Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 64544 articles
Browse latest View live

Lista aplikacji niedziałających na Androidzie L przeraża…

$
0
0
Bez nazwy

Od dłuższego czasu po sieci krąży Android L Preview dla Nexusa 5 i 7 (II), który naturalnie jest wczesną wersją testową oprogramowania Google, a lista aplikacji niewspieranych ten system rośnie.

W związku z bardzo dużą ilością aplikacji niedziałających w najnowszej wersji Androida, postanowiono zrobić listę aplikacji, gdzie co parę godzin umieszczane są kolejne aplikacje i gry, które nie uruchamiają się bądź nie działają poprawnie na Androidzie L na Nexusach 5, 7 II i 4 (jeżeli pod uwagę weźmiemy wczorajszy port najnowszego oprogramowania na ten telefon).

lzy5L

Listę najpopularniejszych, nieprawidłowo działających aplikacji umieszczam poniżej:

  • Google Calendar (Wyczyszczenie danych Cache w ustawieniach powinno naprawić problem)
  • Engadget – Force close
  • Firefox - Force close
  • Wordbase - Force close
  • Baconreader - Force close
  • HBO Go - Force close
  • Facebook - Sekcja komentarzy jest zdeformowana
  • DropBox - Force close u niektórych użytkowników
  • Photoshop Touch for Phone - Force close
  • Hangouts MMS – brak możliwości wysyłania MMS
  • Netflix – Przerywanie transmisji
  • Hulu+ – Przerywanie transmisji
  • Plex – Przerywanie transmisji
  • Vonage – Force
  • Helium – Restart urządzenia
  • Neutron Music Player - Force close
  • Square - Force close
  • VLC Player - Force close
  • Flashfox - Force close
  • Dolphin - Force close
  • Slack - Force close
  • DicePlayer - Force close
  • NBA Jam - Force
  • Skype – problemy z dźwiękiem
  • AIMP - Force close
  • MusicID - Force close
  • Sygic - Force close
  • Watch_Dogs ctOS - Force close
  • iHeartRadio - Force close
  • WeChat- Force close
  • Spotify – identyczny problem, jak w przypadku Facebooka – interfejs graficzny aplikacji potrafi się
  • Viber - Force close
  • Fifa 14 - Force close
  • Dots - Force close
  • Wave - Force close
  • Viral Pro Player - Force close
  • FCR Comic Reader - Force close
  • Office Mobile - Force close
  • OneNote - Force close
  • Astra File Manager - Force close
  • Nissan LEAF - Force
  • Solitaire+ od  Branium Studios - Force close
  • Kindle - Force close
  • GTA SA - Force close
  • YouTube – Komentowanie filmików zniekształca interfejs graficzny
  • Xbox One Smart Glass - Force
  • NASCAR Mobile - Force
  • Real Racing 3 - Force
  • Watchever - Force
  • Watch ESPN - Force
  • Dodol Launcher - Force

Powyższa lista ukazuje nam dwa ciekawe fakty. Pierwszy z nich pokazuje, że Google spędziło nad najnowszą wersję Androida naprawdę dużo czasu, czego następstwami może być jeszcze lepsza optymalizacja oprogramowania i stworzenie podstawki pod kolejne ewolucje najpopularniejszej na świecie platformy mobilnej. Drugi, smutny fakt pokazuje, że na chwilę obecną, jedynie niektórzy programiści postanowili dopracować swoje aplikacje na tyle, aby działały poprawie pod najnowszą wersją Androida.

Źródło informacji: XDA-Developers; Grafika: Tech.wp;

The post Lista aplikacji niedziałających na Androidzie L przeraża… appeared first on AntyWeb.


„Nie wiem” jest mordercze dla biznesu

$
0
0
shutterstock_188182988

Mamy poniedziałek mogę więc podsumować poprzedni tydzień i podzielić się z wami pewną obserwacją i wnioskami na temat korzystania ze zwrotu „nie wiem” podczas rozmowy z klientem, konsumentem, odbiorcą naszych usług itp.

Moim zdaniem w słowniku biznesowym słowo to powinno być zakazane ponieważ praktycznie w każdym kontekście brzmi źle. Kilka przykładów z życia?

Teleco:
Podczas wakacji za granicą nagle okazało się, że wykupiony wcześniej roaming na dane nie działa. Nie działa generalnie internet. Po kilku próbach naprawienia wraz z supportem technicznym mojego internetu w telefonie usłyszałem, że „nie wiedzą jak rozwiązać mój problem”. Prawdopodobnie wina leży po drugiej stronie (Pan prawie zasugerował, że internet w całej Grecji się zepsuł). Z całej sytuacji zapamiętałem koszty połączenia z Call Center oraz hasło „nie wiem”.

Samochód
Tutaj hasło „nie wiem” oznacza, że teraz za naprawę twojego stukającego zawieszenia (co wydawałoby się raczej proste do zdiagnozowania) zapłacisz kilka razy więcej albo odpuścisz. Hasło „nie wiadomo co się dzieje” z ust mechanika wypowiadane jest w naprawdę ekstremalnych sytuacjach (jeśli jest uczciwy) lub praktycznie zawsze (kiedy jest leniwy i chce więcej zarobić).

Lekarz
Miałem nieprzyjemność być ostatnio u lekarza. W kolejce przepuściłem młodego człowieka, który skarżył się na potężne zawroty głowy. Lekarz już przy otwartych drzwiach powiedział mu, że „skąd on może wiedzieć” co mu jest i dał mu wypis do szpitala. Bez badania bez jakiejkolwiek próby zrobienia czegokolwiek. Gdy nadeszła moja kolej na pytanie co mi jest i dlaczego choroba męczy mnie już 2 tydzień, ponownie usłyszałem, że „nie wie” ale przepisze mi taki szybki antybiotyk. Omijajcie leniwych lekarzy z daleka.

e-commerce
Jeśli usłyszycie od kogoś prowadzącego sklep internetowy, że nie wie kiedy będzie kolejna dostawa towaru, na który czeka, od razy szukajcie innego miejsca na zakupy. Oznacza to bowiem, że albo sprzedawca ma was w d…. i nie jest zainteresowany sprawdzeniem dostępności towaru albo też jest tak źle zorganizowany, iż naprawdę nie wie kiedy będzie miał dostępny produkt, który sprzedaje (oczywiście są wyjątki ale one nie usprawiedliwiają większości).

Komputer
Za czasów kiedy kupowałem składane komputery i często odwiedzałem potem serwis komputerowy, do szału doprowadzało mnie zwrot „nie wiem” w przypadku kiedy zadawałem pytanie „Co się stało?”, „Czy to się da naprawić?”, „Kiedy będę mógł odebrać sprzęt?”. Omijajcie serwisy komputerowe, które „nie wiedzą” z daleka. Wprawdzie komputer to dość złożone narzędzie, ale właśnie dlatego płacicie specjalistom za naprawę aby „wiedzieli”.

Księgowa i wasz dłużnik
Jeśli na pytanie kiedy wyjdzie przelew za fakturę 123, której termin płatności już minął ktoś odpowiada, że nie wie bo księgowość nie dała mu jeszcze znać oznacza to, że a) Natychmiast powinniście sporządzić „wezwanie do zapłaty” b) przy następnych dealach z tą firmą powinniście skrócić termin płatności lub wystawiać faktury pro-forma.

Podsumowując:

To tylko kilka przykładów, w których słowo „nie wiem” całkowicie psuje wizerunek dostawcy usług, sprzedawców czy usługodawców. Na szczęście nie wszystkie z opisywanych sytuacji spotkały mnie w zeszłym tygodniu. Wizyta u lekarza przypomniała mi jednak o wszystkich przygodach z „nie wiem”.

Moim zdaniem „nie wiem” jest początkową fazą w rozwiązywaniu praktycznie każdego problemu. Jeśli więc profesjonalista dzieli się z klientem faktem, że „nie wie” co się dzieje to znaczy, że nie potrafi odpowiednio komunikować się z klientem.

W każdym z powyższych przypadków (a są one oparte na moich własnych doświadczeniach) nigdy więcej nie skorzystałem z usług firmy, która w taki sposób odpowiadała na mój problem (no dobra z operatora GSM jeszcze nie). To jeden z efektów korzystania ze zwrotu „nie wiem” w kontaktach z klientami. Są jeszcze inne, bo na głos nie polecam tych, którzy nie wiedzą.

Nie chcę pisać historyjek z morałem, bo nie uważam abym miał prawo kogokolwiek pouczać. Jeśli jednak prowadzicie własny biznes uważajcie na „nie wiem”. Może być bardzo szkodliwe szczególnie kiedy traficie na takiego wrednego klienta jak ja.

Foto Closeup portrait, dumb clueless senior mature man via Shutterstock.

The post „Nie wiem” jest mordercze dla biznesu appeared first on AntyWeb.

Kinect dla Windows – podejście drugie

$
0
0
Kinect_xbox_one_thumb

Pierwsza wersja Kinectwa dla Windows hitem nigdy nie była. Nie zraziło do jednak włodarzy Microsoftu, którzy prezentują drugą generację swojego kontrolera ruchu i wierzą, że posiadacze pecetów pokochają ją na tyle, by wkrótce beztrosko gimnastykować się przed ekranami swoich komputerów.

Nowy Kinect dla Windows to ten sam kontroler, który dotąd był dostępny jedynie dla posiadaczy konsoli Xbox One. Urządzenie ma trafić na rynek już 15 lipca, ale raczej nie będzie to największa premiera tego roku… Przede wszystkim ceny kontrolera są lekko przerażające. W USA należy za niego zapłacić 199 dolarów, a w Wielkiej Brytanii – 159 funtów.

Na tym rozczarowań nie koniec. Microsoft podkreśla, że pierwsze egzemplarze nie są adresowane wcale do graczy (z tego też powodu będą one pozbawione jakiegokolwiek dodatkowego oprogramowania). Główny pożytek z nich mają mieć programiści, którym udostępnione zostanie Kinect for Windows SDK 2.0. Nowy pakiet narzędzi programistycznych ma umożliwić pisanie programów w C++, C# i Visual Basic. Co więcej, producent chce, aby były one dystrybuowane za pośrednictwem sklepu Windows Store.

nowy-kinect-wide

Czy to oznacza prawdziwą lawinę gier, które wreszcie wykorzystają Kinecta dla Windows i zrewolucjonizują granie na pecetach? Nie do końca. Microsoft wyraźnie zaznacza, że liczba egzemplarzy jest bardzo ograniczona, a kolejne trafią na półki sklepowe dopiero za kilka miesięcy. Można odnieść wrażenie, że to działanie na pół gwizdka. Może Microsoft boi się, że Kinect dla Windows mógłby być zagrożeniem dla Xboksa One?

Sęk w tym, że na razie pecetowa wersja kontrolera ruchu jest wielką niewiadomą. Wielcy producenci gier nie składają żadnych deklaracji, choć trzeba też zauważyć, że portowanie gier z Xboksa One na pecety będzie o wiele łatwiejsze niż dotychczas ze względu na łączącą je architekturę x86. Rewolucja i diametralna zmiana strategii może się zatem dokonać bardzo szybko. Pytanie, czy jest to w jakikolwiek sposób opłacalne. Na grach konsolowych można zarobić więcej niż na aplikacjach z Windows Store…

Jak na razie widzę w drugiej generacji kontrolera Kinect dla Windows jedynie ciekawostkę, mimo, że chciałbym o wiele więcej. Zabawa przed kontrolerem ruchu ze znajomymi to niezwykle kusząca perspektywa, która jednak wymaga posiadania konsoli. Opisywany projekt trafiałby zatem idealnie w gusta osób, które chcą jednego, ale nie mogą się przekonać do drugiego. Odnoszę jednak wrażenie, że przyjdzie nam na to jeszcze długo poczekać.

The post Kinect dla Windows – podejście drugie appeared first on AntyWeb.

Moja decyzja o porzuceniu Spotify właśnie się przybliżyła

$
0
0
1

Każdy z nas ma coś, czego nie może zabraknąć wręcz każdego dnia. Dla jednych to filiżanka dobrej kawy, dla innych wieczór z kolejnym rozdziałem książki. Ja wpasowuję się w tę grupę, która nie wyobraża sobie dnia bez usłyszenia choćby jednego ulubionego kawałka. I właśnie dlatego, że kocham muzykę, wybór tego w jaki sposób będę jej słuchał nie może być przypadkiem.

Moja subskrypcja w Spotify powoli dobiegała końca, gdy przed kilkoma dniami otrzymałem e-maila z informacją o dostęoności web playera usługi WiMP. Był to jeden z najbardziej odczuwalnych braków w porównaniach wszystkich dostępnych w naszym kraju usług. Choć WiMP nie jest jeszcze tak popularny jak Spotify to mimo wszystko przykuł on moją uwagę już jakiś czas temu, a od momentu wprowadzenia streamingu w jakości Hi-Fi noszę się z decyzją o wykupieniu właśnie najwyższego abonamentu.

Chyba jedynym argumentem, który mnie przed tym powstrzymywał była niedostępność muzycznego katalogu z poziomu przeglądarki. Choć na urządzeniach mobilnych to aplikacje odgrywają pierwsze skrzypce, to na desktopie dobrze jest móc po prostu uruchomić ulubiona przeglądarkę na dowolnym komputerze i kliknąć odtwórz – bez instalacji żadnego oprogramowania. Na całe szczęście WiMP zdecydował się na ten krok i choć nadal jest to wersja beta, to jednak swoje podstawowe zadanie spełnia całkiem nieźle.

5

Aplikacji WiMPa często zarzuca się, że jest nieintuicyjna i kłopotliwa w obsłudze. Nie zgodziłbym się z tym w 100% – rzeczywiście nie nawiguje się po niej tak łatwo jak po wspomnianym Spotify, lecz nie widzę większych powodów do narzekań. Czy podobnie przedstawia się sytuacja z webową wersją WiMPa?

Struktura głównego ekranu usługi jest dość specyficzna. WiMP prawdopodobnie chciał odróżnić się od konkurencji i wprowadzić coś innego. Na samej górze umieszczone zostały skróty do najpopularnijszych playlist ułożonych z przeróżnych okazji, w tym z okazji trwającego Openera. Wraz z przewijaniem strony w dół poziom szczegółowości się zwiększa – od zestawień najlepszych albumów po utwory. Odtwarzanie można rozpocząć klikając po prostu na strzałeczkę „play”.

Pasek nawigacyjny z podstawowymi kategoriami, skrótami do ulubionych i ustawień wysuwa się po kliknięciu na logo WiMP w lewym górnym rogu. Nie jest to rozwiązanie ani intuicyjne, ani wygodne i tak naprawdę jest to największa wada usługi. Drobnym niedociągnięciem jest brak obsługi skrótów klawiaturowych – zwykłe naciśnięcie spacji w celu spauzowania i wznowienia odtwarzania byłoby naprawdę mile widziane. WiMP Web pozwala na odsłuchiwanie muzyki w jakości normalnej (96kbps) i wysokiej (320kbps) – na ten moment brakuje jedynie opcji FLAC. Czy się pojawi? Na to również liczę. O jakości strumienia zdecydujemy naturalnie w ustawieniach. Przyciski pomocne w zarządzaniu odtwarzaniem oraz pasek postępu wyświetlają się przy dolnej krawędzi okna, czyli dosyć standardowo.

3

Mam w sobie coś z kolekcjonera, więc oczywiście najważniejsza jest dla mnie moja własna biblioteczka muzyczna – ta analagowa, jak i cyfrowa. Spotify czy WiMP oferują jednak (podobnie jak inne tego typu usługi) bardzo łatwy dostęp do playlist utworzonych przez innych użytkowników i nie tylko. System rekomendacji i sugestii także odgrywają ważną rolę, więc nawet pomimo faktu posiadania dość obszernej kolekcji, będę korzystał z usług streamingowych. Której konkretnie? Ku mojemu deliatnemu zdziwieniu WiMP staje się kandydatem do numeru 1 i całkiem możliwe, że właśnie tak się stanie.

The post Moja decyzja o porzuceniu Spotify właśnie się przybliżyła appeared first on AntyWeb.

Oszczędzanie na smartfonach, czyli jedna z gorszych decyzji w życiu

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-07-07 o 14.48.43

Zakup smartfona jest bardzo ważną decyzją w dzisiejszych czasach. W świecie, w którym rola komputerów PC coraz bardziej zamyka się jedynie do wykonywania ściśle określonej pracy, smartfon staje się narzędziem do komunikacji i konsumpcji mediów na naprawdę szeroką skalę.

Smartfony w ostatnim czasie nie są drogimi urządzeniami, a kupując telefon do pracy wiemy, że nie warto decydować się na zakup jak najtańszego telefonu, a to dlatego, że naszych rodaków nie stać na kupowanie tanich produktów, które po jakimś czasie się psują, co wymaga albo ich naprawy, albo kupienia kolejnego smartfona w cenie tego uszkodzonego.

Jakiś czas temu mój tata szukał telefonu dla siebie. Jako że bardzo lubi oszczędzać, postanowił zignorować propozycję syna na zakup choćby Nokii Lumii 510/610 za około 200 złotych (używanej), decydując się na „Android Smart Mobile Mini” naśladującego wyglądem Samsunga Galaxy Mini za całe… 75 złotych.

Zrzut ekranu 2014-07-07 o 13.18.34

Telefon miał mieć dwurdzeniowy procesor, 512 MB pamięci RAM i Androida 4.0.4, a faktycznie okazało się, że „grat” – jak zwać go miewałem, posiadał jednordzeniowy procesor oparty o Cortex A5, 256 MB pamięci RAM, 256 512 MB pamięci ROM i Androida 2.3 z launcherem imitującym Androida ICS – jakiś mądry Chińczyk zmienił nawet w pliku „system.prop” wersję systemu wyświetlaną w „Informacje o telefonie” z 2.3.4 (który znajdował się na urządzeniu) na „4.0.4 KitKat” – dokładnie tak, Kitkat z numeracją Androida Ice Cream Sandwith.

Jest tani, ma służyć – byle jak, ale służyć

Ludzie w wieku 30-50 lat zwykle żyją w przekonaniu, że tańsze = lepsze, co naturalnie bardzo mocno mija się z prawą. Telefon służył mojemu tacie równy miesiąc, pomimo tego, że w moich oczach, ten telefon był wielkim niedopracowaniem. Obudowa nie pasowała do korpusu w stu procentach, głośnik trzeszczał, wejście mini jack było dłuższe, niż standardowo, port micro-usb był umieszczony głębiej, niż normalnie, co powodowało, że ładowarka od innych telefonów nie była w stanie naładować tego urządzenia, a rozdzielczość ekranu pozwalała nam na liczenie pikseli wyświetlanych na pulpicie za pomocą palców wszystkich naszych kończyn.

Któregoś pięknego dnia, telefon leżał sobie na stole, aż nagle usłyszeliśmy dziwny szelest wydobywający się z telefonu – jak się okazało, ekran zaczął pękać, a z jego środka wylał się znienawidzony przez wszystkich użytkowników smartfonów czarny płyn. Telefon był do wywalenia, ponieważ w żadnym serwisie nie posiadali do niego części, tak więc postanowiłem sprzedać mojemu tacie Nokie Lumie 800 po bardzo promocyjnej cenie, tak, aby wilk był syty i owca cała.

nokia_lumia_800_white_live_sg_8

Jak się okazało, kupiony przez niego telefon służy mu bardzo dobrze, jako sprzęt do dzwonienia, pisania sms i przeglądania skrzynki e-mail. Jaki z tego morał? Oduczajcie swoich znajomych i rodzinę oszczędzania, kupując jak najtańszego smartfona, bo koniec końców, taki zakup po jakimś czasie zmusi ich do kupienia kolejnego smartfona, tym razem w cenie urządzenia lepszego (wliczając w to telefon starszy), na które nie chcieli wydać pieniędzy – bo było to dla nich za drogo, bo przecież nie wydam 300 złotych na telefon!

The post Oszczędzanie na smartfonach, czyli jedna z gorszych decyzji w życiu appeared first on AntyWeb.

Projekt „Sałatka Ziemniaczana” zebrał na Kickstarterze tysiące dolarów

$
0
0
sałatkaziemniaczana

Internet, ze wszystkich jego zalet, pozostaje również źródłem sytuacji humorystycznych i zwyczajnych szaleństw. Pewnych rzeczy nie uświadczymy w „realu”, a bez nich uśmiechów na naszych twarzach byłoby odrobinę mniej. Podejrzewam, żę większości z Was poniedziałkowy humor może poprawić projekt „Sałatka Ziemniaczana”, który podbija Kickstartera.

Czy chodzi o wyhodowanie specjalnego ziemniaka, który pomoże rozwiązać problem głodu na świecie? Może to projekt skomponowania sałatki idealnej, która wpasowałaby się w gusta ludzi na całym świecie? Przestańcie snuć domysły – haczykiem jest w tym przypadku… brak haczyka. Zack Danger po prostu zbiera pieniądze na sałatkę ziemniaczaną. Taką zwykłą.

Potrzebował dziesięciu dolarów, ale absurdalność pomysłu sprawiła, że szybko jego zasięg stał się wirusowy, a stąd już niedaleka droga do tego, żeby rozbawieni ludzie zaczęli masowo płacać pieniądze. W momencie pisania tego artykułu na rzecz stworzenia sałatki ziemniaczanej wpłacono już 8 074 dolary. Impossible is nothing.

Równie zabawne co sama idea są kamienie milowe, które dodał Danger. Po przekroczeniu tysiąca dolarów postanowił, że będzie transmitował robienie sałatki na żywo, a kiedy wpłacono ponad trzy tysiące, zadeklarował się wynająć obiekt, w którym będzie serwował sałatkę wszystkim wspierającym, którzy wspomogli go kwotą przekraczającą dziesięć dolarów.

Crowdfunding, albo jak kto woli, crowdclowning, potrafi zachwycić, ale potrafi i rozbawić. Mnie na równi z samą ideą, bawią komentarze, że „te pieniądze lepiej było by oddać potrzebującym”. Idąc tym tropem zachowajmy śmiertelną powagę, aż do śmierci. Ascetyczne fundacje charytatywne, kary i pogarda dla marnowania pieniądza, jedzenia, środków i sił. Najlepiej w ogóle przestańmy się śmiać z czegokolwiek, bo ludzie na całym świecie umierają z powodu głodu, chorób i wojen. Mi projekt sałatki ziemniaczanej się podoba – jest świetną satyrą na rozplenienie się w świecie finansowania społecznościowego „żebroprojektów”, które irytują mnie od momentu, w którym pierwszy raz o crowdfundingu usłyszałem.

The post Projekt „Sałatka Ziemniaczana” zebrał na Kickstarterze tysiące dolarów appeared first on AntyWeb.

Pavlok zrobi z Ciebie psa Pawłowa

$
0
0
2014-07-07_162546

Spośród dostępnych obecnie na rynku inteligentnych opasek, większość to rozwiązania monitorujące naszą codzienną aktywność fizyczną i dostarczające informacji na temat spalonych kalorii, pokonanego dystansu etc. Nie znalazłem jednak gadżetu, który by od początku do końca został zaprojektowany z myślą o wyrabianiu dobrych nawyków i poprawianiu jakości swojego życia. Aż do teraz.

„Co za różnica?” – ktoś zapyta. Otóż jest. Każdy z opisywanych dotąd gadżetów to… gadżet. Zabawka, która pokaże nam liczbę kroków i przespanych godzin każdego dnia. Zrobimy z tym co chcemy – wrzucimy na Facebooka, żeby pochwalić się aktywnym trybem życia, albo wzruszymy niczym na widok kolejnej ciekawostki.

Maneesh Sethi ma zgoła odmienną wizję. Jego inteligentna opaska o nazwie Pavlok to produkt radykalny i odważny. Wyobraźcie sobie spokojny poranek. Dzwoni budzik, wibruje opaska na Waszym nadgarstku. Wyłączacie jedno i drugie – jeszcze 15 minutek. Kwadrans później sytuacja się powtarza. Za trzecim razem opaska już nie wibruje. Zamiast tego razi nas delikatnie prądem. Chore? Najwyraźniej nie, bo Pavlok ma trafić na rynek jeszcze w tym roku w cenie 250 dolarów.

pavlokprotolead

Inny przykład? Umawiacie się ze znajomym na regularne treningi. Dołączona do Pavlok aplikacja pozwala Wam się wzajemnie kontrolować. W trakcie dnia trzeba zrealizować jeden z trzech celów: pobiegać przez określony czas, iść do klubu fitness lub zrobić 10 tys. kroków. Nie udało się? Znajomy otrzymuje przycisk, za pomocą którego będzie mógł aktywować impuls elektryczny w Twojej opasce. Okrutne.

Ale nie Pavlok nie będzie tylko karać. Autor przewiduje również finansowe nagrody w zamian za osiągane sukcesy.Trudno powiedzieć, jak będzie to wyglądało w praktyce. Być może będziemy mogli zakładać się ze znajomymi o to, kto szybciej zrealizuje dany cel? A może nagrody będą szły od samego producenta?

pavlokgroupjt

Skuteczność systemu kar i nagród w wyrabianiu nawyków potwierdzają psychologowie. Strategia ta ma być używana przez niektórych trenerów, którzy w ten sposób chcą wykreować pozytywne zachowania i reakcje u swoich podopiecznych. Czy w przypadku inteligentnej opaski może to zdać egzamin? Pojawia się tutaj masa wątpliwości. Weźmy chociażby uczciwość użytkowników – Skoro nie zrealizowałem dziś żadnego z celów, zdejmę opaskę, żeby ewentualny impuls elektryczny mnie nie poraził. Jak Pavlok będzie zabezpieczał przed takimi praktykami? Akcja crowdfundingowa projektu ma ruszyć we wrześniu i będzie to jednocześnie pierwszy sprawdzian, który pozwoli ocenić, czy tego na typu projekty faktycznie jest popyt. Na pierwszy rzut oka wydaje się to przerażające i okrutne. Ale z drugiej strony wydaje się być idealnym rozwiązaniem dla osób, które wychodzą z założenia, że cel uświęca środki.

 

via: Engadget

The post Pavlok zrobi z Ciebie psa Pawłowa appeared first on AntyWeb.

iPhone’a 6 zbudują roboty

$
0
0
Foxconn

Kiedyś zapytałem znajomego mieszkającego w Chinach, czy słyszał o firmie Foxconn. W odpowiedzi usłyszałem śmiech i stwierdzenie, że tam każdy o nich słyszał, bo to państwo w państwie. Od tego czasu napisałem już kilka tekstów na temat tego azjatyckiego olbrzyma i doszedłem do wniosku, że to chyba jeden z największych graczy IT działających na uboczu sektora. Nie mówimy o nim tak często, jak o Apple, Samsungu czy Microsofcie, a powinniśmy. Teraz jest ku temu okazja: robotyzacja zakładów.

Pod koniec czerwca w mediach pojawiła się informacja dotycząca zwiększania zatrudnienia przez Foxconn. Firma poszukiwała 100 tys. pracowników sezonowych. Dla nas taka liczba może być szokująca, ale w przypadku tej firmy można było się jej spodziewać. Co prawda, odnotowano chyba rekord, ale we wcześniejszych latach zwiększano sezonowo zatrudnienie o kilkadziesiąt tys. ludzi (w ubiegłym roku było to 90 tys. osób). Co powoduje takie skoki zatrudnienia? Konieczność złożenia dużej liczby urządzeń, w tym przypadku nowego iPhone’a.

Rekord zatrudnienia świadczy o tym, że przygotowana zostanie pokaźna liczba smartfonów (a może składają dwa modele?). Nie wiem, jak to wygląda w tym roku, ale pamiętam, że w przeszłości Chińczycy tłumnie odpowiadali na oferty pracy korporacji Hon Hai Precision Industry (to właściwa nazwa tajwańskiego producenta elektroniki) i ustawiali się w długich kolejkach, by móc składać sprzęt dla Apple, Sony czy Microsoftu. Te w miarę pozytywne doniesienia (rzesze ludzi dostawały pracę) przeplatały się z bardzo negatywnymi – często pisano o samobójstwach w firmie, nieludzkich warunkach pracy, wyzysku itd. Firma się broniła, bronili się jej partnerzy, zapewniano, że w fabrykach dzieje się już lepiej, niż w przeszłości.

Z informacji dostępnych w Sieci można wywnioskować, że los pracowników faktycznie uległ poprawie. Korporacja jednocześnie zyskała, ponieważ rzadziej atakowano ją w mediach i straciła – zmiany musiały mieć wpływ na zyski. Jakiś czas temu pojawiła się informacja, że firma chyba znalazła złoty środek. Teraz te doniesienia są potwierdzane: producent zacznie na masową skalę wprowadzać do swoich fabryk roboty, które zastąpią ludzi. Na początek będzie to 10 tys. maszyn o nazwie Foxbot, z czasem liczba ta zapewne wzrośnie.

Jeden Foxbot to wydatek rzędu 20-25 tys. dolarów. Sporo, ale warto dodać, że ta maszyna ma w założeniu produkować 30 tys. urządzeń rocznie. Tym samym liczba ludzi potrzebnych do pracy w fabrykach Foxconn powinna szybko spadać (dzisiaj jest to grubo ponad milion osób). W dłuższej perspektywie automatyzacja powinna dać tajwańskiemu gigantowi olbrzymie oszczędności. Jednocześnie roboty nie będą zmęczone długą pracą, popełnią mniej błędów, nie zaczną strajkować, nie popełnią zbiorowego samobójstwa. A jeśli do tego dojdzie, to problem będzie miał nie tylko Foxconn…

Trudno mieć do azjatyckiej korporacji pretensje o to, że zdecydowała się na daleko posuniętą automatyzację. Przecież nie jest to nowy proces – obserwujemy go od dawna i to we wszystkich branżach. Foxconn mógł zwlekać ze zmianami, gdy miał dostęp do naprawdę taniej siły roboczej, ale w ostatnich latach realia trochę się zmieniły i okazało się, że lepiej zainwestować w maszynę. Zwłaszcza, że produkowane są coraz bardziej skomplikowane urządzenia – składanie ich przez człowieka niesie ze sobą spore ryzyko pomyłki, a w przypadku firmy oznacza to straty.

Informacje o zmianach wprowadzanych przez Foxconn zostaną pewnie różnie skomentowane. Jedni uznają, że to wielki postęp i triumf nowych technologii, inni wskażą na problemy, wśród których dominujacą rolę odegra wzrost bezrobocia. W odpowiedzi mogą jednak usłyszeć, że Foxconn był przecież atakowany za swoje podejście do pracowników i teraz dla wielu z nich skończy się koszmar. Przynajmniej ten w fabryce. Ktoś podsunie myśl, że można to rozwiązać inaczej: pracujący ludzie, ale za godziwe pieniądze. To jednak mogłoby się wiązać ze wzrostem cen sprzętu, a taki scenariusz zapewne dla wielu klientów jest nie do przyjęcia…

Źródło grafiki: vr-zone.com

The post iPhone’a 6 zbudują roboty appeared first on AntyWeb.


Kupujemy jak najlepszy telefon do 600 złotych część 3

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-07-07 o 20.06.00

Witajcie w trzecim odcinku „Kupujemy jak najlepszy telefon do 600 złotych”. Z tego co zauważyłem, naprawdę wiele osób poszukuje w tej chwili urządzenia idealnego dla siebie, dlatego też postanowiłem zrobić listę kolejnych paru smartfonów, na które warto zwrócić uwagę. Let’s get ready to rumble!

Zakup taniego smartfona jest rzeczą bardzo skomplikowaną, ponieważ bardzo ciężko odróżnić dobrze wykonane kiepskie telefony od bardzo potężnych urządzeń, którym daleko do standardów iPhone, HTC One, czy Lumii Icon, a nawet Galaxy S3.

NOkia Lumia 820

Nokia Lumia 820 to bardzo specyficzny telefon, ponieważ będąc jednym z pierwszych urządzeń pracujących pod kontrolą Windows Phone 8, był też najbardziej niedopracowanym smartfonem z platformą Microsoftu. Liczne restarty urządzenia, problemy z wydajnością, zamykając się aplikacje. Na całe szczęście, powyższe braki naprawiła aktualizacja Nokia Black, a sam telefon zachwalają użytkownicy 820-tek i bardzo głośno krytykują posiadacze Ativa S, Lumii 920 i HTC 8X.

Nokia-Lumia-820

 

Bardzo ciekawą rzeczą w Lumii 820 jest jej wykonanie, ponieważ jest to pierwszy telefon Nokii z obudową unibody, którą da się swobodnie zdjąć i wymienić – łącznie z baterią. 820-tka posiada bardzo dobry aparat, będący znanym posiadaczom Lumii 800 i Nokii N9 obiektywem Carla Zeissa 8 Mpx, wyłapujący nawet najdrobniejsze detale – prawdziwe dzieło sztuki. Ekran nieco tańszej z pierwszych Nokii z WP8 to Amoled w technologią Clear Black o przekątnej 4,3′ i tragicznej rozdzielczości 480×800 pikseli. Niewątpliwym plusem smartfona jest możliwość dodawania sobie pamięci za sprawą kart micro-sd. Urządzenie posiada możliwość ładowania indukcyjnego, co w dniu premiery było bardzo głośno promowane. Podsumowując można powiedzieć, że 820-tka to taka słabsza 920-tka, posiadająca mocny procesor, 1 GB pamięci operacyjnej RAM i obudowę średniej jakości, którą ludzie kochali lub nienawidzili.

Sony Xperia SP

Sony Xperia S, będąca prawdziwą rewolucją w ofercie japońskiego producenta, doczekał się po jakimś czasie uaktualnienia w postaci modelu SP. Xperia SP odróżniała się od konkurencji bardzo silnym (jak na tamte czasy) procesorem, dużą rozdzielczością ekranu (HD) i bardzo dobrym aparatem. Czas minął, a świat zapomniał o tym świetnym urządzeniu – czas je troszkę przypomnieć.

Xperia-SP-white-1240x840-2be5c46766b59ec1aa8f939e30123d5dBardzo duży procent użytkowników tego ciekawego smartfona zachwalało go wniebogłosy, co było całkiem zrozumiałe – w końcu Sony stworzyło smartfona, który swoją specyfikacją mógł pokonać flagowe urządzenia HTC i Samsunga. Telefon cieszył się stonowaną popularnością, jeżeli chodzi o nieoficjalne kanały dostarczania oprogramowania, a ostatnią aktualizacją oprogramowania dla tego sprzętu był Android 4.3 z zapowiedzianą aktualizacją 4.4. Telefon co prawda kupicie do 600 złotych, jednak nie będą to urządzenia z polskiej dystrybucji, więc to dosyć ryzykowny wybór.

LG 4x HD

LG Optimus  4X HD był telefonem, który miał zmienić rynek, co ostatecznie się mu nie udało. Nvidia Tegra III, 1 GB pamięci operacyjnej, średniej jakości aparat i dobrej jakości ekran o ponadprzeciętnej (jak na tamte czasy) rozdzielczości ekranu nie były wystarczające, aby telefon zakorzenił się w trendach końca 2012 roku.

lgoptimus4xhdreviewlead01

Smartfon promowany jako najlepszy telefon do przeglądania internetu, posiadający ekran o przekątnej 4,7′ i bardzo ciekawe wzornictwo był próbą zaspokojenia ogniska hejtu wylewanego na LG w tamtym czasie, między innymi wywołanego bardzo macoszym podejściem do aktualizowania swoich urządzeń – użytkownicy LG 2X chyba pamiętają, ile czekali na Ice Cream Sandwich?

HTC One S

HTC One X opisywany w poprzednim odcinku okazał się być naprawdę świetnym smartfonem dla najbardziej wymagających użytkowników, jednak tak naprawdę, to model One S i One V wypromowały nową serię urządzeń HTC – One, której rozwój trwa to dzisiaj.

htc-one-s-review-leader_large_verge_super_wide

HTC One S miał być z założenia średnim urządzeniem nie wyróżniającym się niczym szczególnym poza procesorem (Snapdragon S4) i aluminiowym wykonaniem. Ekran smartfona ma przekątną 4,3′ przy rozdzielczości qHD, znaną między innymi z HTC Sensation. Piętą Achillesową One eSki okazała się obudowa smartfona, na której bardzo często można było odnaleźć odpryski lakieru, co stało się genialną antyreklamą serii One. One S był jednym z najciekawszych mid-endów swoich czasów i wydaje mi się, że nadal warto zwrócić na niego uwagę, głównie dlatego, że społeczność forum XDA-Developers go wręcz pokochała.

Huawei Ascend W1

Mówię Windows Phone, myślicie Nokia lub HTC, a tu niespodzianka – Huawei Ascend W1. W1-ka to naprawdę ciekawy telefon o bardzo dobrym wykonaniu, średniej specyfikacji sprzętowej i  ponadprzeciętnej jakości wyświetlanego obrazu, pomimo bardzo kiepskiej rozdzielczości ekranu.

Huawei-Ascend-W1-Windows-Phone-White

Jeżeli odbyłby się konkurs na wskazanie najbardziej budżetowego urządzenia z Windows Phone, wygranym byłby prawdopodobnie model Ascend W1, którego gigantyczną wadą stała się pamięć urządzenia – 4 GB ROM. Ilość pamięci Ascenda z Windows Phone jest dużym problemem, ponieważ użytkownik takiego telefonu nie może np. swobodnie aktualizować swojego smartfona do Windows Phone 8.1 Preview for Developers, ale jak to się mówi, kto oszczędza zbyt bardzo, ten potem płacze. W W1-ce spodobała mi się jakość odtwarzanej muzyki oraz jakość wykonywanych zdjęć, choć daleko im do Lumii 920, czy to Galaxy S4.

Mam nadzieję, że dzisiejszy odcinek wam się spodobał. Tanich, dobrych telefonów nigdy zbyt wiele, a możliwość zaprezentowania wam dobrego smartfona za atrakcyjną kwotę wywołuje na moich ustach uśmiech. Widzimy się w kolejny poniedziałek, mam nadzieję, że następnym razem pokażę wam więcej bardzo atrakcyjnych urządzeń do 600 złotych – dobrego wieczoru!

The post Kupujemy jak najlepszy telefon do 600 złotych część 3 appeared first on AntyWeb.

[Krótko] Orange znowu częstuje swoich użytkowników na kartę 6GB transferu danych na wakacje

$
0
0
orange

Orange, podobnie zresztą jak rok temu, zafundował swoim klientom na kartę dodatkowy bonus na całe wakacje. Chodzi tu o pakiet transferu danych w wysokości 6GB.

Taki transfer powinien wystarczyć chyba każdemu w tym okresie, nawet tym użytkowników, którzy mocno wykorzystują internet w swoim smartfonie. Z oferty mogą skorzystać abonenci w taryfach Orange One, Orange POP i Nowe Orange Go.

6gb1

Wystarczy wysłać SMS-a na wskazany w tabelce numer i cieszyć się dużą paczką danych, ważnych 60 dni.

6gb2

W każdej chwili możemy też sprawdzić ilość pozostałego transferu w analogiczny sposób. Regulamin promocji znajdziecie na dedykowanej stronie Orange.

Źródło.

The post [Krótko] Orange znowu częstuje swoich użytkowników na kartę 6GB transferu danych na wakacje appeared first on AntyWeb.

Windows 9 z ogromnym budżetem reklamowym i zupełnie odmienionym systemem aktywacji?

$
0
0
logo-concept-windows-9

O Windows 9 mówi się od pewnego czasu coraz częściej i coraz śmielej. Według dotychczasowych doniesień w Microsofcie wszyscy już właściwie żyją nową edycją okienek i planują jak najszybsze porzucenie systemu, który wywołał tak wiele kontrowersji. Rosyjski WZor ujawnia kolejne informacje na temat dziewiątki. Czy będzie to Windows idealny?

Ideałów nie ma. Niemniej teoria sinusoidy Microsoftu sprawdza się w 100 proc. Po udanym 98 przyszła porażka w postaci Windowsa Milenium. Potem był chwalony do dziś XP i kolejna wpadka – Vista. Po niej przyszła siódemka, która okazała się kolejnym świetnym Windowsem, który do dziś gości na ogromnej liczbie komputerów. Dalszą historię już znamy. Windows 8 (oraz jego usprawniona wersja 8.1) nie zaskarbiły sobie sympatii posiadaczy desktopów. Lepiej sytuacja wygląda w segmencie mobilny – szczególnie na rynku hybryd, które rozkwitły wraz z premierą tej edycji okienek.

Ciągle jednak trudno mówić tutaj o sukcesie na miarę siódemki czy XP. Jakkolwiek MS by się nie starał, ze stereotypami, które już się dobrze utarły, będzie ciężko wygrać. Lekarstwem może być właśnie Windows 9, który już na starcie otrzyma spory kredyt zaufania. W końcu to „ten lepszy” Windows, czyż nie?

6-Download-Windows-9

Według nieoficjalnych doniesień, które publikuje WZor, Windows 9 miałby zadebiutować zamiast aktualizacji Windows 8.1 Update 3, o której zaczęto mówić od niedawna. Miała ona zadebiutować wiosną przyszłego roku i wprowadzić do systemu tak bardzo pożądane menu Start i być kolejnym krokiem w kierunku zoptymalizowania systemu pod kątem współpracy ze stacjonarnymi komputerami. Wszystko jednak wskazuje na to, że rozwój ósemki zatrzyma się na aktualizacji oznaczonej jako Update 2, którą zaplanowano na sierpień br. Nie spodziewajcie się jednak niczego spektakularnego. Ma to być jedynie pakiet poprawiający stabilność i wydajność systemu.

Liczba plotek na temat Windowsa 9 rośnie niczym grzyby po deszczu. WZor dorzuca kolejne. Nowy system miałby być wyposażony w zupełnie odmieniony system licencjonowania. Oznacza to, że użytkownik nie będzie już więcej musiał wpisywać klucza podczas instalacji/aktywacji. Wszystkie informacje na ten temat mają być przechowywane w chmurze i przypisane do konta danego użytkownika i/lub urządzenia. W przypadku próby zmodyfikowania podzespołów, konieczne będzie pobranie specjalnie wygenerowanego obrazu systemu i umieszczenie go na płycie DVD lub pamięci USB. W przypadku zakupu sprzętu z systemem informacje o aktywacji będą zapisywanie w BIOS-ie, co jeszcze bardziej ułatwi instalację. Trudno oprzeć się wrażeniu, że działania te są wymierzone również w piratów, którzy po każdej premierze Windowsa na potęgę łamią zabezpieczenia, udostępniają aktywatory i narzędzia pozwalające na „bezpłatne” użytkowanie systemu. Swoją drogą widzę tutaj analogię z Adobe, które wraz z premierą pakietu Creative Cloud też miało nadzieję na ograniczenie tego procederu. Wyszło jednak inaczej, bo kopie Photoshopa CC i innych w dużych ilościach krążą już po warezach i stronach z torrentami.

Windows 9 miałby przynieść długo oczekiwane zmiany w postaci nowego menu Start. Miałby to być jeden z najintensywniej promowanych przez Microsoft elementów nowego systemu (a towarzyszyć mu będzie przyznanie się do porażki, jaką był Windows 8.1). Budżet na ten cel będzie niewyobrażalny. Już wcześniej firma z Redmond sporo inwestowała w marketing po premierze każdego Windowsa. Tym razem ma być jeszcze lepiej.

Jak na razie trudno stworzyć jeden spójny obraz z tych wszystkich doniesień i pogłosek. Wszystko wskazuje jednak na to, że Windows 9 nie jest wyssanym z palca, mitycznym systemem, a rzeczywistym przedsięwzięciem, które ma szansę pogrzebać obecną edycję okienek.

The post Windows 9 z ogromnym budżetem reklamowym i zupełnie odmienionym systemem aktywacji? appeared first on AntyWeb.

Wybierasz się na Mazury? Sprawdź nowy polski serwis ogłoszeniowy Mazureo

$
0
0
mazureo

Rzadko opisuję nowe serwisy będące słupami ogłoszeniowymi, chyba nawet mi się nie zdarzyło z wiadomych względów – mamy już ich na pęczki w polskiej sieci i zwykle nastawione są na generowanie wejść z wyszukiwarek przez różnego rodzaju sztuczki pozycjonujące, zapominając przy tym o warstwie wizualnej i funkcjonalnej. A to są czynniki ważne dla odbiorców, czyli nas i determinują nasze późniejsze zachowania, czyli albo wrócimy tam ponownie albo zapomnimy na zawsze.

Wczoraj dostałem jednak na skrzynkę informację o uruchomieniu nowego serwisu ogłoszeniowego, który zdaje się ma na celu zerwanie z tym stereotypem i zaproponował naprawdę ładny, przejrzysty i funkcjonalny portal z ogłoszeniami. Mowa o Mazureo.pl. Jak sama nazwa wskazuje znajdziemy tu oferty z jednej z najbardziej atrakcyjnych turystycznie części Polski, czyli Krainy Wielkich Jezior Mazurskich.

mazureo

Już po wejściu na stronę główną wita nas starannie przygotowany serwis, obiecujący podobne wrażenia, gdy zechcemy zajrzeć głębiej. Pokrótce jest to baza noclegów, czarterów jachtów, sterników i ciekawych miejsc, gdzie każdy może dodać własne ogłoszenia w kilka minut. Przy założeniu konta nie trzeba podawać kilkunastu niepotrzebnych nikomu danych, na początek wystarczy adres email i hasło, no i później dodajemy naszą ofertę.

Tutaj pokażę tylko wszystkie kroki do wypełnienia, by dodać w ogóle ofertę, a to jak wygląda finalny efekt zaprezentuję na koniec – nie chcę robić im już na starcie fikcyjnych wpisów.

mazureo1

mazureo2

mazureo3

screenshot-mazureo.pl 2014-07-08 09-10-54

mazureo4

W zasadzie to już wszystko. Po dodaniu ogłoszenia, nasza oferta będzie „wisieć” w serwisie cały rok zupełnie za darmo. To chyba wystarczający czas na sprawdzenie Mazureo, a zwłaszcza jego skuteczności w dotarciu do potencjalnych klientów. Jak dla mnie, to dobry ruch ze strony twórców portalu, bo te ceny mogłyby odstraszyć na samym starcie.

mazureocennik

Co otrzymujemy w zamian? Całkiem przyjemną wizytówkę naszej oferty.

oferty

screenshot-mazureo.pl 2014-07-08 09-25-04

Mamy tu w centralnej części ładne duże zdjęcia, cenę wynajmu, ilustrację podstawowych danych w postaci dużych wyraźnych ikon, a pod spodem opis, udogodnienia, obiekty w pobliżu, lokalizację, kalendarz i opinie klientów.

kalendarz

Zatrzymam się tu jeszcze na chwilę, jeśli chodzi o kalendarz. Decydując się na tę zakładkę, twórcy wzięli na siebie dużą odpowiedzialność i będą musieli włożyć w to wiele pracy. Aktualizacja tej zakładki leży po stronie właściciela ogłoszenia, ale zachęcenie go do każdorazowego zaznaczania w nim wolnych czy już zajętych terminów będzie leżała po stronie twórców.

Wbrew pozorom będzie to jedna z najważniejszych opcji dla użytkowników portalu. Wielokrotnie szukając wolnych miejsc przed wyjazdem na Mazury, wykonywałem dziesiątki telefonów do znalezionych w sieci obiektów, tracąc przy tym mnóstwo czasu, który można będzie zaoszczędzić korzystając z tego serwisu i z zakładki kalendarza.

Jeśli uda się twórcom portalu na przekonanie do jej aktualizacji ogłoszeniodawców i to jeszcze w okresie tego darmowego roku, być może uda się w końcu stworzyć w pełni funkcjonalny serwis ogłoszeniowy. Czego oczywiście życzę twórcom Mazureo, bo mocno brakowało czegoś takiego w polskiej sieci.

Zapytałem jeszcze twórców o wersję mobilną serwisu, to też ważny element w przypadku portalu ogłoszeniowego, w odpowiedzi uzyskałem takie informacje:

Mazureo.pl_mobilna_strona_wizualizacjaMobilna strona mazureo.pl powstanie w ciągu najbliższych miesięcy i będzie dostępna w wersji przeglądarkowej, tylko dla turystów. W wersji mobilnej będzie można obejrzeć dostępne oferty, aktualności oraz dowiedzieć się o imprezach organizowanych na Mazurach.

Mazureo.pl_mobilna_strona_wizualizacja1Dodatkowo, jako nowość wprowadzona zostanie usługa lokalizacji po GPS, dzięki czemu turysta będzie mógł szybko znaleźć dobrą restaurację, tawernę czy wypożyczalnię sprzętu wodnego w pobliżu swojego aktualnego położenia. Mazureo.pl będzie pierwszym serwisem turystycznym z tak rozbudowaną wersją mobile.

Mobilna strona będzie dostępna na wszystkich urządzeniach mobilnych i będzie się wyświetlała z przedrostkiem „m” (m.mazureo.pl).

mapa

Strona główna serwisu Mazureo.pl.

The post Wybierasz się na Mazury? Sprawdź nowy polski serwis ogłoszeniowy Mazureo appeared first on AntyWeb.

W końcu odgryziemy się rekinom!

$
0
0

I to jest nius sezonu dla polskich turystów tłumnie wypoczywających w egipskim Szarm el-Szejk, gdzie pogryźć ich może nie tylko sumienie! Australijska firma Optus konstruuje „inteligentne” boje do wykrywania rekinów. Wynalazek ma przed sobą świetlaną przyszłość!

Zasada jest prosta jak drut. „Clever buoy” ma w sobie precyzyjny sonar, który emituje sygnał wokół siebie i dokładnie mierzy odbicia. Dzięki temu nie tylko może namierzyć zbliżające się zwierzęta, ale i wręcz bez trudu określić ich gatunek. Australijska boja nie pomyli więc delfina z rekinem, co z kolei często zdarza się turystom wszczynającym potem fałszywy alarm.

Urządzenia takie mają być mocowane w morzu wzdłuż plaż i w czasie rzeczywistym wysyłać poprzez łącze satelitarne na brzeg ostrzeżenia. Ten prosty wynalazek może być kolosalnym krokiem naprzód. Dotychczas monitorowanie rekinów wiązało się z uprzednim zaczipowaniem każdej sztuki. Powiedzmy to sobie szczerze – niezarejestrowane w ten sposób sztuki mogą spokojnie grać nam na nosie czy raczej żuć naszą nogę.

Nie każdy wszak ma tyle szczęścia, ile pijany Serb z prasowego dowcipu odgrzewanego co sezon od dobrych kilku lat. Jak donosiły media brukowe (i nie tylko), niejaki Dragan Stevic miał po spożyciu sutej ilości alkoholu skoczyć do wody, gdzie przypadkiem uderzył rekina stopą w głowę, nie tylko nokautując, ale na miejscu zabijając drapieżną rybę. Wiadomość oczywiście pochodzi z serbskiego odpowiednika „Aszdziennika”, czego już np. polscy dziennikarze nie dostrzegli.

Tymczasem rekiny stanowią wciąż realne zagrożenie dla turystów, a sieć „Clever buoy” może już w najbliższej przyszłości skutecznie zabezpieczyć wszystkie narażone na obecność drapieżników kąpieliska na całym świecie.

PS. Odwołanie się do Egiptu we wstępie to oczywiście sarkazm związany z polskim bladym strachem „all inclusive’ów” przed stadami rekinów, i sezonem ogórkowym, który przynosi nam co rok egipskie horrorki. Boja natomiast projektowana jest z myślą o australijskich wybrzeżach, ale niewykluczone, że znajdzie zastosowanie i w innych częściach świata.

 

 

The post W końcu odgryziemy się rekinom! appeared first on AntyWeb.

Enemy Front – Powstanie Warszawskie w wersji eksportowej – wideorecenzja gry

$
0
0
Enemy-front_logo

Czy gracze odetchnęli już od klimatów drugiej wojny światowej? Czy są gotowi ponownie chwycić za Thompsony, Garandy i MP-40 i wyruszyć na na walkę z nazistowskimi oprawcami? Twórcy Enemy Front twierdzą, że tak. Na dodatek serwują nam opowieść częściowo dziejącą się podczas Powstania Warszawskiego.

CI Games do tej pory nie stworzyło żadnego tytułu FPS, który zdobyłby większe uznanie wśród graczy. Pomijając już produkcje sprzed lat, ewidentnie robione za niewielkie pieniądze, dwa razy próbowało przebić się do wyższej ligi, wydając Sniper Ghost WarriorSniper Ghost Warrior 2. Obie gry sprzedały się całkiem dobrze, obie też były krytykowane za kiepską sztuczną inteligencję przeciwników, nie najlepszą oprawę wizualną oraz przeciętną przyjemność, jaką czerpało się z rozgrywki. Firma jednak nie poddaje się. Enemy Front jest powrotem do klimatów drugowojennych.

Tym razem wchodzimy w skórę Roberta Hawkinsa, amerykańskiego korespondenta wojennego. Ten wpierw relacjonował walki ruchu oporu we Francji. Męstwo zwykłych ludzi, którzy stawili czoła niemieckiej inwazji natchnęło go do chwycenia za broń – nie mógł więcej biernie przyglądać się tym strasznym wydarzeniom. Koleje losu rzucają do innych miejsc – Norwegii, Niemiec, aż do Polski, gdzie właśnie wybuchło Powstanie Warszawskie.

To właśnie jest najbardziej wyjątkowym elementem gry. Do tej pory nie mieliśmy okazji w grach obserwować tego dramatycznego epizodu II wojny światowej. Na Uprising 44 należy zrzucić zasłonę milczenia.

Enemy-Front-02

Biorąc pod uwagę fakt, że dobrą sprzedaż gry można osiągnąć tylko na rynku międzynarodowym, Powstanie Warszawskie zostało w Enemy Front zrealizowane w postaci krótszych misji. Jest ono bardziej sygnałem, że takie wydarzenie miało miejsce. I dobrze. Nie zatracono się w polskiej martyrologii, która na świecie jest niezrozumiała. Przeplatając kolejne działania w zrujnowanej Warszawie dłuższymi etapami, dziejącymi się w bardziej znanych graczom miejscach, jest szansa na umiejętne przemycenie tego tematu szerszej publiczności.

Twórcy nie silili się na wierne odwzorowywanie akcji powstańców. To bardziej inspirowane Powstaniem Warszawskim misje, niż materiał wiernie trzymający się faktów. U części lepiej znających historię, może to jednak wywoływać nieprzyjemne wrażenie, że kogoś poniosła trochę fantazja.

Co dokładnie mam na myśli? Niech za przykład posłuży sekwencja ataku na zajezdnię tramwajową. Przeanalizowałem mapy Warszawy pochodzące z 1939 roku. Jedyną zajezdnią znajdującą się w okolicach wydarzeń z gry, jest zajezdnia na Muranowie. Ta jednak została dokumentnie zniszczona w sierpniu, a w Enemy Front ta misja ma miejsce u schyłku działań powstańczych.

Takich „niedoróbek” jest więcej. Przejęcie kontroli nad Kościołem świętego Krzyża miało miejsce 23 sierpnia. Niemcy odbili to miejsce po szturmie 5 września. Skąd moja pewność, że opowieść nie dotyczy wcześniejszych wydarzeń ukazanych w retrospekcji? Otóż przed kościołem stoi pomnik Chrystusa z krzyżem, który 6 września spada z cokołu po wysadzeniu budynku zdalnie sterowanymi czołgami Goliat. W grze jest moment, w której wybiegamy na zewnątrz budynku, a posągu już nie widać. Wniosek jest prosty – gra pokazuje obronę czegoś, co w rzeczywistości było już kompletną ruiną.

Oczywiście, Enemy Front to tylko gra i w drugowojennych Call of Duty, czy Medal of Honor też są przekłamania historyczne. Ogólnie duży plus za chęć ukazania Powstania Warszawskiego w grze wideo.

Najnowszej produkcji CI Games można zarzucić więcej grzechów. Zachęcam do obejrzenia naszej wideorecenzji. Choć sama gra nie należy do wybitnych, widać że twórcy starają się uczyć na własnych błędach. Prędzej, czy później doczekamy się porządnej strzelanki, której będzie można wystawić bardzo pozytywną ocenę.

The post Enemy Front – Powstanie Warszawskie w wersji eksportowej – wideorecenzja gry appeared first on AntyWeb.

Patreon – zostań mecenasem XXI wieku

$
0
0
proteon

Jeżeli lubisz – wspierasz. Również finansowo. Z mrocznych czasów, kiedy twórców dzielących się chętnie swoją twórczością w sieci nagradzano wyłącznie wyświetleniami, albo lajkami czy retweetami, wyłania się nowy porządek, w którym ludzie zaczynają się czuć w obowiązku docenić swoich ulubionych artystów przynajmniej paroma groszami. Naprzeciw temu trendowi wychodzi serwis Patreon, który może okazać się hitem na miarę Kickstartera.

Na pewno macie swojego ulubionego blogera, YouTubera, streamera, albo nawet twórcę internetowych komiksów. Jeżeli jeszcze nie znaleźliście nikogo takiego, to uwierzcie mi, to kwestia czasu. Jakość materiałów udostępnianych w sieci za darmo, już w tej chwili jest dosyć wysoka, a będzie tylko rosła. Do tej pory przeciętnie te osoby raczej nie mogły konkurować pod względem zarobków z tymi, którzy decydowali się na tworzenie w tradycyjnych kanałach (oczywiście z wyjątkiem największych gwiazd). Pisarz, który publikuje kolejne odcinki powieści w sieci nie zarobi tyle co Witkowski. Komiksiarz, tworzący na potrzeby swojej strony internetowej czy wręcz strony na Facebooku nie zrobi kokosów, nie parając się innymi zajęciami. Muzyk-amator nagrywający piosenki o StarCrafcie to nie ten próg podatkowy co nawet średniologowy raper. Twórca filmów na YouTube nie zbliży się nawet do inkasowania tyle, co Kuba Wojewódzki. Oczywiście wszyscy wymienieni wypracowali alternatywne sposoby monetyzowania swojej pracy – przez reklamy, sprzedaż gadżetów, itd.

Coraz większą popularność zdobywają jednak dobrowolne wpłaty. Na Twitchu bardzo wielu, również polskich, streamerów otrzymuje od swoich fanów mniejsze, bądź większe kwoty. Zazwyczaj jednak odbywa się to sposobem… okrężnym, żeby nie powiedzieć chałupniczym: poprzez podanie konta na PayPalu, albo prośbę o kontakt czy nawet wpisanie numeru konta bankowego. Platformę do zachęcania fanów do wspierania finansowego udostępnia Patreon. Dzięki niej możemy nie tylko pomóc swojemu ulubionemu twórcy, ale często także dostać coś w zamian.

Najłatwiej jest opisać Patreon jako crowd-funding połączony z, jakże popularnym ostatnio, systemem subskrypcji. Znajdujemy, albo wybieramy twórcę, którego chcemy wesprzeć, a następnie deklarujemy, ile chcemy z naszego konta przelewać na jego rzecz. Może to być dolar, może być i sto, w zależności od tego, na ile wyceniamy jego pracę i jej wkład w nasze życie. W tej chwili na portalu znaleźć można m.in. twórczynię filmików na YouTube, pomagającą nam robić ćwiczenia rozciągające, mistrza Photoshopa, udzielającego lekcji czy rysowników komiksów czy rzeszę pisarzy, zbierających na środki, żeby móc napisać upragnioną książkę. Pieniądze z naszego konta mogą być ściągane co filmik/odcinek komiksu/rozdział książki, bądź co miesiąc.

W zależności od naszego finansowego zaangażowania, będziemy otrzymywać materiały dodatkowe, przeznaczone specjalnie dla mecenasów. Mogą to być specjalne filmiki z podziękowaniami, dostęp do regularnego czatu na żywo czy inne dodatki. Wszystko zależy od tego, jakie progi ustali sobie twórca, proszący o mecenat.

Osobiście uważam, że ten system jest świetny. Póki co internetowi twórcy próbowali korzystać z tradycyjnego finansowania społecznościowego, ale z wielu powodów zazwyczaj nie sprawdzał się on najlepiej, przynajmniej jeżeli chodzi o osoby tworzące regularnie. Kickstarter i jemu podobne serwisy są nastawione na konkretne projekty – na Patreonie wspieramy twórcę, wierząc, że będzie on produkował wartościowe materiały. Jednocześnie, w większości przypadków udostępniają oni dalej większość swojego contentu za darmo. Wilk jest więc syty i owca cała. Kto może i chce, ten płaci. Reszta wciąż może wspierać po staremu – wyświetleniem i lajkiem.

podobnej stronie pisał niecały rok temu Tomasz Krela, ale z tego co zdążyłem się zorientować, tamten serwis specjalnie się nie rozrósł. Tymczasem na Patreonie aktywność kwitnie. Mam wrażenie, że za parę lat crowd-funding subskrypcyjny będzie funkcjonował na równi z projektowym.

  • *Za zwrócenie uwagi na ten ciekawy projekt dziękuję „totalizatorowi”, który napisał o nim w komentarzu parę tekstów temu

The post Patreon – zostań mecenasem XXI wieku appeared first on AntyWeb.


Sony Xperia C3, czyli idealny smartfon do zdjęć typu selfie?

$
0
0
7_Xperia_C3

Robione samemu sobie fotografie, czyli popularne selfie, to swoisty znak naszych czasów. Słówko to zostało wybrane najważniejszym ubiegłego roku, a od niedawna figuruje też w angielskich słownikach. O jakość naszych selfie coraz częściej troszczą się również producenci, czego przykładem jest premiera nowego smartfona Sony – Xperii C3.

Przykładów inwestowania w przednią kamerę w smartfonach mamy kilka. Najświeższym jest chyba Huawei Ascend P7, który został wyposażony w przedni aparat z matrycą 5 Mpix. Nie jest to jednak żaden ewenement, bo coraz częściej na rynku debiutują urządzenia wyposażone w tego typu rozwiązania (w Chinach pojawiają się już słuchawki z 8 Mpix, a nawet więcej).

Sony idzie jednak o krok dalej. Najnowsza Xperia C3 to smartfon niemalże stworzony z myślą o zdjęciach typu selfie. Zastosowanie znalazł tutaj aparat z matrycą 5 Mpix z obiektywem o szerokim kącie widzenia. Producent na tym nie poprzestał, bo tuż obok zastosował… doświetlającą diodę LED. Aparat został wyposażony w funkcje rozpoznawania sceny, tryb HDR oraz szereg dodatkowych aplikacji, które pozwalają na dodawanie efektów do naszych zdjęć. Przykładowo Portrait Retouch wykonuje to samo zdjęcie z zastosowaniem dziesięciu różnych efektów, co pozwala wybrać najodpowiedniejszy. Natomiast Timeshifft strzela aż 31 fotek w ciągu dwóch sekund, dzięki czemu mamy niemal pewność, że na którymś wyjdziemy korzystnie. Co istotne, dopakowanie przedniej kamerki wcale nie oznacza, że tył został zaniedbany. Tutaj zastosowano aparat 8 Mpix, który zapewne również będzie mógł wykorzystywać część z wbudowanych funkcji software’owych.

1_Xperia_C3_Group_Colours_Front

Co pod maską? Pod tym względem nowa Xperia to raczej średniak. Producent zastosował tutaj czterordzeniowego Snapdragona 400 o taktowaniu 1,2 GHz wspieranego przez 1 GB pamięci RAM i 8 GB pamięci wewnętrznej. Urządzenie ma również wspierać szybką transmisję danych w standardzie LTE, a także dysponować dwoma slotami na karty SIM. Zastosowany wyświetlacz IPS będzie miał natomiast przekątną 5,5 cala oraz rozdzielczość HD. Cała konstrukcja ma mierzyć 7,6 mm grubości przy wadze 150 gramów.

4_Xperia_C3_White_Design

Sam pomysł z diodą LED na froncie nie jest rewolucyjny. Już wcześnie rozwiązanie to zastosował u siebie Acer w modelu Liquid E3. Dopakowanie przedniego aparatu trybem HDR i smaczkami software’owymi już jednak robi wrażenie. Osobiście brakuje mi tutaj jedynie funkcji z LG G3, czyli spustu migawki reagującego na gest. Koreańczycy zastosowali u siebie mechanizm, który rozpoznaje zaciśnięcie dłoni i w odpowiedzi wykonuje zdjęcie (z kilkusekundowym opóźnieniem, rzecz jasna). Tutaj taka opcja byłaby zbawienna.

2_Xperia_C3_White_Front_Horizontal

Czy to początek nowej mody na rynku smartfonów? Być może niebawem w najnowszych flagowdach dioda LED będzie umieszczana również na froncie obudowy? Cóż, popularność selfies (czy jak kto woli po naszemu „samoróbek” lub bardziej wulgarnie „samojebek”) nie wydaje się spadać. Widuję je właściwie ciągle – na Instagramie, Facebooku, Twitterze, a nawet w serwisach informacyjnych, gdzie stały się narzędziem w rękach celebrytów oraz, o zgrozo, polityków. Pomysł ten wydaje się zatem mieć sens.

The post Sony Xperia C3, czyli idealny smartfon do zdjęć typu selfie? appeared first on AntyWeb.

Sceny niczym z filmów, czyli o kilku kradzieżach elektroniki

$
0
0
samochody

Późnym wieczorem oczy świata znów będą zwrócone w stronę Brazylii: czeka nas pierwszy mecz o finał Mundialu. Antyfani futbolu pewnie się oburzą i stwierdzą, że nic ich to nie obchodzi, ale pocieszający może być dla nich fakt, iż impreza zmierza ku końcowi. Chociaż przywołałem Brazylię, to tym razem nie będzie o piłce, lecz o kradzieży. Sceny niczym z filmu sensacyjnego, spore zainteresowanie mediów i łup pokaźnej wartości. Elektroniczny łup…

Zazwyczaj, gdy media wspominają o kradzieżach, napadach czy włamaniach, miejscem akcji jest bank, jubiler albo antykwariat. Zdarzają się napady na konwoje z gotówką, a nawet na szykujące się do startu samoloty z diamentami na pokładzie. Do tego pakietu można dorzucić kilka kradzieży sprzętu elektronicznego. Na przestrzeni ostatnich lat elektronika padała łupem bandytów i to w okolicznościach, które mogłyby posłużyć za motywy filmu sensacyjnego. To nie były wyczyny kieszonkowców czy wyniesienie ze sklepu jednej komórki, lecz akcje przywodzące na myśl filmy Gorączka, Szybcy i wściekli albo Szklana pułapka (do dzisiaj bawi mnie ten tytuł).

Na początek historia z przywołanej już Brazylii. Parę dni temu Samsung miał tam stracić sprzęt o wartości 36 mln dolarów. Przedstawiciele firmy stwierdzili później, że policja zawyżyła (poważnie) wartość skradzionego sprzętu – podobno był on wart „zaledwie” 6,3 mln dolarów. Różnica spora, ale i tak mamy do czynienia z niezłym wynikiem. Szczególne wrażenie robi informacja dotycząca wywożenia sprzętu – kilkadziesiąt tysięcy sztuk smartfonów, tabletów i komputerów wpakowano na siedem ciężarówek i to nimi przetransportowano zrabowany towar.

Akcja pokaźnych rozmiarów, zaangażowanych było w nią około 20 napastników, z identyfikacją których może być problem – twarze zasłaniały maski. Jak przebiegał napad? Najpierw zatrzymano autobus wiozący na nocną zmianę pracowników fabryki. Kazano im wysiąść, a potem innym środkiem transportu przewieziono ich za miasto (rzecz dzieje się w Campinas położonym nieopodal Sao Paulo). Złodzieje w „fabrycznym” autobusie dostają się na teren zakładu, obezwładniają strażników, pracownikom uniemożliwiają komunikację i pakują łupy do swoich pojazdów.

Po informacjach takich jak ta z Brazylii, zastanawiam się, w jakim stopniu złodzieje inspirują się filmami? Przecież scenarzyści niejednokrotnie tworzyli naprawdę ciekawe plany napadów i pewnie nie brakuje ludzi chcących sprawdzić, czy taki skok jest możliwy w prawdziwym świecie. W ramach przykładu można wspomnieć o „wyczyszczeniu” ciężarówki wiozącej sprzęt Apple. Nie zatrzymywano jej, nie terroryzowano kierowcy – ten dopiero podczas postoju zorientował się, że został okradziony.

Rzecz wydarzyła się na początku roku na terenie Niemiec, sprzęt Apple był przewożony z Holandii do Czech. Wedle informacji dostępnych w Sieci, złodzieje podjechali bardzo blisko do ciężarówki, wycięli dziurę w naczepie i tą drogą zabrali kilkaset produktów z logo giganta z Cupertino. Przyznam, że trudno mi wyobrazić sobie taki napad, a zwłaszcza fakt, że kierowca niczego nie zauważył, ale najwyraźniej dostaję kolejne potwierdzenie tezy, iż nie ma rzeczy niemożliwych. Kino zostało przeniesione do reala, a złodzieje wzbogacili się o kilkadziesiąt tysięcy euro.

Zdecydowanie łstwiej wizualizuję inne kradzieże elektroniki. W jednym z przypadkówłupem bandytów padła ciężarówka wypełniona iPhone’ami i MacBookami. Pojazd został napakowany sprzętem na lotnisku, a niedługo po jego opuszczeniu zatrzymany. Dokonały tego dwa samochody marki BMW – wysiedli z nich uzbrojeni napastnicy, którzy przepakowali smartfony do swoich pojazdów (komputerami nie byli zainteresowani), a następnie podpalili zrabowaną ciężarówkę. Straty? Setki tysięcy euro.

Można ukraść towar z ciężarówki, można też podprowadzić pojazd wraz z towarem. Taka kradzież miała miejsce w USA – kierowca postanowił zrobić postój i wstąpił do baru. Gdy wyszedł, okazało się, że jego ciężarówki nie ma. Wraz z nią zniknął ładunek: ponad 22 tys. smartfonów LG G2. Co ciekawe, były to modele przeznaczone dla operatora Sprint – taki towar chyba trudniej sprzedać. Zwłaszcza, gdy mowa o całej ciężarówce. Można się zatem zastanawiać, czy złodziej wiedział, co kradnie…

Z pewnością wiedzieli co kradną złodzieje, którzy samochodem zaatakowali pod koniec ubiegłego roku berliński Apple Store. Bandyci staranowali drzwi sklepu samochodem, a potem do innych aut wpakowali smartfony, komputery i tablety amerykańskiej legendy. Atakowali we wczesnych godzinach, więc nikomu nic się nie stało (sklep był jeszcze zamknięty). Co ciekawe, napadów tego typu dokonywano w Berlinie w ubiegłym roku kilkukrotnie (ucierpiały nie tylko sklepy Apple) i można chyba mówić o jakiejś szajce (przypomina się motyw z polskiego filmu Yuma).

Przywołałem kilka przykładów, które wygrzebałem w swojej pamięci i zasobach Sieci, podejrzewam, że znalazłoby się ich jeszcze sporo. Elektronika wydaje się całkiem ciekawym łupem – cena topowych produktów jest wysoka, popyt na te towary nie należy do niskich, podaż też jest duża, więc łatwo się ukryć w tym tłumie. Do tego łatwiej zatrzymać ciężarówkę z telefonami, niż konwój przewożący pieniądze albo diamenty. Zyski może i nie są tak imponujące, ale i ryzyko mniejsze. Wszystko to oczywiście opieram na przypuszczeniach – póki co nie interesowałem się tą „branżą”…;)

Wrócę jeszcze do napadu na brazylijską fabrykę Samsunga, ponieważ trafiłem gdzieś w odmętach Internetu na teorię spiskową, zgodnie z którą w kradzież mogła być zaangażowana sama firma. Koreańczycy zmagają się teraz z falą krytyki i niewygodnych pytań, ponieważ ich wyniki finansowe są gorsze od tych notowanych w przeszłości, a to musiało oczywiście rozsierdzić akcjonariuszy. Aby zatem skierować dyskusję na inne tory i zyskać chwilę wytchnienia, posunięto się do sfingowanej kradzieży. Muszę przyznać, że fantazji niektórym internautom mogą pozazdrościć najtęższe umysły Hollywood.

Ludzka fantazja nie znajduje ujścia jedynie w Sieci – można też podawać przykłady z życia codziennego, z tzw. reala, a skoro o kradzieżach mowa, to przywołam jeszcze przypadek pewnej Norweżki, która postanowiła wynieść ze sklepu telewizor pod spódnicą. Nie zdziwiłbym się, gdyby kobieta próbowała w ten sposób ukraść tablet albo smartfon, ale 42-calowy telewizor w takich okolicznościach robi naprawdę duże wrażenie. Intryguje fakt, iż Norweżce udało się opuścić sklep – wpadła dopiero po wyjściu z budynku, gdy inny klient uznał jej chód za podejrzany. Zastanawiam się teraz, czy metoda będzie/jest dopracowywana i czy zauważę kiedyś w sklepie z elektroniką człowieka wpychające pod sweter kilka laptopów albo zestaw audio. Swoją drogą, złodzieje mają szczęście, że dzisiaj sprzęt jest płaski…

Tyle w temacie kradzieży elektroniki, podejrzewam, że za jakiś czas media obiegnie wiadomość o kolejnym zuchwałym napadzie albo cichej kradzieży z pokładu lecącego samolotu. W międzyczasie pojawią się doniesienia dotyczące sprzętu najbardziej pożądanego przez kieszonkowców (dominuje chyba Apple) oraz sposobów na ukrócenie tej patologii. Tu kłania się np. guzik śmierci, o którym ostatnio sporo mówiło się w amerykańskich mediach. Ciekawe, czy rozwiązania tego typu faktycznie ograniczą poczynania bandytów, czy też szybko znajdą się sprawdzone metody na obejście zabezpieczeń?

Źródło grafiki: YouTube

The post Sceny niczym z filmów, czyli o kilku kradzieżach elektroniki appeared first on AntyWeb.

Nokie Lumie z Androidem? No jeszcze czego…

$
0
0
2000x1000-Nokia-X-Horizontal-png

Według ostatnich plotek, Microsoft prawdopodobnie pragnie zaprezentować high-endowy smartfon z Androidem, którego różnorakie media okrzyknęły Nokią Lumią z końcówką ’30 ze zmodyfikowanym Androidem. Postaram się wam dzisiaj wytłumaczyć, dlaczego tak się nie stanie.

Od samego początku, Nokia wraz z Microsoftem starała się stworzyć parę serii smartfonów, czego efektem jest Androidowa seria X, klasyczna rodzina Ashy, spora grupka urządzeń z Windows Phone o nazwie Lumia oraz hybrydy o nazwie Surface. Jak tydzień temu donosiły nasze źródła, Microsoft planuje stworzyć dwa nowe brandy, a będą to Nokia by Microsoft (Lumia) i Lumia – jako klasyczne tablety i hybrydy.

Informacje, które wczoraj i dzisiaj mogliście przeczytać na temat domniemanej Lumii z Androidem są przekłamane, a to dlatego, że Nokia X jest zieloną Nokią Lumią z Androidem.

Po premierze Nokii X, X+ i XL wiele osób narzekało na bardzo słabą specyfikację sprzętową Androidowych smartfonów firmy wywodzącej się z Finlandii. Z tego też powodu, różne media postanowiły przekształcić pierwsze przecieki dotyczące high-endowej Nokii X na informacje o zbliżającej się premierze Nokii Lumii z Androidem – to się klika. Moim skromnym zdaniem, Nokia X ze specyfikacją porównywalną do Samsunga Galaxy S5 byłaby prawdziwym hitem, a to dlatego, że Nokia nadal posiada bardzo silną renomę, tworząc dobrze wykonane smartfony z genialnymi ekranami i obiektywami aparatów Carla Zeissa.

Microsoft bada rynek

Kiedyś pisałem wam, że Microsoft wraz z Nokią badają rynek, czego dowodem była premiera pierwszej i drugiej generacji Nokii X. Korporacja z Redmond może pozwolić sobie na zyskiwania udziałów na podwórku Google za sprawą urządzeń budżetowych, choć z drugiej strony, Nokia X była w tej kwestii stanowczą przesadą, dlatego powstała Nokia X2, przy czym pierwszy model Androidowej Nokii stracił wsparcie w postaci najnowszej wersji oprogramowania – nie mylić z aktualizacjami programów, usług i funkcji starszej wersji interfejsu.

Nokia-X2-Dual-SIM-hero-3

Nokia X była modelem o tej samej specyfikacji co Lumie 520, dlatego też cena obydwu urządzeń jest podoba, choć widoczną rzeczą jest tutaj to, że Microsoft pomylił się, obstawiając że Android pozwoli użytkownikowi na wydajną pracę przy tak słabej specyfikacji sprzętowej.

Teraz, gdy korporacja posiada trochę więcej wiedzy praktycznej, Microsoft może zacząć bombardować rynek smartfonów Nokiami z rodziny X z najróżniejszymi specyfikacjami sprzętowymi, działając trochę jak Samsung, choć wykorzystując lepszej jakości materiały do wyrabiania obudowy urządzenia, a to dlatego, że Microsoft po prostu na to stać. Już jakiś czas temu to, jakiego systemu operacyjnego używamy straciło praktycznie sens, ponieważ wszystko to co robimy i tak znajduje się w chmurach i z tego też powodu firmie założonej przez Billa Gatesa opłaca się tworzenie smartfonów z systemem konkurencji, ale ze swoimi dobrami w postaci Outlooka, OneDrive, czy sklepu Nokii.

Lumie to nie seria X

Od samego początku Nokia traktowała serię Lumia jako swój najważniejszy, flagowy produkt, ignorując przy tym Symbiana, MeeGo, Nokię X, czy nawet Ashę. Urządzenia, dzięki którym Nokia wyszła na prostą to smartfony z Windows Phone i to właśnie te urządzenia napełniają kasy Microsoftu najbardziej intensywnie.

Moim zdaniem Microsoft nie ograniczy się do wspierania swojego flagowego systemu mobilnego na urządzeniach Nokii, ponieważ eksperymentowanie z nowymi platformami i zdobywanie coraz większej rzeszy odbiorców wychodzi tej firmie na plus, a koniec końców, czy jest wśród was, czytelników ktokolwiek, kto chętnie porzuciłby swojego Samsunga Galaxy S5, czy HTC One M8 na rzecz telefonu o specyfikacji i wykonaniu Nokii Lumii 930 z Androidem?

The post Nokie Lumie z Androidem? No jeszcze czego… appeared first on AntyWeb.

Przekonaj się przez ile czasu korzystasz z iPhone’a każdego dnia

$
0
0
1

Ile razy sięgacie po swój telefon do kieszeni tylko po to by sprawdzić godzinę? A ile razy mimo wszystko otwieracie jedną z aplikacji społecznościowych czy z informacjami, by wypełnić choć minutę „znudzenia” w kolejce w sklepie czy na przejściu dla pieszych?

Te z pozoru krótkie momenty zabierają nam pokaźną ilość czasu w ciągu dnia, ale dopiery gdy poznamy szersze statystyki będziemy w stanie zorientować się, że tak naprawdę to mowa jest tu o sporej ilości czasu. W tej sytuacji jak ulał pasować będzie określenie „there’s an app for that”, ponieważ aplikacja Moment zajmuje się właśnie tym, czego potrzebujemy – zlicza i analizuje czas spędzony podczas korzystania z iPhone’a każdego dnia.

Clipboard

Aplikacja ta powstała w wyniku prostej potrzeby – skontrolowania tego, jak dużo czasu jej autor poświęcał wpatrzony w ekran smartfona od Apple. Sięgał po niego w krótkich przerwach podczas oglądania filmów i innych czynności, aż zdecydował się to w miarę możliwości ograniczyć. Jego zdaniem po tym jak był w stanie określić ile dokładnie czasu poświęcał na (w większości) bezproduktywne udało mu się zacząć kontrolować odruch sięgania po telefon – również dzięki powiadomieniom wysyłanym przez aplikację, które informują o zbliżaniu się do dziennego limitu.

Tak, dokładnie tak – dziennego limitu korzystania z iPhone’a. Po kilku dniach obserwacji bez problemu możemy określić ile średnio każdego dnia wpatrujemy się w ekran telefonu. Wtedy decydujemy czy jest to odpowiednia ilość czasu czy może jednak powinniśmy ją zredukować. W aplikacji możliwe jest prowadzenie statystyk w określonych godzinach, powiadomienia i limity zaś włączyć możemy tylko po wykupieniu wersji premium (w chwili powstawania tekstu jest to kwota równa 0,00 euro).

Sam dopiero rozpoczynam swoją przygodę z Moment, bowiem dość niedawno natrafiłem na wpis omawiający aplikację w Medium. Najbliższe dni zapowiadają się bardzo interesująco.

Oficjalna strona aplikcji Moment.
Moment w App Store.

The post Przekonaj się przez ile czasu korzystasz z iPhone’a każdego dnia appeared first on AntyWeb.

Twórcy HumbleBundle znów szaleją. Tym razem płacimy ile chcemy za hity 2K Games

$
0
0
2014-07-09_101646

Humble Bundle wypaliło się? Od dawna nie było tutaj żadnego, godnego uwagi tytułu? Nic z tych rzeczy. Twórcy znów zaserwowali nam mocne uderzenie i wcisnęli do jednej paczki bardzo popularne gry od 2K Games. Co istotne, nie są to wcale żadne klasyki retro, a współczesne produkcje gatunku AAA.

Rzeczywiście w Humble Bundle już dawno nie było akcji, która zwalałaby z nóg. Twórcy znacząco rozszerzyli swoją działalność i obok regularnych paczek z grami serwują  jeszcze raz w tygodniu mniej efektowne kolekcje (Humble Weekly Bundle), a wraz z nimi ebooki (Humble Books Bundle). Wszystko to dopełnia sklep internetowy z grami (i promocjami oczywiście). Rozkręcił się nam pod nosem całkiem niezły biznes.

Biznes biznesem, ale graczy jakoś do siebie przekonywać trzeba i to regularnie. Dlatego najnowszy Humble 2K Bundle oferuje nam wiele radości za bardzo niewielkie pieniądze. Płacąc dowolną sumę otrzymamy klucze Steam na: Bioshocka, The Darkness II oraz The Bureau: XCOM Declassified. Z czego ten pierwszy jest również dostępny w wersji DRM Free. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, co to za tytuły. Bioshock to pierwsza odsłona wspaniałej, steampunkowej serii, w której uniwersum przeplatają się różne fantastyczne światy. Rozgrywka toczy się w stylu FPP, ale poza strzelaniem znajdziemy tutaj również masę innych atrakcji. The Darkness II to już typowa sieczka – wcielamy się w bohatera, który został opanowany przez demoniczną ciemność (objawiającą się jako wyrastające z jego ciała głowy… hmmm hydry?) i przy jej użyciu prowadzi vendettę przeciwko swoim wrogom. The Bureau stawia bardziej na taktykę i elementy RPG, choć sama w sobie też jest shooterem. Tutaj jednak naszym wrogiem będą kosmici.

2014-07-09_101908

Mało? Płacąc więcej niż średnia wszystkich wpłat (obecnie jest to 7,26 dol, choć jeszcze wczoraj wieczorem było ok. 5, więc rośnie zaskakująco szybko) otrzymamy trzy dodatkowe tytuły. Bioshock 2 to sequel, który rozgrywa się w tym samym świecie (metropolii Rapture) ale widzianym oczyma nieco innego stworzenia – robota Big Daddy’ego dysponującego bardzo mocnymi… argumentami. Mafia II to jak dla mnie ciągle niedościgniony ideał, jeśli chodzi o miejskie produkcje typu sandbox. GTA? Przy Mafii to radosna zabawa w rozrabiakę. Tutaj mamy klimat, styl, wspaniałą historię i ujmujące tło, których nie sposób podrobić. Najbardziej zęby sobie ostrzę na Spec Ops: The Line, bo jest to jedyna produkcja z pakietu, której jeszcze nie mam. Gra jest typowym shooterem TPP, ale rozgrywanym w pustynnych regionach Dubaju. Wcielimy się tutaj oczywiście w amerykańskich żołnierzy, a na naszej drodze stanie nie kto inny, jak terroryści. Na tym nie koniec, bo z czasem pojawi się tutaj jeszcze jakiś bonus, który na razie pozostaje tajemnicą.

2014-07-09_101930

Twórcy przygotowali też ofertę dla najbardziej zapalonych graczy. Płacąc 20 dolarów i więcej otrzymamy dodatkowo najnowszą część Bioshocka zatytułowaną Infinite (serdecznie z całego serca polecam. Niesamowita gra) oraz taktyczną strategię XCOM: Enemy Unknown (a właściwie jej współczesną wersję, która jest niczego sobie).

Do weekendu jeszcze daleko, ale warto wziąć pod uwagę, że Mistrzostwa Świata w Brazylii powoli się kończą, więc będzie trzeba jakoś zagospodarować ten czas. Czemu nie w ten sposób?

The post Twórcy HumbleBundle znów szaleją. Tym razem płacimy ile chcemy za hity 2K Games appeared first on AntyWeb.

Viewing all 64544 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>