraz pozyskania finansowania swoich projektów. Wydawcy mają z kolei możliwość odkrycia nowych zespołów i poznania ich planów.

Informacja prasowa

The post Pierwsi mówcy WGK ujawnieni! appeared first on AntyWeb.

Wybrane tytuły Electronic Arts w abonamencie – czy to początek usług subskrypcyjnych w grach?

$
0
0
EA Access

Firma uruchomiła wersję testową programu EA Access, który za stałą opłatą daje graczom dostęp do gier, bez potrzeby ich kupowania. Na razie wybór jest skromny, ale z czasem ma być poszerzany o nowe pozycje. Oferta jest dostępna tylko na konsole Xbox One.

W dniu debiutu można było skorzystać z czterech produkcji – Battlefielda 4, FIFA 14, Maddena NFL 25 oraz Peggle 2. Kolejne tytuły będą pojawiać się sukcesywnie, ale raczej nie ma się co spodziewać nowości od „Elektroników”. Prędzej ujrzymy tu starsze pozycje.

Abonament kosztuje pięć dolarów miesięcznie, albo 30 dolarów, kiedy zdecydujemy się na opłacenie usługi na cały rok z góry. To nawet całkiem dobry przelicznik, o ile faktycznie biblioteka gier będzie się regularnie poszerzać, no i jeśli lubi się tytuły od Electronic Arts.

EA Access Homepage

EA Access ma także przyciągać wcześniejszym dostępem do nadchodzących produkcji firmy. Każdy posiadacz abonamentu na pięć dni przed premierą będzie miał okazję zagrać np. w nadchodzącą FIFA 15, czy Dragon Age: Inkwizycję. Żeby jednak nie było zbyt różowo, w zależności od gry, nałożone będą pewne ograniczenia. W grach sportowych może być to tylko jeden tryb rozgrywek, albo też kilkugodzinny limit czasowy przeznaczony na zabawę. Kiedy jednak zdecydujemy się na zakupienie pełnej gry, zaczniemy tam, gdzie skończyło się „rozbudowane demo”. Dodatkowo EA Access kusi zniżkami na produkcje EA kupowanymi w Xbox Games Store, a także na najróżniejsze abonamenty i paczki DLC.

Usługa ma być dostępna w USA, Kanadzie, Australii i w Europie. Wśród państw wymienionych na stronie nie ma Polski. Na razie jest to zrozumiałe – do września Xbox One nie jest dostępny oficjalnie w naszym kraju.

Czy ruch Electronic Arts to zwiastun wprowadzania usług abonamentowych w stylu Spotify, Deezera, czy Netfliksa? O takim rozwiązaniu mówi się już od dłuższego czasu. Warto tutaj wspomnieć o projekcie rodzimego Techlandu, który w czerwcu uruchomił BoxOff Play, czyli stały dostęp do pakietu gier na PC w ramach comiesięcznej opłaty.

Potencjalna popularność takiego rozwiązania na pewno nie przejdzie niezauważona. Problemem może być jedynie duża fragmentaryzacja rynku – każdy wydawca będzie chciał mieć swój własny program, w którym będzie oferować swoje tytuły. Prawdziwy sukces zostanie odniesiony wtedy, kiedy wzorem Spotify w jednym miejscu otrzymamy pozycje pochodzące od różnych deweloperów i wydawców. Na razie jednak możemy o tym zapomnieć. Wystarczy spojrzeć na mnogość serwisów z cyfrową dystrybucją na komputery osobiste. Oprócz giganta w postaci Steama, swoje usługi w tym zakresie oferuje m.in. Electronic Arts, Blizzard, czy Ubisoft.

Teraz wszystko w rękach graczy. Jeśli skuszą się masowo na program EA Access, to z pewnością zostanie to zauważone przez innych wielkich tej branży. A wtedy może dojść do sporej rewolucji…

The post Wybrane tytuły Electronic Arts w abonamencie – czy to początek usług subskrypcyjnych w grach? appeared first on AntyWeb.

20 milionów osób – taką widownię miało The International 2014

$
0
0
theinternational

Największy turniej e-sportowy w historii? Pewne liczby na to wskazują, a inne obnażają fakt, że The International 2014 było w dużej mierze świetnie rozegrane, ale brakuje wciąż nieco potencjału dla samej gry. dwadzieścia milionów widzów robi jednak wrażenie.

 

Prawie jedenaście milionów dolarów w puli nagród to bez wątpienia rekord w historii e-sportu. Żaden inny turniej nie może się mierzyć z tegorocznymi mistrzostwami świata w Dota 2, organizowanymi przez twórców gry, firmę Valve (która jest również właścicielem ogromnego Steama – największej platformy dystrybucji cyfrowej na PC). Jest jednak również drugi wskaźnik – oglądalność. Tutaj znów operujemy milionami. Wedle danych dostarczonych przez producenta, dwadzieścia milionów osób oglądało The International 2014, w tym „dużo ponad dwa miliony” w szczycie, którym zapewne był wielki finał.

 

Jak to się ma do konkurencji, czyli League of Legends? Finał ubiegłych mistrzostw świata trzeciego sezonu oglądało 32 miliony widzów, w tym 8,5 miliona w szczycie. Dota 2 zatem nie pobiła swojego konkurenta, mimo transmisji na kanale sportowym ESPN2, ani możliwości oglądania meczów bezpośrednio poprzez klienta gry.

 

Valve pokazało jednak drogę, którą może iść wielu innych deweloperów, tworzących produkcje e-sportowe. Bardzo mocno zaangażowano społeczność, dając jej możliwość zakupu kompendium, co pozwalało w pewien sposób dołożyć swoją „cegiełkę” do tworzenia The International 2014. Jednakże w przypadku popularności transmisji swoje robi liczba użytkowników – League of Legends ma ich wielokrotnie więcej.

 

Na wzmiankę zasługuje jednak fakt, że przedstawiciele ESPN są podobno bardzo zadowoleni z wyników oglądalności, jakie wypracował turniej dla stacji telewizyjnej. Na celowniku są rzekomo inne gry, jak Call of Duty, bardzo popularne w Stanach Zjednoczonych. Czyżby jednak e-sport zmierzał do telewizji? I to akurat teraz, kiedy na dobre pogodziliśmy się z tym, że go tam nie będzie i okazało się, że w ogóle jej nie potrzebuje?

The post 20 milionów osób – taką widownię miało The International 2014 appeared first on AntyWeb.

Windows 8.1 na tablecie dla każdego. Colorovo zapowiada trzy nowe, tanie modele

$
0
0
CTS83G_front

Tani dobry tablet? Niedługo może się okazać, że to nie Android, a Windows będzie wyznaczał w tej kategorii trendy. Niebawem na rynku zobaczymy trzy nowe tablety pracujące pod kontrolą systemu Microsoftu w cenie nieprzekraczającej 600 złotych. A wszystko to z logo rodzimej marki Colorovo.

Kiedy Goclever, Kruger&Matz i inni skupiają swoją uwagę na Androidzie, firma ABC Data będąca właścicielem Colorovo szuka nowych dróg. Rezultatem tego są zapowiedzi nowych urządzeń z najniższej kategorii cenowej, które będą napędzane Windowsem 8.1 wspieranym przez pakiet biurowy Office 365 (licencja na 12 miesięcy!). Czy to ma szansę wypalić?

CTS8H-tyl

Zapowiadane tablety mają dysponować 8-calowymi ekranami. Firma ujawnia też obecność złącz HDMI oraz modemów 3G. Na dane użytkownika przeznaczone będzie niewiele, bo 16 GB przestrzeni, jednak wynagrodzi do slot na karty Micro SD obsługujący nośniki o maksymalnej pojemności 128 GB.

Gdzieś już to widzieliśmy, prawda? Tablety takie, jak Toshiba Encore czy Dell Venue są obecne na rynku od pewnego czasu, choć kosztują trochę więcej niż 600 złotych. Sprzedaż tego typu urządzeń pozostaje zagadką. Należy jednak zauważyć, że kilka tygodni temu Lenovo, które również sprzedaje 8-calowe tablety z Windowsem, zapowiedziało wycofanie ich z rynku amerykańskiego. Przyczyną ma być nikłe zainteresowanie. Sytuacja znacznie lepiej ma wyglądać w Chinach oraz innych krajach rozwijających się. Liczb jednak nie znamy.

CTS83G-tylCTS8H-front

Czy Polacy są gotowi na 8-calowe tablety z Windows 8.1? Za 600 złotych będą na pewno kuszącą opcją. Otwartą kwestią pozostaje jednak to, jak te urządzenia będą działać i na co pozwolą. Nie oszukujmy się, w Windows Store ciągle brakuje wielu aplikacji, a obsługa dotykiem w trybie klasycznego pulpitu do najprzyjemniejszych nie należy. Niewiadomą pozostaje również wydajność, choć tutaj najpewniej (co sugerują zdjęcia) można się spodziewać układów Intel Bay Trail, które na ogół dobrze spełniają swoje zadanie.

Jednocześnie Colorovo zapowiada odświeżoną wersję testowanego niedawno na AW modelu CityTab Supreme 10,1. Ma ona dysponować 64 GB pamięci wewnętrznej, co da użytkownikom większą swobodę i rozszerzy możliwości sprzętu. Debiut tego i wcześniej opisywanych tabletów zaplanowano na sierpień, a więc już niebawem na własne oczy przekonamy się ile tak naprawdę będą warte.

Windows 8.1 w segmencie low-endowym może okazać się tym, czego klienci potrzebują. Do dziś słyszę narzekania na Androida, który jest na pewnych polach bardziej ograniczony od okienek. Z drugiej strony trudno mi uwierzyć w sens posiadania pełnowartościowego systemu na 8-calowym tablecie. Inna sprawa, że jeszcze żadnego tego typu sprzętu nie miałem w swoich dłoniach, a więc nie mogłem się przekonać osobiście o zaletach i wadach takiego rozwiązania.

The post Windows 8.1 na tablecie dla każdego. Colorovo zapowiada trzy nowe, tanie modele appeared first on AntyWeb.

Samsung i Apple w odwrocie, Chińczycy atakują

$
0
0
Huawei smartfony

Szybko zbliżamy się do kolejnej granicy sektora mobilnego: w tym kwartale na rynek może trafić 300 mln smartfonów. Sporo, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, jak młoda jest to branża. O ewentualnym rekordzie będę jednak pisał za kilka miesięcy – tymczasem zajmę się poprzednim kwartałem, w którym sprzedano blisko 300 mln inteligentnych telefonów. Liderem pozostał Samsung, ale nie da się ukryć, że pozycje tego producenta zostały mocno podkopane.

Jak już wspomniałem, w poprzednim kwartale sprzedano prawie 300 mln smartfonów (295,3 mln sztuk). W analogicznym okresie roku 2013 było to 240 mln słuchawek. Oznacza to ponad 23-procentowy wzrost sprzedaży – ten segment rynku mobilnego nadal dynamicznie się rozwija. Wolniej, niż miało to miejsce w poprzednich kwartałach/latach, zapewne w przyszłości zauważymy hamowanie dynamiki sprzedaży, ale póki co producenci nie mogą narzekać na klientów i szeroko pojęty rynek – popyt jest i niektórzy to wykorzystują.

Czy w gronie tym znalazł się Samsung? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony należy podkreślić, że koreański producent sprzedał w poprzednim kwartale prawie 75 mln inteligentnych telefonów, to pozwoliło mu zająć ponad ¼ rynku. Firma nadal pozostaje niekwestionowanym liderem segmentu, zarabia na nim olbrzymie pieniądze i może się pochwalić np. największą sprzedażą smartfonów na rynku chińskim – to spore osiągnięcie w kraju, który wydał na świat pokaźną liczbę mocnych i ciągle rosnących w siłę producentów smartfonów. Na tym pięknym obrazku pojawiła się jednak rysa.

Ową skazę ciężko uznać za mało istotną – Samsung nie tylko stracił rynkowe udziały (wystarczy wspomnieć, że w II kwartale 2013 roku firma kontrolowała blisko 1/3 dostaw smartfonów na globalny rynek), firma zanotowała też spadek sprzedaży. Popyt na inteligentne telefony rośnie, wielu producentów cieszy się sporymi wzrostami sprzedaży, a Samsung notuje spadki. W poprzednim kwartale Koreańczycy sprzedali kilka milionów słuchawek mniej, niż w drugim kwartale 2013 roku. Przedstawiciele firmy przygotowywali media i swoich akcjonariuszy na taki scenariusz, przy okazji omawiania wyników kwartalnych wspominano, że gorsze rezultaty to efekt słabszych osiągnięć na rynku mobilnym (zwłaszcza w segmencie smartfonów), ale dane zaprezentowane przez IDC i tak dziwią – wynika z nich dość wyraźnie, że dominująca pozycja Samsunga może stopnieć w zaledwie kilka lat.

IDC tabelka

Niektórzy chyba w końcu zdadzą sobie sprawę z tego, że koreański gigant nie podporządkował sobie tej branży po wsze czasy – skoro wcześniej mocne pozycje mogły utracić firmy Nokia, BlackBerry (dawniej RIM) czy HTC, to teraz podobny los może spotkać Samsunga. Należy oczywiście podkreślić, że azjatycki gigant nie zmaga się póki co z takimi problemami, jak fińska i kanadyjska legenda, biznes kwitnie, ale warto mieć też na uwadze, że Nokia i RIM nie spotkały się z taką nawałą przeciwników – ostatnio przybyło mocnych firm w smartfonowym biznesie i każda ma spore ambicje. Specjaliści IDC zaznaczają, że o miejsce w piątce największych producentów może niedługo powalczyć aż 12 firm – to obrazuje siłę, z jaką musi się zmierzyć Samsung.

Proces utraty rynkowych udziałów nie jest domeną wyłącznie Samsunga – z podobnym problemem zmaga się Apple. Chociaż ta firma zanotowała w ubiegłym kwartale wzrost sprzedaży smartfonów, o czym pisałem w tym tekście, to nie pozwoliło jej to zachować 13-procentowego udziału w rynku, jaki notowała w II kwartale 2013 roku. W ostatnich miesiącach ich udziały wyniosły już mniej niż 12%. I mimo nadchodzącej premiery iPhone’a 6, który, wedle wielu komentatorów rynku, sprzeda się w naprawdę sporym nakładzie, pozycja Apple w tym biznesie nadal będzie osłabiana. Nie oznacza to jednak strat finansowych – pod tym względem korporacja z Cupertino będzie odgrywać jedną z wiodących ról.

Jeszcze niedawno duet Samsung-Apple kontrolował blisko połowę rynku smartfonów. W poprzednim kwartale ich wspólne udziały wyniosły „zaledwie” 37% – widać wyraźnie, że mocarny duet, który dzielił i rządził w tym biznesie przez ostatnie lata, zaczyna oddawać pozycje. I trudno będzie się im bronić, bo konkurencja gra naprawdę agresywnie. Wystarczy spojrzeć na tabelkę IDC i skupić się na rubryce Others. Wśród tych Innych znajdziemy firmy z całego świata, ale dominujące pozycje wywalczyli tam gracze azjatyccy, zwłaszcza chińscy. Rynkowe udziały tej grupy rosną, a dzieje się to za sprawą takich firm, jak często ostatnio przywoływane Xiaomi. Ten gracz nie poprawia swoich kwartalnych wyników o 10 czy 30%. Jego skoki są trzycyfrowe. W tym roku producent planuje sprzedać 60 mln telefonów. Jeśli ten plan zostanie zrealizowany, to firma powinna przebojem wedrzeć się do piątki największych producentów. A na Xiaomi sprawa się nie kończy – patrząc na rynkowe udziały firm Huawei, Lenovo i LG widać ciasnotę, podobnie jest pewnie na dalszych pozycjach i może tu dochodzić do częstych przetasowań. To dodatkowo motywuje producentów. Jakie szanse na odparcie ataku mają wspomniani gracze z miejsc 3-5?

Niedawno pisałem o dobrych wynikach LG. Dynamika wzrostu sprzedaży nie jest w przypadku tego producenta oszałamiająca (poniżej średniej), ale można założyć, że w bieżącym kwartale będzie lepiej – wpłynie na to zarówno dobra sprzedaż flagowca, jak i satysfakcjonujące wyniki wykręcone przez linię L. W dłuższej perspektywie problemem może być dla firmy koniec współpracy z Google przy projekcie Nexus, ale swoje i tak już dzięki niemu osiągnęli – wygrzebali się z branżowego niebytu, zakorzenili się w świadomości klientów, poprawili swój wizerunek. O ten ostatni walczy teraz gracz, który znalazł się w przywołanym zestawieniu IDC za Samsungiem i Apple, czyli Huawei.

Niekwestionowana gwiazda rankingu – prawie podwoili swoją sprzedaż i osiągnęli to, o czym na dobrą sprawę mówili od kilku lat. Do tej pory napotykali na różne problemy, nierzadko sami je stwarzali i nie mogli odskoczyć konkurencji goniącej Apple i Samsunga. W końcu jednak nastąpił przełom. Jednorazowy wyskok czy zapowiedź umacniania się tego producenta na globalnym rynku? Warto mieć na uwadze, że Huawei to nie tylko smartfony – firma działa na różnych płaszczyznach biznesu telekomunikacyjnego, rozwija się na nim i zarabia coraz więcej pieniędzy. Mają środki na to, by realizować wizję swoich decydentów: ocieplanie wizerunku Huawei na Zachodzie i przekonanie tutejszych klientów, że Chińczycy potrafią produkować dobry sprzęt w atrakcyjnej cenie i nie należy się go obawiać (chodzi m.in. o strach przed szpiegowaniem). Trudno stwierdzić czy te starania przyniosą szybkie efekty – na razie firma zwiększa sprzedaż w znacznej mierze za sprawą rodzimego rynku i notowanego tam popytu na smartfony ze wsparciem dla sieci LTE. Przez jakiś czas chiński rynek będzie rósł – potem pojawi się konieczność wejścia (mocnego) do innych państw. I tu zaplecze Huawei może się okazać bardzo przydatne – tworząc infrastrukturę na rynkach wschodzących mogą się tam zakorzenić także ze swoim sprzętem mobilnym. Rynek zachodni jest łakomym kąskiem, ale przegranie o niego walki nie musi oznaczać totalnej klęski.

W bitwie o rynek europejski, a zwłaszcza amerykański łatwiej może mieć Lenovo – wszystko za sprawą przejmowanej obecnie Motoroli. Chińczycy nie będą musieli przekonywać tamtejszych klientów, że można im zaufać – podsuną odbiorcom dobrze im znaną, lokalną markę. Co prawda nie będzie to już rodzimy gracz, ale to zostanie umiejętnie przemilczane. Plan wydaje się przemyślany i sensowny, zobaczymy, co przyniesie jego realizacja. Lenovo nie zamierza przy tym ograniczać się do eksploatacji Motoroli w zachodnim świecie – sprzęt pod ich własną marką powinien gonić produkty Samsunga w Chinach i walczyć o mocne pozycje w kilku krajach o sporym potencjale sprzedażowym.

W poprzednim kwartale dwaj gracze z pierwszej piątki powiększyli rynkowe udziały: Huawei oraz Lenovo. Obie firmy to producenci z Chin. Trudno nazwać to przypadkiem – to raczej potwierdzenie, iż z Państwa Środka ciągnie silna ofensywa w segmencie mobilnym. I w najbliższym czasie nie powinna ona wyhamować. Już teraz większość miejsc w dziesiątce największych producentów smartfonów zajmują chińscy producenci, zapewne zrobią wiele, by wdrapywać się na coraz wyższe pozycje w rankingu i zagrożą tam nie tylko LG, ale też Apple, a nawet Samsungowi. Być może nie należy już pytać, czy do tego dojdzie, ale spróbować wskazać na czas, w którym nastąpią przetasowania.

The post Samsung i Apple w odwrocie, Chińczycy atakują appeared first on AntyWeb.


Cenne dla mnie przedmioty są już bezpieczne – zaczynamy testy Treasure Taga

$
0
0
3

Wiele zdobyczy technologicznych określanych jest określanych mianem gadżetów i bajerów, lecz słowa te mają wtedy wydźwięk negatywny, ponieważ (rzekomo) nie wnoszą one żadnych wartościowych zmian w nasze życia. Istnieją jednak także te niewielkie gadżety, które potrafią wpłynąć na codzienność, wtopić się w nią, a gdy zajdzie taka potrzeba – przypomnieć o sobie. Do takich gadżetów należy właśnie Treasure Tag.

Od dnia oficjalnej prezentacji tego akcesorium byłem bardzo ciekaw tego, jak w praktyce sprawdzać będą jego funkcje. Zapowiedzi (marketingowe) jak zawsze były bardzo szumne – Treasure Tag togadżet, który ułatwi i uprzyjemni każdy twój dzień. Zaginione klucze, portfel czy inny przedmiot to coś co spotyka nas każdego dnia – ile czasu tracimy na ich odnalezienie, ponieważ w zapędzie nie odłożyliśmy ich na miejsce? Czasem okazuje się, że leżą one w łatwo dostępnym miejscu, jednak my ich nawet nie zauważamy. Gdyby tylko można było wcisnąć CTRL+F i błyskawicznie odnaleźć to czego szukamy?

2

Mniej więcej na tej zasadzie działać ma Treasure Tag, czyli nasz “oznacznik cennych przedmiotów”.Jest niewielkich rozmiarów prostopadłościan wykonany z plastiku. W zestawie wraz z nim otrzymujemy dwa gumowe paski. Jeden z nich po prostu pozwala na zasłonięcie krawędzi Taga, zaś drugi wyposażony jest w krótką smycz, dzięki której możemy przypiać cały zestawik do naszych kluczy czy czegokolwiek innego. Według opisu na pudełki w środku powinna znajdować się także bateria (CR2032), jednak ze względu na fakt, iż jest to egzemplarz testowy, niewielki akumulatorek umieszczony był już w środku Taga. W tym miejscu warto dodać, że według producenta takie niewielkie ogniwo ma pozwolić na pracę akcesorium aż przez 6 miesięcy.

4

Naturalnie Treasure Tag Nokii – model WS-2 najlepiej współpracuje z telefonami Fińskiego producenta. To oznacza, że w kwestii oprogramowania najlepszym towarzyszem dla akcesorium będzie system Windows Phone 8. Niestety wersja deweloperska tego systemu, oznaczona numerkiem 8.1 nie wspiera (jeszcze) aplikacji Treasure Tag, którą znajdziemy w Sklepie Windows Phone. Dlatego w pierwszych dniach testów Taga sparowałem z moim iPhonem, co możliwe było dzięki aplikacji Treasure Tag, którą znajdziemy w App Store. Jej autorem nie jest jednak Nokia, lecz firma Comarch, co oznaczać może pewne ograniczenia w kwestii funkcjonalności. Wśród brakujących opcji znajdują się możliwości wyświetlenia lokalizacji Taga na mapie oraz jego umiejscowienie w rozszerzonej rzeczywistości na ekranie smartfona.

1

Ze względu na brak modułu NFC w smartfonie Apple, parowanie urządzeń nie odbywa się po zbliżeniu ich do siebie, a po prostu po ustawieniu stanu gotowości w aplikacji i wciśnięciu przycisku znajdującego się na Tagu. Następnym krokiem jest personalizacja Taga – wybranie ikony, przypisanie nazwy oraz ustawienie zasad działania powiadomień. Do wyboru mamy alarm w czujniku, alarm w telefonie oraz wibracja telefonu. Jak się zapewne domyślacie wywołanie alertów dźwiękowych możliwe jest w obydwie strony – za pomocą aplikacji możemy wywołać naszego Taga, zaś wciśnięcie przycisku na Tagu powoduje wysłanie powiadomienia na telefon. Po oddaleniu się obydwu przedmiotów od siebie również otrzymujemy powiadomienie z zapytaniem czy umyślnie nie zabraliśmy kluczy lub innego przedmiotu ze sobą.

20140730_173835000_iOS-horz

Zastosowania Taga są wiec oczywiste – zagubienie lub kradzież cennych dla nas przedmiotów. W ciągu dwóch dni obcowania z gadżetem tylko raz zdarzyło mi się w realnej sytuacji skorzystać z jego możliwości, lecz pożądany efekt został osiągnięty – rzucone w pośpiechu na półkę klucze odnalazłem w ciągu kilku sekund. Jak Treasure Tag sprawdzi się w innych, problematycznych sytuacjach? Nie wiem czy dobrze sobie życzę, ale chciałbym się przekonać. Sam nie wiem czy chcę się przekonać ;)

P.S. Naturalnie recenzja powstanie w oparciu o testy aplikacji dla iOS, Androida oraz Windows Phone.

The post Cenne dla mnie przedmioty są już bezpieczne – zaczynamy testy Treasure Taga appeared first on AntyWeb.

Tani smartfon Xiaomi ma szpiegowski dodatek

$
0
0
Xiaomi

Xiaomi to jedna z najjaśniej błyszczących gwiazd rynku mobilnego w ostatnich kwartałach: wypuszczają coraz ciekawsze produkty, sprzedają je w bardzo atrakcyjnych cenach i biją kolejne rekordy sprzedaży. Teraz przechodzą na kolejny etap rozwoju: przymierzają się do podboju globalnego rynku. Mają spore szanse na realizację swoich ambitnych planów. W tej beczce miodu pojawia się jednak spora łyżka dziegciu: szpiegostwo. Niespodzianka?

Na początek krótka historia, która parę dni temu obiegła Sieć. Sprawa dotyczy taniego smartfonu Xiaomi Redmi Note – pewien użytkownik tego sprzętu zauważył, że urządzenie przesyła dane (wiadomości tekstowe, zdjęcia) na chiński serwer. Telefon dokonywał tego podczas łączenia się siecią Wi-Fi i nie dało się zablokować procesu. Ów użytkownik przekonuje, że wyjaśnieniem dla całego procesu nie jest przesyłanie danych do chmury chińskiej korporacji, bo to zostało przerwane. Skoro odpowiedzą nie były serwery Xiaomi, to gdzie urządzenie przekazywało informacje? Szybkie „śledztwo” wyjaśniło podobno, że odbiorcą była chińska administracja.

Załóżmy, że ta historia jest prawdziwa, że nie mamy do czynienia z jakąś prowokacją i manipulacją. Czy powinniśmy być w szoku? Przecież z tej informacji wynika, że tak ostatnio chwalone Xiaomi współpracuje z władzami Państwa Środka i umożliwia im zakrojone na szeroką skalę zbieranie danych. Ich globalna ekspansja może oznaczać nie tylko ekonomiczny sukces jednej firmy, ale też rozszerzenie wpływów chińskich służb. W takim ujęciu Xiaomi przestaje być jedynie wybawcą od dyktatu wielkich producentów i ich wysokich cen sprzętu. Niektórym fanom chińskiej marki miny mogą zrzednąć.

Intel partnerem technologicznym AntywebSęk w tym, że te rewelacje na dobrą sprawę rewelacjami nie są – przecież można się było spodziewać takiego obrotu sprawy. Od początku istnienia Xiaomi nie brakuje pytań o ich powiązania z władzami i wpływ tych ostatnich na poczynania firmy. Zresztą, nie jest to wyłącznie kwestia Xiaomi. Przecież od kilku lat Amerykanie atakują chińskich producentów i zarzucają im szpiegostwo (sami najlepiej wiedzą, jak wiele można zyskać/stracić grając w tę grę). Dostało się już m.in. Huawei i ZTE, korporacje z Państwa Środka odpierają te zarzuty, ale to chyba nie przekonuje polityków, biznesmenów i większości klientów w Stanach Zjednoczonych.

Teraz wypada rozszerzyć problem: czy szpiegostwo lub wspieranie szpiegostwa przypisywane Xiaomi jest domeną tylko chińskich firm i służb? Nie. To właśnie Chińczycy zarzucali niedawno Apple, że zagraża bezpieczeństwu narodowemu ich kraju, a wszystko za sprawą niektórych funkcji platformy iOS. To świeży temat, stąd moje zastrzeżenie dotyczące zarzutów wysuwanych teraz przeciw Xiaomi – nie twierdzę, że przesyłania danych nie było, lecz zastanawiam się, czy ktoś nie próbuje w ten sposób powiedzieć: wy robicie to samo.

I tu jest pies pogrzebany: nie szpiegują tylko Chińczycy – robią to także Amerykanie (o czym wszyscy doskonale wiemy), dostęp do danych chcą uzyskać i zmonopolizować w ten czy inny sposób władze rosyjskie, indyjskie, niemieckie (a szerzej europejskie). Naiwnym jest twierdzenie, że wraz z ekspansją chińskich producentów rozpocznie się era szpiegowania użytkowników – ona trwa od dawna. Teraz po prostu dane będą trafiać na chińskie, a nie np. amerykańskie serwery. Nie brzmi kusząco? Cóż, trzeba się przyzwyczajać, bo wyeliminować ten problem będzie naprawdę trudno. O ile to w ogóle możliwe.

Źródło grafiki: mi.com

The post Tani smartfon Xiaomi ma szpiegowski dodatek appeared first on AntyWeb.

Jeździsz na rowerze lub motocyklu? CycleAT stworzono z myślą o Tobie

$
0
0
CycleAT-TPMS-Pressure-valve-2

Tym razem w serwisie Kicstarter pojawił się projekt, stworzony z myślą o osobach, poruszających się na dwóch kółkach. Rowerzyści oraz motocykliści będą mogli, dzięki CycleAT, zadbać o swoje bezpieczeństwo, a Ci ostatni mają skutecznie zmniejszyć apetyt ich silników na paliwo. Inteligentny wentyl oraz aplikacja mobilna.

Zapewne wiele osób ze zdziwieniem odbierze informację o inteligentnym wentylu, który mogą używać zarówno rowerzyści, jak i motocykliści. Obydwie grupy użytkowników dróg mają znaleźć w tym projekcie, stworzonym przez pracownika Tesla Motors, coś dla siebie.

Po pierwsze to niewielkie urządzenie komunikuje się ze smartfonem poprzez łączność Bluetooth. To za jej pośrednictwem do aplikacje trafi garść statystyk przydatnych podczas korzystania z jednośladów. CycleAT nakręcamy na wentyl w naszym kole. Niezależnie, czy używamy opony bezdętkowej, czy dętkowej w jej środku znajduje się najczęściej powietrze. To właśnie na temat kondycji naszych opon CycleAT ma dostarczać informacji, które mają wpływać nie tylko na oszczędność, ale także na bezpieczeństwo na drodze.

CycleAT zbierze dane na temat ciśnienia powietrza w oponie roweru lub motocykla. Dodatkowo uzyskamy informacje o temperaturze, prędkości, z jaką podróżujemy. Dodatkowo przy pomocy dedykowanej aplikacji mobilnej możemy również włączyć zapisywanie trasy, po jakiej podróżowaliśmy. Zapewne zachodzicie w głowę, po co używać tak skomplikowanego i naszpikowanego zdobyczami nowych technologii wentyla.

Zbyt niskie ciśnienie w oponach, nie tylko powoduje większe opory toczenia, a co za tym idzie większe zużycie paliwa, ale także wytwarza znacznie większe ilości ciepła. Wbrew pozorom to bardzo niebezpieczne zjawisko. Wytworzone w ten sposób ciepło powoduje szybsze zużywanie się opon, a także może je uszkodzić. Konsekwencje wybuchu opony przy wysokiej prędkości mogą być bardzo różne.

10491073_270118483171264_6638398587774203283_n

Dlatego też David Kalinowski postanowił stworzyć urządzenie, które stale będzie monitorowało najważniejsze dane, dotyczące czynników, wpływających nie tylko na nasz komfort podróżowania, koszty, ale także na bezpieczeństwo. Nie ulega wątpliwości, że dzięki temu mamy mieć jeszcze większą kontrolę nad naszym pojazdem. Niestety, jak w przypadku wielu tego typu projektów, cena takiego nowego urządzenia nie jest zbyt przystępna i zaczyna się od 139 dolarów w serwisie finansowania społecznościowego Kickstarter. Natomiast sklepowa cena, przewidziana przez twórce CycleAT, to aż 199 dolarów. To całkiem spora suma, z drugiej strony bezpieczeństwo na drodze jest bezcenne. Mamy już nawet inteligentny wentyl w kole, teraz czekam na inteligentne lusterko motocyklowe ;).

The post Jeździsz na rowerze lub motocyklu? CycleAT stworzono z myślą o Tobie appeared first on AntyWeb.

Czatuj bez obawy, że ktoś przechwyci twoją korespondencję

$
0
0
bleep33

Choć wydawało się, że rynek aplikacji do wysyłania wiadomości został już zapełniony, to wydarzenia wokół NSA i Snowdena stworzyły nową niszę na rynku. Coraz więcej projektów informatycznych stawia na poufność danych. Konwersacja poprzez czat, nad którym pracuje BitTorrent, podobno ma być nie do wykrycia.

Jakiś czas temu buszując w sieci natrafiłem na podobne rozwiązanie. Miałem nawet o nim napisać, ale odłożyłem ten temat na później, czyli na nigdy. Jednak sama idea wydała mi się dość interesująca: uczynić naszą korespondencję zaszyfrowaną, tak aby odczytanie jej było znacznie trudniejsze. Od tamtej pory jednak nie słyszałem, aby ujrzała ona światło dzienne, choć pomysł wydawał się wyborny. Teraz jednak w swoje ręce analogiczny projekt wziął BitTorrent spółka za którą stoi potencjał programistyczny i kapitał.

Od kiedy Edward Snowden odpalił swoją bombę co do pracy służb specjalnych i ich działań w Internecie, nic już nie będzie takie samo. Choć informacje ujawnione przez Snowdena dla wielu nie były żadną rewelacją, jednak świadomość przeciętnego Kowalskiego trochę się na ich skutek zmieniła. Ludzie naprawdę zaczęli zwracać uwagę na kwestie poufności podczas przeglądania internetu, wysyłania maili czy prowadzenia rozmów telefonicznych. Szczególnie widoczne jest to w Stanach Zjednoczonych.

Nic dziwnego, że pewien trend na szyfrowanie wiadomości będą starali się wykorzystać programiści i osoby znane ze świata technologicznego. BitTorrent chce zaproponować użytkownikom messenger Bleep, który wysyłałby informacje z pominięciem serwera centralnego, co uczyniłoby wiadomość niemożliwą do przechwycenia. Zamiast wysyłania wiadomości do serwera, który następnie redystrybucje dane dalej, Bleep miałby korzystać dokładnie z tej samej technologi  peer-to-peer, co w przypadku ich dobrze znanego produktu BitTorrent – programu do wymiany i dystrybucji plików. Dzięki specjalnemu protokołowi właściciele BitTorrenta nie są w stanie wyśledzić kto share’uje pliki i w jakich ilościach. Ta sama zasada obowiązywałaby w przypadku Bleep’a.

BleepScreen

Niestety na obecnym etapie produkt jest w fazie wczesnej alphy i dostęp do niego można uzyskać jedynie poprzez specjalne zaproszenie, miejmy nadzieję, że niedługo będzie dane nam go przetestować. Na razie wiadomo jedynie o desktopowych wersjach dla Windowsa 7 i 8, jednak w przypadku zainteresowania aplikacje mobilne są jedynie kwestią czasu. Zresztą jeżeli czujecie, że macie szanse może spróbować wystarać się o dostęp za pośrednictwem specjalnego linku na stronie producenta.

Źródło: BitTorrent, Digital Trends

The post Czatuj bez obawy, że ktoś przechwyci twoją korespondencję appeared first on AntyWeb.

Internet się rozwija, ale nie zapominajmy o tym, że jego ojciec urodził się w Polsce!

$
0
0
Paul-Baran

Polacy w nauce odznaczyli się naprawdę wieloma osiągnięciami. Poczet noblistów usłany jest przecież m. in. takimi nazwiskami jak Skłodowska-Curie, Kapica, czy Hoffmann. Wynalazki tych naukowców przyczyniły się do zmian w świecie i podniesienia się ogólnego standardu życia – przecież osiągnięcia w dziedzinie fizyki, medycyny, czy chemii nie są niczym błahym, a zamysł Nagrody Nobla był taki, że uhonorowane zostaną nią te osoby, które swoją pracą naukową dla ludzkości robią najwięcej. Złośliwi stwierdzą, że Polacy mają swoje osiągnięcia głównie w mniej prestiżowych dziedzinach, takich jak opracowanie technologii oczyszczania denaturatu chlebem, po czym ów płyn nadaje się do spożycia lub patenty na skuteczne podkradanie prądu, tudzież wody. Mało kto wie jednak, że dzięki Żydowi polskiego pochodzenia możemy oglądać w Internecie koty, czytać Antyweba, czy też lenić się na portalach społecznościowych.

Kim jest polski ojciec Internetu?

Paweł Baran (a raczej Paul) urodził się w Grodnie w 1926 roku w rodzinie żydowskiej. Generalnie, to część czytających ten wpis osób może mieć do mnie pretensje o to, że pozwalam sobie Barana kreślić mianem Polaka. Warto wspomnieć, że jeszcze przed 1939 rokiem zdążył on wraz z rodzicami wyjechać do Stanów Zjednoczonych i z Polską nic wspólnego już nie miał – oprócz nazwiska i korzeni, bo imienia używał w formie zamerykanizowanej.

Kiedy młody jeszcze ojciec Internetu odebrał dyplom z Drexler Institute of Technology, komputery raczkowały, mieściły się tylko w ogromnych halach i możliwościami obliczeniowymi nie dorównywały niektórym dzisiejszym lodówkom. Był rok 1949 i z papierkiem poświadczającym uzyskanie tytułu inżyniera wyruszył na poszukiwanie pracy. Najpierw znalazł ją w fabryce zajmującej się wytwarzaniem części do ówczesnych komputerów. Dalej także rozwijał się naukowo.

10 lat później, Paul Baran posiada już dyplom magistra, uzyskany na UCLA w trybie wieczorowym. Przy okazji pracował dla Hudges Aircraft, gdzie prowadził badania nad systemem wymiany oraz przetwarzania danych, co było szczególnie potrzebne, jeśli chodzi o komunikację pomiędzy samolotem, a bazami na lądzie. Wraz z obroną dyplomu na świat przyszła wizja sieci komunikacyjnej, która stanowi podwaliny dla tego, co dzisiaj nazywamy Internetem.

03-arpanet-cain

I tak oto, ojciec Internetu rozpoczął wdrażanie swojej wizji – wszystko dzięki Research and Development Corporation, wraz z którą pracował nad systemem komunikacji między komputerami połączonymi w rozproszoną sieć. Nie było to zadanie łatwe, bowiem owe rozwiązanie miało być przede wszystkim bezpieczne. Pamiętajmy, że wszystko to działo się w okresie zimnej wojny, zatem każde z mocarstw starało się osiągnąć jak najwięcej nie tylko na polu narzędzi do niszczenia istnień, ale i zabezpieczania cennych informacji.

Mija kolejne 10 lat i powstaje ARPANET, system, który garściami czerpie z wizji Barana oraz badań w oparciu o jego teorie. Co ciekawe, ARPANET istnieje do dziś i w historii informatyki funkcjonuje on jako pierwsza sieć rozległa oparta na architekturze i protokole TCP/IP. Bezpośrednią przyczyną powstania tej sieci był strach przed czerwonym mocarstwem – wysłanie Sputnika w kosmos było dla ZSRR ogromnym sukcesem, a dla USA dotkliwym ciosem. Odpowiedź USA w postaci ARPANET-u nie była może tak spektakularna, jak pokaz siły Kraju Rad, ale patrząc na skutki powstania tego przedsięwzięcia mam wrażenie, że długofalowo to Amerykanie zostali okrzyknięci przez historię absolutnymi zwycięzcami pojedynku.

Polak lubi kombinować – narodowy klucz do sukcesu

Hitler w czasie wojny podziwiał Polaków za pomysłowość mimo odczuwanej do nas bezgranicznej nienawiści z powodu zajmowania niższego szczebla w hierarchii ras. Fakt jest taki, że Polacy to naród doświadczony przez historię, przez wiele długich okresów byliśmy zmuszeni do znajdowania sposobów radzenia sobie w sytuacjach trudnych. To z kolei przełożyło się na fakt, iż jako nacja jesteśmy po prostu nieco bardziej pomysłowi. Baran w wywiadach udzielanych dla różnych gazet wielokrotnie wspominał o tym aspekcie swojej polskości, mówiąc o tym, że to głównie dzięki ojcu pozyskał mityczny „gen polaka”, który to pchnął go ku miłości do zgłębiania wiedzy oraz jej kreatywnego wykorzystywania.

Ojczyzna na szczęście nie zapomniała o obfitym owocu, który wyrósł na jej ziemi. Pojawiały się jednak głosy, że Baran to przez Polskę człowiek nieco zapomniany. Ważne jest to jednak, że przez polonię otrzymał on stosowne do jego czynów wyrazy uznania. American-Polish Engineers Society odznaczyła go w 2003 roku medalem honorowym za wybitnie osiągnięcia naukowe, które zaważyły na tym, w jakim kierunku podążył świat.

Jako naród nie mamy się co wstydzić

Niektórzy mogą podnieść głosy oburzenia – jak to Żyda urodzonego jedynie w Polsce można nazwać Polakiem? Bo pewnie języka nawet nie znał, a „ojczysty” kraj to tylko na zdjęciach widział. Nic by nie znaczył, gdyby nie wyemigrował do USA, nie przeżył tutejszej historii – innych argumentów nie jestem w stanie wymyślić.

Mimo wszystko, jako naród powinniśmy się cieszyć, że syn polskiej ziemi tak bardzo zasłużył się w dziedzinie, dzięki której ja (i wiele innych osób) mam pracę, mogę rozwijać swoje pasje, świat jest dużo prostszy i przyjemniejszy. Wymyślenie podwalin Internetu było owocem żmudnej pracy Paula Barana i to przede wszystkim za to powinniśmy chwalić się nim jako naród. Badacz ten bowiem swoich polskich korzeni się nie wstydził.

la-me-2011notables-baran

Paul Baran w pięknym wieku 84 lat zmarł po walce z nowotworem płuc. Wydaje się, że odchodząc niezbyt zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo zmienił świat dzięki swojej działalności naukowej. Z ogromną skromnością odnosił się do swoich osiągnięć, zawsze pamiętając o osobach, które również uczestniczyły w pracach. Natomiast my już z dumą i bez zbędnej skromności powinniśmy mówić: „To Polak stworzył Internet!”. Chyba, że czerpiemy przyjemność z krążących o nas stereotypach – pijaków, awanturników, wytrawnych złodziei i nieokrzesanych dzikusów na wakacjach. Znajmy swoją wartość i swoich wybitnych naukowców, amen.

Grafika: 1, 2, 3

The post Internet się rozwija, ale nie zapominajmy o tym, że jego ojciec urodził się w Polsce! appeared first on AntyWeb.

Viewing all 64567 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>