Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 64544 articles
Browse latest View live

Samsung Galaxy Tab S oficjalnie w Polsce!

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-06-26 o 19.55.36

26 czerwca, godzina 14.00, Złote Tarasy, Multikino – to właśnie tu, dzisiaj we wczesnych godzinach popołudniowych odbyła się oficjalna polska premiera Samsunga Galaxy Tab S, będącego „nowym podejściem do tabletów” i „prawdziwą rewolucją w kwestii tego typu urządzeń”. Czy jest tak naprawdę?

Po typowym dla mojej osoby zagubieniu się w stolicy, dotarłem na Dworzec Centralny, a następnie do Złotych Tarasów. Przejazd windą na drugie piętro, podróż ruchomymi schodami na trzecie piętro i… kolejna próba odnalezienia się w terenie, w której pomógł mi dopiero ochroniarz obiektu doprowadziła nie do Multikina, w którym na premierę nowego urządzenia Samsunga czekała cała armia blogerów i dziennikarzy.

Po wejściu do obiektu, zostałem zaproszony na górę, gdzie podpisałem się na liście, po czym udałem się jeszcze wyżej, do sali numer 6. Minęło parę chwil, na ekranie kinowym ujrzeliśmy zapowiedź Samsunga Galaxy Tab S i prowadzącego – Rafał Brzózka, prezentującego nam nowe urządzenie koreańskiej korporacji, będącego bezpośrednim konkurentem iPada Mini 2 i Air – o czym wspomniano nie raz.

 Co nowego w rodzinie galaxy tab?

Na pierwszy rzut oka, tablet wygląda jak każdy inny. Bardzo głośno zachwalaną  cechą nowego tabletu jest bardzo długi czas na baterii, która podobno przez noc ciągłego odtwarzania filmów z YouTube (od północy do około szóstej rano) rozładowała się z 60% do 15% – nie wiadomo ile w tym prawdy, ale koniec końców, wydaje mi się, że osiągi tego tabletu pod tym względem będą konkurencyjne do Apple i Nexusów.

Oprócz tego, bardzo mocno zachwalano wyświetlacz Amoled nowego tabletu, okrzyknięty „ekranem lepszym niż Retina, przynajmniej w samych liczbach”, co potwierdzono na łamach bloga Android Authority - Galaxy Tab S posiada najlepszy ekran stosowany w tabletach!

DSC00338

Ciekawą nowością jest również pokrowiec dołączany do Galaxy Tab S. Od teraz, jest on montowany w trochę inny sposób, dzięki czemu, aby go zdemontować, trzeba się nieźle natrudzić, co pozwala nam trzymać nasz tablet między innymi w taki sposób:

DSC00317

Po wyjątkowo krótkiej prezentacji, zeszliśmy piętro niżej i stanęliśmy przed ciężkim wyborem – stać w kolejce i poużywać Galaxy Tab S, czy coś przekąsić i podejść do urządzenia bez tłumu… tak, wiecie co zrobiłem. W moje ręce wpadł model 8,4′ i 10,5′ i muszę przyznać, że o ile ten pierwszy wpadł mi w oko, to w tym drugim trochę zraziła mnie jakość przybliżanego obrazu w galerii.

DSC00346

Przedsprzedaż nowych tabletów Samsunga ruszy już jutro (27 czerwca), a Galaxy Tab S zobaczycie na półkach już 18 lipca w cenie 1599złotych za tablet z ekranem 8,4′ w wersji WiFi, 1999złotych za urządzenie z wyświetlaczem o przekątnej 8,4′ w wersji WiFi + LTE, 1899złotych za największego, 10,5′ Galaxy Tab S w wersji WiFi i 2299złotych za odświeżonego Galaxy Taba o ekranie 10,5′ z dodatkowym modułem LTE.

DSC00341

Podsumowując, Galaxy Tab S to tablet o najlepszym ekranie stosowanym w tabletach, posiadający czytnik linii papilarnych i niezbyt wygórowaną ceną, przy długim czasie pracy na jednym cyklu ładowania. Tablet działa pod kontrolą Androida 4.4.2, a interfejs użytkownika wygląda bardzo elegancko. Samsung odrobił lekcje i stworzył prawdziwe dzieło sztuki, a patrząc na to, kto wie? Może kolejny Galaxy Tab lub Galaxy Note 6′+ będzie wodoodporny?

Za zdjęcia dziękuję Janowi Rybczyńskiemu.

The post Samsung Galaxy Tab S oficjalnie w Polsce! appeared first on AntyWeb.


Małe wielkie zmiany na Youtubie

$
0
0
yolo

Youtube wprowadza drobne zmiany, które mogą mieć wielki wpływ. Choć przez wielu platforma wideo Google nie jest traktowana serio, głównie z powodu finansowego, to niedługo może się to diametralnie zmienić.

Wszyscy, którzy czytujecie moje teksty regularnie, znacie moje zdanie odnośnie telewizji. Uważam, że jest ona sto lat za Internetem i albo się gruntownie przedefiniuje albo czeka ją niechybna śmierć. Z klasycznych kanałów telewizyjnych nie korzystam wcale. Dawno temu przestałem rozumieć model, w którym to ktoś odgórnie narzuca mi co oglądam. Jeżeli chcę obejrzeć jakiś materiał wideo, news, recenzję, szukam jej właśnie w Internecie. Jedyną przewagą jaką posiada zwykła telewizja jest zasobność portfela, w konfrontacji z którą Youtuberzy nie mają żadnych szans. Jednak z czasem i to się zmieni.

Dlatego trzymam kciuki za rozwój treści wideo w Internecie, co nieuchronnie wiąże się ze śledzeniem nowości w największej platformie filmowej w sieci czyli na Youtubie. Właśnie zostało zapowiedziane kilka zmian, które mogą być kluczowe w rozwoju tej platformy i pokazują jasno, że zmienia się ona na okrągło.

Pierwszą istotną informacją jest ta o poprawie jakości wideo umieszczanych na Youtubie. Już niedługo pojawi się możliwość zamieszczania treści w jakości 60 klatek na sekundę. Jest to idealna liczba dla obrazów dynamicznych, takich jak materiały pochodzące z nagrań gier wideo. Warto pamiętać, że taka liczba klatek będzie obsługiwana dopiero, gdy użytkownik wybierze jakość 1080 p.

Drugą nowością jest możliwość podsyłania tłumaczeń fanów na podstawie napisów stworzonych przez autora. Czyli autor spisuje dialogi ze swojego filmu w swoim rodzimym języku, ewentualnie angielskim, a fan jeżeli zna któryś z języków może przetłumaczyć treści na własny. Czyli jeżeli jakiś Szwed ma duży fanbase w Polsce, to ktoś z naszego kraju będzie mógł dostarczyć napisy w naszym ojczystym języku.

Kolejną zmianą, która może ucieszyć twórców, jest udostępnienie bazy utworów liczącej 7.500 efektów specjalnych i muzyki, których można użyć podczas montowania swoich filmików. Znakomita zagrywka, tym bardziej, że twórcy niedawno żalili się na blokowanie filmów z powodu roszczeń do praw autorskich.

Jednak największą zmianą, która dopiero przed nami, będzie możliwość przekazywania dotacji z poziomu Youtube’a. Wbrew pozorom ta mała zmiana może wywrócić cały model pozyskiwania pieniędzy przez Youtuberów do góry nogami. W momencie, gdy jedno kliknięcie będzie dzieliło nas od przelania środków twórcy wideo, którego lubimy, może okazać się rozwiązaniem bardzo dla nich korzystnym. Od tej pory jeżeli tylko mamy ochotę przekazać całą wypłatę panu, który ma kłopoty z powiedzeniem słowa aluminium, nic nie będzie stało na przeszkodzie. A mówiąc już tak całkiem poważnie, pojawi się możliwość wspierania twórców wideo, których pracę szanujemy. W konsekwencji może to oznaczać gwałtowny rozwój małych i średnich kanałów. Ci najwięksi Youtuberzy radzą sobie całkiem nieźle, jednak głównie dzięki swojej zaradności, choć to właśnie oni będą mogli liczyć na największe dotacje.

Na Youtubie pojawi się coś na kształt crowdfundingu, rozwiązania, które jest dobrze znane użytkownikom Twitcha. Powoli jesteśmy świadkami, gdy na Youtubie zaczynają pojawiać się prawdziwe pieniądze. Znając oddanie fanów gier i innych treści umieszczanych w sieci, niektórzy twórcy mogą niedługo liczyć na spory zastrzyk gotówki.

Źródło: Engadget

The post Małe wielkie zmiany na Youtubie appeared first on AntyWeb.

Android L da nowe życie webaplikacjom, które wreszcie będą miały szansę podjąć walkę z aplikacjami natywnymi

$
0
0
2014-06-25_183949

Google był od samego początku za webaplikacjami, niezależnymi od systemu operacyjnego, nie przywiązanymi do plików na konkretnym dysku. To dzięki webaplikacjom rola systemu operacyjnego zmalała. Jednak na urządzeniach mobilnych rozwój programów wskoczył na dawne tory aplikacji natywnych, przywiązanych do danej platformy, niemal całkowicie wykluczając webaplikacje, które dla odmiany dla Chromebooka stanową absolutny trzon. Wygląda na to, że Android L ma szanse przywrócić równowagę pomiędzy webaplikacjami i aplikacjami natywnymi, a przynajmniej zwiększyć szanse tych pierwszych.

Wiele badań pokazywało wyższość aplikacji natywnych nad webaplikacjami na urządzeniach mobilnych. Gdy się nad tym zastanowić, nie tak trudno domyślić się w czym problem. Podczas gdy aplikacje natywne istnieją każda z osobna, mają własne ikony, są zintegrowane z powiadomieniami, można się między nimi przełączać w menu multitaskingu i wiele więcej. Tym czasem webaplikacje i w ogóle strony internetowe są zamknięte w świecie przeglądarki, pod jedną, wspólną ikoną. Zwykle po otworzeniu przeglądarki trzeba jeszcze wpisać adres lub sięgnąć do zakładek. Mówiąc krótko, dostępność jest ograniczona, a na mobile dostępność jest wszystkim. Nie ma czasu na spokojne dłubanie – wszystko musi być pod palcem, błyskawicznie dostępne.

Nowa wersja Androida, o kodowej nazwie L, która pojawi się na jesieni, ma szansę trochę w tej kwestii pozmieniać na korzyść webaplikacji. Przede wszystkim każda otwarta karta przeglądarki pojawi się w menu multitaskingu, pozwalającego przełączać się pomiędzy działającymi w tle i otwartymi wcześniej aplikacjami, jako osobna pozycja. W praktyce oznaczać to będzie, że będzie można łatwo przełączyć się z konkretnej strony internetowej na inną aplikację, a potem wrócić do przeglądarki, ale od razu do innej strony www, bądź webaplikacji. Podobne rozwiązanie działa na Windows w przypadku przeglądarki Internet Explorer, gdzie każda otwarta karta ma swój podgląd na pasku zadań, jednak w przypadku urządzeń mobilnych takie podejście jest o wiele istotniejsze i bardziej praktyczne. Wreszcie strony nie będą zamknięte w jednym kontenerze – przeglądarce i odizolowane od reszty systemu.

2014-06-25_183834

Druga zmiana dotyczy wyświetlania webaplikacji. Mogą one wyglądać i zachowywać się dokładnie tak jak aplikacje natywne, czyli przede wszystkim wypełniając cały ekran i posiadając duże, wygodne przyciski sterujące. W efekcie skorzystanie z webaplikacji nie będzie wiązało się z gorszą wygodą. Oczywiście w tym celu muszą jeszcze powstać odpowiednie webaplikacje, które z tych możliwości korzystają i zostały właściwie zaprojektowane.

Czy w takim wypadku webaplikacje na Android L mają szanse na równą walkę? Myślę, że wiele zależy od zastosowań. Jeśli ktoś korzysta z serwisu społecznościowego intensywnie, nie ma sensu aby ograniczał się do webaplikacji. Z drugiej strony jest wiele rodzajów aplikacji, z których korzystamy sporadycznie lub ich funkcjonalność zwyczajnie nie daje nic ponad stronę internetową. Sam czasem sprawdzam współrzędne GPS, których Google Maps nie wyświetla, ale nie potrzebuje do tego celu osobnej aplikacji, wystarcza mi serwis WWW, który potrafi to zrobić. Swoją bazę wszystkich zakładek, nie tych do których sięgam najczęściej, również trzymam w serwisie internetowym, nie w przeglądarce. Dla twórców aplikacji to również jest wygodne posunięcie, gdyż nie muszą tworzyć kilku aplikacji na różne systemy mobilne, tylko jedną mobilną stronę WWW, oczywiście jeśli w danym przypadku jest to rozwiązanie optymalne.

Dlatego z nadzieją wyglądam zmian w nowym systemie mobilnym Google. Dominacji aplikacji natywnych raczej nie odwrócimy, ale często webaplikacje są po prostu wystarczające i już niedługo będziemy mogli korzystać z nich wygodniej niż dotąd.

The post Android L da nowe życie webaplikacjom, które wreszcie będą miały szansę podjąć walkę z aplikacjami natywnymi appeared first on AntyWeb.

Kiedyś reklamę szyło się na cały kraj, dziś takich reklam jest 38 milionów

$
0
0
Maciej Wyszynski

Reklama osobista, czyli spersonalizowany przekaz reklamowy to gorący temat w branży reklamowej. Z Maciejem Wyszyńskim rozmawiam o tym dlaczego opłaca się ona także zwykłym użytkownikom, „bój na zasięgi” niedługo przestanie mieć znaczenie, a same pochlebstwa influencerów nie wystarczą do sukcesu.

Czym jest reklama osobista i jak reklamodawcy mogą ją wykorzystywać?

Maciej Wyszyński, Managing Director CEE, Sociomantic Labs: Reklama osobista (ang. programmatic) to nowatorski model pozwalający na analizę zachowań klientów podczas wizyty w e-sklepach oraz serwisach internetowych. Analizujemy np. dane z systemów CRM oraz ścieżki zakupowe klientów podczas wizyty w sklepie internetowym, czy też to, w jaki sposób poruszają się po serwisie internetowym. Następnie, na tej podstawie nasz wewnętrzny mechanizm rekomendacyjny buduje unikalny profil użytkownika i dociera do niego ze spersonalizowanym przekazem reklamowym. Wszystko to odbywa się w czasie rzeczywistym. Dzięki temu, użytkownicy nie oglądają już ofert produktów, które nie znajdują się w kręgu ich zainteresowań. Automatyzacji podlega też zakup powierzchni reklamowej, który odbywa się podczas trwającej ułamki sekund aukcji, tuż przed wyświetleniem strony na ekranie użytkownika. Według badań przeprowadzonych w USA przez Research Now, 70 procent internautów chce oglądać takie reklamy spersonalizowane, a dodatkowo tacy użytkownicy dokonują na ich podstawie zakupu dwukrotnie częściej, niż osoby, które miały styczność ze standardowymi kampaniami. Co więcej, taka reklama charakteryzuje się nawet czterokrotnie większą skutecznością w kanale mobilnym, w odniesieniu do standardowych form.

Więc reklamę osobistą można generalnie określić mianem sytuacji win-win. A jak można ją wykorzystać w praktyce?

Pomysłów na wykorzystanie tego narzędzia jest wiele. Już dziś linie lotnicze, z pomocą reklamy osobistej, zwiększają rentowność połączeń, które cieszą się mniejszą popularnością. Dzięki naszej autorskiej technologii streaming CRM, potrafią również dopasować ofertę do indywidualnych preferencji podróżnych, bazując na zachowaniu użytkowników na stronie. Dzięki temu, w ciągu ułamków sekundy skutecznie typują użytkowników, którzy mogliby być zainteresowani danym lotem. Efekty widać już po kilku minutach od startu kampanii. Jednak reklama osobista to o wiele bardziej rozbudowane narzędzie, które odgrywa coraz większą rolę w strategiach marketingowych wielu firm. Dzięki niemu, są one w stanie kreować wartość klienta w czasie (customer lifetime value), czy tworzyć dla każdego z nich odrębny plan marketingowy. Reklama osobista staje się coraz bardziej istotna, jeśli chodzi o zwiększanie lojalności oraz pozyskiwanie nowych klientów.

Co to znaczy, że kiedyś reklama była „szyta ogółu”, a teraz jest szyta na pojedynczego użytkownika?

Jeszcze do niedawna reklamodawcy kupowali określoną pulę odsłon, a bannery były wyświetlane wszystkim użytkownikom, niezależnie od ich osobistych preferencji. Przykładowo: użytkownicy oglądali reklamę opon, mimo że nie posiadali samochodu albo dopiero je kupili. Co więcej, reklamodawcy za to płacili. Takie rozwiązanie nie sprzyjało więc optymalnemu wykorzystaniu budżetu na promocję. Teraz możemy dotrzeć do pojedynczego internauty i wyświetlić mu np. baner prezentujący produkt, który spełnia jego oczekiwania. Dzięki temu, użytkownicy ponownie zwracają uwagę na reklamy w internecie, a reklamodawcy wiedzą, że skutecznie wydają swoje pieniądze.

Z jakich danych taki typ reklamy korzysta?

Przede wszystkim są to dane o użytkownikach posegmentowane za pomocą baz CRM sklepów. Na tej podstawie możemy określić charakterystyczne wzorce zachowań. Przykładowo możemy stwierdzić, że dana osoba co roku w lutym planuje wakacje. Analizujemy również dane dotyczące ścieżek zakupowych, odwiedzanych kategorii czy też porzuconych koszyków (rezygnacja z zakupu w ostatniej chwili). Korzystamy także z danych na temat powierzchni reklamowych. Każda z nich ma swój unikatowy profil, co pozwala nam precyzyjnie określić jej skuteczność. Ważne dla nas są też takie informacje, jak dzień tygodnia, godzina czy pogoda. To wszystko ma wpływ na ostateczny kształt reklamy, którą zobaczy dany użytkownik.

Skoro tak, to czy można namierzyć pojedynczego użytkownika w jego surfingu po sieci?

Nigdy nie namierzamy konkretnego użytkownika i nigdy nie wiemy, kim dokładnie ta osoba jest. Nie wiemy, że np. jest to Jan Kowalski. Cała technologia opiera się o anonimowe pliki cookies oraz zahashowane e-maile (dane, których nie da się odszyfrować i na tej podstawie zidentyfikować konkretnego użytkownika), a także inne narzędzia, które nie opierają się o pliki cookies. Znamy jednak historię i ścieżkę zakupową klienta na konkretnej stronie. Pozwala nam to dopasować produkt, który będzie spełniał jego oczekiwania.

ProgrammaticWann+ChiangFINAL

Czy korzystanie z tak ogromnych ilości informacji o użytkownikach nie budzi zastrzeżeń o prywatność każdego z nas?

Przeprowadzana przez nas analiza Smart Data (inteligentnie wyselekcjonowanych danych), nigdy nie polega na identyfikowaniu konkretnych użytkowników z imienia i nazwiska, czy choćby z e-maila. W naszym systemie użytkownik ma tylko identyfikator, który nie ujawnia jego tożsamości. Co więcej, takiej analizy dokonuje komputer, a nie człowiek. Przestrzegamy przy tym ściśle przepisów prawa, które regulują te kwestie.

O dużych korporacja często mówi się, że nie wiedzą jak dużo wiedzą – brak im odpowiedniej analizy danych. Czy z takim samym zjawiskiem mamy do czynienia w reklamie, a marketerzy dopiero uczą się wykorzystywać dane jakie użytkownicy im zostawiają?

Już na studiach z marketingu dowiadujemy się o czymś takim, jak systemy CRM, studenci poznają możliwości wykorzystania danych o klientach, jednak do tej pory takie analizy nie były powszechnie wykorzystywane. Od kilku lat jednak się to zmienia. Marketerzy zaczynają sobie zdawać sprawę, że odpowiednia analiza tych danych pozwoli im lepiej zaspokoić potrzeby klientów, optymalizując przy tym wydatki na kampanie reklamowe. W USA już dziś widać duże zainteresowanie reklamą osobistą. Szacuje się, że w tym roku tamtejsi marketerzy wydadzą 4,66 miliarda dolarów na kampanie w modelu RTB. W Polsce też rośnie świadomość istnienia reklamy inteligentnej, w tym np. real-time bidding, połączonego z retargetingiem oraz możliwością analizy Smart Data – inteligentnie wyselekcjonowanych danych na temat potencjalnych klientów. Dzięki analizie oraz prawidłowej interpretacji tych danych, możemy również informować firmy, z którymi współpracujemy, nie tylko o kluczowych wskaźnikach prowadzonej kampanii, ale także o bieżących trendach zakupowych w sklepie online. Na tej podstawie możemy zaproponować kolejne rozwiązania – dopasowując różne typy kampanii w technologii RTB, które najlepiej zrealizują cele biznesowe oraz wpłyną na wyniki finansowe naszego klienta (zwiększenie sprzedaży, obniżenie kosztów dystrybucji). Konieczna jest jednak edukacja marketerów, agencji i wydawców, w zakresie działania tego modelu oraz możliwości, jakie on oferuje. Dlatego inicjatywy takie jak konferencje branżowe oraz grupy robocze, popularyzujące ten model, są bardzo istotnym elementem przybliżającym wiedzę w tym zakresie.

Obecnie marketerzy wydają najwięcej pieniędzy na reklamy typu display? Jednak mam wrażenie, że najwięcej mówi się o bardziej wyrafinowanych metodach, np. content marketingu w postaci współpracy z wpływowymi osobami w danym środowisku – influencerami. Co Pan o tym sądzi.

Content marketing i współpraca z influencerami są oczywiście bardzo ważnymi elementami strategii marketingowej, jednak nie można ich traktować jako fundamentu budowania wizerunku marki w sieci. To są składniki strategii, które bez wsparcia innych narzędzi mogą być także skuteczne, jednak sam system nie będzie kompletny. Dywersyfikacja kanałów i narzędzi komunikacji jest ważna, i podobnie istotne są reklamy typu display. Służą chociażby budowaniu świadomości marki – kampanie zasięgowe. Co więcej, w kampaniach displayowych wykorzystuje się nowoczesne narzędzia, pozwalające zwiększyć ich skuteczność. Jest to chociażby reklama osobista – narzędzie dedykowane zwiększaniu sprzedaży. Sztuką jest wybrać najskuteczniejsze narzędzia i połączyć je w jeden sprawnie funkcjonujący system.

minorityreport-ads

Już teraz rynek reklamy wygląda praktycznie jak z Raportu Mniejszości, gdzie każdy dostaje swoją własną reklamę. A jak będzie się to kształtowało w przyszłości?

Z pewnością będzie rosło znaczenie wszystkich form reklamowych opierających się na personalizacji przekazu i myślę, że to one z czasem zdominują rynek. Pomogą w tym technologie mobilne. Dziś każdy z nas ma ze sobą smartfon lub tablet. Coraz częściej za ich pomocą korzystamy z internetu, a reklama osobista właśnie w tym kanale okazuje się najskuteczniejsza. Powstaje też szereg usług dedykowanych urządzeniom mobilnym, opierających się właśnie na personalizacji. Użytkownicy sami domagają się spersonalizowanych danych – Google Now czy Siri. Aktywnie korzystają z serwisów rekomendacyjnych i usługi geolokalizacji, która ułatwia im np. znajdywanie atrakcyjnych ofert w przestrzeni miejskiej. Co do samych marketerów, to już niedługo będą oni dysponować narzędziami pozwalającymi na powiązanie działań klientów w sklepach tradycyjnych z tymi, które podejmują w sklepach internetowych. Idea customer lifetime value będzie więc realizowana w wielu kanałach.

W Polsce ostatnio toczy się zażarty „bój o zasięgi” – Onet walczy z Grupą WP o miano lidera. Dlaczego pierwsze miejsce jest takie ważne, mimo że owa dwójka wyprzedza konkurencję o kilka długości?

Ten „bój” ma zapewne przekonać reklamodawców o sile portalu oraz o tym, że to on pozwala dotrzeć do większej liczby potencjalnych klientów. Tradycyjna reklama internetowa będzie jednak systematycznie tracić na znaczeniu. Widać to chociażby po niedawnej zapowiedzi firmy Procter & Gamble, która jeszcze przed końcem tego roku, planuje emisję w USA od 70 do 75 proc. wszystkich swoich reklam właśnie w modelu osobistym (ang. programmatic). Powoli staje się jasne, że nie jest ważne, kto zajmie pierwsze miejsce w wyścigu na zasięgi, ale kto dysponuje odpowiednią technologią pozwalającą na dynamiczną personalizację przekazu oraz analizę dużej ilości danych w jak najkrótszym czasie. Sociomantic Labs wspólnie z firmą dunnhumby,  z którą połączyliśmy się w kwietniu tego roku, docieramy obecnie do ponad miliarda użytkowników na całym świecie.

 

The post Kiedyś reklamę szyło się na cały kraj, dziś takich reklam jest 38 milionów appeared first on AntyWeb.

Repeater czy transmiter? Sprawdzamy internet bez kabli w całym domu

$
0
0
IMG_4071

Pod ostatnim wpisem o transmiterze sieciowym zadaliście mi pytanie, czy słyszałem o repeterach WiFi, dzięki którym można zrobić to prościej i taniej. Słyszałem, jest taniej i prościej, ale postanowiliśmy to sprawdzić.

Tym razem będzie to transmiter PLC z AP (TL-WPA2220KIT) – cena około 200 zł i połowę tańszy repeater (TL-WA850RE). Warunki testu takie same, czyli domek jednorodzinny, internet mobilny LTE CP podpięty do routera WiFi. Zasięg w pomieszczeniu, gdzie stoi router idealny w każdym miejscu, gorzej jest już dwa pokoje dalej na tym samym piętrze, a piętro niżej zasięg znika całkowicie.

2014-06-26_091456

IMG_4083

Zaczynamy od repeatera. Na początek musimy go połączyć z naszym routerem. Możemy to zrobić na kilka sposobów – przy pomocy przycisku WPS, kablem RJ45 po połączeniu z komputerem lub bezprzewodowo przez komputer lub smartfon albo tablet. Po włożeniu repeatera do gniazdka pojawi się nam nowa sieć, a po połączeniu pojawia się komunikat o konieczności zalogowania się do sieci, podobnie jak w przypadku hotspotów w sieciach handlowych.

2014-06-26_113658

Po kliknięciu w ten komunikat przenosi nas do strony konfiguracji, gdzie wyszukana zostanie nasza sieć, której sygnał chcemy wzmocnić. Po czym wprowadzamy hasło do naszego routera oraz nazwę nowej sieci i repeater jest gotowy do użycia. Od teraz, w dowolnym gniazdku w zasięgu routera będziemy mieli dostępny internet.

2014-06-26_114247

W pierwszej kolejności podłączyłem repeater w pomieszczeniu obok, a dokładnie w łazience. Zasięg był pełny, a prędkość transferu danych porównywalna z bezpośrednim dostępem do internetu z routera.

2014-06-26 11.13.20

1

W następnym pomieszczeniu zasięg obniżył się o jedną „kreskę”, ale nie straciła na tym prędkość transferu, a wręcz była większa niż przy poprzednim pomiarze.

2014-06-26 11.18.51

2

Kilka pomieszczeń dalej, ale jeszcze na tym samym piętrze, gdzie przy normalnym połączeniu mam jeszcze jedną „kreskę” zasięgu, tutaj spadło do dwóch, a prędkość również drastycznie się obniżyła.

2014-06-26 11.22.19

3

Piętro niżej nie złapało już w ogóle zasięgu.

2014-06-26 11.26.02

Przejdźmy teraz do transmitera. W odróżnieniu od poprzedniego, którego opisywałem, ten jest od razu z punktem dostępowym, nie będzie więc potrzebne łączenie go z urządzeniami w innych pomieszczeniach za pomocą kabla RJ45.

IMG_4074

W pierwszej kolejności musimy sparować router z transmiterem oraz z drugim transmiterem (tym większym, wyposażonym we wzmacniacz sygnału WiFi). Tutaj również możemy to zrobić poprzez WPS lub poprzez stworzenie dodatkowej sieci. Wystarczy do tego ten mniejszy transmiter połączyć kablem z routerem, a w drugim transmiterze z AP połączyć się z już gotową siecią za pomocą hasła, umieszczonego w tylnej części transmitera (nazwę sieci i hasło można zmienić programem, który opisywałem już we wcześniejszym wpisie, dołączonym na płytce lub do ściągnięcia z sieci).

IMG_4076

2014-06-26_133745

Test przeprowadzałem w tych samych gniazdkach – łazienka: zasięg i transfer bez strat.

2014-06-26 13.06.03

4

Pomieszczenie dalej, prędkość spadła, ale…

2014-06-26 13.07.29

5

… kilka pomieszczeń dalej, na tym samym pietrze – prędkość transferu wyższa. Zważywszy więc, że poprzedni pomiar był niższy można uznać, iż wszystko jest w granicach błędu i nie tracimy na szybkości netu w żadnym z pomiarowych miejsc.

2014-06-26 13.10.03

6

Schodzimy piętro niżej i… nadal bez strat.

2014-06-26 13.12.42

7

Reasumując, może i repeater jest tańszy, a nawet szybszy w instalacji, nie trzeba parować kilku urządzeń, ale rozwiązuje jedynie problem „martwych stref” w mieszkaniach, gdzie nie w każdym miejscu mamy wystarczający zasięg z naszego routera. Transmitery natomiast radzą sobie nawet w dużych piętrowych domach, dając swobodny dostęp do sieci, praktycznie z każdego miejsca w domu, a nawet w ogrodzie przy założeniu, że mamy gdzieś przy wyjściu z domu dostępne, wolne gniazdko.

IMG_4067

Nie sposób też nie wspomnieć o ich wyglądzie. Zarówno transmiter jak i repeater wykonane są dość estetycznie, ich widok w gniazdku nie powinien wzbudzać negatywnych odczuć, a wręcz pozytywne wrażenia połączone z ciekawością gości w naszym domu.

IMG_4079

IMG_4073

Do zalet obydwu rozwiązań bez wątpienia możemy zaliczyć również wyposażenie ich dodatkowo w gniazdo ethernet, a transmitera nawet we dwa takie gniazda, dzięki czemu możemy je wykorzystać jako „przedłużki” dostępu do sieci i bez ciągnięcia dodatkowych kabli możemy podłączyć do internetu konsolę do gry czy Smart TV bez konieczności umieszczania w ich pobliżu naszego routera.

Do tego prostota instalacji, naprawdę bez zbytniej wiedzy (pamiętajmy tylko, że w przypadku transmiterów, gniazdka muszą być w tej samej fazie), przy minimalnym wysiłku, nawet przysłowiowy „Kowalski” bez żadnego problemu będzie w stanie udostępnić sobie sieć w całym domu czy mieszkaniu z „martwymi strefami” i to bez uruchamiania do tego komputera. Zarówno w przypadku repeatera jak i transmitera, skonfigurowałem i połączyłem się z nową siecią jedynie przy pomocy smartfona, co widać na załączonych w tekście zrzutach ekranu.


Powyższy tekst to test komercyjny. Tekst ten przedstawia niezależną opinię redakcji. Klient nie miał wpływu na kształt i wnioski przedstawione w tym tekście.

The post Repeater czy transmiter? Sprawdzamy internet bez kabli w całym domu appeared first on AntyWeb.

Android One nie taki jedyny. Nexusy nie znikną z rynku, więc możecie spać spokojnie

$
0
0
nexusae0_nex7back

Wbrew doniesieniom, które krążą po sieci od pewnego czasu, Google wcale nie ma zamiaru rezygnować z serii Nexus. Potwierdził to jeden z prelegentów, którzy wystąpili podczas konferencji Google I/O. Wkrótce powinniśmy zatem zobaczyć kolejne smartfony i tablety, które, jak się okazuje, będą mogły koegzystować na rynku wraz z Androidem One.

O końcu serii Nexus trąbili już wszyscy. Najbardziej przekonujący wydawał się Evleaks, który jako pierwszy donosił o powstaniu programu Android One. Doniesienia te się potwierdziły, choć nie w całości. Po pierwsze, nowa seria urządzeń obejmie również modele absolutnie low-endowe (w cenie do 100 dol.). Po drugie, Nexusy nigdzie się nie wybierają i dalej będą odgrywać istotną rolę w ofercie Google.

Informacje takie podał Dave Burke, którego możemy kojarzyć z jednego z wystąpień na środowej konferencji Google I/O keynote. Jest on dyrektorem działu rozwijającego Androida oraz kieruje sekcją Nexusów. Jasno i otwarcie przyznaje on, że Google będzie dalej inwestować środki w tę linię produktową. Powstanie programu Android One wcale nie oznacza, że pójdzie ona w odstawkę.

2014-06-25_182933

Burke zauważa, że działania Google na tym polu muszą odbywać się dwutorowo. Z jednej strony ma powstawać opensource’owa platforma (software), a z drugiej urządzenie, które będzie pod jej kontrolą działać (hardware). Te dwa elementy są nieodłączne i dlatego Google będzie dalej aktywnie się angażować w produkcję nowych urządzeń (do czego zapewne wykorzystywane będą firmy trzecie, jak chociażby faworyzowane od jakiegoś czasu LG).

Z wypowiedzi Burke’a jasno wynika, że pozycja Nexusów jeszcze długo nie będzie zagrożona. Przywołuje on tutaj pierwotną ideę, jaka przyświecała projektowi. Tworząc oprogramowanie, Google musi pokazywać też, w jaki sposób te oprogramowanie powinno działać, a także jak mają wyglądać urządzenia pracujące pod jego kontrolą. Odejście od tego przedsięwzięcia byłoby krokiem w tył i nie miałoby najmniejszego sensu.

Możemy zatem spać spokojnie, bo Nexusy dalej będą rok do roku pojawiać się w Google Play (i nie tylko). I nawet w sytuacji, gdy są to gadżety absolutnie niewyróżniające się niczym oryginalnym i unikatowym, mają liczne grono fanów i cieszą się dużym zainteresowaniem. Pytanie, w jaki sposób na ich sprzedaż wpłynie powstanie Androida One. Pewnym jest, że oba projekty będą po części ze sobą konkurować. O ile jednak w projekcie One Google będzie tylko pomagać, o tyle Nexusy będą praktycznie w całości wyglądały tak, jak sobie tego zażyczy. Koniec końców, wszystko to i tak przełoży się na jedno – wzrost udziału Androida na rynku mobilnym.

The post Android One nie taki jedyny. Nexusy nie znikną z rynku, więc możecie spać spokojnie appeared first on AntyWeb.

Jak cuda, to tylko z Valve – 10 milionów dolarów w puli turnieju Dota 2

$
0
0
theinternational

E-sport w Spodku? Jest. E-sport na hali w której rozgrywane są mecze NBA? Jest. E-sport na stadionie? Jest. Dziesięć milionów dolarów dla zwycięzców corocznego turnieju? Jest. Jeżeli szukacie powodów, żeby zachwycać się e-sportem, to ostatnio ich nie brakuje.

Dzięki dodatkowym funduszom ze sprzedaży internetowego kompendium wiedzy o turnieju The International udało się zwielokrotnić pulę nagród, o jaką będą walczyć w lipcu najlepsze drużyny Dota 2. Z każdych dziesięciu dolarów za dokonany zakup jedna czwarta jest przekazywana właśnie na ten cel. Jak łatwo policzyć, na zakup kompendiów i specjalnych punktów kompendiów (które pozwalają odblokowywać pewne dodatki) wydano około 33,5 miliona zielonych. W tej chwili wyobrażam sobie Gabe’a Newella pływającego w gotówce, niczym gamignowy Sknerus McKwacz.

Co ciekawe, Valve zabrakło już tak zwanych „streatch-goals”, które odblokowywano po przekraczaniu kolejnych progów. Ostatnim z nim było dziesięć milionów. Niewykluczone, że wkrótce pojawią się nowe.

Producent takich hitów jak Half-Life 2, Portal 2 czy ostatnio Dota 2 (coś oni mają z tą dwójką…) ma swój własny przepis na e-sport. Biorąc pod uwagę to, jak firmie udaje się pompować ten aspekt swoich gier, w proporcji do ich popularności liczonej liczbą aktywnych graczy, ciężko jest nie nazwać go właściwym.

Tegoroczne The International znajdzie swoje miejsce w amerykańskim Seattle, w obiekcie Key Arena, który pomieści siedemnaście tysięcy widzów. Bilety na to wydarzenie, zaczynające się od 99$, rozeszły się w ciągu… godziny. Weekendowa impreza odbędzie się w dniach 18-21 lipca, a na miejscu powalczy szesnaście drużyn z całego świata. W ubiegłych odsłonach zdobywcy pierwszego miejsca zdobywali połowę puli nagród. Oznacza to, że w tym roku na zwycięzców najprawdopodobniej czeka… milion dolarów na głowę. Trzy miliony złotych. Bania mała.

The post Jak cuda, to tylko z Valve – 10 milionów dolarów w puli turnieju Dota 2 appeared first on AntyWeb.

Path ma teraz własny komunikator – Path Talk

$
0
0
2014-06-24_233939

Mobilnych komunikatorów przybywa, niczym grzybów po deszczu. Najwyraźniej wszyscy chcą powtórzyć sukces WhatsApp. Dołącza teraz do nich teraz serwis społecznościowy Path, który wprowadził do Google Play aplikację o nazwie Path Talk. Czy to kolejna tego typu aplikacja bez żadnego oryginalnego akcentu? A może twórcy Path znaleźli przepis na sukces?

Artykuł pochodzi z serwisu z recenzjami aplikacji mobilnych AntyApps.

Path Talk ma być dopełnieniem społecznościowej aplikacji Path, która pozwala nam prowadzić swój cyfrowy dziennik złożony z różnego rodzaju materiałów multimedialnych i nie tylko. Twórcy mają bardzo ambitne plany, bo jeszcze w tym roku chcą rozbudować swój komunikator o funkcję rezerwowania miejsc w lokalach gastronomicznych i składania zamówień za pomocą pojedynczych wiadomości. W tym celu przejęto startup TalkTo oferujący takie możliwości. Zapowiada się zatem ciekawie. A co już teraz oferuje Path Talk?
2014-06-24_233842
Prawdę mówiąc program nie różni się zbyt znacząco od większości rozwiązań tego typu. Twórcy postawili na klasyczne rozwiązania, co jest słusznym podejściem, bo czy można w tym aspekcie jeszcze dokonać jakiejkolwiek rewolucji? Okazuje się, ze diabeł tkwi w szczegółach, bo właśnie tutaj znajdziemy najwięcej innowacji.

Aplikacja dysponuje kilkoma ciekawymi rozwiązaniami. Największą uwagę przykuwa funkcja „Ambient Status”, która odpowiada za to, aby poinformować naszych rozmówców o tym, dlaczego nie odpowiadamy na wiadomość. I tak oto wysłany może zostać komunikat o niskim poziomie baterii, podróży czy nawet znajdowaniu się w pobliżu. W mechanizmie tym tkwi dość spory potencjał, z którego warto wycisnąć więcej. Oby twórcy pomyśleli o tym z czasem.
2014-06-24_233850
W wysyłanych wiadomościach możemy przesyłać muzykę, wideo, lokalizacje, mapy, a nawet ebooki. Nie zabrakło również funkcji nagrywania krótkich komunikatów głosowych. Praktycznym dodatkiem są szybkie wiadomości, które pozwalają za pomocą jednego gestu palcem przesłać wybraną treść. Wszystko to dopełniają oczywiście mniej lub bardziej zabawne „stickery”, czyli tematyczne obrazki pełniące funkcję rozbudowanych graficznych emotikon.

Czy to wszystko wystarczy, aby zagrozić pozycji gigantom tego segmentu? Wydaje mi się, że przed twórcami Path jeszcze daleka droga. Stworzyli solidny produkt, ale jednak trudno wskazać jednoznacznie powody, dla których użytkownicy mieliby zrezygnować z dotychczasowych rozwiązań. Na pewno znajdzie on uznanie wśród dotychczasowych posiadaczy kont w Path, ale czy to usatysfakcjonuje jego autorów?

Path jest dostępny do pobrania w Google Play oraz AppStore.

The post Path ma teraz własny komunikator – Path Talk appeared first on AntyWeb.


Kolejny duży producent „wchodzi w smartwatche”. Początek klęski urodzaju?

$
0
0
Android Wear

Wczoraj trafiłem na doniesienia o kolejnym smartfonie współpracującym z platformą Windows Phone. Dzieje się to, o czym pisano już niejednokrotnie – Microsoft spuścił z tonu, wyciągnął rękę do partnerów i może nastąpić wysyp inteligentnych telefonów z ich mobilną platformą. Dzisiaj zacząłem się zastanawiać, czy Google rozwijając Android Wear doprowadzi do podobnego boomu w przypadku smartwatchy. Są na to spore szanse.

Nie będę wracał do zagadnienia popularności systemu Windows Phone, ponieważ poświęcono mu już na AW naprawdę dużo uwagi i od tego czasu nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Smartfonów z tym systemem przybywa, ale to nie dziwi – wiele osób spodziewało się takiego obrotu sprawy od momentu, gdy Microsoft zrezygnował z opłaty licencyjnej (dotyczy to póki co określonej gamy produktów). Sprawa jest jasna, sprzętu z mobilnymi kafelkami będzie przybywać.

Teraz temat właściwy: czy czeka nas lawinowy wysyp zegarków z Androidem skrojonym pod smartwatche? Swoje produkty z tym systemem zaprezentowały już korporacje LG i Samsung, wiele osób czeka na premierę urządzenia Moto 360 opracowywanego przez Motorolę. Można się jednak spodziewać, że to zaledwie wstęp do prawdziwego festiwalu premier inteligentnych zegarków. Ten rynek z pewnością nie będzie tak duży (zwłaszcza pod względem liczby sprzedawanych produktów), jak segment smartfonów, ale wielu producentów i tak może w nim upatrywać szansy na rozwój. Przykład? Asus.

Zegarek tajwańskiego producenta elektroniki ma się pojawić na rynku już za kilka miesięcy (możliwe, że do premiery dojdzie w Berlinie podczas targów IFA 2014). Głównymi atutami produktu powinny być niska cena (od 100 do 150 dolarów) oraz cienka budowa. W obu przypadkach urządzenie Asusa ma wygrywać z produktami konkurencji i tym samym przyciągać uwagę potencjalnych klientów. Tajwańskiej korporacji może na tym naprawdę zależeć.

Dla Samsunga przygoda ze smartwatchami może być jedynie formą eksperymentu – nie wiadomo, jak potoczą się sprawy, może sprzedaż w końcu zacznie się szybko rozkręcać, a w takim przypadku warto w tym uczestniczyć. Jeśli to ślepa uliczka, to wiele nie stracą, ponieważ nadal rozdają karty na rynku smartfonów i zarabiają na tym krocie. Podobnie jest w przypadku Motoroli. Ta firma nie może się co prawda pochwalić takimi udziałami w rynku smartfonów, jakie posiada Samsung, ale pod skrzydłami Lenovo wiele powinno się w ich przypadku zmienić. Zegarek zapewne nie będzie priorytetem. LG? Firma w końcu zaczyna sobie radzić w segmencie mobilnym i smartfony pewnie stanowią główny kierunek rozwoju. Smartwatch z ich logo to działanie „na wszelki wypadek”, pilnowanie Samsunga.

Inaczej sprawa wygląda w przypadku takich firm, jak Asus. Zarówno tej korporacji, jak i jej lokalnemu konkurentowi, czyli Acerowi, segment smartfonów odjechał, teraz trudno go dogonić, a już tym bardziej wskoczyć do branży i zająć w niej dogodną pozycję. Sprzedaż komputerów nadal spada (już wolniej, ale jednak), tablety ratunkiem raczej nie będą, bo ten sektor hamuje, rodzi się pytanie: co dalej? I szybko pojawia się odpowiedź: może technologie ubieralne?

Dla Asusa i wielu innych mniej lub bardziej znanych firm, technologie ubieralne, a konkretnie smartwatche stanowią szansę na wyjście z cienia i złamanie prymatu producentów kojarzonych dzisiaj z rynkiem mobilnym. Dla nich zegarki mogą być czymś więcej niż tylko eksperymentem. Tym graczom będzie zależało na rozkręceniu nowej gałęzi rynku i uzyskaniu w niej silnej pozycji. To zwiększa szanse na powodzenie całego projektu i uczynienie go bardziej interesującym z punktu widzenia klienta. Jednocześnie już dzisiaj można wskazać na firmę, która najwięcej zyska na tych przepychankach. To oczywiście Google – dla nich każdy wynik wyścigu będzie pozytywny…

The post Kolejny duży producent „wchodzi w smartwatche”. Początek klęski urodzaju? appeared first on AntyWeb.

Kupujemy jak najlepszy telefon do 600 złotych część 2

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-06-27 o 20.06.52

Witajcie w drugim odcinku „Kupujemy jak najlepszy telefon do 600 złotych”. W dzisiejszym odcinku znów zaprezentuje wam sześć urządzeń, na które warto zwrócić uwagę.

Pod wpisem rozpoczynającym serię odnalazłem masę wskazówek odnośnie telefonów, o których powinienem napisać. Bardzo to doceniam i myślę, że dzisiaj pokaże wam więcej Androida i mobilnych kafelków.

 Samsung Galaxy S3

Model Galaxy S3 był dla Samsunga bardzo istotnym produktem, zmieniającym podejście do wyglądu smartfonów Koreańczyków. Nowy, bardziej okrągły kształt telefonu byłby jednak niczym przy braku nowego interfejsu graficznego – dlatego też, większość użytkowników Samsunga bardzo głośno zachwalało nową odmianę TouchWiz – Nature UI.

94-000024903-3c14_galaxys3friont

Dawny flagowiec Samsunga posiada ekran o przekątnej 4,8′ o rozdzielczości 720×1280 px, co moim zdaniem jest naprawdę bardzo zadowalającym wynikiem. Kupując ten telefon, zyskujemy 32 GB pamięci wewnętrznej, przy możliwości rozszerzenia jej za pomocą kart Micro-SD o kolejne 64 GB. Sercem Galaxy S3 jest procesor Samsung Exynos 4412, który nawet w tej chwili może służyć bardzo dobrze (o ile nie mamy ochoty grać w najnowsze gry od Gameloft), jednak produkt ten ma gigantyczny minus – pracuje na nieaktualnej wersji oprogramowania, czego koreański producent raczej już nie zmieni – od czego mamy forum XDA? Galaxy S3-ki do 600 złotych znajdziecie tutaj.

 Sony Xperia T

Pamiętacie przepiękną Xperię Bonda, tak drogą i elegancką? Dzisiaj kupicie ją za 600 złotych i za tę kwotę staniecie się posiadaczem naprawdę ślicznego telefonu z dobrym procesorem, niezłym aparatem, dobrymi osiągami pracy na jednym cyklu ładowania oraz z dosyć dobrym wsparciem ze strony społeczności XDA .

xperia3

Osobiście korzystałem z tego telefonu i bardzo przypadł mi do gustu z powodu bardzo dobrego wykonania, ciekawego designu, wydajnej pracy systemu i dobrego aparatu, choć trzeba przyznać, że było to ponad rok temu i nie wiem, jak w dzisiejszych realiach sprawowałby się telefon Jamesa Bonda. Xperie T znajdziecie tutaj.

 HTC Windows Phone 8X

Jednym z najciekawszych telefonów z Windows Phone, wyprodukowanych przez HTC jest model Windows Phone 8X. Design tego smartfona jest przez wielu odbierany jako „poprawiona Lumia”. Urządzenie posiada 1 GB pamięci operacyjnej RAM i bardzo wydajny (w Windows Phone) procesor Snapdragon S4 z dwoma rdzeniami Krait oraz bardzo szczegółowy ekran Super LCD z rozdzielczością 720 x 1280 px ulokowaną na „małym” ekranie 4,3′.

HTC-WP-8X-3V-multicolor

Testując ten telefon, bardzo długo zachwycałem się jakością obrazu rejestrowanego za pomocą aparatu z matrycą 8Mpix oraz czasem pracy na jednym cyklu ładowania. Urządzenie HTC jest naprawdę ładne, a sposób, w jaki przechodnie zerkają na czerwony i niebieski wariant kolorystyczny 8X-ki pozwala nam się niejednokrotnie uśmiechnąć. Smartfona znajdziecie tutaj.

LG Optimus G

LG G3, każdy go zna, większość osób w naszym kraju chciałaby chociażby poużywać najnowszego smartfona producenta Nexusa 4 i 5, jednak mało kto wie o tym, jak fenomenalnym telefonem był pierwszy smartfon z serii G – Optimus G.

 

LG-Optimus-G-Pro-New-Full-HD-Smartphone

Snapdragon S4,  2GB pamięci operacyjnej RAM, Android KitKat i całkiem ciekawe wzornictwo pokazują, że od tego modelu rozpoczęła się rewolucja, dzięki której LG miało stać się poważnym konkurentem dla Samsunga, Apple, czy nawet HTC – niestety, jak się to skończyło, prawdopodobnie pamiętacie. Tak czy siak, moim zdaniem, Optimus G jest w tej chwili najciekawszym spośród wszystkich pokazanych przeze mnie telefonów do 600 złotych, a telefon jest na tyle rzadko spotykany, że ciężko poznać kogokolwiek, kto jest posiadaczem tego urządzenia i przy okazji, może je polecić. Link do najciekawszych aukcji znajdziecie tutaj.

Samsung Ativ S

Najtańszy wśród telefon z Windows Phone 8 i 1 GB pamięci operacyjnej RAM - Samsung Ativ S, okrzyknięty królem modyfikacji (przez entuzjastów, którzy odblokowali mu bootloader i zaczęli przenosić na niego wszystkie autorskie programy Nokii). Model Ativ S jest bezpośrednim konkurentem (a może raczej bliźniakiem) Galaxy S3, przedstawionego na początku artykułu, będąc jego (subiektywnie) lepszym i wydajniejszym wcieleniem.

samsung-ativ-s-03-gallery-post-119776

Moim zdaniem, Ativ S jest bardzo dobrym smartfonem za bezcen, dlatego też warto się nim zainteresować, zamiast np. budżetowych telefonów klasy Huawei Ascend W1, czy Nokia Lumia 720. 1 GB pamięci operacyjnej, ekran Super Amoled, dobry aparat i wszystko to za niespełna 600 złotych. Niestety, dostępność tego telefonu na naszym rynku jest bardzo ograniczona, dlatego też polecam zapoznać się z ofertami na OLX, ponieważ na Allegro znajdziecie jedynie dwa telefony, które znajdziecie tutaj.

Z powodu problemów z dostępem do sieci, dzisiejszy artykuł przedstawia wam jedynie pięć smartfonów, co nadrobimy za tydzień – spokojnego wieczoru.

The post Kupujemy jak najlepszy telefon do 600 złotych część 2 appeared first on AntyWeb.

Nareszcie zobaczyłem świat przez Google Glass

$
0
0
13

Mówi się, że Google ma problem. Problem całkiem spory, bo dotyczy projektu, który jakiś czas temu miał stać się projektem flagowym i pociągnąć Google na szczyt innowacyjności w kategorii dystrybucji masowej. Mowa naturalnie o Google Glass, których jak wiemy zabrakło podczas głośnego keynote’a na konferencji I/O.

Pierwszy film promocyjny zrobił wrażenie na większości osób, które go zobaczyły. Obiecywał on naprawdę fantastyczną rzeczywistość, przynajmniej w moje ocenie. Nie uważam kolejnych gadżetów i ekspansję Google za początki Skynetu – jeżeli ktoś nie decyduje się „płacić” własnymi danymi za darmowe usługi, to ma do tego prawo. Zachowuję rozsądek w udostępnianiu własnych informacji, ale nie zamierzam zupełnie zrezygnować z wygodnych i przydatnych narzędzi w obawie przed tym, że pan po drugiej stronie globu czyta moje e-maile. By być pewnym, że unikniemy takiej sytuacji musielibyśmy umieścić serwer pocztowy we własnym domu i go odpowiednio zabezpieczyć (choć i to nie jest rozwiązanie w 100% zapewniające bezpieczeństwo) lub… zupełnie odciąć się od Sieci. Skąd taki wstęp? Ponieważ propozycja Google bardzo mi się podoba i wcale nie wykracza ponad to, co prawie wszyscy dziś wyczyniają ze swoimi smartfonami. Jeżeli zegarek na nadgarstku lub okulary wyposażone w niewielki ekranik i kamerę mają ułatwić mi codzienne czynności, to zdecyduję się na ich zakup.

Technologia przezroczysta

Do tej pory o Google Glass mogłem jedynie przeczytać lub obejrzeć wideo. Zapoznałem się z naprawdę spora ilością materiałów poświęconych temu gadżetowi, dlatego moje przypuszczenia i oczekiwania wobec tego jak sprawdzają się w praktyce były jasno określone. Obiecałem też sobie, że jeśli będę czuł się nieswojo z takim „czymś” na głowie, a wpatrywanie się w kryształ znajdujący się w odległości zaledwie 2-3 centymetrów od mojego oka będzie nieprzyjemne, podejmę decyzję o porzuceniu planów ewentualnego zakupu (biorąc pod uwagę, że będzie to możliwe).

2

I rzeczywiście z początku moje główne obawy się potwierdziły. Google wyraźnie daje do zrozumienia, że zadaniem Glass jest umożliwienie nam na skupieniu się nad rzeczywistością, którą mamy przed oczami. Technologia ma być „przezroczysta” – mamy z niej korzystać, ale nie kosztem chwili, wydarzenia w którym bierzemy udział i nie możemy pozwolić na to, by jedno czy drugie urządzenie dosłownie przesłoniło nam świat. Dlatego projekcja obrazu następuje „daleko” w prawym, górnym rogu naszego pola widzenia. Zmusza to nas to delikatnej „gimnastyki” oka, która może okazać się dla wielu osób nienaturalna. Pierwsze chwile z Google Glass to próby dostosowania oprawek, nosków na tyle, by obraz znalazł się w zasięgu wzroku. Dopiero gdy nam się to uda, możemy rozpocząć „przygodę”. Nie jest to jednak tak łatwe, jak mogłoby się wydawać, ponieważ kąt pod jakim pełen obraz jest dla nas widoczny jest dość wąski i wymagane jest naprawdę precyzyjne ustawienie.

Okulary przymierzyłem podczas akcji „Google Glass w Lublinie”. Egzemplarz, który udało mi się wypróbować był wyposażony w kilka aplikacji poza tymi, które oferuje samo Google. Znalazły się tam między innymi również gry, lecz mnie przede wszystkim interesowały te główne, by nie powiedzieć podstawowe funkcje okularów, dlatego to właśnie na nich skupiłem swoją uwagę.

3

Ile teorii w praktyce?

Po pojedynczym tapnięciu na panel znajdujący się na prawym zauszniku wyświetlona zostaje aktualna godzina oraz podpowiedź sugerująca wypowiedzenie słów „OK Glass”. Nawigacja po interfejsie następuje przy pomocy gestów typu „swipe” w orientacji poziomej i pionowej. Pomimo faktu, że nadal jest to deweloperska wersja urządzenia i oprogramowania, płynność działania nie była niemiłą niespodzianką. Większość funkcji działała błyskawicznie, na inne trzeba było odczekać krótką chwilę, ale nie na tyle, by było to irytujące. Warto dodać, że z powodu aury i sporego zainteresowania okularami, były one narażone niemal przez cały czas na przegrzanie. Nie jest to urządzenie, które stworzone jest do ciągłej pracy i wyświetlania treści niczym telewizor. Miniaturowe układy zamknięte w możliwie najmniejszej obudowie nie są w stanie pracować non stop przez kilka godzin. Jest to zabójcze dla baterii i wydajności urządzenia, czego krótko mówiąc doświadczyłem.

Jednak tym, co ma być jedną z najważniejszych cech okularów, czyli obsługa bezdotykową, byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Po wydaniu komendy „OK Glass” wyświetlana jest niemalże pełna lista poleceń, które możemy wypowiedzieć jako następne. Chcesz zrobić zdjęcie? Śmiało. Nagrać film? Nie ma problemu. Odnaleźć coś za pomocą wyszukiwarki Google lub na mapach? Bułka z masłem. Dzięki obecności aplikacji Shazam możliwe także było rozpoznanie aktualnie odtwarzanej w naszym otoczeniu muzyki. „OK Glass. Rozpoznaj to.” (ang. „OK Glass. Recognize it.”) wystarczy, by otrzymać odpowiedź na ciągle powracające pytanie: „co to za kawałek?”. Wykonanie zdjęcia nie odbywa się jednak tak szybko, jak jest to naturalnie prezentowane w materiałach promocyjnych, co nie zmienia faktu, że pyknięcie fotki sytuacji którą mamy przed oczami po wypowiedzeniu 4 słów jest mega wygodne, super proste i z początku niezwykle ekscytujące.

4

Ze względu na okoliczności nie miałem możliwości sprawdzenia działania okularów w połączeniu z moim własnym smartfonem i w codziennych warunkach. Mimo to, postarałem się zachować takie pozory zachować. Prowadziłem rozmowę z osobami obecnymi przy stoisku i szczerze mówiąc po kilku chwilach zupełnie zapomniałem, że Google Glass znajdują się na mojej głowie. Gdy jednak chciałem, dla przykładu, sprawdzić aktualną temperaturę i szanse na opady wystarczyło zerknięcie w górę i krótka komenda. Te sytuację mogę też przyrównać do okoliczności, w których otrzymałbym powiadomienie i spojrzał, by sprawdzić czy jest to sprawa wymagająca mojej błyskawicznej reakcji. Właśnie w tym mają nam pomóc wearable devices– zegarki czy okulary. W 100% potwierdza się więc to, o czym mówił Daniel Mendalka opisując codzienność z Google Glass w rozmowie ze mną w sierpniu zeszłego roku.

Tylko ty widzisz, i tylko ty słyszysz

Gdy przeglądając kolejne dostępne aplikacje dotarłem do odtwarzacza muzyki przypomniałem sobie o tym oryginalnym rozwiązaniu, na które zdecydowało się Google. Chodzi oczywiście o przewodnictwa kostnego, które stosowane jest przy przekazywaniu dźwięku. Po kilku minutach słuchania muzyki nie czułem żadnego dyskomfortu, ale spójrzmy prawdzie w oczy – kto zdecydowałby się na słuchanie muzyki w taki sposób? Do komunikacji takie rozwiązanie jest świetne, ponieważ niezależnie od warunków w naszej okolicy zawsze usłyszymy przekazywany dźwięk i nie ma możliwości, by ktoś inny był w stanie cokolwiek usłyszeć.Dźwięk jest nieco płaski, ale brak większości niskich tonów nie jest drażniący. Jakość dźwięku jest bardzo dobra. Przy rozmowach telefonicznych, Hangoutach i odsłuchiwaniu komend podczas nawigacji przewodnictwo kostne sprawdza się naprawdę świetnie.

5

Czy przekonałem się do zakupu Google Glass? Na pewno nie zniechęciłem się. Mój “apetyt” na zerknięcie lekko do góry i prawo po usłyszeniu każdego dźwięku powiadomienia nieco się zaostrzył. Możliwość błyskawicznej rekacji na notyfikacje oraz możliwość ujęcia dokładnie tego co widzę bez sięgania po aparat lub rozpoczynania wideorozmowy na jakimkolwiek urządzeniu to bardzo intrygująco rysująca się przyszłość.

To nadal technologia jutra. Odległego „jutra”

Pytanie jednak czy ta przyszłość nadejdzie. Dziś okulary te można nabyć za około 7 tysięcy złotych (raz trochę mniej, raz więcej) na przykład na aukcjach internetowych. Google Glass najpierw wprowadzono do publicznej sprzedaży na jeden dzień, później na stałe. Cena pozostała na poziomie 1,5 tysiąca dolarów. To nadal bardzo dużo, moim zdaniem za dużo. Ile byłbym w stanie wyłożyć na takie “cacko”? Oczywiście nie byłby to impulsywny zakup, lecz planowana inwestycja, na którą odkładałbym dłuższy czas, lecz myślę że kwota oscylująca w granicach 2, może 2,5 tysiąca złotych byłaby do przyjęcia. Nadal za dużo? Tylko strzelam, obserwując brak tendencji do spadku ceny.

6

Być może doczekamy czasów, kiedy taki gadżet będzie można zakupić za znacznie mniej, a jego możliwości będą znacznie większe. Tym co martwi mnie najbardziej, to brak znajomości zasad działania i świadomości użyteczności Glass, a także negatywne nastawienie innych do obecności okularów na naszej głowie. Strach przed brakiem prywatności jest do pewnego stopnia zrozumiały, jednak obecność smartfonów w naszych kieszeniach lub dłoniach w najbardziej prywatnych sytuacjach nikogo już nie dziwi. Nie jesteś pewien czy właśnie przy użyciu Glass nie zrobiłem ci zdjęcia jedynie mrugając? Tej pewności nie masz także, gdy dziesiątki osób dookoła ciebie spaceruje ze smartfonami w rekach, których kamery mogą cały czas nagrywać i fotografować. “Takie czasy” chciałoby się rzec. Skoro do obecności smartfonów już przywykliśmy, to i do okularów możemy się przyzwyczaić. “Smart-okularów”.

The post Nareszcie zobaczyłem świat przez Google Glass appeared first on AntyWeb.

Company of Hereos 2: The Western Front Armies – nowe podejście do wydawania dodatków

$
0
0
companyofheroes

RTSy to gatunek gier wideo, który w ciągu ostatnich lat raczej nie cieszy się szczególną popularnością. Nawet StarCraft, przez lata będący bastionem dla osób lubiących szybko machać myszką i kompulsywnie przypisywać oddziały do grup, próbując ogarnąć kilka frontów na raz, nieco podupadł. Jedni z ostatnich twórców tego typu gier robią mały eksperyment i sprawdzają czy problemem nie jest przypadkiem model sprzedaży.

Legendarne Relic Entertainment, twórcy gry, do wcześniejszej odsłony Company of Heroes wydawali dodatki w sposób tradycyjny – oferując pełen zestaw: nowe armie, mapy i przede wszystkim obszerną kampanię, a to wszystko, za niewiele mniej niż sprzedawano podstawową wersję. Oczywiście „podstawkę” trzeba było zresztą posiadać, żeby myśleć o zakupie rozszerzenia (tych w serii Company of Heroes były dwa – Opposing Fronts i Tales of Valor). Company of Heroes 2: The Western Front Armies to nietypowy dodatek. Sprzedawany jest za 1/3 ceny standardowej gry (a więc na Steamie jest wyceniany na 19,99 euro), co stawia go na nieco niższej pozycji, niż typowe „expantion”. Dostajemy dwie nowe armie i osiem map związanych z frontem zachodnim, ale brakuje kampanii. Co ciekawe, dodatek możemy rozbić sobie na dwie części i kupić tylko jedną, wybraną frakcję. Macie ochotę poprowadzić do boju ‘Murikanów, a siły Oberkommando West w ogóle Was nie kręcą? Nie ma sprawy. Jakby tego było mało, do uruchomienia Western Front Armies nie jest potrzebna podstawowa wersja Company of Heroes 2. Oznacza to, że już za 13 euro możecie kupić dostęp do jednej armii i za niewielkie pieniądze zdobyć przynajmniej częściowy dostęp do jednego z najlepszych RTSów ostatnich lat (o ile nie złapaliście gry taniej na którejś z wyprzedaży).

coh1

Teraz już do rzeczy: co z tymi armiami? Jak się sprawują? Cóż, w gruncie rzeczy dostajemy dokładnie to, czego się spodziewaliśmy i czego chcieliśmy. RTS w którym dostępne są tylko dwie frakcje dosyć szybko się nudzi. Z drugiej strony, zbalansowanie rozgrywki w ten sposób, żeby wszystko grało w przypadku czterech armii, jest bardzo ciężkie – dlatego właśnie na dodatek musieliśmy czekać niemal równy rok (a pamiętajmy, że zrezygnowano z kampanii). Dzięki dodaniu nowych armii wszystkie mapy, stare i nowe, zyskują nowy wymiar.

coh2

Zaznaczyć trzeba, że twórcy podeszli do pewnej kwestii dosyć swobodnie: nic nie stoi na przeszkodzie, żeby armie dowolnie mieszać. Armia Czerwona ramię w ramię z Niemcami przeciwko Amerykanom? Proszę bardzo. Mieszane składy, złożone z wszystkich armii w epickim 4 vs 4? Nie ma sprawy. Company of Heroes 2 nie próbuje być czymś więcej, niż jest. Przede wszystkim zabawą mechaniką – dla historyków-amatorów są inne gry.

coh3

Same armie, wspomniane US Forces i Oberkommando West, są zupełnie inne od tych, które uczestniczyły w walkach po drugiej stronie frontu. Niemcy w wydaniu zachodnim to przede wszystkim szybkie manewry, precyzyjne uderzenia i specjalne umiejętności. Amerykanie natomiast polegają w większym stopniu na przewadze w uzbrojeniu. To nimi grając mogłem po raz pierwszy znów ostrzeliwać wroga z moich ulubionych mobilnych haubic artyleryjskich.

coh4

Możliwe, że to kwestia odpowiedniego dubbingu, ale mam też wrażenie, ze Relic tworząc armie ścierające się na zachodzie wziął pod uwagę, że wojna była tam mniej… brzydka. Mniej brutalna, bardziej ludzka. Grając w podstawkę przede wszystkim rzucało się w oczy, ile na froncie ginie Rosjan – taka była specyfika ich armii (podobnie zresztą jak podczas faktycznych wydarzeń z II wojny światowej). W dodatku Amerykanie mają nawet możliwość tworzenia… karetek z sanitariuszami, którzy mogą ratować rannych. Świetnie, że możliwe jest to porównanie w ramach jednej gry. Dysonans robi wrażenie.

coh5

Czy warto kupić The Western Front Armies? Moim zdaniem jest to obowiązkowa pozycja dla osób, które mają już Company of Heroes 2. Odświeża grę, a przede wszystkim wprowadza różnorodność, której trochę mi brakowało w trybie dla wielu graczy. Również jeżeli zwyczajnie nie czujecie potrzeby inwestowania w pełną wersję, a chcielibyście sprawdzić co dziś w RTSach piszczy, to będzie to dobry wybór – kupujecie jedną armię, a możecie grać przeciwko wszystkim pozostałym. Większości, zwłaszcza niedzielnym graczom, to w zupełności do szczęścia wystarczy. Pamiętajcie tylko, że to nie jest łatwy tytuł. Po tego z czym się je Company of Heroes 2 odsyłam do recenzji podstawki.

The post Company of Hereos 2: The Western Front Armies – nowe podejście do wydawania dodatków appeared first on AntyWeb.

Pamiętacie jeszcze Facebook Home? Przewodnik po facebookowym cmentarzysku

$
0
0
home

Zuckerberg się stara. Bardzo. Stara się nadążać za mobilnymi trendami. Jak tylko pojawia się coś ciekawego w świecie aplikacji społecznościowych Facebook, albo stara się to kupić, albo skopiować. Większość tych projektów jednak, moim zdaniem, nie wychodzi Facebookowi na dobre. Oto subiektywny przewodnik po mało udanych aplikacjach od Facebooka.

Pamiętacie Facebook Home? Ponad rok temu Zuckerberg ogłaszał nowe rozdanie w świecie androidowych aplikacji. Facebook Home miał zamienić twój telefon z Androidem w… Facebooka. Wszystko to za pomocą odpowiednio skrojonej nakładki na system, która na wierzch wyciągała facebookowy feed, chowając inne aplikacje w drugiej warstwie launchera. Idea była i dalej jest ciekawa. Umiejscowienie Facebooka w centrum twojego mobilnego życia. Po uruchomieniu telefonu przeglądasz feed, zdjęcia, wiadomości. Komunikujesz się za pomocą facebookowego czatu. Inne aplikacje schodzą na drugi plan – liczy się tylko FB.

Facebook Home

Niestety, nie wyszło to tak, jak miało. I trudno się dziwić. Smartfon to nie tylko urządzenie do obsługi social media. Facebook Home zebrał kiepskie recenzje i nie osiągnął szczególnie dużego wskaźnika pobrań. Ostatnio został zaktualizowany w styczniu 2014 roku. Czy to oznacza, że Zuckerberg nie wierzy już w ten projekt? Potwierdzają to ostatnie doniesienia, że zespół, który stał za FH został prawdopodobnie niedawno rozwiązany. Wprawdzie nikt jeszcze oficjalnie nie ogłosił, że Home idzie na cmentarz, ale wydaje się, że wyrok samych użytkowników jest jednoznaczny.

Facebook Home to nie jedyna aplikacja od Zuckerberga, która okazała się średnim wypałem. Przynajmniej jednak FH jeszcze jest do pobrania, czego nie można powiedzieć o dwóch innych aplikacjach. Pamiętacie jeszcze Poke i FB Camera?

Poke było błyskawicznie przygotowaną odpowiedzią na pojawienie się Snapchata. Odpowiedzią jednak mało udaną, która nie zyskała zbyt dużego uznania i szybko została zapomniana. Facebook przypomniał sobie o Poke jakiś miesiąc temu ostatecznie usuwając aplikację z App Store.

Przy okazji Zuckerberg posłał na cmentarz inną aplikację – Camera. Miała to być odpowiedź, również średnio udana, na popularność Instagram. Oczywiście, Facebook po drodze Instagram kupił, więc istnienie tej aplikacji nie miało większego sensu. Jej funkcje zostały zintegrowane z mobilną wersją FB i Messengerem, więc przyszła pora na pożegnanie aplikacja Camera raz na zawsze.

Do aplikacji, których byt nie ma większego sensu mogę zaliczyć jeszcze Paper oraz Slingshot. W pierwszym przypadku Facebook postanowił zaprezentować aplikację, która stawia na bardziej wizualny aspekt przeglądania feedu połączony z predefiniowanymi treściami z innych serwisów i kategorii. Paper ma powalczyć z Flipboardem dodając do tej koncepcji Facebooka (jakże by inaczej). Wizualnie aplikacja jest zrobiona naprawdę świetnie, choć funkcjonalnie pozostawia wiele do życzenia. Po kilku miesiącach jej użytkowania ostatecznie wróciłem do oryginalnego, mobilnego Facebooka. Tymczasem Zuckerberg dalej rozwija ten projekt, jest on jednak dostępny tylko w USA, co świadczyć może o tym, że wciąż nie wiadomo, co z nim zrobić. Nie dziwie się, w pewien sposób dubluje on natywną aplikację. Korzystanie z obu na raz nie ma większego sensu, więc w naturalny sposób może ona kanibalizować podstawowy produkt Facebooka. Czy trafi na śmietnik historii? To się jeszcze okaże.

paper

Z kolei Slingshot to ponowna próba podejścia do sukcesu Snapchata. Błyskawiczne wysyłanie samoniszczących się wiadomości w postaci zdjęć dobrze się przyjęło. Facebook pragnie i to poletko zagospodarować, stąd Slingshot. Na razie jednak aplikacja ta nie oferuje zupełnie nic odkrywczego, ma nawet mniejszy potencjał niż wciąż rozwijany Snapchat.

Po co właściwie Facebook raczy nas kolejnymi, mniej lub bardziej udanymi projektami? Moim subiektywnym zdaniem, stoją za tym 2 podstawowe powody. Przede wszystkim, i to muszę oddać Zuckerbergowi, wie on co w trawie piszczy. Już teraz mobile generuje ogromny ruch na Facebooku i oczywiste jest, że w tym kierunku należy podążać. Gdy więc pojawia się coś nowego, interesującego i zyskującego powodzenie, Facebook stara się te pomysły w jakiś sposób zaadaptować. Tworząc podobne rozwiązania lub też wykupując potencjalną konkurencję. Instagram czy WhatsApp to tylko jedne z głośniejszych, ale nie jedyne przejęcia dokonane przez Zuckerberga.

Z drugiej strony tworzenie tych aplikacji ma charakter czysto doświadczalny. Jeżeli “zaskoczą” i się przyjmą, to można się tylko cieszyć. Jeżeli nie – nic się nie dzieje. Zdobywamy doświadczenie, testujemy rozwiązania i technologie, które możemy potem wykorzystać w naszych sztandarowych projektach.

pages

Bo przecież i takie Facebook ma. Wiele złego można powiedzieć o natywnej aplikacji, niemniej jednak działa i się sprawdza. Do tego należy dodać Facebook Messengera, który z każdą aktualizacją staje się coraz lepszy i jest naprawdę dobrze wykonaną aplikacją. Niedawno też Zuckerberg odświeżył Pages Managera, który teraz działa i prezentuje się o niebo lepiej, niż wcześniej.

Poke, Camera – te aplikacje już zasiliły facebookowe cmentarzysko. Czy taki los spotka Home? Uważam, że tak. Ten projekt ewidentnie się nie przyjął i trudno mi sobie wyobrazić, jak miałby dalej wyglądać jego rozwój. Do kolekcji być może dojdzie wkrótce Paper, o Slingshocie na razie się nie wypowiem – jest za wcześnie.

To, co jednak wyłania się z tego obrazka, to pewien problem Facebooka w kreowaniu nowych, mobilnych trendów. Nie przypominam sobie żadnej aplikacji od Zuckerberga, która stałaby się odniesieniem dla innych produkcji i ujęła serca mobilnych użytkowników. Większość to kopiowanie i poprawianie już popularnych trendów. Oczywiście, Facebook to przede wszystkim serwis internetowy, a nie firma tworząca rozwiązania mobilne. Nie musi tworzyć nowego, wystarczy że sprzedaje stare w dobrym opakowaniu. Jednak wydaje mi się, że firma usilnie szuka sposobu na to, aby stworzyć coś nowego w kategorii mobilnej, co stanie się ogromnym hitem. Na razie średnio im to wychodzi.

 

The post Pamiętacie jeszcze Facebook Home? Przewodnik po facebookowym cmentarzysku appeared first on AntyWeb.

Porządki w Microsofcie, będą nowe nazwy urządzeń

$
0
0
Microsoft-Surface-RT

Po wczorajszym Tweetup Polska myślałem, że naprawdę nic mnie nie zaskoczy, jednak Evleaks zawsze zaskakuje, dzisiaj podając nam trochę informacji na temat porządków w Microsofcie.

Jak dobrze wiecie, Microsoft przejął mobilny dział Nokii, nazywając go wdzięcznie Microsoft Mobile. Telefony z serii Lumia, Asha i X były wielką niewiadomą pod względem dalszego nazewnictwa, jednak – jak donosi Evleaks, firma założona przez Billa Gatesa postanowiła zrobić porządki w swoich urządzeniach.

 

Zrzut ekranu 2014-06-29 o 11.29.18

Polski PR jednego z najpopularniejszych źródeł informacji na temat telefonów napisał dziś, że Microsoft zamierza od teraz sygnować wszystkie urządzenia produkowane przez Microsoft Mobile jako „Nokia by Microsoft”, a tablety produkowane w Microsofcie jako „Lumia”, co ma zastąpić markę Surface i ujednolicić tym samym wszystkie urządzenia korporacji.

Jestem ciekawy, jak Microsoft potraktuje urządzenia z Windows Phone – czyżby Nokia by Microsoft Lumia byłaby nazwą nowych smartfonów? Cóż, jeżeli tak będzie, powiem słynne „a nie mówiłem!?” i przyznam, że to bardzo rozsądny ruch.

Na chwilę obecną, Microsoft tworzy jedynie tablety z Windowsem, a niedawno przejęta przez korporację Nokia ma w swoim portfolio telewizory, komputery, terminale, tablety i smartfony, dlatego też aktualne produkty firmy – telefony i tablety, muszą zostać posegregowane w taki sposób, aby potencjalni klienci nie zgubili się w ofertach telekomów – w końcu, my wiemy, że przyszłe urządzenia Microsoftu będzie produkowała Nokia, ale czy wie to Kowalski, który kupuje Nokie jeszcze od czasów monochromatycznych ekranów w pierwszych komórkowych urządzeniach firmy?

Źródło informacji: EvleaksPL;

 

The post Porządki w Microsofcie, będą nowe nazwy urządzeń appeared first on AntyWeb.

BookRage i najlepsza polska fantasy!

$
0
0
bookrage

Z okazji początku lata, zakończenia szkoły, nocy kupalnej, wakacji oraz zdobytej właśnie nagrody Śląskiego Klubu Fantastyki „Śląkfa” BookRage przygotował kolejny pakiet e-książek. Tym razem będą to lektury dla miłośników klasycznej fantasy!

Twórcom serwisu BookRage, oferującemu pakiety książek w postaci elektronicznej w cenie określonej przez kupującego, wręczono 28 czerwca Śląkfę, najstarszą polską nagrodę z dziedziny fantastyki, przyznawaną przez Śląski Klub Fantastyki.

BookRage nie tylko wprowadziło z powrotem na rynek niedostępne już od jakiegoś czasu pozycje, ale przede wszystkim zaoferowało je w formie dostosowanej do wymagań XXI wieku – to chyba pierwszy w Polsce przypadek oferty projektowanej specyficznie dla użytkowników e-booków, nie będący kolejną próbą mechanicznego przeniesienia papierowych księgarń do Internetu. Dzięki BookRage zobaczyliśmy ponownie zarówno książki autorów współczesnych (jak Jacek Dukaj, Anna Brzezińska czy Krzysztof Piskorski), jak też i starszych, przez młodsze pokolenie często nieznanych (jak Zajdel czy Grabiński), do tego w bardzo atrakcyjnych cenach– pisze z okazji przyznania nagrody Krzysztof Wójcikiewicz ze Śląskiego Klubu Fantastyki.

Z tej okazji BookRage startuje z kolejną akcją, w której podstawę stanowią książki uznanych, polskich pisarzy fantasy: Anny Kańtoch, Anny Brzezińskiej oraz Feliksa W. Kresa oraz kolejna klasyczna powieść Stefana Grabińskiego.

W ramach pakietu możemy więc zakupić następujące pozycje.

  • „Opowieści z Wilżyńskiej Doliny” Anny Brzezińskiej. Wilżyńska Dolina jest ukryta pośrodku Gór. Nieodwołalnie i niepodzielnie należy do Babuni Jagódki. Pełna zgryźliwego humoru, przewrotna opowieść, w której baśń miesza się z groteską i zaskakująco współczesną refleksją. „Opowieści z Wilżyńskiej Doliny” to historia świata, w którym nie ma nic groźniejszego niż własne życzenia. Zwłaszcza jeśli się spełniają.
  • „Miasto w zieleni i błękicie” Anny Kańtoch. W sąsiedztwie rodzinnego domu Melisandry zamordowano człowieka, a jego pamięć została usunięta. To może zrobić tylko zdolny mag, rozpoczyna się więc polowanie na czarowników, podczas którego Melisandra musi postarać się ochronić siebie i swoich bliskich.
  • „Salamandra” Stefana Grabińskiego. To wydana po raz pierwszy w 1924 roku powieść polskiego mistrza grozy. Jej główny bohater wplątany zostaje w okultystyczny pojedynek między uwodzicielską czarodziejką a potężnym magiem. Kto wyjdzie z niego zwycięsko i komu należy ufać?
  • „Pani Dobrego Znaku” Feliksa W. Kresa. Czwarta, kolejna z już wcześniej publikowanych w BookRage, część cyklu „Księgi Całości”. Wieczne Cesarstwo osłabione rozpadem Grombelardu coraz słabiej kontroluje bogaty rycerski Dartan. Odżywa stara legenda o Rollaynie, Córce Szerni. Czy jest nią tajemnicza władczyni Puszczy Bukowej?
  • „Porzucone Królestwo” Feliksa W. Kresa. Piąta część „Księgi Całości”. „Porzucone królestwo” to najmroczniejsza ze wszystkich książek Kresa. Okrutna opowieść o zawiedzionych marzeniach, zdradzie i nienawiści. Ponowne spotkanie z kotem Rbitem, Królem Gór Basergorem-Kragdobem i innymi bohaterami. W tle pobrzmiewa echo wydarzeń i intryg z „Pani Dobrego Znaku”. Tym razem jednak akcja toczy się wokół starań byłych władców Grombelardu o odzyskanie krainy spod protektoratu cesarstwa.

Ci, którzy zdecydują się zapłacić powyżej aktualnej średniej ceny pakietu, tradycyjnie już, otrzymają dodatkową pozycję:

  • „Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny” Anny Brzezińskiej. Kontynuacja przygód Babuni Jagódki z książki dostępnej w pakiecie podstawowym. Rycerstwo złośliwie urządza polowanie na smoka. Chłopstwo pod nieobecność feudała chce parcelować folwark. Syn najbogatszego gospodarza znajduje w pniu drzewa rusałkę i zakochuje się w niej na umór. Bogobojna gospodyni chce się pozbyć męża, a inna, wprost przeciwnie, chce ich mieć aż dwóch. A co najgorsze, prześladują ją dzieci, szukające w lesie swej matki-księżniczki, którą podobno porwała okrutna wiedźma.

Biogramy

Anna Brzezińska. Pisarka fantasy. Absolwentka Instytutu Historii KUL oraz absolwentka i doktorantka mediewistyki Central European University w Budapeszcie. Współwłaścicielka Agencji Wydawniczej RUNA. Obok Andrzeja Sapkowskiego jest najpopularniejszym polskim twórcą fantasy. W Internecie używa pseudonimu Sigrid. Zadebiutowała opowiadaniem „A kochał ją, że strach” opublikowanym w „Magii i Mieczu”. Opowiadanie przyniosło jej Nagrodę Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla i stało się zarzewiem gorącej dyskusji o stanie polskiej współczesnej prozy fantastycznej.

Anna Kańtoch. Pisarka fantasy, w Internecie znana pod pseudonimem Anneke. Ukończyła orientalistykę, specjalność: arabistyka, na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po studiach wróciła do rodzinnych Katowic, gdzie obecnie pracuje w biurze podróży. Debiutowała w czasopiśmie „Science Fiction” (kwiecień 2004) opowiadaniem „Diabeł na wieży”. Pisywała recenzje filmów i książek do internetowego magazynu „Avatarae” (gdzie ukazało się opowiadanie będące kontynuacją „Diabła na wieży” – „Czarna Saissa”), dziś pisze do magazynu „Esensja”.

Stefan Grabiński. Przedstawiciel nurtu grozy w polskiej literaturze międzywojennej. Klasyk noweli fantastycznej, twórca horroru kolejowego, określany czasem mianem „polskiego Poe” lub „polskiego Lovecrafta”.

Feliks W. Kres (pseudonim, właściwie Witold Chmielecki, ur. 1966 w Łodzi). Pisarz fantasy. Debiutował w roku 1983 opowiadaniem Mag nadesłanym na konkurs pisma „Fantastyka”. Od tamtej pory opublikował osiem powieści i kilkadziesiąt opowiadań.

Płatności

Możliwości płatnicze, dostosowane są do potrzeb polskiego klienta. Serwis obsługuje zarówno płatności PayPal (w tym płatności kartami, także bez rejestracji konta PayPal) jak i e-przelewy za pośrednictwem systemu płatności DotPay.

W serwisie jest także możliwość przeznaczenia części płaconych za książki pieniędzy na rzecz fundacji Nowoczesna Polska. Chcielibyśmy aby ludzie mieli możliwość zrobienia przy okazji dobrego uczynku, bez ponoszenia dodatkowych kosztów. Zdecydowaliśmy się na Fundację Nowoczesna Polska jako instytucję pożytku publicznego której cele są nam osobiście bliskie i którą sami z chęcią, przy okazji korzystania z tego typu serwisów, byśmy wspierali– mówi Tomasz Stachewicz, jeden z pomysłodawców serwisu.

bookrage.org
facebook.com/bookrage
Biogramy: lubimyczytac.pl, wikipedia

The post BookRage i najlepsza polska fantasy! appeared first on AntyWeb.


Gdzie jest Samsung Galaxy F?

$
0
0
Galaxy F 2

Koniec miesiąca, jednocześnie koniec kwartału – za jakiś czas firmy zaczną publikować raporty finansowe za drugą ćwiartkę 2014 roku. Na oficjalne dane w niektórych przypadkach trzeba będzie poczekać jeszcze dobrych kilka tygodni, ale przecieki, spekulacje i prognozy już krążą na rynku. Dotyczy to np. Samsunga – firma podobno nie zachwyci inwestorów, a powodem jest gorsza niż zakładano sprzedaż smartfonów. Efekt? Może w końcu poznamy mitycznego Galaxy F…

Doniesienia dotyczące gorszych wyników koreańskiego giganta nie są wymysłem jakiegoś azjatyckiego blogera czy nieznanego szerzej analityka – stoi za nimi przedstawiciel korporacji, więc sprawa jest pewna. Producent elektroniki nie sprostał prognozom dotyczącym sprzedaży smartfonów ze średniej i niższej półki cenowej, rekordów nie będzie. Należy w tym miejscu podkreślić, że gorsze wyniki Samsunga to i tak miliardy dolarów zysku zasilające ich konta – te sumy są poza zasięgiem zdecydowanej większości konkurencji. Nie zmienia to jednak faktu, że firma zderzy się z krytyką i niezadowoleniem akcjonariuszy i będzie musiała tłumaczyć, dlaczego kolejny raz nie podkręciła wyników. Taki już los lidera, który przez ostatnie lata przyzwyczajał do ciągłych, dynamicznych wzrostów.

Jednocześnie z informacjami na temat wyników, pojawiła się kolejna porcja przecieków dotyczących nowego smartfonu Samsunga, mitycznego Galaxy F. Dlaczego mitycznego? Jeśli ktoś śledzi tę branżę, to wie, że o smartfonie mówi się od dobrych kilku kwartałów (sam pisałem o tym urządzeniu, a nawet nowej linii produktowej niejednokrotnie). Mówi, ale ciągle niewiele z tego wynika – to już prawdziwe „yeti” z oferty koreańskiego producenta. Najciekawsze jest jednak to, że do Sieci nie przestają trafiać kolejne pogłoski świadczące o tym, iż Galaxy F istnieje i czeka na swoje pięć minut.

Jednym ze źródeł przecieków jest oczywiście evleaks – w ostatnich latach chyba jeden z najlepszych dostawców ciekawych wiadomości. I to wiadomości, które zazwyczaj znajdują potwierdzenie w rzeczywistości. Evleaks cały czas pompuje temat Galaxy F i nie odpuszcza, najwyraźniej jest przekonany, że smartfon w końcu trafi na rynek. Ciągle aktualne jest jednak pytanie: kiedy? Nie brakowało już pogłosek, wedle których miałoby to nastąpić mniej więcej teraz, na przełomie drugiego i trzeciego kwartału: kilka miesięcy po premierze Galaxy S5 i jednoczesnej kilka miesięcy przed premierą Galaxy Note 4. Sęk w tym, że nie zanosi się na żadną imprezę.

Galaxy F 3

Z ostatnich przecieków wynika, że premiera mogłaby mieć miejsce we wrześniu. Niby dobry termin, Samsung mógłby odciągnąć część uwagi od prezentacji nowego iPhone’a i wprowadzić do sprzedaży sprzęt, który pomógłby napędzać sprzedaż w końcówce roku, zwłaszcza w okresie przedświątecznym. Nie można jednak zapominać o premierze Note’a kolejnej generacji. Premiera dwóch mocnych smartfonów w odstępie kilku tygodni? Takich rzeczy nie robił jeszcze nawet Samsung. Gdyby do tego doszło, to śmiało moglibyśmy mówić o „kanibalizmie produktowym” – w obu przypadkach mamy przecież do czynienia z modelami o topowych specyfikacjach. Przynajmniej tak wynika z pogłosek.

Im więcej pojawia się przecieków dotyczących Galaxy F, tym bardziej zastanawiam się, czy nie mamy do czynienia z przypadkiem kreowania rynku przez media. Niejednokrotnie obserwowaliśmy już sytuacje, gdy głośno było o produkcie, który nigdy nie zobaczył światła dziennego. Czy teraz jest podobnie i Koreańczycy nie pokażą nowego smartfonu? Chociaż wierzę, że ten sprzęt istnieje i firma myśli o jego premierze, to trudno wskazać na dobry termin dla prezentacji. No chyba, że producent pójdzie na żywioł i zaskoczy nas wkrótce mocnym uderzeniem. Kto wie, czy w ten sposób nie zareagują na krytykę rynku po ogłoszeniu raportu kwartalnego. Ciekawe…

Źródło grafik: evleaks.at

The post Gdzie jest Samsung Galaxy F? appeared first on AntyWeb.

Szybkie płatności online – rozmowa z Wojciechem Czajkowskim, dyrektorem zarządzającym PayU w Polsce

$
0
0
shutterstock_67123372

Zakupy online choć coraz bardziej popularne, nadal cieszą się ograniczonym zaufaniem ze strony internautów. Często korzystamy przy tym z czasochłonnych przelewów i to tylko, gdy już ufamy danemu sklepowi czy usługodawcy, a często decydujemy się na wybór opcji za pobraniem i płacimy dopiero przy odbiorze w przypadku zakupów w sklepach internetowych. Ale to już wynik braku zaufania do sprzedawców i przysłowiowej już “cegły” w otrzymanej paczce.

Pod koniec maja Sejm przyjął ustawę o prawach konsumentów, według której nasze przepisy o prawach i ochronie konsumentów, mają zostać dostosowane i przez to ujednolicone w całej UE. Ma to na celu ułatwienie konsumentom zawieranie transgranicznych transakcji online, a także zwiększenie ich praw i ochrony w przypadku umów zawieranych poza siedzibą przedsiębiorcy i na odległość, czyli między innymi przez Internet. O samym projekcie pisaliśmy pod koniec zeszłego roku, wtedy jeszcze z dostępnych informacji wynikało, że po podpisaniu ustawa wejdzie w życie w czerwcu. Dziś już wiemy, że dopiero za 6 miesięcy – vacatio legis.

To zmiany na korzyść klientów kupujących w sieci, z drugiej strony, czyli jeśli chodzi o same sklepy, dziś wchodzi w życie obniżona stawka opłaty interchange, która do tej pory wahała się w okolicach 1,5% od transakcji dokonywanych kartami. Od teraz opłata ta nie będzie mogła być wyższa niż 0,5%. Ta zmiana również może odbić się korzystnie i spowodować zwiększenie liczby sklepów, w których możemy dokonywać płatności kartą, przez jeszcze większą popularność tego typu transakcji w sieci.

Korzystając z okazji tych zmian, wspólnie z PayU, naszym polskim pośrednikiem przy szybkich zakupach online, postanowiliśmy przybliżyć Wam kwestie płatności online kilkoma wpisami. Zaczynamy od krótkiej rozmowy wprowadzającej z Wojciechem Czajkowskim, dyrektorem zarządzającym PayU w Polsce.

Antyweb: Zmiana przepisów o ochronie i prawach konsumentów wnosi kilka ważnych elementów przy zawieraniu transakcji kupna i sprzedaży w Internecie, ale czy na tyle istotnych, by znacząco odmienić ten rynek w Polsce? Już dziś wiemy, że wydłuży się okres na zwrot tak zakupionych towarów z 10 dni do 14 dni bez podawania przyczyny oraz zwrot pieniędzy w 30 dni, podobnie obowiązek dostarczenia towaru w czasie 30 dni, czy konieczność uzyskania wyraźnej zgody konsumenta na wszystkie dodatkowe płatności. Moim zdaniem zmiany te powinny wpłynąć na zwiększenie świadomości konsumentów przy zawieraniu tego typu umów, ale czy zwiększy to ich zaufanie do takich transakcji?

PayU: Same zmiany w przepisach nie wpłyną automatycznie na zwiększenie świadomości konsumentów, ale dobrze, że są wprowadzane, bo stawiają ich na pierwszym miejscu, a to ważne dla budowania zaufania do zakupów online. Między innymi nasza, czyli zarówno PayU jako dużego uczestnika rynku e-commerce, jak i Antyweba jako poczytnego bloga, rola w tym aby pomóc konsumentom te zmiany zrozumieć i przyswoić. Tym bardziej dobrze się składa, że akurat o tym rozmawiamy.

Wprowadzając Program Ochrony Kupujących dla naszych użytkowników przeprowadziliśmy wspólnie z agencją badawczą TNS badanie świadomości e-konsumentów na temat ich praw związanych z zakupami internetowymi. Ponad trzy czwarte kupujących w sieci miało wtedy wiedzę, że w ciągu 10 dni od daty otrzymania zamówienia można zrezygnować z umowy i zwrócić towar bez podania przyczyny – przypomnijmy, że nowe przepisy wydłużają ten okres do 14 dni. Niestety aż czterech na pięciu konsumentów nie widziało różnicy między zwrotem, a reklamacją, a tylko co dziesiąty odpowiedział, że czyta regulamin e-sklepu.

Dużo zależy więc od naszych zakupowych przyzwyczajeń. Warto wyrobić sobie nawyk sprawdzania pewnych informacji, zanim zdecydujemy się na zakup przez internet wycieczki czy sprzętu elektronicznego za kilka(naście) tysięcy złotych w serwisie, z którego korzystamy po raz pierwszy. Wszystkie najważniejsze dla kupującego informacje znajdują się w regulaminach sklepów. To na ich podstawie możemy stwierdzić czy dany sprzedawca podchodzi rzetelnie do naszych praw konsumenckich oraz sprawdzić czy podaje niezbędne dane kontaktowe, które mogą się przydać w przypadku, gdy jednak postanowimy zrezygnować z zakupu lub zareklamować otrzymany towar. Jeśli takich podstawowych informacji brakuje, lepiej zrezygnować z zakupu. Warto też zwracać uwagę na formy płatności, jakie akceptuje dany sklep. Jeśli jest tam dostępne PayU, to można to potraktować jako gwarancję pomyślnego zakończenia transakcji, bo jako dostawca płatności zawsze weryfikujemy przyszłych partnerów, przywiązujemy też bardzo dużą uwagę do treści wspomnianych regulaminów. Oczekuje tego od nas nadzorująca naszą działalność Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), a nam zależy, by kupujący czuli się pewnie w trakcie każdych zakupów internetowych.

Antyweb: No dobrze, ale czy sama świadomość użytkowników czy ich zaufanie do zakupów online wystarczy, by nagle cała Polska rzuciła się do dokonywania płatności online kartami kredytowymi i debetowymi lub za pośrednictwem PayPal czy Waszego PayU? Znam polski sklep, myślę, że się nie pogniewają jak przytoczę nazwę, chodzi o PIXERS, dają 180 dni na zwrot towaru bez podania przyczyny i po 14 dniach zwracają pieniądze już teraz, bez tych nadchodzących przepisów. Czy tu nie jest konieczna taka postawa z tej drugiej strony u wszystkich sprzedawców, która z miejsca wzbudza zaufanie i mniejsze obawy, co do transakcji online z takim kontrahentem? Co z tego, że sprzedawca poinformuje mnie w kilkunastu oknach /czy to nie wydłuży czasu zakupu?/ o wszystkich kosztach czy da mi ustawowe 14 dni na zwrot, kiedy w przypadku, gdy spóźnię się o jeden dzień, odeśle mnie z kwitkiem?

PayU: Tego jednego dnia może nam zabraknąć zawsze, nie ważne czy mamy ich 14 czy 100. Taka już natura ludzka, że lubimy zostawiać rzeczy do zrobienia na ostatnią chwilę. Zgadzam się jednak z Tobą całkowicie, że takie sklepy są przykładem bardzo dobrych praktyk i na pewno na tym zyskują. Nie tylko w postaci rosnących słupków na wykresie sprzedaży, ale także dobrej opinii. Myślę, że dla osób, które mają jeszcze jakieś obawy przed kupowaniem online taki jasny komunikat może okazać się ważnym czynnikiem, który skłoni ich do „zaryzykowania” i zrobienia pierwszego zakupu. Z kolei dla tych, którzy są już fanami e-zakupów to po prostu dodatkowy komfort – psychiczny.

Pozytywne jest to, że liczba sklepów prezentujących takie podejście jest coraz większa. Ci, którzy znają dobrze rynek e-commerce po prostu wiedzą, że ma to sens. Wpływa to oczywiście także na popularność płatności internetowych, bo im więcej doświadczeń zakupowych mają kupujący, tym chętniej przekonują się do nowoczesnych rozwiązań także na etapie płatności. A rynek ten rozwija się bardzo mocno. Kiedyś zachęcaliśmy do wyboru płatności online zamiast przesyłki pobraniowej, teraz doszło nam kolejne zadanie – przekonanie konsumentów już aktywnych do płacenia jednym kliknięciem kartą, a niebawem także przelewem – to dopiero będzie przełom w płatnościach.

Antyweb: Sam obecnie korzystam z tego typu płatności online, w przypadku zakupu programów i gier w Google Play przy użyciu karty zapisywanej na moim koncie w Google, podobnie z PayPal do transakcjach online w sklepach internetowych. Konto na PayU też już mam, ale przyznam, że jeszcze nie korzystałem z Waszego rozwiązania. Proszę powiedz mi, jak wyglądają u Was kwestie bezpieczeństwa transakcji?

PayU: W PayU od dwóch lat umożliwiamy zapisanie danych karty w koncie PayU, a ostatnio poszliśmy nawet krok dalej. Zapisując kartę w PayU w trakcie zakupów na Allegro możemy następnym razem zapłacić jednym kliknięciem i to zarówno w klasycznej wersji serwisu jak i mobilnej, już nawet bez logowania do PayU. To bardzo upraszcza zakupy i widzimy, że dzięki temu wzrasta udział płatności kartowych względem innych metod oraz przesyłek pobraniowych (gotówki). Poza tym warto pamiętać, że płatność kartą jest najbezpieczniejsza ze wszystkich, bo gdyby okazało się, że otrzymany towar jest niezgodny z zamówieniem umożliwia nam łatwe skorzystanie z gwarancji chargeback. W przypadku wyboru płatności gotówką przy odbiorze nikt nam takiej dodatkowej ochrony nie da.

Wszystkie dane dotyczące kart, które użytkownicy u nas rejestrują są przechowywane bezpiecznie w PayU. Allegro nie ma dostępu do nich i w przyszłości żaden sklep internetowy, z którym wprowadzimy płatności jednym kliknięciem, również nie będzie go miał. Nie może mieć, bo aby móc takie dane przechowywać trzeba posiadać szereg certyfikatów, licencji i poddawać się regularnym audytom potwierdzającym spełnianie rygorystycznych wymagań w kilkunastu obszarach związanych z bezpieczeństwem informatycznym oraz organizacyjnym. Audyty te są u nas przeprowadzane zarówno przez organizacje międzynarodowe, jak i państwowe instytucje nadzorujące, np. KNF. Nasz system transakcji płatniczych gwarantuje bezpieczeństwo, bo jest objęty stałym monitoringiem w celu identyfikowania w czasie rzeczywistym wszelkich podejrzanych zachowań. Tak samo system informatyczny, który przetwarza i przechowuje dane. Jest on regularnie testowany przez najlepszych ekspertów bezpieczeństwa IT zarówno z kraju, jak i zagranicy na istnienie podatności, które mogłyby mieć wpływ na jakość przechowywania tych danych.

Również skala prowadzonej przez nas działalności mówi sama za siebie. Nie sztuką jest przecież monitorować i zabezpieczać transakcje pracując dla kilku merchantów. Wyzwanie zaczyna się, gdy tych transakcji są miliony. W PayU mamy to już od lat znakomicie zorganizowane. Dodatkowo, by przekonać do zakupów online jeszcze więcej kupujących, wprowadziliśmy Program Ochrony Kupujących dla użytkowników konta PayU, który gwarantuje zwrot 100% wartości zakupu, w sytuacji gdy zamówiony i opłacony towar nie dotrze. W dzisiejszych warunkach takie sytuacje już raczej się nie zdarzają, ale dla wielu osób jest to element, który zwiększa ich bezpieczeństwo i komfort zakupów.

Cieszę się, że jesteś użytkownikiem konta PayU, ale zachęcam także do wykorzystywania wszystkich jego możliwości, by kupować jeszcze łatwiej i wygodniej, bo jak widzisz wszystko jest tu zabezpieczone jak w banku.

Antyweb: Od dziś zaczyna obowiązywać obniżona stawka opłaty interchange, która jest jedną ze składowych prowizji, jaką płacą sklepy od transakcji wykonywanych u nich kartą. Tym razem obniżka będzie dotyczyła nie tylko transakcji w sklepach naziemnych, ale i w tych internetowych. Czy wpłynie to na upowszechnienie płatności kartowych w e-handlu? Dziś mówi się, że ok. 10-15% płatności online stanowią karty, reszta to e-przelewy. Czy teraz to się może zmienić?

PayU: Myślę, że w jakimś stopniu oczywiście wpłynie to na większą dostępność płatności kartowych w e-sklepach, ale ja generalnie uważam, że popularność kart płatniczych będzie rosła, zarówno po stronie akceptantów, jak i konsumentów. To jest po prostu bardzo bezpieczny, wygodny i co istotne, aktualnie najlepszy sposób płatności w przypadku zakupów internetowych robionych na telefonach.

Obniżka opłaty interchange przyniosła natomiast na pewno jeszcze inny pozytywny efekt – zmobilizowała rynek (nas, banki) do przygotowania nowych sposobów płatności. Mam tutaj na myśli płatności wykonywane jednym kliknięciem dzięki zapisaniu karty w aplikacji instytucji płatniczej oraz e-przelewy, które dzięki powiązaniu rachunku bankowego z kontem PayU zalogowany użytkownik może wykonywać również jednym kliknięciem. Są to pionierskie rozwiązania, które wymagają zastosowania najnowszych technologii, dlatego nie będą też na pewno najtańsze, ale zagwarantują e-sklepom większą konwersję, a kupującym większy komfort zakupów.

Płatności kartami będą zyskiwały na znaczeniu – po wprowadzeniu płatności kartą jednym kliknięciem na Allegro obserwujemy, że popularność tej metody rośnie tak szybko, jak nigdy wcześniej – ale i tak będą stanowiły maksymalnie 30-50% transakcji online w e-commerce. Lepszy wynik karty mogą mieć natomiast w m-commerce, gdzie już dziś z wykorzystaniem tej metody płatności realizowanych jest za pośrednictwem PayU aż 30% transakcji. Jak już jednak powiedziałem – nie sądzę, aby to obniżka opłaty interchange miała tutaj istotne znaczenie, a raczej korzyści, jakie niesie ze sobą korzystanie z kart płatniczych dla konsumentów oraz możliwość wykonania łatwej płatności kartą jednym tapnięciem na telefonach.

Antyweb: Na koniec mam jeszcze pytanie o Waszą aplikację mobilną. Mam tam taką zakładkę: Dodaj płatność (jednorazowa/zdefiniowana) – wpisuje opis, adres odbiorcy, numer konta, tytuł przelewu i kwota (duży plus za zablokowanie możliwości zrobienia zrzutu ekranu w tej aplikacji, chciałem pokazać poglądowo – nie dało się). Jakie płatności/przelewy mogę tam robić? Mogę wpisać na przykład numer konta Polsatu Cyfrowego i zapłacić za internet?

PayU: Tak dokładnie. Jest to dodatkowa funkcja naszej aplikacji, dzięki której można opłacać różnego rodzaju rachunki, np. za media, telefon, telewizję itp. Jest to możliwe po zeskanowaniu zwykłego kodu kreskowego (nie jest do tego potrzebny kod QR). Jeśli natomiast rachunek nie posiada kodu, to potrzebne dane można wprowadzić ręcznie. Każdą płatność można dodać do listy płatności zdefiniowanych i następnym razem już tylko użyć gotowego szablonu. Można także ustawić dla niej przypomnienie.

Antyweb: A jak z prowizją? Czy jak dodam swoją kartę debetową do aplikacji PayU i zdefiniuje dowolnego odbiorcę i puszczę przelew, pobierze mi z konta tylko taką kwotę, bez żadnej prowizji, za przelew z mojego banku do tego odbiorcy?

PayU: Korzystanie z wszystkich funkcjonalności aplikacji mobilnej konta PayU jest bezpłatne. My nie pobieramy żadnych prowizji. Warto jednak upewnić się czy bank, który wydał naszą kartę nie wprowadził jakichś opłat za tego typu transakcje.

Antyweb: Dziękuję za rozmowę.

PayU: Również dziękuję.


Tekst powstał przy współpracy z PayU SA.

Foto Man with credit card via Shutterstock.

The post Szybkie płatności online – rozmowa z Wojciechem Czajkowskim, dyrektorem zarządzającym PayU w Polsce appeared first on AntyWeb.

Recenzja głośnika Denon Envaya. Mobilne słuchanie klasy premium

$
0
0
DSC_7660

Chyba nie przesadzę, pisząc, że producenci ostatnio zalewają rynek głośnikami Bluetooth. Nie jest to nowa gałąź segmentu audio, bo istnieje już dobry kawałek czasu. Ostatnie lata zaowocowały jednak ogromną popularyzacją mniejszych i większych urządzeń tego typu. Denon Envaya to sprzęt klasyfikowany przez producenta do kategorii premium. Czy rzeczywiście zasługuje na takie miano?

Mimo, że nie należę raczej do grona melomanów, lubię czyste, wyraziste brzmienia wysokiej jakości. Teoretycznie wykluczają się one z łącznością Bluetooth. W końcu każdy szanujący się fan muzyki wie, że kabelka jak na razie nic nie jest w stanie zastąpić. Denon Envaya niebezpiecznie zbliża się jednak do tego poziomu. Muszę przyznać, że to jeden z najlepiej grających mobilnych głośników, z jakimi dotąd miałem styczność. A kilka tego typu urządzeń już testowałem – począwszy od Creative AirWave, poprzez SoundBooka od Bayan Audio, a na malutkim Logitechu X100 skończywszy. Sam w domu mam zestaw złożony z soundbara Creative D3X oraz subwoofera DSX (oba działają po Bluetooth). Jak na tym tle wypada testowany Denon?

Wygląd i wykonanie

Urządzenie ma bardzo smukły, opływowy kształt, który od razu wpada w oko. Producent zastosował tutaj dość nietuzinkową konstrukcję, bo głośnik sam w sobie jest bardzo płaski (47,5 mm grubości). Dlatego też tylny panel pełni rolę wysuwanej podstawki. Można go wygodnie odchylić, naciskając przycisk przy górnej krawędzi. Wówczas odsłoni on przed nami lakierowane, błyszczące plecy głośnika. Mówcie co chcecie, ale dla mnie to majstersztyk, który zasługuje na wyróżnienie w kategorii designu. Warto dodać, że producent wprowadził na rynek dwie wersje kolorystyczne – obok testowanej czarnej możemy upolować również białą.

Do jakości wykonania również trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Denon Envaya jest dobrze spasowany – nie ma mowy o trzeszczących czy poluzowanych fragmentach obudowy. Całość waży niespełna 1,3 kg, a więc nie będzie nadmiernie ciążyć w plecaku czy torbie (choć na pewno będzie odczuwalna).

Krawędzie oraz tylny panel wykonano z gumowanego tworzywa, które wydaje się być dość odporne na zarysowania oraz uszkodzenia mechaniczne. Na górze znajdziemy panel sterowania. Ulokowano tutaj, począwszy od prawej, podłużną diodę informującą o statusie głośnika oraz przyciski zasilania, AUX i parowania Bluetooth. W centralnej części widać logo modułu NFC, który pozwala połączyć głośnik ze smartfonem lub tabletem w błyskawiczny sposób – wystarczy przyłożyć je do siebie. Zaraz potem umieszczono kolejne guziki: wyciszanie oraz regulację głośności. Warto zauważyć, że przycisk z plusem nie jest wklęsły, jak pozostałe, a wypukły. Dzięki temu możemy korzystać z niego właściwie bezwzrokowo.

DSC_7668DSC_7649DSC_7665DSC_7658DSC_7664DSC_7662DSC_7661DSC_7655

Dolna krawędź została wyposażona w gumowe wstawki, które mają utrzymywać głośnik w stabilnej pozycji po postawieniu na blacie. Na prawej znajdziemy natomiast złącza: zasilania (DC IN), AUX oraz USB. Niestety to ostatnie służy wyłącznie do ładowania smartfonów, tabletów i innych. Nie możemy wykorzystać go do podłączenia pendrive’a i odtwarzania plików z muzyką. Wielka szkoda, bo to by czyniło głośnik o wiele bardziej wszechstronnym. W tym miejscu ulokowany został również przycisk resetowania (tradycyjnie ukryty w malutkim otworze).

Front stanowi metalowa maskownica, która jest kolejną niespodzianką. Możemy bowiem ją w dowolnym momencie zdjąć – bynajmniej nie w celu obejrzenia sobie przetworników. Pod aluminiową maskownicą znajdziemy kolejną – materiałową w kolorze błękitnym. W pudełku zaś umieszczono cztery dodatkowe: szarą, bordową oraz pomarańczową. To sympatyczny akcent, który pozwala w pewnym stopniu spersonalizować głośnik. Nie ma on jednak żadnego wpływu na komfort użytkowania.

Możliwości, ergonomia i jakość dźwięku

Jak to wszystko spisuje się w praktyce? Sparowanie urządzenia ze smartfonem zajęło dosłownie 3 sekundy. Krótko potem mogłem rozpocząć odtwarzanie. Warto dodać, że wbudowany moduł Bluetooth obsługuje maksymalnie do trzech jednoczesnych połączeń. Możemy zatem wspólnie ze znajomymi układać imprezowy repertuar – w momencie, gdy pierwszy użytkownik przerwie odtwarzanie, głośnik będzie grał utwory przesyłane od drugiego itd. Ogółem w pamięci głośnika może znaleźć się do ośmiu sparowanych urządzeń.

Połączenie jest bardzo stabilne. Do testów wykorzystałem smartfona LG G2, laptopa Dell Vostro 3450 i tablet Nexus 7. We wszystkich przypadkach rezultaty były zadowalające. Nawet po przejściu do sąsiedniego pokoju (ok. 6-7 metrów rozdzielonych ścianą) Envaya odtwarzał muzykę bez żadnych zgrzytów.

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby połączyć sprzęt przewodowo. Wystarczy wówczas użyć kabelka z końcówką minijack i nacisnąć przycisk AUX na obudowie. Sęk w tym, że stosownego przewodu w zestawie nie znajdziemy, a szkoda, bo nie zawsze będziemy mogli skorzystać z łączności bezprzewodowej.

Wspomniałem wcześniej o porcie USB. Mimo ograniczonych możliwości jest on sporym atutem testowanego urządzenia, bo pozwala je wykorzystywać w roli (ogromnego) powerbanku. Niestety nie wiadomo, jakiej pojemności baterię umieszczono wewnątrz. Producent zapewnia, że wystarcza ona na 10 godzin odtwarzania i jest to faktyczny czas pracy (przy głośności ustawionej na 50 proc.). Pod tym względem Envaya wypada naprawdę dobrze.

Co z jakością dźwięku? Jak już zdradziłem wcześniej, jest to jeden z najlepiej grających głośników mobilnych, spośród wszystkich, z którymi dotąd miałem styczność. Producent zastosował tutaj dwa przetworniki o średnicy 57 mm oraz pasywną membranę (odpowiadającą za tony niskie) o średnicy 100 mm. W połączeniu z kodekiem aptX o niskiej latencji daje to naprawdę zadowalające efekty, choć oczywiście ciągle dalekie od mojego stacjonarnego Creative D3X.

Tony niskie są mocne i soczyste. Nawet przy wysokim poziomie głośności nie uświadczyłem harczenia. W niektórych, szczególnie gitarowych utworach, można wyczuć wyraźną głębie oraz dobrze zarysowaną scenę. Zdecydowanie częściej jest ona słyszalna podczas grania w gry oraz oglądania filmów. Ogólne brzmienie wydaje się być bardzo ciepłe i przyjemne dla ucha. Na plus muszę również zaliczyć dobry balans między tonami niski oraz wysokimi. Żadne z nich nie dominują, co w rezultacie pozwala cieszyć się bardzo szczegółowym dźwiękiem. Ma to być zasługą autorskich technologii producenta: MaxxBass oraz MaxxTreble, które poprawiają jakość tonów o niskiej i wysokiej częstotliwości. Do tego dochodzi Maxx3D, które odpowiada za wspomniane wrażenie przestrzeni i sprawia, że scena jest wyczuwalna podczas słuchania muzyki czy oglądania filmów. Pod tym względem Denon Envaya pozytywnie zaskakuje, a przechwałki producenta o jakości dźwięku na poziomie płyt CD wcale nie są na wyrost.

Podsumowanie

Denon Envaya to sprzęt, który z pewnością sprawdzi się na imprezie w plenerze, podczas wakacji czy wyjazdu służbowego. Nie jest to może rozwiązanie wszechstronne, bo brakuje mu wbudowanego odtwarzacza lub chociażby tuner FM. Z drugiej strony otrzymujemy jednak praktyczną funkcję powerbanku, która uchroni nas przed szybkim rozładowaniem smartfona czy tabletu.

Niewątpliwym plusem jest tutaj wygląd oraz wykonanie. To oczywiście kwestia gustu, ale wg mnie Envaya prezentuje się po prostu świetnie. Jeżeli dodamy do tego możliwość wymiany kolorowych podkładek pod maskownicą otrzymamy designerski gadżet dla fanów nietuzinkowych konstrukcji. A nie można zapominać o najważniejszym, czyli jakości dźwięku, która sprawia, że głośnika słucha się z ogromną przyjemnością. To wszystko psuje jedynie cena, która sięga 900 złotych. To dużo jak na mobilny głośnik, ale jestem w stanie zrozumieć, za co płacimy. Jeżeli dużo podróżujecie i szukacie dobrego kompana, który efektywnie wykorzysta Waszą biblioteczkę na Spotify czy Deezerze, to Denon Envaya jest zdecydowanie opcją godną uwagi.

The post Recenzja głośnika Denon Envaya. Mobilne słuchanie klasy premium appeared first on AntyWeb.

Gdyby to była reklama dałbym jej 10/10

$
0
0
Transformers-4-Age-of-Extinction-Optimus-Prime-Poster

Apokalipsa zawitała do Hong Kongu. Dwie armie robotów wyglądających jak chodzące śmietniki walczą ze sobą, zgniatając blachy Chevroletów i Toyot. Robotyczny trup ściele się gęsto, opadając na autobusy oklejone reklamami Giorgio Armaniego. Pociski opuszczają gigantyczne magazynki w rytm muzyki z głośników marki Beats. Amerykańska flaga łopocze na wietrze obijając się o plakat Victoria Secret.

W Internecie zarabia się na oglądaniu reklam. Z nich właśnie w jakiejś części utrzymuje się Antyweb i wiele innych stron. Jednak w zamian za to, że w tle migocze nam jakiś banerek dostajemy darmowe treści. Nie słyszałem jeszcze jednak by ktoś płacił, aby oglądać reklamy, a do tego właśnie sprowadza się najnowsza część Transformerów.

Przez cały seans bardziej niż na przygodach bohaterów (jakie przygody, tam są tylko eksplozje) skupiałem się na wyszukiwaniu product placementów. Wydało mi się to zresztą zajęciem nieskończenie ciekawszym i o wiele bardziej rozwijającym. W końcu, aby zauważyć znane logo musiałem choć trochę wysilić umysł. To najjaśniejszy punkt całego obrazu.

Twórcy Transformers są prawdziwymi geniuszami.

Upchnąć tyle „chamskiej reklamy” 165 minutach IMAX’owego widowiska to naprawdę wyczyn godny wyciagnięcia ręki i złożenia gratulacji. Szkoda tylko, że kiedy następnie sięgniemy ręką do kubełka z popcornem, to jakoś nie chce on smakować, a przecież przy takim odmóżdzaczu powinien zamieniać się w ustach w delicje szampańskie…

Być może mniej uwrażliwione będą kubki smakowe mieszkańców Hong Kongu, gdyż Michael Bay uznał, że ich miasto jest wreszcie godnie zniszczenia w wielkim hollywoodzkim obrazie. Obraz epatuje więc już nie tylko amerykańskimi markami, ale i tymi z Państwa Środka. Jeden z głównych bohaterów w czasie „ostatecznej bitwy” znajduje więc chwilę, aby beztrosko pociągnąć łyk orzeźwiającego chińskiego soczku, przykładając pilną uwagę, aby nie zasłonić jego loga.

Honoru Stanów broni Mark Wahlberg, który po rozwaleniu ciężarówki przewożącej Bud Lighty ze swadą odkapslowuje jedną z butelek i opróżnia jej zawartość. Bohaterowie korzystają ze smartfonów Nokii, noszą okulary Gucciego, a Autoboty mają tyle wyobraźni, aby zamienić się w jakikolwiek samochód… o ile będzie to Chevrolet. Ach, zapomniałbym jeszcze o zawadiackim rajdowcu, który znienacka rzuca z ekranu: „Jeżdżę dzięki Red Bull”.

Jest to absolutna maestria marketingu, w której genialne efekty specjalne zostały zepchnięte w cień – bowiem – zwłaszcza w scenie finałowej – oczy bardziej przyciągają niezmącenie trwające banery marek odzieżowych.

212077-steve-jobs-action-figure

Jest jedna firma, która Tranformersów nie sponsorowała na pewno. To Apple. A mimo, to każdy jej fan uśmiechnie się pod nosem na widok wizjonera, występującego w charakterystycznej pozie Steve’a Jobsa. Trzyma on w dłoniach kulę – zupełnie jakby chciał opatentować jej kształt.

Jeśli uważacie, że to czego światu brakuje, to więcej reklam, to Transformersy was oczarują. Przyniosą wam tyle radości ile Optimusowi dzierżenie średniowiecznego miecza i ujeżdżanie gigantycznego smoka. Reszta reklamy może pooglądać za darmo.

Foto 1, 2

The post Gdyby to była reklama dałbym jej 10/10 appeared first on AntyWeb.

Zupełnie nowy poziom sprzedawania niedokończonych gier – wersja pudełkowa w sklepie

$
0
0
planetaryannihilation

Jeżeli nie możecie się doczekać i chcecie kupić Planetary Annihilation w wersji pudełkowej, to nic nie stoi już na przeszkodzie. Że gra nie skończona? Podobno to żaden problem.

System Early Access, czyli tak zwanego „wczesnego dostępu” święci sukcesy i staje się coraz bardziej popularny, w niektórych kręgach wręcz powszechny – korzysta z niego mnóstwo deweloperów niezależnych. Jednym z nich jest Uber Entertainment, firma która jakiś czas temu obiecała nam duchowego spadkobiercę starusieńkiego Total Annihilation. Zbiórka na Kickstarterze się udała, zebrano grubo ponad dwa miliony dolarów. Niestety, gra zaliczyła już spore opóźnienie – pierwotnie deweloper zakładał, że Planetary Annihilation ukaże się w grudniu ubiegłego roku. Jednakże chęć rozbudowania gry, dodawanie zawartości i mozolne testy sprawiają, że tytuł ten wciąż nie jest gotowy. To jednak nie przeszkoda, żeby na grze zarabiać.

Planetary Annihilation jest dostępne już od dłuższego czasu za pośrednictwem Steama w Early Access. Kupujemy dostęp do gry w obecnym stanie, a także możliwość zagrania w wersję finalną. To nic nowego, jak już wspominałem, wielu deweloperów korzysta z dobrodziejstw cyfrowej dystrybucji i idzie w tym kierunku. Nowością natomiast jest sprzedawanie niekompletnej produkcji w sklepie, w dystrybucji tradycyjnej.

planetary_annihilation

Pudełko z Planetary Annihilation znalazło się w brytyjskiej sieci sklepów GAME, gdzie można je kupić za 39,99 funtów (a więc drożej niż na Steamie).

Pytanie brzmi „dlaczego nie?” (…) Świat się zmienia i mamy nadzieję, że będziemy mogli kontynuować próby podchodzenia do tworzenia gier w sposób innowacyjny i nowy. – Jon Mavor, dyrektor projektu Planetary Annihilation

Nie jestem pewien swoich zapatrywań na ten pomysł. Z jednej strony, to po prostu przeniesienie pomysłu, który sprawdza się w Internecie, do sklepów. Z drugiej – jako przeciwnik składania pre-orderów i kupowania kotów w workach, budzi to mój sprzeciw. Ostatecznie nie wiemy jeszcze, jak dobrą czy złą grą będzie Planetary Annihilation. Ze wszystkich nowych trentów ze świata gier wideo, które w ostatnich latach najszybciej się popularyzują, Early Access budzi moje największe obawy. Pole dla wszelkiego rodzaju machlojek i kombinatorstwa jest po prostu zbyt szerokie, o czym gracze przekonali się już wiele razy. Mimo tego, wczesny dostęp wciąż cieszy się popularnością. Z wiatrakami walczyć nie będę, ale przynajmniej w moim przypadku kupowanie w ten sposób gier pozostawiam dla wyjątkowych przypadków.

The post Zupełnie nowy poziom sprzedawania niedokończonych gier – wersja pudełkowa w sklepie appeared first on AntyWeb.

Viewing all 64544 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>