Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 64544 articles
Browse latest View live

Chrome dla Androida również przechodzi na Material Design. Nowa beta wygląda imponująco

$
0
0
chrome-for-android-logo

Material Design ma być interfejsem uniwersalny, który połączy świat webowych usług Google’a z aplikacjami mobilnymi. Ma to być swoiste przełamanie tej niewidzialnej granicy. Jak zatem obiecali, tak też zrobili. Nowy Chrome 37 w wersji beta już otrzymał odświeżony wygląd, który każdy może samodzielnie przetestować.

Chrome 37 jeszcze przez jakiś czas nie zawita do kanału stabilnego, co nie zmienia faktu, że skorzystać z niego może każdy zainteresowany użytkownik Androida. Aplikacje zmieniła się przede wszystkim od strony wizualnej. Odświeżono wygląd, który teraz sprawia wrażenie bardziej minimalistycznego i spłaszczonego. Widać to już w launcherze, gdzie ikonka wersji beta nieznacznie różni się od tej przypisanej do wydania stabilnego (dłuższy cień, brak wypukłości). Po uruchomieniu w oczy rzuca się natomiast uproszczony ekran logowania, a także menu, które nabrało jasności i zostało pozbawione linii oddzielających od siebie poszczególne pozycje.

png;base64f0af219c77fb39c3

Inaczej prezentuje się również ekran służący do przełączania się między kartami. Przypomina on teraz trochę to, co Google prezentowało na konferencji I/O, a więc panel multitaskingu w Androidzie L. Sam mechanizm przełączania się nie zmienił, ale zyskał efekt 3D. Same karty zostały natomiast maksymalnie spłaszczone.

Kolejne nowości znajdziemy w trybie incognito. Tutaj Google zdecydował się na wykorzystanie nowej, ciemnej wersji interfejsu. Dzięki temu użytkownik nie będzie miał żadnych wątpliwości, kiedy aktywuje tryb prywatny przeglądarki. Zmieniła się też ikonka na nowej karcie trybu incognito – jest ona identyczna jak w nowej wersji desktopowego Chrome, co może wyraźnie sugerować kierunek, w którym te wszystkie zmiany zmierzają.

material

O nowościach pod maską tak naprawdę nic nie wiadomo, choć Google w changelogu zapewnia, że wprowadzono ogromną liczbę usprawnień, które mają przełożyć się na szybsze i sprawniejsze działanie przeglądarki. Pozostaje wierzyć na słowo.

Chrome 37 to kolejna aplikacja, która dołącza do rodziny „Material Design”. Na pewno nie ostatnia. Kolejne tygodnie przyniosą kolejne zmiany. Z największą niecierpliwością czekam na nowego Gmaila, który jest najważniejszą aplikacją w moim smartfonie. Ciekawe też jestem, co Google wymyśli w aplikacjach takich, jak Kalendarz czy Hangouty. To jednocześnie znak, że Android L zbliża się wielkimi krokami, ale to chyba nie jest dla nikogo niespodzianką, prawda?

The post Chrome dla Androida również przechodzi na Material Design. Nowa beta wygląda imponująco appeared first on AntyWeb.


Porównanie „polskich flagowców” – czyli co wybrać i wesprzeć naszych?

$
0
0
Schowek01

Z naszym stosunkiem do smartfonów polskich producentów jest trochę tak, jakbyśmy się cieszyli, że po prostu są, ale z drugiej strony nieco się ich wstydzimy. Utarło się przekonanie, że skoro „polskie”, to gorsze i generalnie, to będzie wstyd się z takimi urządzeniami pokazać na ulicy.

Autorem wpisu jest Jakub Szczęsny.

Są także ludzie, którym jest „wsjo rawno”, jakie logo widnieje na ich sprzęcie i mają kolokwialnie gdzieś to, czy marka jest rozpoznawalna, ceniona i lubiana. Ważne jest dla nich to, by telefon działał i nie uderzył ich zbyt mocno po kieszeni.

Dla takich właśnie osób jest to zestawienie „polskich flagowców” – czyli urządzeń, które w portfolio producentów z naszego kraju są urządzeniami najmocniejszymi, a przy tym dalej atrakcyjnymi cenowo.

Wyjaśnijmy sobie coś…

Zanim ktoś w komentarzu napomni mnie, że wymienieni producenci wcale nie są „polskimi producentami”, wyjaśnię pewną kwestię.

Gdybym którąś z tych firm nazywał „polskim dystrybutorem smartfonów wyprodukowanych w Chinach”, to Apple nazywałbym: „amerykańskim dystrybutorem smartfonów wyprodukowanych w Chinach”. Wiecie, rozumiecie?

GoClever Quantum 600

Pierwsza polska propozycja cechuje się dużym, bo aż 6-calowym wyświetlaczem wykonanym w technologii IPS o rozdzielczości 1280 x 720 pikseli, co przekłada się średnie upakowanie pikseli w jednym calu, wynoszące 245 ppi. To tyle samo, ile w Lumii 1320, której jestem posiadaczem – mogę potwierdzić, że przy takiej wartości nie sposób zobaczyć pojedynczych pikseli bez lupy. A wzrok mam całkiem niezły.

1

Sercem urządzenia jest Broadcom BCM23350, posiadający cztery rdzenie Cortex-A7 o taktowaniu 1,2 GHz. Sprzęt posiada dwa aparaty fotograficzne – główny o rozdzielczości 8 MP, natomiast ten umieszczony z przodu – 2 MP. Naturalnie, połączy się on z sieciami 3G, natomiast z LTE już nie da sobie rady. A szkoda, bowiem ów standard zaczyna być już dostępny w coraz większej liczbie polskich miast, a do tego pojawiły się bardzo atrakcyjne oferty mobilnego Internetu w tej technologii. Reszta przedstawia się bardzo standardowo: Bluetooth, WiFi v802.11b/g/n i moduł GPS. Niestety, brak jest tutaj NFC. Wszystko to okraszono gigabajtem pamięci RAM oraz 4 GB przestrzeni na dane dla użytkownika. Pojemność urządzenia można zwiększyć dzięki karcie microSD(HC) do 32GB, co wydaje się być wręcz zalecane przy tak niskiej, zainstalowanej ilości pamięci w smartfonie. Systemem, który obsłuży sprzęt jest Android 4.4 KitKat.

Jak na phablet, Quantum 600 jest także solidnych rozmiarów – mierzy sobie 160 mm długości, 82 szerokości i niecałe 9 grubości. Mimo tak dużego ekranu producentowi udało się uczynić go mniejszym od absolutnego kolosa w tej kategorii – Lumii 1320, która dzięki solidnym gabarytom i wadze naprawdę przypomina dachówkę. Smartfon GoClevera waży 204 gramy, co już można odczuć, natomiast jest to w pełni zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, że mamy do czynienia z niemałym ekranem.

W urządzeniu zastosowano baterię o pojemności 2800 mAh, jednak nie spodziewałbym się po niej cudów. Producent deklaruje czas czuwania w sieci 3G na poziomie 5,2 dnia, co z kolei nie napawa optymizmem. Do 3400 mAh w Lumii 1320 oraz 1520 o 28 dni w trybie czuwania w sieci 3G trochę brakuje, prawda?

To, co wydaje się być największą zaletą urządzenia, jest fakt, iż możemy go dostać za 600 złotych. Z drugiej strony, za „budżetowego konkurenta” z Windows Phone, Lumię 1320, przyjdzie nam zapłacić 160 złotych więcej. To chyba dobra cena za płynność działania systemu operacyjnego. Obawiam się, że układ zastosowany w Quantum 600 mógłby mieć problemy z wydajnością po pewnym czasie korzystania z phabletu, a osobiście nie lubię godzić się na takie kompromisy. Niewątpliwą zaletą jest jednak to, że w urządzeniu zmieścimy dwie karty SIM.

Krüger&Matz Soul

„Niemieckobrzmiący” polski producent bardzo mocno wkroczył na rynek smartfonów wraz z bardzo udanymi i przede wszystkim, ładnymi urządzeniami. Sam miałem przyjemność testować model MIST, który sprawował się całkiem nieźle, pomijając przygody z „oszalałym dotykiem” po spacerze na mrozie.

2

Model Soul pojawił się w II kwartale tego roku i wyposażony jest w wyświetlacz IPS o przekątnej 4,7 cala, zdolny wyświetlać obraz w rozdzielczości HD 720p, co przekłada się na zagęszczenie pikseli na poziomie 312 ppi. To wręcz gwarantuje, że treści na ekranie będą ostre jak żyletka. Sercem urządzenia jest Qualcomm Snapdragon 200 8212 wyposażony w cztery rdzenie Cortex A5 o taktowaniu 1,4 GHz oraz grafikę Adreno 203.

Podobnie, jak w Quantum 600, w urządzeniu nie znajdziemy łączności NFC oraz LTE. Bluetooth obsługiwany jest w wersji 4.0, WiFi – v802.11b/g/n, sprzęt posiada także moduł GPS. Na tym podobieństwa dwóch pierwszych propozycji się nie kończą – z przodu znajdziemy „oczko”, które wykona ujęcie w rozdzielczości 2MP, a z tyłu – 8MP, czyli dokładnie tak samo, jak w Quantum 600.

Producent wyposażył smartfon w 1GB pamięci RAM oraz 4GB przestrzeni dla użytkownika, co jak wspomniałem już w przypadku GoClevera – jest śmiesznie mało. Bezwzględnie należy to rozbudować o kartę pamięci microSD(HC) do 32 GB. W urządzeniu króluje także nieco starszy Android 4.3 Jelly Bean.
W telefonie zainstalowano baterię o pojemności 1750 mAh, jednak producent nie zadeklarował żadnych pożądanych „osiągów”. Mogę jednak zakładać, że przy tych podzespołach, ekranie i pojemności baterii normą będzie conocne podłączanie smartfona do źródła zasilania.

Krüger&Matz i tym razem postarał się o design telefonu. Wygląda on przede wszystkim elegancko, a gabarytami po prostu „wyrabia normę”. I to solidnie. Nie jest wielki: mierzy sobie on 136 x 67,2 x 7,40 mm (długość, szerokość, grubość) i waży zaledwie 100 gramów. Można rzecz, że jest to urządzenie wręcz idealne do damskiej torebki.

Układ Qualcomma gwarantuje nieco lepsze osiągi, niż w przypadku poprzednika, jednak i w tym wypadku można się spodziewać pewnych „przycinek”, zwłaszcza, jeżeli podczas słuchania muzyki ze Spotify zapragniemy rozmawiać przez Messengera i jednocześnie przeglądać Internet. Urządzenie obsłuży natomiast dwie karty SIM, co jak wspominałem, jest ogromnym funkcjonalnym plusem.

Urządzenie możemy sobie sprawić uszczuplając nasz portfel o 600 złotych. Czyli tyle samo, ile w przypadku Quantum 600.

myPhone Cube

Trzeci w zestawieniu smartfon charakteryzuje się dużym, bo pięciocalowym, ale kiepskim ekranem IPS o rozdzielczości zaledwie 540 x 960 pikseli. Jest to zaledwie 220 pikseli na cal. Plusem zastosowania mniejszej rozdzielczości może być fakt odrobinę mniejszego poboru energii, jednak nie równoważy to w pełni zauważalnie gorszej jakości obrazu. W telefonie zastosowano układ MediaTek MT6582 wyposażony w cztery rdzenie taktowane zegarem o częstotliwości 1,3 GHz oraz grafikę Mali-400.

3

Pod względem łączności, ów smartfon jest absolutną kalką swojego poprzednika, także nie uświadczymy tutaj LTE, NFC, za to znajdziemy oczywiście moduł 3G, Bluetooth 4.0, WiFi b/g/n i A-GPS. Niczym nie różni się także od poprzedników w zastosowanych kamerach – odpowiednio 8MP z tyłu i 2MP z przodu.

W wypadku tego urządzenia także będzie konieczne dokupienie karty pamięci (obsłuży microSD(HC) do 32GB) – na nasze zdjęcia oraz aplikacje mamy do dyspozycji 4GB na spółkę z Androidem 4.4 KitKat, który swoje także zajmuje. W smartfonie zainstalowano także 1GB pamięci RAM oraz baterię o pojemności 1800 mAh, która w sieci 2G przeżyje 11 dni w czasie czuwania. Bardzo słabo – producent deklaruje, że telefon wytrzyma zaledwie 10 godzin rozmów w tej samej technologii.

Smartfon jest odrobinę grubszy od Soula – mierzy sobie 143,50 x 71,70 x 8,10 mm przy 146 gramach wagi. Standardowo, obsługuje dwie karty SIM.
Za ten telefon przyjdzie nam zapłacić 500 złotych, czyli odrobinę mniej, niż w przypadku Quantum 600 oraz Soula.

Modecom XINO Z46 X4

Ostatnim urządzeniem w tym zestawieniu jest propozycja Modecoma. Urządzenie wyposażono w wyświetlacz IPS o przekątnej 4,6 cala i rozdzielczości 960×540 pikseli – co równa się zagęszczeniu pikseli na poziomie 239 punktów na cal. Za pracę urządzenia odpowiada układ MediaTek MT6589 wyposażony w 4 rdzenie Cortex-A7 o taktowaniu 1,2 GHz każdy, a ponadto układ graficzny PowerVR Series 5XT SGX544.

4

Zainstalowane moduły łączności nie różnią się niczym w porównaniu z tym, co zainstalowano w poprzednich propozycjach, zatem ponownie wymieniać ich już nie będę. Urządzenie także obsłuży 2 karty SIM, jest tak samo ubogo wyposażone w pamięć na dane (4GB z możliwością rozszerzenia do 32 GB za pomocą kart microSD), a całość pracuje na 1 GB pamięci RAM. O ile główny aparat także wyposażono w ośmiomegapikselową matrycę, to już ten do robienia selfie został obdarzony nieco hojniej – w 3,2 MP.

Słabo prezentują się wymiary urządzenia i jego waga. Jest co prawda wizualnie mniejszy, jak chodzi o długość i szerokość, ale jest naprawdę gruby – 132,00 x 68,00 x 10,80 mm. To przekłada się na solidną wagę: 158 gramów. Jak na takie urządzenie, to stosunkowo dużo.

Producent zastosował w urządzeniu baterię o pojemności 2050 mAh, co według producenta ma wystarczyć na 16,7 dnia czuwania w sieci 2G. Średnio – nie jest „szałowo”, ale nie jest też biednie. Urządzenie ponadto pracuje na leciwym już nieco Androidzie 4.2.

Telefon kupimy w cenie od 589 złotych.

Wnioski

Segment najmocniejszych urządzeń polskich producentów rządzi się pewnymi standardami – jest wiele cech wspólnych w specyfikacji i cena jest dosyć podobna – mamy do czynienia z rozpiętością wynoszącą 100 złotych. Żaden z tych telefonów nie obsługuje NFC, to nie jest wielkim problemem, ale dla niektórych brak LTE może oznaczać, że nie skorzystają oni z nowych, korzystnych ofert mobilnego internetu bez limitu w zasięgu 4G.

Słaba specyfikacja tych urządzeń może zaowocować tym, że prędzej, czy później zaczną się one zawieszać i odrobinę dłużej „myśleć”. Mimo zastosowania „wystarczającej” ilości pamięci RAM, największe obawy mam co do SoC-ów tych urządzeń, może poza propozycją Krüger&Matz Soul – chociaż cudów po tym telefonie także się nie spodziewajmy.

Zdecydowanym wygranym tego zestawienia (według mnie oczywiście) jest Soul, posiadający najładniejszy ekran oraz najsolidniejszy SoC. Odznacza się także najlepszym designem ze wszystkich wymienionych przeze mnie urządzeń. Jeśli mowa o polskichsmartfonach, powinniście zainteresować się właśnie tym sprzętem. Ale…

Jest coś lepszego w atrakcyjnej cenie?

Znowu odniosę się do Windows Phone. Polskie telefony z Androidem mają bardzo mocnego konkurenta w postaci Lumii 625, którą można otrzymać na Allegro już za 500 złotych, czyli w cenie minimalnej, jaką trzeba wyłożyć na wyżej wymienione smartfony.

5

Wyposażona jest w Snapdragona S4 wyposażonego w 2 rdzenie Krait 1,2 GHz i 512 MB pamięci RAM, ekran 4,7 cala o rozdzielczości 480 x 800 pikseli (199 ppi). Posiada 2 kamery –tylną o rozdzielczości 5 megapikseli i przednią – VGA (0,3 MP). Obsługuje LTE, A-GPS + GLONASS, WiFi b/g/n i… posiada system znany ze stabilności i szybkości działania. Dysproporcja między urządzeniami z Androidem, a tymi z Windows Phone polega na tym, że te pierwsze potrafią przyciąć się przy zauważalnie lepszej specyfikacji, kiedy te z Windows Phone, niby wyposażone gorzej działają bez zarzutu.

Pewne jest jednak to, że polscy producenci już są zainteresowani Windows Phone, zwłaszcza, gdy smartfony zostały zwolnione z opłat licencyjnych za mobilny OS Microsoftu. Czy oznacza to jeszcze tańsze telefony z tym systemem? Wszystko na to wskazuje. Polscy producenci już pokazali hybrydy z Windows 8.1 na pokładzie, nic nie stoi na przeszkodzie, by w ich portfolio pojawiły się smartfony.

Foto via How Things Done

The post Porównanie „polskich flagowców” – czyli co wybrać i wesprzeć naszych? appeared first on AntyWeb.

Nauka i sztuka – superkomputer ze świecącym muralem!

$
0
0

Fosforyzujący mural, na którym widać schemat reaktora badawczego „Maria” połączony z infrastrukturą sieciowo-komputerową, można już oglądać na budynku głównej serwerowni Centrum Informatycznego Świerk przy Narodowym Centrum Badań Jądrowych.

Autorem projektu i wykonawcą muralu jest krakowski plastyk Olaf Cirut. Jego praca wygrała w konkursie CIŚ„Superkomputer z muralem”. Prace nad tym malunkiem, który znajduje się na trzech elewacjach i zajmuje ok. 568 m kw., zajęły w sumie trzyosobowej ekipie artystów niemal 300 godzin pracy. Na mural zużyto 246 litrów farby w 18 kolorach.

– Żyjemy w czasach, gdy słowo przegrywa walkę z obrazem. Starając się dotrzeć do współczesnego odbiorcy musimy więc częściej stawiać na najbardziej sugestywne wizualne formy przekazu, jak właśnie murale– mówi dr Sławomir Potempski, zastępca kierownika projektu CIŚ. – Jestem przekonany, że tego typu niestandardowy element graficzny dobrze wpisze się w wizerunek projektu Centrum Informatyczne Świerk, a zarazem dobrze wpłynie na postrzeganie całego naszego instytutu.

Część elementów malowidła została pokryta fosforyzującym pigmentem, dzięki czemu w nocy, na czarnej bryle centrum, wyraźnie widoczny jest namalowany świecący reaktor oraz rozchodząca się od niego promieniście sieć połączeń. Jak wyjaśniają przedstawiciele CIŚ, artyści nawiązali w ten sposób do efektownego zjawiska, jakim jest promieniowanie Czerenkowa, gdy na skutek powstawania elektromagnetycznej fali uderzeniowej emitowane jest światło o niebieskawo-zielonej barwie lub promieniowanie ultrafioletowe. W przyrodzie zjawisko to można obserwować chociażby w błyskach promieni kosmicznych przechodzących przez atmosferę, w technice zaś w reaktorach jądrowych – na przykład jedynym polskim reaktorze „Maria” w Świerku.

– Praca w Świerku była dla nas pod wieloma względami wyjątkowa– podkreśla autor malowidła.– Niezmiernie rzadko zdarza się, że twórcy dostają tego typu zaproszenia od naukowców, równie niespotykane było to, że dzięki możliwości wykorzystania aż trzech elewacji otrzymaliśmy szansę nie tylko stworzenia obrazu, ale wręcz przedefiniowania całej bryły budynku, która teraz sama zamieniła się w ogromną maszynę obliczeniową.

Budynek głównej serwerowni, mieszczącej powstający w ramach projektu CIŚ superkomputer jest zlokalizowany przy najważniejszej drodze przebiegającej przez teren ośrodka naukowego w Świerku. Codziennie oglądać go będzie nie tylko blisko tysiąc pracowników NCBJ, ale także odwiedzające instytut delegacje oraz liczne grupy młodzieży.

– Chcieliśmy znaleźć nietypowy środek wyrazu oddający unikalny charakter projektu Centrum Informatyczne Świerk i dlatego zdecydowaliśmy się na rozwiązanie niezmiernie rzadko wykorzystywane przez naukowców, czyli mural– wyjaśnia kierownik projektu CIŚ prof. dr hab. Wojciech Wiślicki. – Barwy, które kojarzą się z życiem i energią, sąsiadują tu z chłodem logiki i techniki. W Narodowym Centrum Badań Jądrowych pojawia się nowa kultura wizualna i nowe emocje.

– Nowoczesny ośrodek tego typu, to niezbędna przepustka do komunikacji ze światem, rozumienia układów o wielkim stopniu złożoności, uwolnienia kreatywności w obszarze nauk przyrodniczych i technicznych – jak choćby w energetyce jądrowej – a także w sztukach wizualnych– tłumaczy dyrektor Działu Edukacji i Szkoleń NCBJ prof. dr hab. Ludwik Dobrzyński. – Mural ma przemawiać do wyobraźni, zachęcać do podejmowania wyzwań naukowych i technicznych, pokazywać, że ogromne możliwości obliczeniowe skryte w sercu Centrum pozwalają docierać do piękna, które było dotąd przed nami ukryte.

Powstający w Świerku superkomputer jest tworzony z myślą o wsparciu polskiej energetyki i nauki. Wartość całego projektu CIŚ to prawie 98 mln zł. Środki na jego realizację pochodzą z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego – 83 mln zł. – oraz z dotacji celowej Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego – 14,5 mln zł.

Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl i www.ncbj.gov.pl

The post Nauka i sztuka – superkomputer ze świecącym muralem! appeared first on AntyWeb.

Nowy interfejs Dokumentów Google już dostępny

$
0
0
1

Zapowiadane zmiany w wyglądzie usług Google zachodzą szybciej niż się tego spodziewaliśmy. Nowe wersje sklepu Google Play, map i przeglądarki Chrome dla Androida są już dostępne, podobnie jak webowa odsłona Dysku Google. Teraz nadszedł czas na wprowadzenie nowych odsłon menadżerów Dokumentów, Arkuszy i Prezentacji Google.

Google zdecydowało się na podobny krok, którego dokonało w przypadku aplikacji mobilnych – dla systemów iOS i Android udostępnione zostały osobne aplikacje dedykowane każdemu z typów dokumentów. Taka decyzja nie przypadła wszystkim użytkownikom do gustu, choć moim zdaniem dzięki temu znacznie wygodniejsze jest teraz przełączanie się pomiędzy aplikacjami, w których otwarte są różne dokumenty. Najwyraźniej podobne doświadczenie, zdaniem Google, potrzebne jest także na komputerze.

3

Dlatego Dokumenty, Arkusze i Prezentacje zyskały teraz poświęcone im podstrony. Ich interfejs wyraźnie nawiązuje do omawianego podczas Google I/O Material Designu. Górna belka koloru niebieskiego, zielonego lub żółtego (sugerującego z jakimi plikami mamy teraz do czynienia) zawiera także przyciski pozwalające na szybkie dotarcie do innych kategorii plików i Dysku Google (trzy kreski przy lewej krawędzi ekranu) oraz przełączanie widoku plików, sortowanie i otwarcie selektora plików. W ustawieniach zdecydujemy między innymi o włączeniu trybu offline dla plików.

2

Selektor plików jest niewielkim oknem wyświetlanym „nad” poprzednią zawartością i umożliwia przeglądanie zawartości folderów na Dysku Google pod kątem konkretnego typu plików i dokumentów. Tutaj też można przesyłać nowe pliki i umieszczać je katalogach.

Nowy widok przygotowany został także pod kątem obsługi dotykowej, co potwierdza obecność ikonki trzech kropek w prawym dolnym rogu miniaturki każdego z dokumentów. Po jej naciśnięciu wyświetlone zostaje kontekstowe menu zawierające takie opcje jak zmiana nazwy pliku, jego usunięcie i otwarcie w nowej karcie. Ten sam efekt osiągniemy poprzez kliknięcie prawym przyciskiem myszy na komputerze. Prawy dolny róg skrywa przycisk pozwalający na szybkie utworzenie nowego dokumentu danego typu.

4

Google poinformowało także, że adres docs.google.com przestanie niedługo odnosić się do Dysku Google i przekierowywać będzie właśnie na nową wersję Dokumentów Google.

Nowe Dokumenty, ArkuszePrezentacje od Google.

The post Nowy interfejs Dokumentów Google już dostępny appeared first on AntyWeb.

Historia konsol – druga generacja, ta z Atari 2600

$
0
0
atari2600

Niewiele osób w ogóle, a tym bardziej naszym kraju, miało do czynienia z pierwszą generacją konsol. Dla osób żyjących w PRLu, które miały szczęście posiadania hojnej rodziny za granicą, albo jakimś innym cudem udało im się zdobyć dobra powszechnie uważane za absolutnie ekskluzywne, historia konsol zazwyczaj zaczyna się od Atari 2600, czyli drugiej generacji.

Początek drugiej połowy lat siedemdziesiątych to mały kryzys w branży domowej rozrywki, rozumianej jako gry wideo. Stany Zjednoczone, a tam głównie rozwijał się rynek konsol, zostały zalane ogromną ilością maszynek do „Ponga”, które charakteryzowały pierwszą generację. Na początku dosyć drogie, wreszcie były wyprzedawane nawet ze stratą dla producenta, który obawiał się, że niedługo zostanie z magazynem pełnym sprzętu, którego nikt nie zechce. Klient potrzebował czegoś innego.

Dosyć tego Ponga

Za pierwszą konsolę drugiej generacji uznaje się sprzęt firmy Fairchild Semiconductor, który był pierwotnie sprzedawany jako VES. Sprzęt ten miał pełnoprawny mikroprocesor, a gry przechowywano na pamięci ROM, znajdującej się na kartridżach. Dzięki temu możliwe było wreszcie tworzenie nowych gier, już po wypuszczeniu sprzętu na rynek. Fairchild VES, albo Fairchild Channel F, jak go później nazywano, pojawił się w USA w listopadzie 1976 roku. Zaraz, zaraz – dlaczego zmieniono nazwę? Ze strachu o pomlenie ich urządzenia ze sprzętem Atari. Tymczasem bać się trzeba było nie pomyłki…

Wielkie Atari 2600

Atari, które wypuszczało swój nowy sprzęt. Era „Ponga” sprzyjała tej firmie, której zamarzyło się coś więcej. Niecały rok po Fairchild, we wrześniu 1977 roku pojawiło się Atari 2600 (pierwotnie Atari VCS). Konsolka również wyposażona była w mikroprocesor, a gry uruchamiało się poprzez wsadzanie kartridży zapisanych kodem, wydającym polecenia sprzętowi. WspółczesnośćJ Sprzęt sprzedawał się, jak na owe standardy, w niebotycznych ilościach. Niewielka różnica w cenie, w stosunku do sprzętu Fairchild (o około 30 dolarów), na niekorzyść nowej konsoli nie zniechęciła klientów.

Jednakże wybiegłem odrobinę w przyszłość. Trzeba bowiem zauważyć, że walka o serce i portfel klienta była raczej spokojna, przynajmniej do momentu, w którym Atari wypuściło Space Invader (w roku 1980-tym). Po raz pierwszy można było mówić o prawdziwym „system sellerze”. Dzięki konwersji hitu z maszyn arcade sprzedaż Atari 2600 poszybowała w górę. Wtedy po raz pierwszy zdano sobie sprawę z tego, ile dla konsoli może znaczyć jeden strzał w dziesiątkę. Podczas swojej wieloletniej obecności na rynku Atari 2600 sprzedało się w kosmicznej liczbie 30 milionów egzemplarzy (Fairchild Channel F, które pojawiło się na rynku szybciej, znalazło ledwie ćwierć miliona nabywców). Za każdym razem, kiedy coś groziło dominacji tego sprzętu, producent po prostu wyciągał z rękawa kolejną świetną grę. No, przynajmniej do czasu krachu. Moment, moment, stop – znów zapędzam się za daleko. Po kolei.

Ale nie tylko

Nie sądźcie jednak, że cały rynek zdominowało genialne Atari 2600. Nie brakowało innych sprzętów – wiele firm miało się jeszcze nieźle po pongowych czasach, a inne wyczuły możliwość zarobienia dużych pieniędzy. Stworznie i wypuszczenie na rynek konsoli to nie było w tamtych czasach tak karkołomne zadanie jak dziś.

Mieliśmy więc RCA Studio II, które nie miało kontrolerów, a sterowało się przyciskami na samej konsoli (sic!). Pojawiło się Magnavox Odyssey 2, od firmy, której zawdzięczamy pierwszą konsolę w historii – sprzedali dwa miliony urządzeń. Wreszcie było Intellivision od Mattel, poważny pretendent do walki z Atari. Ostatecznie sprzedało się około trzech milionów egzemplarzy tego sprzętu, który dominował nad 2600 pod względem jakości doznań audio-wizualnych. Było też Coleco Vision (500 000 egzemplarzy) i dziwaczny Vectrex, wyświetlający grafikę wektorową. Jednakże wszystkie te wynalazki, a było ich sporo do spółki nie mogłyby się mierzyć ze sprzętem Atari.

SONY DSC

„Third-party developer”? A na co to komu? A komu to potrzebne?

Druga generacja konsol to także moment, w którym rodzi się kolejne nowe zjawisko w świecie gier wideo. Pojawiają się niezależni deweloperzy. Pisząc „niezależni” mam w tym przypadku na myśli zupełnie coś innego, niż dzisiejsze „indie”. Po raz pierwszy znajdują się osoby, które chcą tworzyć gry, a nie mają nic wspólnego z producentem konsoli. Pierwszym deweloperem niezależnym było Activision, założone w 1979 roku przez byłych pracowników Atari. David Crane, Larry Kaplan, Alan Miller i Bob Whitehead domagali się od swojego ówczesnego pracodawcy traktowania jako twórcy, a nie wyrobnicy – chcieli m.in. tantiem z zysków od sprzedaży i oznaczania gier imionami i nazwiskami programistów. Spotkali się z odmową, więc poszli na swoje, później wprowadzili na rynek m.in. świetnie sprzedający się Pitfall. Żaden z nich nie pracuje już dziś w firmie, którą zakładali wiele lat temu.

1280x960-space-invaders-press-start-wallpaper

„Pójście na swoje” oczywiście było możliwe właśnie dzięki kartridżom. Możliwość tworzenia oprogramowania, którego nie trzeba było dostarczać wraz ze sprzętem zrewolucjonizowała podejście do tematu. Zresztą, gry na zewnętrznych nośnikach w sposób pośredni przyczyniły się zresztą do powstania tytułów dla jednej osoby – można było przecież zaprogramować sztuczną inteligencję, tworzyć nowe, unikalne przeszkody do pokonania.

Krach okresu dojrzewania

Wszystko miało się ku lepszemu. Studia deweloperskie rozkwitały, pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Niestety, kolejne lata to ET-Gamehistoria, która stoi za każdym krachem. Chciwość.

Atari i inni deweloperzy zaczęli wypuszczać coraz to gorsze gry. Producent konsoli starał się temu zapobiec, walcząc z Activision o zablokowanie możliwości sprzedawania niezależnego oprogramowania, ale sprawa zakończyłal się ugodą. Swoje zrobiły wielkie wtopy jakimi było wypuszczenie beznadziejnej wersji Pac-Mana i gry uważanej za największego gniota wszechczasów – E.T. (oczywiście szeroko reklamowanego).

 

Klienci byli strasziwie rozczarowani i zamykali swoje portfele. Swoje zrobiła konkurencja w postaci komputerów osobistych, upowszechniających się powoli, a także zalanie rynku mnóstwem konsol od pomniejszych producentów. Ci ostatni masowo kończyli produkcję, albo wręcz bankrutowali. Gry wcześniej sprzedawane za kilkadziesiąt dolarów zalegały w koszykach z wyprzedażami, mimo kilkukrotnego obniżenia ceny. Krach rozpoczął się w 1983 roku, a nieco wcześniej, w 1982, Atari wypuściło na rynek swoją nową konsolę – Atari 5200. Efekt był taki, że nabywców znalazł… milion sztuk. Straszliwy upadek.

Podsumowanie

Efekty krachu były dosyć potężne i nauczyły wiele firm z USA pokory. Klient jest cierpliwy… do czasu. Jakie były długofalowe efekty zmiecenia z powierzchni ziemi rynku, który tak pięknie się rozwijał, opowiem Wam następnym razem. Podpowiem tylko, że dotarliśmy do epoki Nintendo.

The post Historia konsol – druga generacja, ta z Atari 2600 appeared first on AntyWeb.

Test Philips Screeneo. Ogrom możliwości na ogromnym obrazie

$
0
0
Philips Screeneo test

Projektor domowy, który rzuca obraz o przekątnej 50 cali z odległości 10 centymetrów od ściany? Do niedawna Kowalski o takim sprzęcie mógł tylko pomarzyć. Philips Screeneo to zmienia. Czy w końcu znaleźliśmy projektor, który jest w stanie zastąpić telewizor?

W świecie projektorów raczej nie dokonuje się aktualnie żaden przewrót technologiczny. Jeżeli miałby wskazać firmę, która najodważniej stawia na innowacje, byłby to pewnie Sagemcom. Francuzi pod banderą Philipsa sukcesywnie budują portfolio złożone z mobilnych picoprojektorów (miałem okazję je już testować na łamach Recenzatora), a jednocześnie wprowadzają na rynek właśnie takie rozwiązania, jak opisywany dziś Screeneo.

Oczywiście nie zawsze innowacyjność jest miarą sukcesu. Nierzadko okazuje się, że klasyczne konstrukcje i rozwiązania w pewnych zastosowaniach spisują się zwyczajnie lepiej, a przy tym są tańsze w produkcji i bardziej ergonomiczne. Jak to wygląda w tym przypadku? Czy Philips Screeneo jest w stanie zastąpić tradycyjny projektor, który daje nam obraz o przekątnej 50 cali jedynie po ustawieniu w drugim końcu przestronnego pokoju? A może da się pójść jeszcze o krok dalej i spróbować uczynić z niego alternatywę dla telewizora w salonie? Zobaczmy.

Philips Screeneo został zapakowany do pokaźnych rozmiarów pudła, w którym zmieścił się całkiem solidny zestaw dodatków. Przede wszystkim zaskoczyła mnie torba. Spodziewałem się, że otrzymam sprzęt typowo stacjonarny, a tymczasem okazuje się, że z powodzeniem możemy zabrać go na imprezę do znajomych. Większych zastrzeżeń nie mogę mieć też do okablowania: mamy HDMI i USB. Do pełni szczęścia brakuje D-SUB. Nie zabrakło natomiast najważniejszego, a więc pilota, o którym więcej za chwilę. Wszystko to dopełnia zestaw papierowych broszurek i… okulary 3D. Niestety tylko jedna para, co oznacza, że z seansów ze znajomymi nici (chyba, że zainwestujemy w dodatkowe egzemplarze, co oznacza dodatkowy i wcale nie mały koszt).

Wygląd i wykonanie

Powiedzmy to wprost – Philips Screeneo to kobyła. Wymiary urządzenia to 339 x 287 x 148 mm, a jego waga przekracza 5 kg. Nie bez powodu, bo okazuje się, że mamy do czynienia z urządzeniem kompleksowym. Producentowi udało się wewnątrz upchnąć nie tylko lampę DLP LED, ale również głośniki z subwooferem, a nawet tuner DVB-T. Zanim jednak przejdziemy do opisu wszystkich funkcji, przyjrzyjmy się bliżej samej konstrukcji.

Muszę przyznać, że z przyjemnością widziałby Screeneo jako stały element wyposażenia mojego salonu (i wierzę, że nie tylko ja). Mimo swoich rozmiarów projektor wygląda bowiem bardzo stylowo. Krawędzie w całości stanowi metalowa siatka, która odpowiada za odprowadzanie ciepła z wnętrza obudowy. Wierzch i spód to natomiast błyszczący, „fortepianowy” plastik. Uwielbia on odciski palców, ale na szczęście obudowy nie będziemy dotykać na tyle często, aby je zostawiać.

Pierwsze co rzuca się w oczy po spojrzeniu na górną część Screeneo jest… naklejka producenta. Na szczęście można się jej pozbyć, co w zasadzie jest chyba wręcz zalecane. Tuż obok niej umieszczono rząd przycisków fizycznych, za pomocą których można nawigować po menu projektora, a także go włączać i wyłączać. Nieopodal zauważymy spadziste (matowe) wgłębienie. To tutaj kryje się lampa, czyli „oczko” urządzenia, które będzie rzucało obraz.

Na jednej z bocznych ścian można znaleźć krótką listwę z logo producenta. Jak się okazuje, nie pełni on jedynie funkcji ozdobnej, bo po zsunięciu go na dół otrzymujemy dostęp do dodatkowych portów HDMI i USB, slotu na karty SD oraz gniazda słuchawkowego minijack.

Na przeciwległej krawędzi umieszczono panel z pozostałymi interfejsami, a więc: 2 x USB 2.0 (zdecydowanie zbyt blisko siebie), SPDIF, 2 x HDMI (już lepiej), VGA (mimo, że kabelka w zestawie brak), Ethernet, złącze kompozytowe i gniazdo antenowe. Nie jest źle.

Załączony do zestawu pilot spisuje się stosunkowo nieźle. Nie jest to jednak rozwiązanie idealne, o czym szybko przekonamy się podczas jakiejkolwiek próby wprowadzania tekstu. Ogółem trudno mi mieć jednak do niego jakiekolwiek większe zastrzeżenia. Przyciski rozmieszono ergonomicznie (choć ich ilość jest dość przytłaczająca), a ich skok jest dobrze wyczuwalny palcem. Szkoda, że producent nie pomyślał o żadnym systemie podświetlenia, bo przy nocnym oglądaniu (a przecież do tego celu głównie będziemy wykorzystywali Screeneo) odnalezienie właściwego guziczka jest strasznie frustrujące.

Okulary 3D, które producent dodał do całości nie są idealne. Przede wszystkim jest to technologia aktywna, a więc nie zastąpimy ich pierwszym lepszych zamiennikiem. Nie leżą też zbyt dobrze na nosie. To raczej moje subiektywne wrażenie, ale zdawało mi się, ze nie przylegały idealnie do głowy. Inni domownicy nie mieli z tym problemu, więc może po prostu to wina głowy, a nie sprzętu. Sam efekt 3D podczas odtwarzania filmów przystosowanych do tego celu jest w porządku. Odradzam jednak konwersję nagrań 2D do trzech wymiarów, bo absolutnie w tym wypadku się nie sprawdza. Obraz jest nieostry, a sam efekt głębi mizerny.

Philips Screeneo test pilotPhilips Screeneo test zestawPhilips Screeneo test okularyPhilips Screeneo testPhilips Screeneo test wierzchPhilips Screeneo test frontPhilips Screeneo test lampaPhilips Screeneo test portyPhilips Screeneo test przyciskiPhilips Screeneo test spódPhilips Screeneo test androidPhilips Screeneo test aplikacjePhilips Screeneo test ustawienia

Funkcje i możliwości

Projektor pracuje pod kontrolą systemu Android 4.2.2 Jelly Bean, co mówi samo za siebie, prawda? Mamy tutaj dostęp do ogromnej liczby aplikacji ze sklepu Google Play, więc tak naprawdę możliwości projektora na tym polu są nieograniczone (no chyba, że weźmiemy pod uwagę symboliczne 4 GB pamięci wewnętrznej). Z powodzeniem możemy go wykorzystywać w roli terminala internetowego, klienta poczty e-mail, agregatora newsów czy przeglądarki Twittera, Facebooka i innych (o pełnej gamie usług VOD nie wspomnę). Oczywiście wszystkie te czynności wykonywane przy użyciu załączonego do zestawu pilota doprowadzą Was prędzej czy później do szewskiej pasji, więc dobrze mieć w zanadrzu jakąś sprytną klawiaturkę i mysz bezprzewodową (najlepiej oczywiście Bluetooth). Tego typu rozwiązań przeznaczonych dla telewizorów i projektorów jest na rynku coraz więcej.

Dodam więcej. Screeneo może również spokojnie działać jako prosta domowa konsola. W Google Play znajdziemy masę gier, do których wystarczy zakup kontrolera Bluetooth (pady tego typu nie są szczególnie drogie). Jedynym ograniczeniem będzie wspomniane 4 GB pamięci, ale po rozszerzeniu jej za pomocą karty SD problem powinien, przynajmniej częściowo zniknąć.

Producent odpowiednio przystosował interfejs do zastosowań telewizyjnych i multimedialnych. Główny ekran jest w istocie siatką ikonek, wśród których znajdziemy poszczególne źródła: porty HDMI, tuner DVB-T (po podłączeniu anteny), sieciowy magazyn danych (projektor wspiera DLNA i spisuje się w tej roli bez zastrzeżeń), kartę SD lub pamięć USB, a także porty VGA i AV-in. Wszystko to dopełniono ikonką aktywującą przeglądarkę www oraz logiem Androida przenoszącym nas do klasycznego, znanego z tabletów i smartfonów launchera z aplikacjami (a konkretnie samej szuflady, bo pulpity wydają się być wyłączone).

Wbudowany odtwarzacz radzi sobie z formatami AVI, MOV, MP4, MKV, FLV, TS, M2TS i 3GP. Z praktycznego punktu widzenia jest to jednak informacja bez znaczenia, bo użytkownik może z powodzeniem pobrać ze sklepu Play dowolny inny odtwarzacz, który da mu dostęp do bardziej egzotycznych formatów plików. To tylko kolejny dowód ogromnych możliwości Screeneo.

Nie można też pominąć modułu ustawień, gdzie znajdziemy imponującą ilość opcji konfiguracyjnych. Możemy z powodzeniem dostosować obraz pod wieloma względami, a także sprofilować go pod kątem powierzchni, na jaką jest rzucany. Jak widać w moim przypadku nie była to zbyt korzystna lokalizacja, co niestety wynika z braku dostępu do gładkiej ściany o odpowiednich rozmiarach.

Moduł ustawień pozwala również zarządzać wbudowanymi tutaj modułami łączności. Projektor jest kompatybilny z sieciami WiFi 802.11 b/g/n w pasmach 2,4 GHz oraz 5 GHz. Wspiera również standardy Miracast i DLNA (o czym już wspomniałem) i dysponuje funkcją hotspotu WiFi. Jeżeli zatem nie posiadamy w domu routera, a podłączymy internet za pomocą kabelka do naszego Screeneo, inne urządzenia będą mogły się z nim łączyć w celu uzyskania dostępu do sieci. Nie można też pominąć również obecności Bluetooth, który służy nie tylko do łączności z zewnętrznymi kontrolerami, ale również pozwala na strumieniowanie multimediów z urządzeń mobilnych. Dużo tych sposobów na przesłanie filmu do Screeneo.

Najbardziej zaskakujący jest fakt, że Philips Screeneo dysponuje głośnikami działającymi w systemie Dolby Digital 2.1 o łącznej mocy wyjściowej 26 W. Tym samym testowany projektor bije na głowę większość współczesnych telewizorów, które do rozwinięcia skrzydeł potrzebują dodatkowych głośników (soundbarów). Muszę przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem, bo jakość dźwięku jest naprawdę zadowalająca pod wieloma względami (dzięki subwooferowi tony niskie również prezentują się świetnie – są głębokie i wyraziste). Natywnie projektor obsługuje jedynie formaty WAV i MP3, ale można łatwo obejść to ograniczenie na wiele sposobów i np. cieszyć się muzyką z naszego konta Spotify.

Wbudowany tuner DVB-T radzi sobie dobrze z odtwarzaniem stacji telewizyjnych, choć nie jest szczególnie rozbudowany od strony programowej. Owszem znajdziemy tutaj obsługę EPG, ale o innych dodatkach, jak chociażby funkcji TImeshift już zapomniano. A szkoda, bo gdyby troszkę podrasować ten aspekt, Screeneo mógłby z powodzeniem nocami zastępować nawet bardzo zaawansowany telewizor.

Jakość obrazu i kultura pracy

Ustawiając Screeneo 10 cm od ściany uzyskamy obraz o przekątnej 50 cali. Zwiększając tę odległość do 44 cm, rzut będzie dwukrotnie większy. W praktyce działa to fantastycznie, bo żeby uzyskać podobne przekątne z klasycznym projektorem, musielibyśmy dysponować pomieszczeniem o bardzo dużych wymiarach.

Największą wadą testowanego Screeneo jest jednak rozdzielczość obrazu, która wynosi zaledwie 1280 x 800 px. Wyobraźcie sobie teraz, jak musi wyglądać film na 100 calach w ten rozdzielczości. Tutaj Sagemcom dał totalnie ciała, co prawdopodobnie nie wynika z oszczędności ani złej woli, a raczej ograniczeń technologicznych. Podejrzewam, że podniesienie rozdzielczości do Full HD znacząco zwiększyłoby cenę projektora.

Do wyświetlania jest używana technologia DLP LED, która charakteryzuje się większą żywotnością od tradycyjnych rozwiązań. Sagemcom jest znany z tego typu lamp, bo montuje je m.in. w swoich pikoprojektorach. Deklarowana przez producenta żywotność wynosi tutaj 30 tys. godzin, co czyni je bardzo ekonomicznymi i praktycznymi. Otóż daje to nam łącznie 25 lat przy korzystaniu z projektora przez 3 godziny dziennie lub 3 i pół roku nieprzerwanej pracy.

Kontrast rzędu 100 000:1 wystarcza, żeby po zmroku zapewnić żywy i całkiem nieźle odwzorowany kolorystycznie obraz. Choć zaobserwowałem spore problemy z prawidłowym odwzorowaniem czerni, która jest… szara. O oglądaniu w dzień raczej zapomnijcie, bo kolory są wtedy bardzo wyblakłe, a całość trudna w odbiorze. Jest to konsekwencja niedostatecznie mocnej lampy, której jasność wynosi zaledwie 700 lumenów. Z takiego wyniku ucieszyłby się posiadacz PicoPixa. Do domowych zastosowań jest to zdecydowanie zbyt mało.

Philips Screeneo test bok

W trakcie pracy projektor zachowuje się bardzo kulturalnie. Producent informuje, że generowany poziom hałasu nie przekracza 25 decybeli. Jestem skłonny w to uwierzyć, bo Screeneo nawet przez chwilę nie „szumiał” zbyt głośno. A jeżeli nawet komuś będzie to przeszkadzać, wbudowane głośniki w zupełności tę niedogodność wynagradzają.

Trudno też mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do uzyskiwanych temperatury. Po kilkugodzinnym seansie obudowa faktycznie się nagrzew, ale nie na tyle by nie można się było do niej dotknąć. Jest to standardowe zjawisko, które w żaden sposób nie pogarsza komfortu użytkowania.

Podsumowanie

Philips Screeneo to swoisty prekursor w segmencie domowych projektorów o krótkim rzucie, co widać po jego wadach i brakach. Wierzę, że jest to dopiero pierwsze słowo firmy Sagemcom w tej kategorii i z czasem doczekamy się kolejnych generacji, które będą już pozbawione tych niedoskonałości. O czym mowa? Przede wszystkim o rozdzielczości, która nie przystoi do tych przekątnych ekranu. Problemem jest też stosunkowo kiepskie odwzorowanie czerni i kiepska jasność lampy.

Philips Screeneo uchwyt

Z drugiej strony Philips Screeneo jest solidnie dopakowany dodatkami. Do największych atutów trzeba oczywiście zaliczyć świetnie grające głośniki 2.1, tuner DVB-T i system Android otwierający przed nami niemalże nieograniczone możliwości. Do tej listy trzeba doliczyć też wsparcie dla technologii 3D i wysoką kulturę pracy.

Philips Screeneo jest raczej sprzętem niszowym, o czym świadczy jego cena. Za 6 tys. złotych jesteśmy w stanie kupić dobry telewizor, choć trzeba zaznaczyć, że nie będzie on na pewno miał przekątnej 100 cali. Nie będzie też dysponował takim systemem audio. Na wielu polach Screeneo jest w stanie stawić czoła klasycznym konstrukcjom i jeżeli jesteśmy w stanie przełknąć przeciętne parametry obrazu, będziemy czerpać ogromne przyjemności z nocnych seansów. Osobiście myślę jednak, że warto jeszcze trochę poczekać na drugą lub nawet trzecią generację tego urządzenia. Jeżeli producent poprawi rozdzielczość, kontrast i jasność, a przy tym nie zepsuje całej reszty, podbije moje (i zapewne nie tylko moje) serce.

Recenzator logoArtykuł pochodzi z bloga Recenzator, gdzie publikowane są testy oraz recenzje smartfonów, tabletów, gier, oprogramowania i szeroko pojętego sprzętu komputerowego

The post Test Philips Screeneo. Ogrom możliwości na ogromnym obrazie appeared first on AntyWeb.

Cubii, czyli biurowe pedałowanie

$
0
0
Cubii 2

Rzadko zaglądam na Kickstartera (to tyczy się także ich konkurencji). Nie dlatego, że nie doceniam crowdfundingu, nie uznaję też tego miejsca za śmietnik i miejsce do palenia kasy naiwniaków (chociaż czasem trudno się oprzeć takiemu wrażeniu). Po prostu mam przeczucie, że wchodząc do wspomnianego serwisu, przepadałbym na długie godziny, a tego lepiej się wystrzegać. Często trafiam jednak w Sieci na teksty poświęcone projektom, na które zbierana jest kasa i czasem jestem bardzo na tak. Przykładem Cubii – chętnie zobaczyłbym tę maszynę pod swoim biurkiem.

Pisząc to, siedziałem przed komputerem, a ten usadowiony jest na biurku (właściwie to na stoliku spełniającym funkcję biurka). Podejrzewam, że wielu z Was czyta wpis również w pozycji siedzącej. I to bez względu na to, czy znajdujecie się w pracy, w domu, w autobusie, czy w kolejce do lekarza. Krótko rzecz ujmując: siedzimy. Niestety, dla naszych organizmów nie jest to najlepsze rozwiązanie – ta pozycja negatywnie wpływa na stan zdrowia i chyba trudno z tym polemizować. Oczywiście można (a nawet należy) wybrać się rano na basen, wieczorem na spacer albo przebieżkę, a w weekend na wycieczkę w góry. Nie zmienia to jednak faktu, że przez dobrych kilka, nierzadko kilkanaście godzin w ciągu dnia nie ruszamy się zbytnio.

Cubii 3

Wspomniany we wstępie sprzęt Cubii ma sprawić, że to siedzenie nie będzie aż tak bardzo niezdrowe. To coś w rodzaju stepera, z którego korzysta się bez odchodzenia od biurka – znajduje się pod nim i praktycznie cały czas można pedałować. Sprzęt tak skonstruowano, by użytkownik nie obijał kolanami o biurko i nie wytwarzał zbyt dużo hałasu podczas pedałowania. Produkt łatwy w transporcie, nie zajmuje dużo miejsca, można go zintegrować ze sprzętem mobilnym i w ten sposób otrzymywać informacje na temat swoich wyników, współzawodniczyć z innymi – standard.

Nie będę ukrywał, że chętnie przestawałbym tę maszynę, bo zdaję sobie sprawę z tego, że zbyt dużo czasu spędzam w pozycji siedzącej i w miarę nieruchomej. Wstawanie co 10 minut i gimnastyka jest jakimś rozwiązaniem, ale skoro pojawia się opcja ruszania połową ciała w czasie, gdy siedzę, to z przyjemnością bym z tego skorzystał. I nie twierdzę (autorzy projektu też nie), że to zastąpi spacery, wizytę na siłowni czy boisku. To ma być uzupełnienie ćwiczeń – skoro i tak się siedzi, to czemu nie popedałować?

Moje obawy wzbudza przede wszystkim wygoda pracy podczas korzystania z Cubii – czy to nie rozprasza? Twórcy zapewniają, że nie, ale po pierwsze, trudno spodziewać się po nich innych informacji, a po drugie, jest to pewnie indywidualna kwestia: jednego pedałowanie rozproszy i przeszkodzi w pracy, inny nie zauważy, że od pięciu godzin macha nogami. Dlatego, mimo naprawdę dużego zainteresowania rozwiązaniem, nie zainwestowałbym w ciemno – musiałbym posiedzieć dzień lub dwa z tym produktem, by kupić własny egzemplarz. A tanio nie jest: ponad trzysta dolarów to całkiem spora suma.

Cubii 4

Startup zebrał na Kickstarterze kasę na realizację swojego pomysłu i to z nawiązką. Teraz musi upłynąć trochę wody, nim produkt trafi na rynek i okaże się, czy to tak świetna idea, jak zapewniają twórcy. Jeśli użytkownicy będą na tak, to podejrzewam, że szybko doczekamy się podobnych produktów. Kto wie, może w biurowcach stanie się to elementem standardowego wyposażenia. Przecież w ten sposób można nawet wytwarzać energię elektryczną…;)

The post Cubii, czyli biurowe pedałowanie appeared first on AntyWeb.

Najpiękniejsze aplikacje dla Windows Phone, cz. 3

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-07-25 o 09.47.58

Podobnie jak w pierwszymdrugim odcinku dzisiejszego cyklu, przedstawię wam kolejne cztery ładnie wykonane aplikacje dla systemu Windows Phone, które zasługują na miano wzoru do naśladowania, nie tylko w systemie Microsoftu.

Bardzo cieszy mnie fakt, że niektórzy programiści starają się tworzyć ładne aplikacje dla Windows Phone. Często są to tylko aplikacje użytkowe, których używa mały procent społeczeństwa, jednak ich twórcom należą się oklaski, bo zmieniają ogólnie panującą opinię o tym, że mobilne kafelki są brzydkim systemem z jeszcze brzydszymi programami.

Facebook Messenger

Messenger jest programem z bardzo ciekawą historią. Jeszcze do wydania Windows Phone 8.0 chat Facebooka znajdował się w aplikacji wiadomości, jako część systemu, co niosło za sobą spore ograniczenia. Użytkownik chatu Facebooka nie mógł np. wysyłać obrazków, komunikować się z większą grupką znajomych, udostępniać „naklejek”, czy nawet zwykłych emotikon – działało to jak zwykłe SMS-y, przy czym w oficjalnej aplikacji Facebook znajdował się osobny chat, będący bardzo kiepsko wykonanym produktem.

2014-07-25_205548

Messenger w swojej oficjalnej formie zawitał do Windows Phone Store dosyć niedawno, a na wycięcie go z oficjalnej aplikacji Facebooka – tak, jak w przypadku iOS i Androida, jeszcze chwilę poczekamy, ponieważ w tej chwili oddzielenie aplikacji nastąpiło jedynie w kanale testowym Facebooka.

Komunikator jest bardzo minimalistyczny, opierając się na prostokątach, kołach i kwadratach – używa się go bardzo przyjemnie, a jego wydajność nie daje nam okazji do narzekania. Co prawda, wielu użytkownikom brakuje w Messengerze na Windows Phone „latających chmurek” z awatarami użytkowników, ale jest to raczej niewykonalne w platformie Microsoftu, choć kto wie…

Messenger w Windows Phone Store.

TOIB

Dobrych klientów YouTube nigdy dosyć, dlatego też stałem się posiadaczem aplikacji TOIB – komercyjnego, eleganckiego klienta tej usługi stworzoną przez grupkę zapaleńców, którzy zauważyli lukę, którą zapełnili. Ciekawostką z TOIB jest to, że jej interfejs graficzny jest bardzo podobny do oficjalnej aplikacji YouTube (tej natywnej) stworzonej przez Microsoft, którą w przeciągu dwóch dni zablokowało samo Google, twierdząc, że program musi być wykonany w HTML5.

2014-07-25_210641

2014-07-25_210626

W powyższej aplikacji podoba mi się to, że gdy jakiś filmik nie może być uruchomiony w aplikacji mobilnej, program uruchamia go w odtwarzaczu HTML5 zaczerpniętym  z adresu m.youtube.com, dzięki czemu niezależnie od tego, co chcemy obejrzeć, treści będą odtwarzane bezpośrednio w aplikacji, mając możliwość lajkowania i komentowania.

TOIB kosztuje 3,49 zł co według mnie nie jest dużą kwotą. Aplikację znajdziecie tu.

Pogoda Bing

Domyślna aplikacja pogodowa w Androidzie wygląda bardzo przeciętnie. W iOS jest ona jedną z najładniejszych aplikacji w AppStore, a Pogoda Bing w Windows i Windows Phone wygląda po prostu dobrze. O ile większość aplikacji dla Windows Phone są programami minimalistycznymi, bez przeźroczystości i kolorowych teł, to Pogoda Bing odcina się od tej zasady, pokazując, że Windows Phone jest systemem, któremu nic nie da się narzucić.

2014-07-25_210134

2014-07-25_210121

Bardzo fajną cechą Pogody Bing jest to, że mamy możliwość przypięcia na pulpicie pogody dla poszczególnych miast, lub prognozy na cały tydzień, dzięki czemu minimalizujemy potrzebę uruchamiania samej aplikacji stworzonej przez Microsoft – dobry ruch. Moim zdaniem Pogoda Bing jest o wiele brzydsza, do opisywanego ostatnio Blue Skies, jednak mimo to posiada grono zagorzałych fanów,  a  co śmieszne, Pogody Bing używa nawet moja dziewczyna.

Pogoda Bing w Windows Phone Store.

Cloudmesh

CloudMesh jest aplikacją, na którą wpadłem za sprawą naszych cudownych czytelników. Jest ona programem umożliwiającym obsługę wielu chmur internetowych jednocześnie, w tym np. Google Drive, OneDrive, Copy, Mega (sic!), Box, Dropbox, i MegaCloud.

2014-07-25_210304

2014-07-25_210251

 

CloudMesh jest prawdopodobnie najpiękniejszą aplikacją dla Windows Phone, z jaką miałem do czynienia, nawiązując swoim designem bezpośrednio do paru systemów operacyjnych, takich jak MeeGo. Aplikacja pozwala nam na udostępnianie naszych plików jako plik, czy wiadomość e-mail, jednak nie możemy zapomnieć o możliwości uploadu plików do dowolnej chmury, czy o przenoszeniu dokumentów pomiędzy chmurami.

Aplikację w wersji podstawowej znajdziecie tutaj, a za wersję Pro przyjdzie nam zapłacić 7,99 zł.

Na chwilę obecną to wszystko, powiedzcie o tym cyklu znajomym, może zobaczą ukryte piękno platformy mobilnej Microsoftu. Jeżeli macie propozycje ładnych aplikacji, które waszym zdaniem powinny znaleźć się w tym cyklu, wpiszcie swoje typy w komentarzach.

The post Najpiękniejsze aplikacje dla Windows Phone, cz. 3 appeared first on AntyWeb.


Mundial udowodnił, że telewizja to jednak telewizja, a Internet to tylko Internet

$
0
0
IMG_6096

Niektóre rzeczy nie powinny zanikać. Jak prasa czy telewizja. Choć należę do pokolenia, które zahaczyło podczas dorastania o obydwie epoki – sprzed iPada i po iPadzie – z ogromną przyjemnością i sentymentem staram się sięgać po typową prasę i od czasu do czasu obejrzeć coś w telewizji. A tym bardziej wtedy, gdy do zobaczenia jest Mundial.

Za sobą mam już dokładnie pięć turniejów najwyższej rangi. To i dużo, i mało. Za każdym razem jednak okres trwania turnieju wyglądał bardzo podobnie – co najmniej dwa razy dziennie zasiada się przed telewizorem na minimum 2 godziny i ogląda mecz. Z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi i… z przerwami na reklamy, studio i znowu reklamy. Przyzwyczajony do takiego schematu emisji niemal automatycznie i bezmyślnie wybieram się w odpowiednich momentach do kuchni po coś do picia czy jedzenia. W końcu tak ogląda się nie tylko piłkarskie Mistrzostwa Świata, ale i Ligę Mistrzów czy jedną z europejskich lig: angielską czy hiszpańską. Nie o sam futbol tu jednak chodzi, a o to jak śledzenie tej dyscypliny nierozerwalnie wiąże się dla mnie z, jak to niektórzy mawiają, przeżytkiem – czyli telewizorem.

Oczywiście na operatorów telewizyjnych zawsze się narzekało i narzekać się będzie. Oczywiście, że w ramówce znajduje się więcej powtórek niż nowych programów. Oczywiście, że podczas reklam można nie raz zapomnieć co się oglądało, a nawet przysnąć zanim doczekamy się kontynuacji programu. Ale w jednym z telewizją nie może równać się, w mojej ocenie, żadne inne medium. Chodzi naturalnie o transmisje sportowe.

Ogromna grupa osób czeka i liczy na to, że kiedyś transmisje na żywo przeprowadzane w Internecie będą tak niezawodne jak te z kablówki czy satelity (choć i tym jak wiemy zdarzają się wpadki). Wraz z rozwojem infrastruktury stabilność i pewność takich transmisji (w Sieci) wzrasta i faktycznie podczas ubiegłego miesiąca oglądanie meczu w Internecie nie było już takim wydarzeniem jak jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt miesięcy temu. Ligę Mistrzów również od pewnego czasu można legalnie na żywo zobaczyć w Sieci dzięki sportowemu VOD od Onetu. I to rzeczywiście działa.

Tylko że śledzenie wydarzeń sportowych w Sieci nie zawsze znaczy to samo. Dla wielu to rzeczwyście sytuacja, w której uruchomienie transmisji oznacza włączenie trybu pełnoekranowego i oglądanie meczu, biegu itp.. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – spora liczba osób otwiera relację wideo z wydarzenia w kolejnej karcie przeglądarki, ewentualnie przerzuca ją na drugi ekran i zerka od czasu do czasu zamieniając transmisję wideo w… relację audio. O podobnym zjawisku mówi się coraz częściej – telewizor zaczyna pełnić rolę radia, podczasy gdy my jesteśmy zaabsorbowani i wpatrzeni w inny ekran: laptopa, smartfonu lub tabletu. Całe mecze sprowadzane są zaledwie do kilkuminutowych podsumowań, skrótów co oczywiście jest przydatne dla tych, którzy nie mogli obejrzeć meczu. Zamknięcie jednego spotkania w 6 sekundach w wideo na Vine to jednak już lekka przesada. Mając do wyboru taką alternatywę kto zdecyduje się na poświęcenie blisko dwóch godzin śledzenia spotkania? Wystarczy odświeżyć strumień na Twitterze, a tam na pewno znajdziemy ogrom opinii i relacji z trwającego właśnie meczu.

Spotkałem się również z opinią, według której śledzenie sportu w Internecie daje większe możliwości. Bo przecież do dyspozycji jest więcej tabelek, statystyk, informacji, slajdów, wykresów…. W tej kwestii mogę przyznać rację osobom podzielającym to zdanie, lecz tylko połowicznie. Większość winy leży po stronie naszej, polskiej telewizji, która na przkład realizuje między innymi transmisje z polskiej Ekstraligi żużlowej. W porównaniu do tego, co można zobaczyć i dowiedzieć się podczas relacji Sky Sports z brytyjskiej Elite League nasze lokalne transmisje wypadają dosyć blado. Takich przykładów jest jeszcze kilka (NHL lub NBA w Stanach), dlatego nie chciałbym by generalizowana była opinia na temat niepełnych lub wybrakowanych transmisji sportowych w telewizji.

Pomimo posiadania łącza o spore przepustowości transmisje przeprowadzane na sport.tvp.pl po prostu mnie rozczarowały. Po wybraniu najwyższej lub jednej z najwyższych jakości musiałem godzić się z przerwami na buforowanie materiału, a gdy zdałem się na „automatyczne” dostosowanie jakości transmisji dane mi było oglądać piękne pokazy tak zwanej „pikselozy” co kilka minut. Jak wiemy w futbolu w każdej chwili może wydarzyć się coś istotnego, więc takie podziwianie najważniejszegoo turnieju piłkarskiego nie wchodziło w rachubę. Najwyraźniej Internet, polski Internet nie jest gotowy na zastapienie zwykłej telewizji, jeżeli chodzi o transmisję sportową na szeroką skalę. Zaś o samym wykiwaniu użytkowników mobilnych niebędących klientami T-Mobile nie chcę nawet wspominać.

Podobnie jak czytanie tradycyjnej książki czy zwykłej, ogromnej, rozkładanej gazety, tak oglądanie sportu w telewizji ma to coś w sobie. Może być to zwykłe przyzwyczajenie, sentyment, przywiązanie czy nawyk, ale tej atmosfery i tego doświadczenia nie zamieniłbym na nic innego. Oczywiście z braku alterntywy czasem nie mamy innego wyjścia niż skorzystać z Internetu, ale jeżeli mogę obejrzeć mecz na ekranie telewizora to tak właśnie się dzieje.

The post Mundial udowodnił, że telewizja to jednak telewizja, a Internet to tylko Internet appeared first on AntyWeb.

Kolejna wyprzedaż gier w Biedronce, tym razem także konsolowych!

$
0
0
biedronka

W najbliższy czwartek warto będzie ruszyć do Biedronki z samego rana. Cenega ponownie rzuca na półki gry ze swojej oferty, przy czym po raz pierwszy, będzie można nabyć pozycje na konsole. Wśród zaproponowanych tytułów znajduje się kilka mocnych pozycji.

Wystarczy wymienić choćby XCOM: Enemy Unknown, The Bureau: XCOM Declassified, Deus Ex: Bunt Ludzkości, Injustice: Gods Among Us, czy Metro: Last Light. To tylko kilka tytułów, które oferowane będą w cenie 39,99 zł. Na konsole Xbox 360 przecenionych zostanie 29 gier, posiadacze Playstation 3 będą mogli polować na 31 pozycji. Zadeklarowani pecetowcy nie zostali zapomniani. Dla nich przygotowano 24 tytuły.

Cenega Poland podkreśla jednak, że nie cały asortyment będzie dostępny w każdym markecie, dlatego też wpierw warto znaleźć kilka sklepów w swoim pobliżu, aby w razie czego móc szybko sprawdzić ofertę w innym miejscu.

Tak wygląda pełna lista gier dostępnych od czwartku w cenie 39,99 PLN:

PC

  • Ace Combat: Assault Horizon
  • Batman Arkham City – Game of the Year Edition
  • Civilization V Game of the Year Edition
  • Darksiders II
  • Deus Ex: Bunt Ludzkości Director’s Cut
  • Deus Ex: The Fall
  • Hitman Rozgrzeszenie
  • Lost Planet 3
  • Magicka: Wydanie Kompletne
  • Metro: Last Light
  • Remember Me
  • Resident Evil 4 HD
  • Risen 2: Mroczne Wody
  • Sleeping Dogs
  • Symulator Kozy
  • Torchlight II
  • Dark Souls
  • DmC Devil May Cry
  • Grand Theft Auto: San Andreas
  • Hearts of Iron 3 Złota Edycja
  • King’s Bouny: Nowe Światy
  • Men of War: Oddział Szturmowy
  • Sacred Wydanie Kompletne
  • War of the Roses: Kingmaker

Xbox 360

  • Armored Core: Verdict Day
  • Darksiders II
  • Darksiders II: Limited Edition
  • Defiance
  • Deus Ex: Bunt Ludzkości
  • Devil May Cry HD Collection
  • DmC Devil May Cry
  • Dragon’s Dogma
  • Dragon’s Dogma: Dark Arisen
  • Driver: San Francisco
  • End War
  • The Darkness II: Limited Edition
  • Hunted
  • Injustice: Gods Among Us
  • Inversion
  • Lost Planet 3
  • Metro: Last Light Limited Edition
  • Rage
  • Rage: Anarchy Edition
  • Remember Me
  • Ridge Racer Unbounded Limited Edition
  • Risen 2: Dark Waters
  • Soul Calibur V
  • Star Trek The Video Game
  • Steel Battalion: Heavy Armor
  • Street Fighter X Tekken
  • The Bureau: XCOM Declassified
  • Ultimate Mavel vs Capcom 3
  • XCOM Enemy Unknown

Playstation 3

  • Armored Core: Verdict Day
  • Asura’s Wrath
  • Darksiders
  • Darksiders II
  • Defiance
  • Deus Ex: Bunt Ludzkości
  • Devil May Cry HD Collection
  • DmC Devil May Cry
  • Dragon’s Dogma
  • Dragon’s Dogma: Dark Arisen
  • Street Fighter X Tekken
  • The Darkness II: Limited Edition
  • Injustice: Gods Among Us
  • Lost Planet 3
  • Metro: Last Light Limited Edition
  • Motion Sport Adrenaline
  • Ni No Kuni: Wrath of the White Witch
  • Rage
  • Rage: Anarchy Edition
  • Remember Me
  • Ridge Racer Unbounded Limited Edition
  • Rise of the Guardians
  • Risen 2: Dark Waters
  • Saint Seiya Brave Soldiers
  • Soul Calibur IV
  • Star Trek The Video Game
  • Street Fighter X Tekken
  • The Bureau: XCOM Declassified
  • Turbo: Super Stunt Squad
  • XCOM Enemy Unknown
  • Yoostar 2

The post Kolejna wyprzedaż gier w Biedronce, tym razem także konsolowych! appeared first on AntyWeb.

Nowe baterie litowe mają być nawet trzykrotnie wydajniejsze. Tylko który raz już my to słyszymy?

$
0
0
akku_liion_samsung_galaxy_y_a219org

Smartfony roku 2014 są niesamowite. Wyświetlają obraz w rozdzielczości 2K, dysponują ogromną mocą obliczeniową, mają zaledwie kilka milimetrów grubości i… działają jeden dzień na baterii. Najwyższa pora, aby to zmienić. Tylko ile razy już obiecywano rewolucję na tym polu, a następnie nic z tego nie wynikało?

Tym razem bateriami w naszych gadżetach zajęli się naukowcy z Uniwersytetu Stanforda. Ich zdaniem problemem dzisiejszych litowo-jonowych baterii jest człon „jonowe”. Badacze opracowali projekt baterii wyłącznie litowej, która ma być o wiele bardziej wydajna od dzisiejszych akumulatorków. Nowa technika pozwoliła na znacznie większe zagęszczenie litu w anodzie, co jest zasługą użycia nanoskopowej tarczy z węgla, która odpowiada za utrzymanie całego związku chemicznego w stanie stabilnym. Jej nieobecność mogłaby bowiem przełożyć się na znaczące skrócenie żywotności urządzenia, w którym takie ogniwo znajdzie zastosowanie.

nnano.2014.152-f1

Jak to przekłada się na praktykę? Naukowcy zapewniają, że rezultaty pierwszych testów są bardzo pozytywne. Smartfon z akumulatorem nowego typu może działać dwa, do nawet trzech razy dłużej niż dotychczas. Co więcej, ogniwa te mają się również cechować znacznie mniejszą podatnością na zużycie.

I teraz najważniejsze pytanie – kiedy?! Jak można było się spodziewać, autorzy projektu nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Na pewno wymaga on jeszcze dużych nakładów pracy, a więc nie zawita na rynku konsumenckim prędzej niż w przyszłym roku. Co ciekawe, technologia ta miałaby znaleźć zastosowanie nie tylko na rynku urządzeń mobilnych, ale również w świecie motoryzacji. Mowa tutaj o elektrycznych samochodach, których baterie obecnie również pozostawiają wiele do życzenia.

nnano.2014.152-f2

Zastanawiające jest w tym wszystkim to, dlaczego przez te kilka lat w świecie akumulatorów dokonał się tak nikły postęp. Owszem, odeszliśmy już od archaicznych ogniw niklowych, ale najnowsze osiągnięcia w tym aspekcie wyglądają niezbyt imponująco. Każda kolejna premiera smartfona to przede wszystkim rozwiązania software’owe – tryby oszczędzania energii pozwalające na uzyskanie całego dnia pracy na kilkunastu procentach stanu naładowania, efektywnie zarządzające energią kernele, czy chociażby technologie szybkiego ładowania. W ciągu minionego roku żaden z gigantów nie pokazał na tym polu nic odkrywczego. Może zatem producenci zwyczajnie nie chcą, aby w tym aspekcie dokonała się jakakolwiek rewolucja?

via Engadget

The post Nowe baterie litowe mają być nawet trzykrotnie wydajniejsze. Tylko który raz już my to słyszymy? appeared first on AntyWeb.

Moje wrażenia po przesiadce z Androida 4.4 na Windows Phone 8.1

$
0
0
2014-07-28_121717

Od początku mojej przygody ze smartfonami korzystałem wyłącznie z Androida. Mam iPada z iOS na pokładzie, recenzowałem kilkakrotnie telefony z Windows Phone, ale nigdy nie korzystałem z telefonu z innym systemem niż Android, jako ze swojego jedynego i głównego urządzenia. Mając w kieszeni telefon z Windows Phone, zawsze w drugiej kieszeni miałem prywatny sprzęt – obecnie Sony Xperia Z1, wcześniej Samsung Galaxy S2. Postanowiłem zrobić eksperyment i przesiąść się całkowicie na Windows Phone na okres 2 tygodni i sprawdzić jakie wrażenia będą temu towarzyszyć i ile potencjalnego dyskomfortu może taka zmiana spowodować.

Wprowadzenie

Do eksperymentu posłużył mi najnowszy model Nokii z najnowszą, fabrycznie zainstalowaną wersją systemu Windows Phone 8.1 – Lumia 930. Pisze o tym dlatego, że istotne z punktu widzenia tego eksperymentu było, żebym nie przesiadał się na telefon wyraźnie starszy czy gorszy niż ten co go na co dzień używam. Wówczas część krytycznych uwag mogłaby wynikać ze sprzętu, a nie oprogramowania. Nokia Lumia 930 jest więc tutaj bardzo dobrym kandydatem – w zasadzie ten sam procesor, ilość RAM, rozdzielczość i przekątna ekranu czy nawet rozdzielczość aparatu co w Z1. Podkreślam jednak, że ten artykuł nie jest recenzją telefonu Nokia Lumia 930, a wrażeniami po przesiadce na inny mobilny system operacyjny, który jest uniwersalny dla wielu różnych urządzeń, w różnych przedziałach cenowych.

Nokia-Lumia-930-Beauty2

Po drugie, to był eksperyment na żywym organizmie, bez specjalnych przygotowań. Przełożyłem kartę SIM z Z1 do 930 (musiałem ją wcześniej wymienić w salonie operatora na wersję nano SIM, co zrobiłem od ręki i za darmo), prywatny telefon schowałem do szuflady i zacząłem korzystać tylko z Lumii. W praktyce oznacza to, że za pewne nie znałem i nadal nie znam wszystkich godnych uwagi aplikacji na Windows Phone, ani nie znam wszystkich sztuczek i ustawień systemu – nie miejcie mi więc tego za złe. Nie występuje tu w roli eksperta od systemu Microsoftu, który korzysta z niego od lat. Wręcz przeciwnie, opisuje czego można się spodziewać po spontanicznej przesiadce. Jeśli ktoś szuka wiwisekcji systemu, to źle trafił.

To co widać na pierwszy rzut oka

Podoba mi się wizualna strona systemu Windows Phone 8.1. Oczywiście nie musiałem przesiadać się całkowicie na ten system aby to zobaczyć i docenić, jednak im dłużej korzystałem z systemu, tym bardziej ten element doceniałem. Bynajmniej nie chodzi mi o najbardziej oczywisty element, czyli o kafelki. Bardziej o spójność systemu jako takiego, o elementy obsługi aplikacji, które praktycznie zawsze znajdują się na dole ekranu, podczas gdy Android często umieszcza przyciski również u samej góry. Spójność dotyczy również aplikacji firm trzecich, które można znaleźć zarówno na Androidzie jak i na Windows Phone i łatwo je porównać. Często wygląd na systemie Microsoftu jest bardziej przejrzysty. Szybko weszło mi w nawyk przełączanie funkcji przesuwając ekran na boki, jak pulpity w Androidzie.

2014-07-28_121900

Osobiście uważam, że podział na przypinane kafelki i listę aplikacji jest wystarczający. Po liście aplikacji mogę wygodnie się poruszać zarówno dzięki wyszukiwaniu nazw aplikacji, jak i po dotknięciu litery, która wyświetli alfabet i pozwoli przeskoczyć do aplikacji zaczynających się np. na „n” czyli do aplikacji Nokii. Poruszanie się po systemie uważam za inne i odświeżające. Może nie jest drastycznie lepsze, ale gorsze z pewnością też nie.

Dużą różnicę dla systemu i korzystającego z niego użytkownika stanowi centrum powiadomień. Bez niego zawsze miałem wrażenie, że coś mi umyka, że nie jestem w stanie prześledzić powiadomień. Ten element zaczerpnięty wprost z Androida uczynił Windows Phone 8.1 znacznie przyjaźniejszym, podobnie jak szybkie ustawienia ukryte w rozwijanej górnej belce. Bez tego korzystanie z systemu Microsoftu byłoby dla mnie znacznie bardziej uciążliwe, tym bardziej, że Nokia Lumia 930 nie ma diody powiadomień, co i tak powodowało lekki dyskomfort.

2014-07-28_121823

Aplikacje – więcej niż bym się spodziewał

Jak się okazało, najczęściej cytowany problem Windows Phone, również przeze mnie samego, czyli znacznie mniejsza liczba aplikacji niż u konkurencji, praktycznie nie był przeszkodą. Zdecydowaną większość aplikacji, których używam, znalazłem bez większego problemu. Ledwie kilka z nich wymagało zastosowanie zamienników, które czasem, choć nie zawsze, okazywały się lepsze od oryginału.

Przykład – nie ma oryginalnego klienta Pocket. Jest bardzo ładny wizualnie Poki, który obsługuje przetwarzanie tekstu na mowę, ale wywalanie się programu wyczyściło zapisaną listę artykułów. Dlatego korzystałem z Owl Reader, który działał bardzo dobrze z jednym minusem – nie posiadał funkcji przetwarzania tekstu na mowę – TTS. Jak się okazało, nic straconego, jest bowiem aplikacja Verbalize, która integruje się nie tylko z Pocket, ale również z kontem Feedly. Ma nad Pocket dla Androida dwie istotne przewagi – automatycznie dopasowuje język mechanizmu TTS do języka w jakim został napisany artykuł, dodatkowo automatycznie przechodzi do kolejnych artykułów na liście, dzięki czemu nie muszę co jakiś czas wyjmować telefonu z kieszeni. Sam TTS wbudowany w system może nie dorównuje IVONIE, ale bez problemu wysłuchałem za jego pomocą kilkunastu artykułów pod rząd, zarówno w języku polskim jak i angielskim.

2014-07-28_121759

Nie licząc usług Google, o których wszyscy wiemy, że ich na Windows Phone nie ma i pewnie szybko nie będzie, jedynym brakiem jaki odczułem była aplikacja do słuchania audiobooków, która miałaby wszystkie te funkcje, do których przyzwyczaił mnie Smart AudioBook Player. Nie licząc Google+, wszystkie inne aplikacje miały godne zastępstwo co mile zaskoczyło.

No prawie. Niestety mam wrażenie, że aplikacje firm trzecich maja dość powszechne problemy ze stabilnością działania. Endomondo przerwał rejestrowania mojej trasy, którą bardzo chciałem zapisać. Facebook Messenger od czasu do czasu nie potrafił obrócić zdjęcia do widoku poziomego i wyświetlić go na całym ekranie. Restart telefonu zwykle pomagał. Nie zawsze również potrafił zaciągnąć wiadomości mając słaby zasięg, chociaż część ich treści pojawiała się w centrum powiadomień. Wreszcie oficjalna aplikacja Instagram, chociaż pojawiła się już jakiś czas temu, wciąż ma dopisek Beta, nie została zaktualizowana wraz z aktualizacją na Androida i iOS, a więc interfejs jest w starszej wersji, a do tego aplikacja Windows Phone wyświetla krzaki zamiast polskich znaków. Oczywiście są zamienniki, ale nie miałem czasu wszystkich sprawdzić.

Nokia-Lumia-930-Beauty1

Zdaje sobie sprawę, że to nie wina producenta telefonu czy systemu, widać też wyraźną poprawę w portfolio aplikacji, wciąż jednak aplikacje firm trzecich sprawiają mi znacznie mniej kłopotu na Androidzie. Nie odbieram tego jednoznacznie jako przeciwwskazania do przesiadki, ale widać, że pole do usprawnień jeszcze zdecydowanie jest, chociaż gdzie indziej niż się go początkowo spodziewałem.

Na koniec dodam, że chociaż doceniam możliwość korzystania z nawigacji offline oraz możliwość informowania mnie o przekroczeniu dozwolonej prędkości, to w praktyce zdecydowanie wolę jednak nawigację Google Maps. Jest dla mnie bardziej przejrzysta, intuicyjna i po prostu bardziej mi się podoba, a także oferuje trzy wersje trasy spośród których mogę wybrać. Mam wrażenie, że również ma więcej i bardziej aktualne informacje dotyczące korków, które mają większy wpływ na wyznaczanie trasy, chociaż musiałbym przeprowadzić więcej porównań, aby mieć pod tym względem pewność. Dlatego po nawigację HERE Drive+ sięgałbym przede wszystkim za granicą, czyli sporadycznie – nie podróżuję samochodem za granice zbyt często.

Jakość zdjęć na najwyższym poziomie, ale filmy wypadają przeciętnie, a panoramy tragicznie

Zarówno Nokia Lumia 930 jak i 1520 oferują matrycę 20 megapikseli, a 1020 oferuje szalone 41 megapikseli. Telefony posiadają dedykowane spusty migawki, możliwość zapisu mniejszej wersji zdjęcia obok zdjęcia w pełnej rozdzielczości, a także do czasu wypuszczenia Androida L, jako jedyne telefony na rynku oferują zapis zdjęć w formacie RAW. Aplikacja Nokia Camera, jest najlepszym programem do robienia zdjęć, dającym pełna kontrolę nad wszystkimi parametrami. Pod względem czystej fotografii jest to najwyższa półka.

Jednak filmowanie jest na zupełnie przeciętnym poziomie. Żaden telefon z Windows Phone nie oferuje nagrywania wideo 4K czy slow motion 120 fps, które to tryby stały się standardem wśród najwyższych modeli takich firm jak Samsung, Sony czy LG. Szkoda, dziś kupując telefon zdecydowanie chciałbym mieć te tryby do dyspozycji, zwłaszcza wydając ponad 2 tysiące na telefon.

Dużym problemem jest również tryb panoramy. Dziwie się ogromnie, że przy tak świetnej aplikacji Nokia Camera, Nokia Panorama jest jet tak tragiczna. Przez cały czas testów telefonu nie udało mi się zrobić ani jednej panoramy. Na tle jasnego nieba w ogóle nie widać białego wskaźnika, który pokazuje gdzie trzeba ustawić kolejny kadr. Po zrobieniu kilku zdjęć i chwilowym błądzeniu za znacznikiem którego nie widać, aplikacja zaczynała wariować albo pokazując kolejny znacznik w ewidentnie złym miejscu, albo wręcz uciekając znacznikiem podczas celowania weń telefonem. Słowem dramat. W czasie gdy szarpałem się z Nokia Panorama, zrobiłbym kilkanaście udanych panoram każdym telefonem z Androidem, chociaż każdy realizuje to na trochę inny sposób. Nie bardzo znalazłem również w sklepie sensowne zastępstwo. Słowem, panoram nie robiłem wcale. Nie zgadzam się również z opinią, którą widziałem wielokrotnie w komentarzach, że mobilna aplikacja Photosynth radzi sobie lepiej od fotosfer w aplikacji Google Camera – odniosłem dokładnie odwrotne wrażenie.

Nokia-Lumia-1520

Podsumowanie – który telefon z Windows Phone bym wybrał?

Podsumowując czas spędzony z Windows Phone na wyłączność, z jednej strony przesiadka na system Microsoftu spowodowała u mnie znacznie mniej problemów, niż się początkowo spodziewałem, nie powodując poczucia, że chcę jak najszybciej wrócić do telefonu z Androidem, z drugiej jednak strony nie obeszło się bez pewnych kompromisów i rzeczy, których mi brakowało. Najważniejsze z nich, to Mapy Google, Google+, ulubiona aplikacja do Audiobooków, tragiczne panoramy i przeciętny tryb wideo. Część problemów rekompensował mi system swoim wyglądem i działaniem, oraz dobrze zaprojektowaną klawiaturą ekranową, ale nie wszystko.

Nie odkryję Ameryki gdy powiem, że wiele pomogłoby gdyby Google stworzył aplikacje do swoich usług na Windows Phone. Porzucenie całego ekosystemu na rzecz drugiego jest o wiele trudniejsze, niż zamiana samego mobilnego systemu operacyjnego, nawet jeżeli Microsoft ma odpowiedniki prawie wszystkich usług Google, a część jest lepsza. Niestety obawiam się, ze Google szybko nie zmieni swojego podejścia w tej kwestii, na czym najbardziej stracą użytkownicy.

Gdybym dziś miał koniecznie wybrać telefon z systemem Windows Phone, to najbliżej moich potrzeb jest Nokia Lumia 1520 – posiada ogromną baterię, która plasuje ją na szczycie jeżeli chodzi o czas działania bez ładowarki, obsługuje również kartę pamięci, która jest istotna ze względu na zdjęcia w formacie RAW, a której w modelu 930 zabrakło. Z drugiej strony byłby to telefon jak na moje potrzeby jednak za duży. Żaden telefon z systemem Microsoftu nie obsługuje wideo 4K oi 120 fps, a część aplikacji wciąż wymaga dopracowania. Dlatego najchętniej po prostu poczekałbym jeszcze kilka miesięcy obserwując co się w tych kwestiach zmieni.

Na dzień dzisiejszy Windows Phone jeszcze mnie nie przekonuje do końca, ale z pewnym zaskoczeniem stwierdzam, że nawet dla osoby, która jest bardzo przyzwyczajona do Androida, przepaść pomiędzy systemami się coraz bardziej zmniejsza, nie powodując już uczucia dużego dyskomfortu po przesiadce. Największe różnice pozostają na poziomie walki pomiędzy Microsoftem a Google.

The post Moje wrażenia po przesiadce z Androida 4.4 na Windows Phone 8.1 appeared first on AntyWeb.

[Krótko] Znanylekarz.pl kupuje lidera rynku w Turcji

$
0
0
Tincta

Serwisu Znanylekarz.pl raczej czytelnikom Antyweb przestawiać nie trzeba. Należy on do grupy serwisów DocPlanner.com choć grupa ta powstała właśnie na bazie Znanylekarz.

Na dziś grupa chwali się obecnością w 15 krajach i ruchem na poziomie 4,6 miliona unikalnych użytkowników miesięcznie. W bazie na całym świecie mają zarejestrowanych ponad 1,3 miliona lekarzy.

Grupa DocPlanner właśnie ogłosiła przejęcie portalu Eniyihekim, lidera rynku w Turcji. Według informacji jakie dostaliśmy Eniyihekim jest liderm rynku tureckiego w zakresie internetowej rezerwacji wizyt u lekarzy i lekarzy dentystów, powstał w 2012 roku i obecnie działa w 69 tureckich miastach. Serwis odwiedza ponad 1,5 mln unikalnych użytkowników, którzy na stronach Eniyihekim mogą znaleźć informacje o blisko 150 000 specjalistów.

Niestety kwota inwestycji ani szczegóły nie zostały ujawnione.

Gralewski (prezes grupy o przejęciu) :

Przejęcie serwisu Eniyihekim to bardzo ważny krok w ekspansji zagranicznej DocPlanner.com. Cieszę się, że Altay Tinar i załoga Eniyihekim dołączają do firmy i jestem przekonany, że dzięki wspólnym działaniom, DocPlanner.com będzie wiodącą platformą do umawiania wizyt z lekarzami, najpierw w Europie, a następnie na całym świecie

Mariusz razem z ekipą zasługuje na duże gratulacje nie tylko z okazji przejęcia tureckiego serwisu a głównie ze względu na to jak skuteczni są w branży internetowej. Znanylekarz to przecież nie jedyna inwestycja, którą z sukcesem prowadzą.

The post [Krótko] Znanylekarz.pl kupuje lidera rynku w Turcji appeared first on AntyWeb.

Predykcja, uczenie maszynowe, HealthVault i Azure – oddałbyś swoje zdrowie chmurze obliczeniowej?

$
0
0
1

Nowe technologie z założenia miały nam ułatwiać życie – dotąd tak bezsprzecznie było. Wynalezienie radia, telefonu, czy Internetu w ujęciu społeczeństwa informacyjnego było katalizatorem do ustalenia nowej ceny wartości, jaką sama w sobie jest informacja – pomimo tego, że jest ona wartością niematerialną. To, co ona ze sobą niesie staje się szczególnie ważne, a dzisiaj tym jest to ważniejsze i cenniejsze, im bardziej jest ona aktualna.

Autorem wpisu jest Jakub Szczęsny.

I o ile dzisiaj mamy do czynienia z informacjami podawanymi właściwie w czasie rzeczywistym na skalę globalną, to ich przetworzenie oraz interpretacja zawsze zajmuje więcej czasu. „Gołe” dane w przypadku złożonych problemów są właściwie bezwartościowe i niezrozumiałe. Dopiero ich obróbka, wyciągnięcie pewnych wniosków pozwala na zrozumienie ich masom.

Rozwój nowych technologii wyciąga do nas rękę i w tej kwestii – z niektórych dobrodziejstw szybkiego przetwarzania informacji korzystamy już dzisiaj, a z innych dopiero będziemy. To, co może zdumiewać, to fakt, jak bardzo nie zdajemy sobie czasem sprawy z tego, jak wiele dziedzin życia zostanie dotknie w dalszym ciągu odbywający się postęp.

Ludzkie zdrowie jako złożony problem dla systemów uczących się

Próbowaliście kiedyś czytać swoje wyniki badań? Wartości z badań krwi, czy też innych płynów ustrojowych są dla nas generalnie niezrozumiałe nawet wtedy, gdy obok nich są podane przedziały, w których mieszczą się prawidłowe poziomy. Laik obserwując jedynie odchylenia od normy z pewnością nie zdiagnozuje u siebie choroby lub nie podejmie decyzji o dodatkowej diagnostyce, celem potwierdzenia pewnych typów. Dopiero lekarz specjalista będzie w stanie cokolwiek odczytać z tych liczb i jeżeli będzie mieć zbyt mało danych, zacznie ich szukać w inny sposób. Po to są także historie chorób pacjenta, aby połączyć ze sobą pozornie niezwiązane ze sobą symptomy, bądź odchylenia od normy i znaleźć przyczynę dolegliwości. Sami wiecie, jak długo to trwa – znam przypadki, w których przyczyny nieprawidłowych wyniki badań dalej nie są znane i do dziś stanowią one zagadkę nawet dla najlepszych lekarzy w kraju. Na własnej skórze doświadczyłem nawet tego, że lekarze często posiłkują się chociażby Google w szukaniu pasujących do przypadków zespołów chorobowych – tak zdiagnozowano na przykład moją przypadłość związaną z kręgosłupem. I to wcale nie jest żart.

2

W tym wypadku może być pomocne „uczenie maszynowe”, technika będąca konsekwencją rozwoju sztucznej inteligencji w ogóle i opracowywania metod spożytkowania jej. Poprzez stworzone do wyspecjalizowanych zadań algorytmy można zbierać dane do analizy bez pomocy człowieka, a przy okazji wykorzystywać je do rozwoju projektu. Jednym z głośniejszych przykładów systemu uczącego się był superkomputer Deep Blue, który dopiero w szóstej rozgrywce wygrał z szachowym mistrzem, Kasparowem. Sekretem wygranej maszyny była dokładna analiza poprzednich konfrontacji z człowiekiem. Z tego powodu wynikły także pewne kontrowersje – Garii nie miał możliwości wglądu do historii poprzednich starć z komputerem, tym samym można wywnioskować, że kiedy maszyna udoskonaliła swoje umiejętności, Kasparow nie mógł nanieść poprawek do obranej przeciw komputerowi strategii.

System, który zbiera dane empiryczne i potrafi wyciągać z nich odpowiednie wnioski posiada absolutne znamiona tworu uczącego się. Stąd na przykład może mieć on swoje zastosowanie w takich dziedzinach jak medycyna, gdzie w trudnych przypadkach danych jest niewiarygodnie dużo, a nierzadko czas nagli, bowiem stan chorego w wypadku niewdrożenia odpowiedniego leczenia rzadko kiedy się poprawia.

Z owoców pracy uczących się maszyn korzystamy codziennie

Google Tłumacz – jedna z usług wyszukiwarkowego giganta byłaby niczym, gdyby nie fakt, iż potrafi ona sama zbierać informacje i na ich podstawie ulepszać swoje zdolności interpretacyjne. Ogólnie, wyszukiwarki to świetne bazy informacji dla takich systemów – nie wszystko bowiem opiera się na empirii w trakcie rozwoju maszyn, które same potrafią zbierać oraz klasyfikować swoją wiedzę.

Wszelkie aplikacje do rozpoznawania mowy, automatyczne systemy bezzałogowego kierowania pojazdami, czy też robotyka to sfery nierozerwalnie związane z uczeniem maszynowym. Pierwsza z wymienionych przeze mnie technologii to wręcz codzienność, choćby w ujęciu najnowszej konsoli Microsoftu, gdzie interfejs jest nastawiony głównie na jego obsługę głosem – a do tego wymagane jest, by urządzenie je rozpoznało, przeanalizowało oraz wykonało akcję, której żąda użytkownik.

Microsoft HealthVault

Microsoft był pierwszy na rynku usług PHR, gdzie w ramach serwisu znajdującego się pod adresem www.healthvault.com oferuje usługi przechowywania oraz udostępniania danych na temat naszego stanu zdrowia i wszelkich informacji z tym związanych. Platforma ta miała swój początek w 2007 roku we współpracy z amerykańskimi instytucjami prozdrowotnymi – tymi prywatnymi i działającymi z ramienia państwa.

Od startu usługi zmieniło się wiele. Oprócz standardowo – wprowadzania oraz aktualizowania informacji do bazy danych o naszym zdrowiu, mamy także możliwość kontroli tego, co jemy oraz jak i ile ćwiczymy. Usługa potrafi zebrać informacje także z urządzeń oraz akcesoriów, które kontrolują naszą kondycję – opasek, czy też smartfonów.

3

W usłudze możemy dodać mnóstwo informacji. Jeżeli posiadamy rozrusznik serca, możemy ten fakt zasygnalizować usłudze w odpowiedniej sekcji. Każde badanie, pomiar, czy analizę można wprowadzić do programu, zarówno od strony pacjenta, jak i od strony instytucji zdrowotnych, które pracują w ramach usługi HealthVault (w Polsce takich się nie doszukałem, niestety). Natomiast w USA nie jest to nic nadzwyczajnego – wiele klinik współpracuje z Microsoftem w kwestii przechowywania danych pacjentów.

Microsoft idzie w chmurę. I…

Uczenie maszynowe, oprócz wielu dobrodziejstw, ma jedną poważną wadę. Dla małych firm jest to stosunkowo drogie rozwiązanie, bowiem wymagana do tego jest infrastruktura serwerowa, specjaliści oraz budowaniem takiego rozwiązania od podstaw. Microsoft, który przykłada coraz większą uwagę do usług w chmurze nieco ponad miesiąc temu ogłosił, że dzięki nowej usłudze Azure ML będzie można budować aplikacje zdolne do predykcji trendów, pracujące na danych przechowywanych w chmurze. To rozwiązanie otwiera przed firmami nowe możliwości – na przykład firmy ubezpieczeniowe lub towarzystwa funduszy inwestycyjnych będą mogły przewidywać pewne trendy na rynku i dobierać do nich swoje strategie. Nie inaczej jest z usługami medycznymi.

4

Skoro Microsoft tak dobrze poczyna sobie w chmurze obliczeniowej, to nie ma żadnych przeciwwskazań, by we współpracy z firmami medycznymi nie opracował oprogramowania zdolnego do przewidywania pewnych zjawisk chorobowych na podstawie zebranych dotąd informacji – nie tylko z naszego konta, ale i z kont innych podłączonych osób, bowiem system nie będzie uczyć się jedynie „nas samych”, ale i „wszystkich innych”, budując tym samym bazę wiedzy, zależności oraz charakterystycznych wzorców, po których np. wystąpiły takie, a nie inne jednostki chorobowe. To może stać się naprawdę potężnym narzędziem, które znacząco wpłynie na to, jak będziemy żyć. Mimo, iż żyje nam się stosunkowo dobrze, bo dożywamy już średnio ponad 80 lat – to fajnie (albo i nie) by było usłyszeć od naszego asystenta głosowego: „Jakubie, jesz dużo tłustych rzeczy, masz wysokie ciśnienie, a twój puls jest ostatnio nieregularny. Skontaktuj się ze swoim lekarzem, zanim dopadnie cię zawał”. Asystenci głosowi będą zyskiwać coraz więcej miejsca w naszym życiu – Cortana ma ponoć nasłuchiwać wszystkiego, co wokół nas się dzieje i np. robić notatki ze spotkań lub szkoleń w czasie rzeczywistym. Nie ma zatem przeszkód, by mogła ona nasłuchiwać sytuacji, w których kupujemy niezdrowe jedzenie, czy papierosy.

I o ile wszystko rozbija się tylko o nasze zdrowie, jestem w stanie to zaakceptować. Obawiam się jednak, że wspomniana przeze mnie informacja będzie dla firm tak cenna, że postanowią sobie jej wartość choćby w pewnym stopniu przywłaszczyć. Mówiąc o tym mam w myślach obrazek, gdy po wprowadzeniu przez lekarza – urologa wyników badań szpakowatego pana, Cortana w kieszeni chorego zagai rozmowę:

Widzę, że z Twoim zdrowiem jest niezbyt dobrze – wyświetlam ci link do specyfiku, który spowoduje, że twój konar znów zapłonie!.

W sumie, nawet by mnie to nie zdziwiło.

Grafika: 1,2,3.

The post Predykcja, uczenie maszynowe, HealthVault i Azure – oddałbyś swoje zdrowie chmurze obliczeniowej? appeared first on AntyWeb.

Ponad 6 milionów złotych dla krakowskiego startupa

$
0
0
Tincta-1

To już 2 polski projekt związany z iBeacon, który dostał pokaźne finansowanie od zagranicznego inwestora. Po Estimote przyszedł teraz czas na krakowski kontakt.io w którego Sunstone Capital zainwestował właśnie 2 miliony dolarów!

Co oferuje Kontakt.io? Przede wszystkim platformę, urządzenia łącznie z konfiguracją na życzenie do tego otwarte API oraz SDK dla developerów. Całość jest kompatybilna z IOS oraz Android.

Na bazie usług dostarczanych przez Kontakt.io możemy więc zbudować kompleksowe rozwiązanie oparte na mikrolokalizacji. Jeśli chodzi o potencjalne możliwości tej technologii to wydają się one być ograniczone jedynie pomysłowością developerów. Wywołanie zdarzenia na podstawie odległości telefonu od beacona daje nam możliwość budowania nie tylko internetu rzeczy ale też zupełnie nowych projektów z zakresu B2C oraz B2B.

Tincta-2

To tyle jeśli chodzi o potencjał, zupełnie inną sprawą jest natomiast wykorzystanie tych technologii przez biznes i pytanie czy biznes będzie zainteresowany i dostrzeże potencjał. Na razie mamy kilka ciekawych wdrożeń związanych z mikrolokalizacją ale nie mamy nic spektakularnego (przynajmniej tak wynika z mojej wiedzy).

Mamy więc już 2 polskie projekty rywalizujące w tym obszarze. Trudno bowiem uniknąć porównań między Estimote i kontakt.io. To jednak jeszcze nie wszyscy gracze jeśli chodzi o projekty z polski. Niebawem będę mógł się z wami podzielić informacją o kolejnym projekcie z finansowaniem z tego obszaru.

Pytanie tylko co tak naprawdę będzie odróżniać poszczególne projekty i jak w tej kategorii biznesowej buduje się przewagę nad konkurencją skoro na dziś trudno się pochwalić dużymi wdrożeniami.

Niezależnie od moich „drobnych” wątpliwości życzę wszystkim polskim projektom sukcesów. Cieszę się, że wreszcie polska technologia zostaje dostrzeżona na świecie.

The post Ponad 6 milionów złotych dla krakowskiego startupa appeared first on AntyWeb.


Bezkonkurencyjnie najlepsza gra na PlayStation 4 to gra z PlayStation 3

$
0
0
thelastofus

Generalnie rzecz biorąc PlayStation 4 radzi sobie bardzo dobrze. Nieźle się sprzedaje, budzi pozytywne emocje, a pozycja Sony na rynku konsolowym się dzięki temu sprzętowi konsoliduje. Coś jest chyba jednak nie tak, jeżeli najlepszym powodem, żeby PS4 kupić, jest dopieszczona wersja tytułu na wyłączność  z PlayStation 3.

Jeżeli jeszcze nie graliście w The Last of Us, to bardzo niedobrze – macie teraz okazję nadrobić tę zaległość, bo Sony, ręka w rękę z Naughty Dog (studia odpowiedzialnego m.in. za serię Uncharted), wydało poprawione wydanie tego tytułu na PlayStation 4. Przypomnę tylko, że pierwotnie gra ukazała się na PlayStation 3 i była piękną laurką, wystawioną na pożegnanie poprzedniej generacji.

The Last of Us: Remastered to przede wszystkim nieco poprawiona grafika, która wykorzystuje w pełni możliwości PlayStation 4 (gra działa też w sześćdziesięciu klatkach na sekundę), a poza tym drobne zmiany w rozgrywce, nic szczególnego. No i oczywiście dodatki DLC, które dostajemy „w zestawie”.

Niby wszystko fajnie, ale mam jednak drobny problem z The Last of Us: Remastered. Nie dlatego, że nie lubię remake’ów gier w ogóle – nie mam nic przeciwko. Co prawda nie znalazłem się jeszcze w sytuacji, w której by mnie korciło, żeby takie wydanie nabyć, ale zakładam, że kiedyś może się tak zdarzyć. Problem mam w tym, że Sony wciąż nie dostarczyło na PlayStation 4 gry, która mogła by mnie naprawdę „zmusić” do zakupu tego sprzętu.

Przejrzałem lineup Sony na ten rok. Nie robi na mnie specjalnego wrażenia. Dopiero na 2015 zaplanowanych jest parę potencjalnych hitów. Tymczasem nie przekonuje mnie możliwość zagrania w odświeżone TLOU, chociaż grę szczerze i gorąco pokochałem.  To jest problem i nie mówmy, że jest inaczej.

Jest coś dziwnego w tym, że z PlayStation 3 umiano się tak pięknie pożegnać, a na PlayStation 4 przez dziewięć miesięcy od premiery, nie udało się dostarczyć nic nawet zwyczajnie „dobrego”. No, może poza przyzwoitym InFamous: Second Son. Za to odświeżona wersja gry, której właściwie wcale nie trzeba było odświeżać, bo jest młoda, uplasowała się na samym czele tabeli i prawdopodobnie przez długi czas nic jej nie zagrozi.

The post Bezkonkurencyjnie najlepsza gra na PlayStation 4 to gra z PlayStation 3 appeared first on AntyWeb.

Windows Phone 8.1 z obsługą folderów oraz interaktywnych etui

$
0
0
What-we-want-Windows-Phone-8.1-header-3

Ledwo wdrożona została aktualizacja z numerkiem 8.1, a już pojawiły się przecieki na temat kolejnych nowości w systemie Windows Phone. Microsoft tym razem poświęca swoją uwagę lepszej organizacji zainstalowanych aplikacji, a także wsparciu dla akcesoriów, jak interaktywne etui „z klapką”.

Debiut aktualizacji Windows Phone 8.1 zbiegł się u mnie z testami Nokii Lumii 630. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o low-end ten system nie ma sobie równych. W trakcie korzystania ze smartfona nie zanotowałem żadnych spowolnień, klatkujących animacji czy konieczności oczekiwania na uruchomienie prostych aplikacji. To po prostu działało i to naprawdę nieźle. Wersja 8.1 w dodatku wprowadziła szereg użytecznych udogodnień, których próżno szukać w Androidzie (przynajmniej natywnie) czy gdziekolwiek indziej.

windows-phone-8-1-cortana

Nie oznacza to jednak, że pracownicy Microsoftu spoczęli na laurach. W Redmond rodzi się już kolejna aktualizacja– Update 1 (lub GDR 1 – jak kto woli). Może nie będzie tak kompleksowa, rewolucyjna i rozbudowana jak wydanie 8.1. Nie znaczy to jednak, że można ją zignorować. Otóż największą nowością tego wydania będzie możliwość tworzenia folderów, w których umieścimy ikony (a właściwie kafelki) aplikacji. Użytkownicy Anddroida czy iOS znają to nie od dziś. Na Windows Phone jak dotąd trzeba było się ograniczać do wyszukiwarki i alfabetycznej listy na ekranie tuż obok pulpitu. Foldery mogą znacząco ułatwić zarządzanie i usprawnić dostęp do często używanych programów.

Microsoft chce również otworzyć się na interaktywne etui, które stały się ostatnio modne na Androidzie. Dedykowane akcesoria do swoich ofert wprowadzili m.in. HTC i LG, a trend ten zapoczątkował Samsung ze swoimi klapkami „z okienkiem”. Windows Phone nie będzie gorszy. System ma mieć zdolność wyświetlania informacji bez konieczności wybudzania ekranu. Jak to będzie wyglądało w praktyce? Nie wiadomo. LG i Samsung mają rozwiązania typu QuickWindow (a nawet QuickCircle), zaś HTC poszedł w kierunku imitacji diod LED (Dot View). Jeżeli twórcy Windowsa chcą wywołać efekt „wow!”, muszą się postarać.

WP8.1-GDR1

Spośród pozostałych nowinek, warto wymienić m.in. wsparcie dla rozdzielczości 800 x 1280, a także 7-calowych wyświetlaczy. Zmian doczeka się również asystent głosowy Cortana, który będzie mógł uzyskiwać dostęp do listy kontaktów. System ma ponadto wspierać mechanizm Voice over LTE.

Według nieoficjalnych informacji aktualizacja jest już gotowa i dostępna dla deweloperów. Jej publiczna zapowiedź miałaby się pojawić jeszcze w tym lub na początku przyszłego miesiąca. Pozostaje czekać.

The post Windows Phone 8.1 z obsługą folderów oraz interaktywnych etui appeared first on AntyWeb.

Lechal: tam, gdzie nogi (buty) poniosą

$
0
0
lechal-smart-footwear

Technologie ubieralne to temat bardzo na czasie – pojawia się coraz więcej doniesień dotyczących kolejnych gadżetów, kolejnych gam produktów, które mają być cały czas przy człowieku i czynić jego świat bardziej smart. Jedni przekonują, że to ślepa uliczka i naciągany temat, inni upatrują w tym zagadnieniu następnej rewolucji w sektorze IT. Chociaż nie jestem w tej materii hurra optymistą, to dostrzegam spory potencjał w biznesie. Zwłaszcza, gdy trafiam na projekty typu Lechal.

Bez przeciągania napiszę, że Lechal to inteligentne buty oraz inteligentna wkładka, która ma czynić zwyczajne buty smart obuwiem. Początkowo, po pierwszym krótkim newsie, jaki znalazłem w Sieci na temat tego produktu, byłem sceptycznie nastawiony. Po pierwsze, nauczyłem się już, że od pomysłu do produktu droga daleka, po drugie, nie jestem z automatu fanem wszystkiego co smart i uważam, że wiele firm ostro przesadza i chce za wszelką cenę błysnąć innowacyjnością, po trzecie, obejrzałem materiał promocyjny produktu:

Może ktoś uzna, że się czepiam, ale to nie jest dobra reklama. Obejrzałem materiał kilka razy i niewiele dowiedziałem się na temat pomysłu, wykonania, zalet itd. Nie twierdzę, że producent miał w 90 sekundach zmieścić mini wykład na temat swojego obuwia, ale zaprezentowane wideo trudno uznać za wartościowe źródło informacji. I jest to spory minus, bo mogłem machnąć ręką i nie zagłębiać się w temat, a przecież nie do takiego kroku prowadzi reklama. Postanowiłem jednak poszperać i okazało się, że to całkiem sensowne rozwiązanie.

Buty lub wkładka do butów integrują się ze smartfonem za pomocą Bluetooth i tą drogą przesyłana jest informacja. Znamy już rozwiązania, w których dane z opasek, bransoletek, zegarków trafiają na sprzęt mobilny i użytkownik może w ten sposób np. kontrolować swoje postępy w treningu. W tym przypadku jest coś jeszcze: dane przesyłane do obuwia. Jakie? Dotyczące trasy. Użytkownik wyznacza trasę na sprzęcie mobilnym, chowa smartfon/tablet do kieszeni/plecaka, a buty zaczynają go prowadzić do celu. Jeśli trzeba skręcić, to jeden z butów wibruje i informuje swojego właściciela, że czas na zmianę kierunku.

Przywołane udogodnienie można wykorzystać na różne sposoby. Początkowo miało służyć niewidomym i trzeba przyznać, że takie obuwie może być dla nich naprawdę solidnym wsparciem. To jednak moje założenie – nie wiem, jak pomysł oceniliby niewidomi. Kolejna grupa odbiorców to turyści: człowiek ustawia trasę wycieczki i przemieszcza się bez spoglądania na sprzęt mobilny albo tradycyjną mapę – buty mogą nawet wibrować, gdy właściciel znajdzie się obok obiektu, któremu warto poświęcić uwagę.

Buty mogą poinformować użytkownika, gdy oddali się od swojego urządzenia mobilnego (np. zostawi je w domu czy w barze), zaalarmują, jeśli zboczy się z trasy, dadzą się wyprać – wystarczy wyjąć elektroniczne dodatki i czyszczenie dozwolone. Do tego niezły czas działania na jednym ładowaniu, współpraca z różnymi systemami operacyjnymi i rozsądna cena: producent, czyli indyjski startup Ducere Technologies, wycenił obuwie na 150 dolarów, a zatem trudno mówić o zaporowej cenie.

Jak już wspominałem, nie ma sensu chwalić dnia przed zachodem słońca, więc warto poczekać do września (obuwie ma wówczas trafić na rynek), by dowiedzieć się od użytkowników, czy jest to produkt godny uwagi i polecenia. Już teraz należy jednak pochwalić sam pomysł – w obecnej formie wydaje się on intrygujący, podejrzewam, że dalsze prace przyniosłyby jeszcze kilka ciekawych dodatków. Buty prezentują naprawdę praktyczne zastosowania, a to pozytywnie wpływa na odbiór całego segmentu technologii ubieralnych. Być może przestanie się on kojarzyć (osobom zorientowanym w temacie) z wydawaniem pieniędzy na gadżety o nierzadko wątpliwej funkcjonalności…

The post Lechal: tam, gdzie nogi (buty) poniosą appeared first on AntyWeb.

Android nareszcie może się podobać. A będzie jeszcze lepiej – koncept nowego Instagrama to potwierdza

$
0
0
Clipboard11

…to wreszcie mógłbym powiedzieć, że Facebook, a właściwie pewna jego część, była w stanie przygotować interesujący, angażujący interfejs aplikacji mobilnej, a w dodatku nie zajęłoby im to kilku(nastu) miesięcy. Niestety, oglądany powyżej i poniżej nowy Instagram to jak na razie jedynie koncept i mam przeczucie, że tylko nim pozostanie.

Nie zdecydowałbym się na zaprzątanie i sobie, i Wam głowy tym konceptem, gdyby nie był to świetny przykład tego, jak system Android ewoluuje na naszych oczach. Do niedawna byłem tak naprawdę dość neutralnie, a momentami nawet negatywnie nastawiony do tego, co oferuje Google wraz z taką ilością bliższych lub dalszych partnerów-producentów. To wszystko jednak zmienia się, i to zmienia się na dobre – seria Nexus, smartfony Motoroli i HTC stają się naprawdę godnymi polecenia smartfonami. Android nie straszy już wyglądem, lecz w wydaniu prosto od Google prezentuje się wyśmienicie. Używam tego systemu na Motoroli Moto G od kilku tygodni (od dzisiaj w wersji 4.4.4) i nie odnoszę już wrażenia, że wśród ekipy odpowiadającej za ten system zabrakło grafików/projektantów interfejs.

Clipboard01

Android „L” to nadchodząca aktualizacja dla mobilnej platformy Google. Popularny flat design wkradł się także w plany Google, ale na tym prace nad nowym interfejsem nie zakończyły się. Material Design to znacznie więcej, a co ciekawe znacznie łatwiej jest go po prostu pokazać, aniżeli opisywać. Ja osobiście propozycję Google interpretuję jako przedstawienie „żyjącego” systemu. Bardzo duża ilość elementów interfejsu jest animowana, lecz nie do przesady. Reakcja elementów na nasze dotknięcia – warstwy, cienie, animacje wyskakujących i chowających się pól – pokazują, że Google nareszcie ma konkretną wizję tego jak powinien i jak wyglądać będzie ich system. A co ważniejsze – deweloperzy i projektancji najwyraźniej już, kolokwialnie mówiąc, łapią o co w tym chodzi.

Na powyższym wideo możecie zapoznać się z konceptem interfejsu aplikacji Instagram wykonaną przez Emmanuela Pacamalana. Doskonale pamiętam jak byłem zadowolony ze zmian dokonanych przez ekipę Instagrama po odświeżeniu wyglądu ich aplikacji na iOS po premierze siódmej odsłony tego systemu – po zobaczeniu powyższego konceptu czekam na powtórkę z rozrywki. Odnoszę także wrażenie, że tego typu projekty niejako podnoszą poprzeczkę dla stojących za rozwojem aplikacji osób i rozbudzają nasze (użytkowników) oczekiwania. Myślę, że po zaprezentowaniu takiego konceptu przez osobę trzecią nie będzie łatwo stanąć Instagramowi na wysokości zadania. Cieszy mnie jednak fakt pomysłowości i wyczucia klimatu przez osoby niezwiązane z Google – to zapowiada bardzo dobre czasy dla prezencji Androida i dostępnych na niego aplikacji.

The post Android nareszcie może się podobać. A będzie jeszcze lepiej – koncept nowego Instagrama to potwierdza appeared first on AntyWeb.

Popularny serwis randkowy usuwał zdjęcia użytkowników i manipulował wskaźnikiem dopasowania w ramach eksperymentu

$
0
0
okcupid

Jak się okazuje, nie tylko Facebook przyznaje się do eksperymentowania na swoich użytkownikach bez ich wiedzy i zgody. Jeden z najpopularniejszych serwisów randkowych OkCupid, który posiada kilka milionów aktywnych użytkowników, prowadzi eksperymenty psychologiczne na swoich użytkownikach ze znacznie większym rozmachem niż Facebook, usuwając zdjęcia z profili, ukrywając opis profili, a także sugerując, że dwoje ludzi do siebie pasuje, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie. Informacja nie „wyciekła”, lecz pisze o tym na swoim blogu jeden ze współzałożycieli OkCupid, Christian Rudder.

Christian twierdzi, że nie ma innego sposobu na zweryfikowanie działania serwisu i jego strategii przyciągania i zatrzymywania użytkowników, jak eksperymenty na tych właśnie użytkownikach. Gdyby nie eksperymenty, żaden serwis nie wiedziałby co robić, by funkcjonować jak najlepiej. Wpis na blogu zaczyna się słowami:

I’m the first to admit it: we might be popular, we might create a lot of great relationships, we might blah blah blah. But OkCupid doesn’t really know what it’s doing. Neither does any other website. It’s not like people have been building these things for very long, or you can go look up a blueprint or something. Most ideas are bad. Even good ideas could be better. Experiments are how you sort all this out.

W tym właśnie celu postanowił przeprowadzić serie eksperymentów na przestrzeni lat, posuwając się do dość radykalnych ingerencji w profile uzytkowników. Jednym z nich było tymczasowe usunięcie wszystkich zdjęć profilowych użytkowników w ramach promocji ich nowej aplikacji „randka w ciemno”. Ruch na stronie znacznie zmalał w tym okresie, ale okazuje się, że użytkownicy, którzy zostali 44% chętniej odpowiadali na wiadomości, które dostawali, informacje dotyczące kontaktowania się poza serwisem były wymieniane szybciej, a rozmowy miały głębszy charakter, cokolwiek to znaczy w opinii Ruddera. Jeśli jednak myślicie, że to dlatego, że w serwisie pozostali aktywni jedynie użytkownicy, dla których wygląd nie ma aż takiego znaczenia, to muszę was rozczarować. Przywrócenie zdjęć profilowych niemal natychmiast zakończyło 2200 dialagów, które akurat miały miejsce w tamtym momencie.

new-conversations

Znaczenie zdjęcia profilowego wydaje się również potwierdzać kolejny eksperyment. Rudder zauważył, że najwyżej oceniany profil, nie tylko pod względem wyglądu, ale i osobowości zawierał tylko i wyłącznie zdjęcia dziewczyny w bikini i żadnego opisu. Jak się okazało pierwotna intencja założycieli serwisu, aby oddzielić osobowość od wyglądu spaliła na panewce. Dla użytkowników OkCupid znaczy to praktycznie to samo, a opis praktycznie nie miał znaczenia.

looks-v-personality

Aby to potwierdzić Rudder dokonał kolejnego eksperymentu na podgrupie użytkowników, w połowie przypadków pokazując im pełne profile z opisem, a w drugiej połowie chowając opis i pozostawiając tylko zdjęcia. Jak się okazało, zdjęcie nie tylko warte jest tysiąca słów, ale słowa jako takie na profilu randkowym mają znikome znaczenie dla oceny profilu, nie przekraczające 10%.

profile-text-experiment

Na koniec Rudder opisał najbardziej kontrowersyjny z eksperymentów. Chciał sprawdzić czy algorytm rekomendacji serwisu faktycznie działa, czy to po prostu siła autosugestii. Dlatego wziął profile osób niedopasowanych do siebie i zaprezentował je tak, jakby wyjątkowo do siebie pasowali, świadomie wprowadzając ich w błąd. Jak nie trudno się domyślić, takie sztucznie dobrane pary znacznie chętniej wymieniały między sobą wiadomości, a nawet faktycznie bardziej się lubiły. Co prawda osoby faktycznie dopasowane do siebie uzyskiwały jeszcze trochę lepsze wyniki, jeżeli chodzi o nawiązanie konwersacji, ale to własnie autosugestia wydaje się być tutaj decydująca, a faktyczne dopasowanie użytkowników pozwala jeszcze trochę poprawić wyniki.

odds-of-longer-conversation

Chociaż wyniki tych badań są ciekawe i sporo dają do myślenia, to jak zwykle pojawia się pytanie o kwestie etyki takich badań, czy może raczej jej brak. Rudder zauważa, że wszystkie strony robią takie badania i każdy użytkownik internetu jest poddawany takim testom setki raz w ciągu dnia.

We noticed recently that people didn’t like it when Facebook “experimented” with their news feed. Even the FTC is getting involved. But guess what, everybody: if you use the Internet, you’re the subject of hundreds of experiments at any given time, on every site. That’s how websites work.

full-matrix

Z jednej strony warto zdać sobie z tego sprawę. To trochę tak jak z prywatnością, do której każdy ma prawo, ale która w internecie nie istnieje. Testy A/B to najpopularniejsza forma dopasowywania serwisów tak, aby najlepiej spełniały swoje zadanie. Pytanie gdzie można postawić granicę? Przesuwanie guzika „kup” w różne miejsca i sprawdzanie jak to wpływa na konwersję wydaje się nieszkodliwe, za to manipulowanie profilami użytkowników zdecydowanie granice przyzwoitości przekracza. Dodatkowo powstaje pytanie, co jest funkcją danego serwisu i jaki jest jego model zarabiania? Czy taki OkCupid bada użytkowników, żeby jak najlepiej ich do siebie dopasować i w jak najkrótszym czasie zapewnić jak największą szansę na udany związek, czy być może wręcz przeciwnie, najkorzystniej będzie jak będzie zwodził użytkowników możliwością zawarcia potencjalnego związku, jednak odsuwając je w czasie jak najdalej, zatrzymując użytkownika jak najdłużej w serwisie. W końcu osoby w stałych związkach raczej nie korzystają z serwisów randkowych.

Więcej informacji o wynikach badań na blogu blog.okcupid.com. Na informację trafiłem na profilu Marii Cywinskiej na Facebooku.

The post Popularny serwis randkowy usuwał zdjęcia użytkowników i manipulował wskaźnikiem dopasowania w ramach eksperymentu appeared first on AntyWeb.

Viewing all 64544 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>