Sezon raportów kwartalnych w pełni. Jedne firmy chętnie publikują wyniki finansowe (np. Intel), inne wolałyby tego nie robić i oszczędzić sobie kłopotów z tłumaczeniem, dlaczego nie odnotowano lepszych rezultatów (np. Samsung). Do której grupy należy zaliczyć Google, które kilkanaście godzin temu zaprezentowało światu swój raport? Mimo paru zgrzytów, gigant z Mountain View ma powody do zadowolenia. Jego akcjonariusze również.
Kolejny już raz w tym tygodniu poświęcam uwagę Google. Nie jestem zresztą wyjątkiem na AW – teksty na temat tej firmy, jej usług i wpływu na branżę pojawiają się praktycznie każdego dnia. Ale czy to może dziwić? AntyWeb ma w założeniu skupiać się na zagadnieniu nowych technologii oraz Internetu, a w opinii niektórych osób, Internet to Google. Sformułowanie być może niezbyt trafne i przesadzone, ale nie da się ukryć, że gdyby ta korporacja nagle przestała funkcjonować, to Sieć doznałaby wstrząsu. Podejrzewam, iż wiele osób nie wiedziałoby, jak się odnaleźć w takim świecie. Pustkę po tym graczu szybko staraliby się zająć inni, ale przecież nie nastąpiłoby to w ciągu jednego dnia czy tygodnia.
Korporacji Google przyglądamy się bacznie i nadal będziemy to robić, bo, jak już pisałem na początku roku, to właśnie dziecku Brina i Page’a należy teraz poświęcać najwięcej uwagi w świecie IT. Z garażowego startupu przerodzili się w molocha zagarniającego kolejne sfery naszego życia. I zdecydowanie nie obserwujemy szczytu ich możliwości. Patrząc na wyniki finansowe tego gracza, można odnieść wrażenie, ze w pewnych apletach firma stanęła, trafiła na barierę, której nie jest w stanie pokonać. To jednak złudzenie. Trudno tylko stwierdzić, czy powinniśmy być zadowoleni z tego, że obraz jest fałszywy. Przejdźmy jednak do danych z raportu kwartalnego.
Google poprawiło swoje wyniki. Rynek zareagował na to pozytywnie, akcje podrożały – firma znowu zrobiła to, co do niej należało. Przychody firmy w drugim kwartale 2014 roku wyniosły blisko 16 mld dolarów (15,96 mld). To aż o 22% więcej, niż w analogicznym okresie roku 2013. Zysk netto w omawianym okresie wyniósł 3,42 mld dolarów, czyli o 6% więcej, niż w analogicznym okresie roku 2013. Pisząc krótko: konta internetowego giganta nadal zasilane są nie tyle strumieniem, co potężną rzeką gotówki.
Firma, na czele której stoi obecnie Larry Page, nie jest najbardziej dochodowym biznesem z branży IT, można wskazać na kilku innych graczy zgarniających większe pieniądze, ale w Internecie to właśnie Google dzieli i rządzi. Jeśli rzuci się okiem na rynek reklamy w Sieci i podział tego tortu między poszczególne korporacje, to widać wyraźnie, że Internet ma jednego króla. Facebook go goni, rośnie w siłę i poprawia swoje wyniki, Yahoo! próbuje różnymi metodami rozkręcić swój biznes, Microsoft się nie poddaje i dalej pompuje pieniądze w swoje usługi internetowe, ale do Google nadal wszystkim daleko.
Wspomniałem o reklamie w Internecie. To główne źródło przychodów Google (90%). Chociaż rośnie liczba płatnych kliknięć, to spada ich cena – póki co obie zmiany następują w taki sposób, że firma może się cieszyć rosnącymi przychodami. Czy to się zmieni? Trudno stwierdzić – pod uwagę należałoby wziąć naprawdę wiele czynników, część z nich opierałaby się po prostu na spekulacjach. Można jednak przyjąć, że w najbliższych latach nie nastąpi żaden kataklizm i gracz z Mountain View nadal będzie zarabiał na reklamie w Sieci miliardy dolarów. Utrzymana zostanie płynność finansowa, pojawią się środki na realizację innych projektów: przejęcia, utrzymywanie nierentownych (póki co) pomysłów, eksperymentowanie. Google będzie mogło w spokoju pracować nad dywersyfikacją.
Wpływy z reklamy faktycznie odgrywają dzisiaj olbrzymią rolę w przychodach Google i 1,6 mld dolarów przychodu przypadające na pozostałe sfery działalności (firma nie podaje dokładnych informacji, jak rozkłada się ta suma), nie wygląda imponująco. Albo inaczej: nie wygląda imponująco w raporcie Google – dla wielu firm 1,6 mld dolarów przychodu to kosmiczny wynik. Podejrzewam, że gdyby ktoś wywróżył startuperom, że ich biznes za 10 lat będzie miał kwartalny przychód na poziomie 1/100 tego Google’owego, to wielu z nich przyjęłoby taką wróżbę ze łzami w oczach (to łzy szczęścia). W przypadku firmy z Mountain View można jednak trafić na słowa krytyki za ten wynik.
To jeden ze wspomnianych zgrzytów, które wcześniej komunikowałem. Tylko czy faktycznie jest na co narzekać? Czy korporacja jest uzależniona od internetowej reklamy? Dzisiaj tak, ale, co już podkreślałem, to źródło zbyt szybko nie wyschnie, a firma w tym czasie zapewni sobie inne dopływy gotówki. Jakie? Pomysłów i prognoz jest tyle, że trudno byłoby je zmieścić w jednym tekście. Firma szuka sobie miejsca na naprawdę wielu płaszczyznach rynku. Dzisiaj pisałem o inteligentnych soczewkach tworzonych we współpracy z gigantem farmaceutycznym. W innym tekście przypominałem przejęcie firmy Nest Labs i zainteresowanie się zagadnieniem inteligentnego domu.
Do tego dochodzi Internet rzeczy – Google chce być w samochodach (nie tylko tych autonomicznych), na naszych rękach, głowach, nogach, w przestrzeni powietrznej, serwisach i usługach, których przybywa. W siłę rośnie Android, a wraz z nim Google Play, na znaczeniu zyskuje YouTube. Można powiedzieć, że to przecież platforma opierająca monetyzację o reklamę, ale nie należy wykluczać, iż korporacja znajdzie inne sposoby na wyciągnięcie pieniędzy z tego biznesu. Zresztą, działania w tym kierunku już są prowadzone…
Warto mieć na uwadze, że wspomniane 1,6 mld dolarów przychodu ze źródeł nie będących reklamą to wynik znacznie lepszy od tego, jaki Google zanotowało na tym polu rok wcześniej. Skok wskazuje na to, że dywersyfikacja zaczyna przynosić efekty. Proces wiąże się jednak z innym zjawiskiem, które może wzbudzać niepokój inwestorów – to wzrost zatrudnienia, wydatków, kosztów. Z jednej strony potwierdza on oczywiście, że firma się rozwija i rośnie w siłę, z drugiej pojawiają się pytania, czy pieniądze są wydawane w sposób przemyślany, czy firmie faktycznie potrzebny jest taki „zastrzyk zasobów ludzkich” oraz czy nie doprowadzi to do zbyt daleko posuniętej rozbudowy firmy i nierzadko wynikającego z niej skostnienia struktur?
W samym tylko drugim kwartale bieżącego roku Google przybyło prawie 2,5 tys. pracowników. Tym ludziom trzeba płacić, zapewnić im miejsce i odpowiednie warunki pracy. To olbrzymie koszty i trudno się spodziewać, że natychmiast lub przynajmniej w bliższej przyszłości się zwrócą. Część projektów, przy których pracują będzie pewnie prowadzić donikąd i za kilka kwartałów/lat zostanie wygaszona. Nie twierdzę oczywiście, że nie należy się rozwijać i zatrudniać nowych ludzi – zwracam po prostu uwagę na dwie strony medalu.
Kilka dni temu pisałem, że Microsoft zamierza przeprowadzić potężną redukcję etatów w swoich strukturach. Ostatecznie okazało się, że swym zasięgiem obejmie ona aż 18 tys. osób. Większość z nich to pracownicy wkomponowanego niedawno w struktury MS oddziału komórkowego Nokii. Większość nie znaczy jednak wszyscy – MS pozbywa się kilku tysięcy „swoich” ludzi. Z czasem podobne procesy będą też zachodzić w Google – firma urośnie w końcu do takich rozmiarów, że konieczne będą radykalne cięcia. Pytanie, czy będą one następować na czas i przed większymi kryzysami, czy też zmusi do tego stagnacja w firmie i konieczność jej przewietrzenia?
Póki co Google rozwija się naprawdę dobrze i akcjonariusze mogą mieć powody do zadowolenia. Zastanawiam się przy tym, czy przeciętny użytkownik Sieci, mieszkaniec naszego globu, powinien się cieszyć z ekspansji firmy z Mountain View? Nie chwiałbym wyjść na paranoika i przeczytać za chwilę, że oglądam za dużo filmów, ale dynamiczny rozwój firmy, która już osiągnęła spore rozmiary, pojawianie się jej w kolejnych sferach gospodarki i dziedzinach ludzkiego życia, nie musi wzbudzać jedynie entuzjazmu…
Źródło grafiki: Google
The post Wyniki Google, czyli miliardy z reklam i dywersyfikacja appeared first on AntyWeb.