Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 64567 articles
Browse latest View live

„Afera podsłuchowa” w CD Projekt RED – ważne informacje o Wiedźminie 3 wyciekają do sieci

$
0
0
geralt

Wiele wskazuje na to, że na skutek ataku, ktoś dostał się do wewnętrznego dysku Google należącego do CD Projekt RED, a tam znalazł całe mnóstwo dokumentów, w tym takie, które opisują zakończenia gry.

Na razie w ramach dowodów na to, że nie jest to ściema, można zobaczyć kilka zrzutów ekranowych – wygląd masek, Geralt stojący w wodzie, opisy kilku stworów z bestiariusza. W udostępnionym dysku Google Drive znajdowały się jednak o wiele ważniejsze dokumenty tj., opisy zadań głównych i pobocznych, sylwetki bohaterów niezależnych oraz rozpisane zakończenia sagi wiedźmińskiej. Być może osoby, które dostały się do tych materiałów zechcą w pewnym momencie ujawnić, w jaki sposób twórcy gry zechcą ukończyć przygody Geralta z Rivii. Miejcie się więc na baczności.

wyciek

Osoba odpowiedzialna za wykradzenie danych przyznała, że wpierw uzyskała dostęp do e-maila jednego z pracowników CD Projekt RED, a stamtąd była już prosta droga do firmowego Google Drive.

To nie pierwsza tego typu awantura. Najsłynniejszym wyciekiem w historii branży gier było wykradzenie kodu źródłowego Half-Life’a 2, które miało miejsce 2 października 2003 roku. Ujawniło ono, że produkcja Valve była daleka od ukończenia.

 

The post „Afera podsłuchowa” w CD Projekt RED – ważne informacje o Wiedźminie 3 wyciekają do sieci appeared first on AntyWeb.


[Krótko] Xevin inwestuje w internet rzeczy

$
0
0
unnamed

Polski fundusz Xevin Investment zainwestował w inkubator dla start-upów z obszaru hardware, specjalizujących się w „internecie rzeczy” Buildit.ee

Xevin to znany polski inwestor który ma udziały min. w RedSky, Cube Group (i niegdyś w Grono.net). Tym razem jednak zamiast klasycznej inwestycji mamy inwestycję w inkubator i to Estoński

Buildit.ee to pierwszy akcelerator w rejonie Europy Wschodniej i krajów nadbałtyckich, który skupia się na projektach typu hardware. Inkubuje również firmy związane z nanotechnologiami i biotechnologiami. Początkującym start-upom zapewnia 3 miesięczny program mentorski, przestrzeń biurową w Tartu Science Park, prototypowe testy oraz doradztwo biznesowe swoich międzynarodowych partnerów z zakresu regulacji prawnych, bankowości, czy marketingu.

Co na dziś ma w portfelu Buildit? >Buildit znalazły się m.in. start-upy:

  • Jomi produkujące osobiste urządzenie monitorujące poziom wody w organizmie i przypominające o konieczności jego uzupełnienia
  • Eurobotics – ratownicze drony ratujące tonące osoby przed dotarciem na miejsce ekip ratunkowych
  • BlindSense – pióro umożliwiające osobom niewidomym korzystanie ze smartfonów
  • Heimdallr – system miniaturowych breloków, które umożliwiają odnalezienie zagubionych lub skradzionych przedmiotów (laptop, portfel)
  • Vumbl – urządzenie monitorujące okolice podczas jazdy samochodem czy uprawiania sportów i przekazujące informację o potencjalnym niebezpieczeństwie.

Wygląda więc to całkiem ciekawie, jeśli inkubator będzie aktywnie pozyskiwał nowe projekty to może być to bardzo dobry ruch Xevina który będzie wyławiał z tego co znaleźli perełki w które można zainwestować. To, że internet rzeczy jest następnym dużym trendem w rozwoju technologii moim zdaniem nie ulega wątpliwości. Tak więc inwestycji w tym obszarze może być wkrótce bardzo dużo.

Jeśli ktoś chciałby zgłosić swój projekt do inkubacji to jest jeszcze na to czas bo właśnie trwa nabór do drugiej tury. Więcej informacji znajdziecie na stronie Buildit.ee

The post [Krótko] Xevin inwestuje w internet rzeczy appeared first on AntyWeb.

Atari wraca do gry, niestety jako cień samej siebie

$
0
0
Atari

Nie da się zaprzeczyć, że Atari to jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek w branży gier. Wkład firmy w rozwój rynku jest nie do przecenienia. Ostatnie kilka lat było jednak pasmem porażek – niegdysiejszy gigant nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

„Kto miał w swoim domu Atari niech wciśnie przycisk Share!” – ot taka żartobliwa zabawa. Nie ukrywam, że mam wielki sentyment do tej firmy. To właśnie Atari 65XE było moim pierwszym komputerem. Zanim dostałem wymarzony sprzęt w ramach prezentu komunijnego, spędzałem całe godziny u kumpli, gdzie zagrywałem się w Robbo, Blue Maksa, Moon Patrola, albo Alley Cata. Później miałem już swoją własną „atarynkę” i to wraz ze stacją dyskietek! Wgrywanie gier zajmowało kilkanaście sekund, a nie wiele minut, jak to miało miejsce w przypadku kaset. Burżuj byłem i tyle.

pong

Atari Inc. zostało założone przez Nolana Bushnella i Teda Dabneya w 1972 roku. W tym samym czasie powstała pierwsza gra – Pong polegająca na odbijaniu piłeczki przez dwie paletki znajdujące się na przeciwległych krańcach ekranu. Produkcja okazała się gigantycznym hitem. Automaty z Pongiem były oblegane w każdym barze i salonie gier, a Atari nie nadążało z realizowaniem napływających zamówień. Ten prosty tytuł był pierwszą grą na automaty, który osiagnął komercyjny sukces i przykuł uwagę masowego odbiorcy.

Złoty okres

W 1976 roku Atari zostało sprzedane gigantowi Warner Inc. za 28 milionów dolarów. Firma kontynuowała swój zwycięski pochód. W ciągu pięciu lat obroty formy osiągnęły dwa miliardy dolarów rocznie. W 1977 roku do sprzedaży trafiła konsola Video Computer System (później przemianowana na Atari 2600), która umożliwiała uruchamianie różnych tytułów zapisanych na kartridżach. Do chwili zakończenia produkcji na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego wieku, wytworzono ponad 25 milionów sztuk urządzenia. Wraz z rozwojem firmy zostały w niej narzucone standardy korporacyjne, z którymi nie zgadzał się Nolan Bushnell. Doprowadziło to do jego odejścia w 1978 roku. W tym okresie szeregi Atari zasilało wiele osób, które w późniejszych latach mocno odcisnęły swoje piętno na branży komputerowej. Wśród pracowników korporacji byli m.in. Jay Miner – twórca Amigi, czy Steve Wozniak – współzałożyciel Apple. Na przełomie dekad światło dzienne ujrzało też kilka tytułów, które do dzisiaj sa klasykami mi.n. Asteroids, Centipede.

Zapaść

Krach przyszedł w 1983 roku. Rynek gier komputerowych dostał gwałtownej zadyszki, konsole ustąpiły pola komputerom osobistym, a wiele firm produkujących gry i urządzenia zbankrutowało. Symbolem tego wydarzenia stało się zakopanie 250 tys. wyprodukowanych przez Atari kartridży z grą E.T. na pustyni w Nowym Meksyku (niedawno zostały one odnalezione i wydobyte).

Na początku 1984 roku Atari zmieniło właściciela. Podupadającą firmę kupił Jack Tramiel, człowiek, który powołał do życia Commodore. Zamiast konsol, skupił się on na tworzeniu komputerów osobistych. To właśnie wtedy zadebiutowały takie modele jak Atari 65XE, czy mocniejszy ST. Pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych firma próbowała ponownie zawojować rynek konsol. W 1989 roku zaprezentowano przenośną konsolkę Lynx, a w 1993 roku Jaguara. Żadne z tych urządzeń nie odniosło dużego sukcesu.

Atari_130XE

Od tego czasu następuje coraz smutniejszy okres w historii niegdysiejszego giganta. Tramiel wycofuje się z firmy sprzedając swoje udziały JTS Corp., niewielkiemu producentowi dysków twardych. W 1998 roku Atari zostaje kupione przez Hasbro Interactive za pięć milionów dolarów. Przy okazji, po raz kolejny zmieniona zostaje nazwa, tym razem na Atari Interactive. Nikt już nie myślał o nowych komputerach – głównym obszarem zainteresowania stało się tworzenie i wydawanie gier. Niestety na tym nie zakończyła się tułaczka. W 2001 roku Atari zostaje przejęte (jako część Hasbro Interactive) przez francuskie Infogrames. Kilka lat później firma zmienia nazwę na Atari SA, która skupiało pod sobą kilka spółek zależnych.

21 stycznia zeszłego roku amerykański oddział Atari ogłosił bankructwo. Ten ruch miał między innymi na celu uniezależnienie się od francuskiej firmy-matki. Ponad rok po tym wydarzeniu Atari Inc. próbuje wrócić do gry.

Trochę klasyki, trochę nowości, nowe obszary

Próba wskrzeszenia zaczyna się od odkopania klasycznych gier, które mają uderzyć w sentymenty starych graczy. Odświeżone wersje Ponga, Asteroids i innych pozycji mają być dostępne na wszystkich platformach mobilnych, w sieciach społecznościowych oraz komputerach. Kilka miesięcy temu na iOS zadebiutował Rollercoaster Tycoon 4 Mobile, a także Haunted House.

rollercoaster_tycoon_4

Kolejnym obszarem zainteresowania Atari Inc. są wirtualne kasyna. Firma podpisała stosowne umowy o współpracy z dostawcami odpowiednich technologii. W przyszłości Atari Inc. chce także zwiększyć swoje zaangażowanie na YouTube oraz w środowiskach LGBT. Wszystkie te działania mają zapewnić stabilną przyszłość i dostarczyć środków na rozwój.

Z giganta wyznaczającego trendy w branży gier, Atari Inc. stało się niewielkim przedsiębiorstwem zatrudniającym 10 pracowników. Szans na szybki powrót do pierwszej ligi deweloperów i wydawców raczej nie widzę. Być może jednak, strategia małych kroków pozwoli na to, że tak uznana marka nie zniknie, jak to miało miejsce z wieloma innymi legendami początku rozwoju branży gier.

The post Atari wraca do gry, niestety jako cień samej siebie appeared first on AntyWeb.

Już jutro zobaczymy nowe urządzenia Nokii z Androidem, ale czy będą to telefony budżetowe?

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-06-23 o 10.46.06

Za parę godzin wypada koniec odliczania, o którym wspominał Konrad. Już jutro zobaczymy, jak Nokia pochodzi do konkurencyjnego systemu operacyjnego Microsoftu – Androida oraz spojrzymy, że w Nokii wszystko… po staremu.

Rzeczą, która naprawdę mocno mnie intryguje jest fakt tego, że Nokia nadal interesuje się Androidem. Według statystyk, Nokia X, XL i X+ nie odniosły gigantycznego sukcesu komercyjnego, choć z drugiej strony, sprzedawały się na tyle dobrze, aby Nokia stworzyła kolejne urządzenie z Androidem przerobionych do własnych potrzeb.

Moim zdaniem, gdyby Nokia stworzyła teraz telefon budżetowy, mogłaby zaszkodzić samej sobie, bo jak dobrze wiemy – telefon zastępujący dany segment urządzeń tej samej korporacji powoduje szybsze odcięcie od procesu aktualizacji tych smartfonów, które pojawiły się na rynku wcześniej – w tym przypadku, mówimy o modelach z rodziny X.

2000x1000-Nokia-X-Horizontal-pngTelefony Nokii z systemem Android to Nokia X, XL i X+, posiadające bardzo zbliżoną do siebie specyfikacją sprzętową – tak też najpewniej będzie z odświeżoną serią X. Moim zdaniem, Nokia będzie celować raczej w urządzenia tanie, jednak mocniejsze od dotychczasowych urządzeń z serii X, a to dlatego, aby pokazać, że telefony Nokii z Androidem i usługami nie Microsoftu nie mają niedopracowań i Nokia nie boi się promować ich jeszcze mocniej – najpewniej dlatego też, najsłabsze urządzenie prawdopodobnie będzie posiadało procesor Snapdragon 200, dający mu trochę więcej pola do popisu, co przy oprogramowaniu bazującym na Androidzie 4.4 KitKat może okazać się strzałem w dziesiątkę.

Nokia już nie raz pokazała, że potrafi robić dobre telefony w przyzwoitych cenach, zachowując dobrą specyfikację sprzętową, ogrom funkcji i bardzo solidne wykonanie, co możemy zauważyć nawet po budżetowej Lumii 520 i Nokii X, dlaczego więc nie mieliby stworzyć komórki klasy Lumii 630, czy nawet 720?

Osobiście marzy mi się telefon wyglądu i wykonania Nokii X, z trochę większym ekranem Amoled with Clear Black, z procesorem Snapragon 400, aparatem 8Mpx Carl Zeiss z Lumii 820, 1GB RAM oraz slotem na karty pamięci – to byłby mój mały ideał, za którego mógłbym dać nawet tysiąc złotych, będąc w pełni zadowolony.

Nokia-cover-1Mam nadzieję, że Microsoft wie co robi i dostrzega tą bardzo szczególną lukę na dzisiejszym rynku oraz planuje w najbliższym czasie wprowadzenie Nokii mid-endowej i high-endowej, z dobrą specyfikacją,  Androidem z usługami Microsoftu oraz zadowolonymi klientami, którzy z jakiegoś powodu nie chcą Windows Phone lub są przywiązani do systemu Google.

 Już jutro zobaczymy nowe urządzenia Nokii z Androidem, ale czy będą to telefony budżetowe?

Moim zdaniem, Nokia zaprezentuje nam trzy smartfony – podstawowy telefon, będący lekko zmodyfikowaną wersją Nokii X, model rozszerzony, bazujący na podstawowej Nokii X2 oraz telefon ze średniej półki, z mocniejszą specyfikacją, lepszym ekranem, dokładniejszym aparatem i lepszą baterią – czy się mylę? Mam nadzieję, że mam rację i już wkrótce zostanę posiadaczem porządnej Nokii z Androidem, będącej idealną alternatywą na tanie komórki konkurencji.

Czekam z niecierpliwością na jutrzejszą premierę, choć jestem pełen obaw, które nakręcają moi znajomi. Mogę prognozować, spekulować i wyszukiwać wycieków informacji, ale koniec końców i tak wszystkiego dowiemy się już koło 9 rano – czekajmy więc, czekajmy…

The post Już jutro zobaczymy nowe urządzenia Nokii z Androidem, ale czy będą to telefony budżetowe? appeared first on AntyWeb.

Sprawdź historię auta, które zamierzasz kupić

$
0
0
wowi

Właśnie ruszyła możliwość sprawdzenia historii kupowanego auta. Do tej pory informacje te były zarezerwowane jedynie dla wybranych organów. Dzięki projektowi MSW teraz taką możliwość otrzymają wszyscy zainteresowani.

Niemal jednocześnie ruszyły dwa serwisy pod patronatem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Historiapojazdu.gov.pl umożliwia dostęp do szczegółowych informacji odnośnie pojazdu, który nas interesuje. Wystarczy numer rejestracyjny, numer VIN i data pierwszej rejestracji (wszystkie informacje znajdziemy w dowodzie rejestracyjnym), aby uzyskać szczegółowe informacje odnośnie pojazdu. Strona umożliwia sprawdzenie roku produkcji pojazdu, czy auto jest ubezpieczone, czy posiada aktualne badania techniczne, jaki jest ostatni zarejestrowany przebieg samochodu, jaki jest jego status zarejestrowania, a nawet liczbę poprzednich właścicieli pojazdu. Usługa oczywiście skierowana jest do osób, które kupują używane auto i chciałby sprawdzić szczegółowe informacje dotyczące jego przeszłości. Taki system jednocześnie pomoże ukrócić nieuczciwe praktyki, takie jak cofanie licznika przebiegu czy sprzedaż wyrejestrowanego auta. Co ciekawe przy okazji sprawdzania samochodu pojawią się nawet informacje o pojemności i mocy silnika, liczbie miejsc czy nawet dopuszczalnej masie całkowitej.

wowowo

Drugą uruchomioną dzisiaj usługą jest bezpiecznyautobus.gov.pl, dzięki której dostaniemy możliwość sprawdzenia autokaru lub autobusu, niemal na identycznych zasadach jak w przypadku samochodów osobowych. Usługa oczywiście skierowana jest do organizatorów wycieczek szkolnych i wyjazdów grupowych. Serwis umożliwia sprawdzenie czy autobus dopuszczony jest do ruchu oraz czy posiada aktualny przegląd techniczny i ubezpieczenie. Usługa powinna przypaść do gustu wszystkim rodzicom, którzy obawiają się czy autokar, którym dzieci jadą na zieloną szkołę jest bezpieczny. Idealnie by było, gdyby szkoły wypracowały wewnętrzną praktykę sprawdzania każdego autokaru przed wycieczką.

Trzeba przyznać, że trudno nie docenić starań MSW, które próbuje ułatwić życie rodzicom i osobom kupującym samochód. Szkoda, że tak długo musieliśmy czekać na otworzenie bazy danych, która od dawna była w posiadaniu Centralnej Ewidencji Pojazdów.

Aha i jeszcze jedno. Gdy będziecie sprawdzać informacje o nowy projektach MSW, nie zapomnijcie uronić łzy nad spotem, który powstał na potrzeby drugiego opisywanego serwisu. Spotu, który wywołuje w widzu nie lada konsternację.

The post Sprawdź historię auta, które zamierzasz kupić appeared first on AntyWeb.

Kiedy świetna robota to za mało – twórcy graficznych rewolucji mają kłopoty

$
0
0
crytek

Niemieckie studio Crytek od lat specjalizowało się w tworzeniu gier graficznie oszałamiających. Można powiedzieć wręcz, że należeli do niewielkiego grona firm, dzięki którym postęp wizualny postępował szybko i potrafił zadziwić. Cóż, najwyraźniej bycie wartościową firmą z globalnego punktu widzenia nie służy finansom.

Niemieckie czasopismo Gamestar w najnowszym numerze donosi, że deweloper cierpi z powodu niewydolności finansowej. Część pracowników narzeka z powodu przestojów w wypłacaniu pensji – niektórzy zaczęli nawet wysyłać podania o pracę do innych firm. Chociaż Cevat Yerli, jeden z założycieli Crytek zapewnia, że to tylko plotki, a on sam jest o krok od podpisania umowy zapewniającej twórcom gier zaplecze finansowe na kolejne lata, tak pewien niepokój został zasiany.

Są ku temu podstawy. Twórcy Far Cry nie są ostatnio na fali. Po ostatniej rewolucji, jaką był pierwszy Crysis, firma zaliczyła parę wpadek. Kolejne dwie części serii wylądowały również na konsolach, co zdaniem niemal wszystkich recenzentów i graczy, odbiło się negatywnie na jakości produktu. Crytek postanowił też poeksperymentować z free-to-play, jednak na tym polu również ponieśli klęskę. Licencje na najnowszą wersję CRYENGINE nie znalazły się w rękach wielu deweloperów, mimo że jego twórcy zdecydowali się, podobnie jak konkurencja, zmienić model biznesowy i oferować dostęp do wszystkich narzędzi za niecałe 10 dolarów miesięcznie. Największym ciosem dla Crytek okazała się jednak słaba sprzedaż Ryse: Son of Rome – gra jest tytułem na wyłączność dla Xboksa One – niewykluczone więc, że Microsoft nieco wsparł dewelopera. Okazuje się to jednak niewystarczające, biorąc pod uwagę wielkie koszty produkcji.

Inną kwestią jest fakt, że Crytek mógł rozrosnąć się ponad miarę. Obecnie firma zatrudnia ponad 800 pracowników i pracuje nad paroma dobrze zapowiadającymi się tytułami (m.in. przyjemne konceptualnie Homefront: Revolution). Czy to wystarczy? Cóż, zawsze pozostają cięcia wśród pracowników. Mając niemal tysiąc deweloperów do zwolnienia, szefostwo z pewnością ma pewne pole do manewru. Pytanie tylko czy bracia Yerli, założyciele studia, będą wiedzieli w którym momencie wcisnąć hamulec. Zawsze pozostaje możliwość sprzedaży firmy Wargamingowi, który rzekomo jest zainteresowany przejęciem, połączone z pozostaniem na kierowniczych stanowiskach.

Morał niestety z tej historii jest dosyć nieciekawy. Nie wystarczy ciężka praca, wizja i utalentowany zespół. Czasami niezbędne jest biznesowe podejście. Stąd producenci faszerujący nas rok po roku monotonią mają się świetnie, a nieco bardziej ambitne projekty rozpychają się łokciami i walczą o byt. Z drugiej strony, możliwe, że dorabiam sobie filozofię do całej historii. Jakby nie patrzeć – gry Crytek brylowały zazwyczaj głównie w kwestii optymalizacji silnika i jakości grafiki. Może po prostu czasy zachwytu nad „fotorealizmem” mamy już za sobą, a produkcje tego studia zwyczajne kuleją na innych polach.

The post Kiedy świetna robota to za mało – twórcy graficznych rewolucji mają kłopoty appeared first on AntyWeb.

Microsoft po cichu uśmiercił Windowsa RT

$
0
0
Lumia2520_Hero

Windows RT, testowany przeze mnie na Lumii 2520 jest bardzo dobrym systemem, który został stworzony zbyt wcześnie, czego niestety nie zmienią nawet urządzenia klasy Microsoft Surface, czy wyżej wspomniana Nokia. Windows RT miał być idealnym Windowsem dla tabletów, jednak jak się okazało, pomysł na połączenie komputerów, tabletów i telefonów przerósł najśmielsze oczekiwania Microsoftu, dlatego ten system… umarł.

Zacznijmy od początku. Windows 8 i Windows RT zostały podzielone na dwa osobne systemy, które łączyły jedynie aplikacje i gry dla Modern UI, co miało spopularyzować obydwa systemy, mobilny za pomocą komputerowego – nie w drugą stronę.

Z początku, Windows RT był dostępny jedynie na tańszej wersji komputera Microsoftu – Surface. Była to hybryda wyposażona w procesor Tegra III, nie grzeszący ponadprzeciętną wydajnością. Windows 8 przyjął się całkiem średnio, nadeszła kolejna konferencja, premiera Surface 2 i Surface 2 Pro, Windows RT zyskał kolejną aktualizację, dostał aktualizację do wydania 8.1 i nastał Surface 3 – tym razem, bez wersji z procesorem mobilnym.

Wiele osób dyskutowało na temat ewentualnego odcięcia Windowsa RT od cyklu aktualizacji, przy czym wydaje mi się, że Windows RT w najbliższym czasie zostanie pozbawiony swojego największego atutu – nowości, czego następstwem będzie coraz większa ilość gier i aplikacji nie działających na tabletach z procesorami ARM. Dlaczego Microsoft nie powinien pchać pieniędzy w swój mobilny system dla tabletów?

Windows Phone 7 był bardzo nie przemyślanym systemem, podobnie jak RT

W przypadku Windows Phone 7, Microsoft chciał dobrze, tworząc bardzo dobrze zoptymalizowany system, którego największą wadą był brak jakiegokolwiek wspierania procesorów dwu i więcej rdzeniowych procesorów. W przypadku Windowsa RT, Microsoft chciał zrobić krok w stronę producentów tańszych tabletów opartych o procesory ARM, jednak jak się okazało, produkcja takich urządzeń i ich późniejsza sprzedaż nie różniła się zbytnio od tworzenia i sprzedawania tabletów i hybryd z układami Intela – dlaczego? Ponieważ Windowsem RT interesowało się mało ludzi, dlatego też kiepską sprzedaż ogółu urządzeń musieli pokryć nabywcy, płacący prawie dwa razy tyle, ile mieli płacić na początku.

DSC_0028Stało się, jak się stało, Intel zauważywszy powagę sprawy, postanowił stworzyć tańsze procesory dedykowane specjalnie tabletom i hybrydom z Windowsem 8, co miało ostatecznie „wykończyć” Windowsa RT. Microsoft – dokładając swojej cegiełki do budowy muru, postanowił obniżyć koszta licencji (ostatnio znosząc ją dla urządzeń sprzedawanych za mniej niż 200 dolarów) specjalnie dla twórców tabletów z Windowsem 8, konkurujących cenowo z najbardziej „atrakcyjnych dla ogółu Kowalskich” tabletów z Androidem.

Zadanie wykonane, czas skupić się na dalszej pracy

Zadanie zlecone Windowsowi RT wykonał Windows 8, który został zmuszony do wykonania swojego zadania tylko i wyłącznie za sprawą… niskiego zainteresowania samymi urządzeniami z Windowsem RT. Microsoft, prezentując Surface Pro, nie pokazując kolejnej wersji Surface z procesorem ARM, pokazał dwie rzeczy – pierwsza jest taka, że Windows RT jest systemem, który w ostatnim czasie nie przeszedł gwałtownych zmian, dlatego też specyfikacja ostatniego flagowego urządzenia jest dla niego odpowiednia, a sam Microsoft nie ma zamiaru wydawać kolejnych walizek pieniędzy na projekt, który po prostu nie wypalił. W dzisiejszych realiach, Windows RT jest po prostu nie opłacalny, ponieważ Windows 8 w sprzęcie z procesorami Intela sprzedaje się dobrze, nie mając solidnej konkurencji – pozostaje tylko Android i iOS na procesorach mobilnych oraz brak zainteresowania.

Pozostaje więc pytanie – co z użytkownikami Windows RT? Otóż, tak jak w przypadku Windows Phone 7, użytkownicy dostają możliwość kupienia taniego telefonu z najnowszą wersją mobilną systemu i tak samo jest w przypadku tabletu z Windowsem 8 – ta sytuacja jest dosyć paradoksalna, ale koniec końców, konieczna.

The post Microsoft po cichu uśmiercił Windowsa RT appeared first on AntyWeb.

Świetna riposta Microsoftu – dwa razy więcej darmowej przestrzeni i niższe ceny OneDrive

$
0
0
onedrive_devices1

Microsoft kazał nam długo czekać na odpowiedź na ofertę Google, którą poznaliśmy w marcu tego roku. Czy było jednak na co czekać? Dla użytkowników usługi OneDrive i Office 365 mam same świetne informacje. Dla tych, którzy jeszcze nie zdecydowali się na ofertę Google lub niedługo im się kończy są równie dobre wieści.

Objętość dysków w chmurze przekracza bez wątpienia możliwości lokalne niemal każdego posiadanego przez nas urządzenia. Zaletą i jednocześnie wadą takiego rozwiazania jest okresowa opłata, od której zależy tak naprawdę nasza zdolność do zapisywania kolejnych danych. Na całe szczęście nie tracimy dostępu do tych, które już są w chmurze.

Odpowiedź Microsoftu na działania Google jest następująca:

  1. Każdy użytkownik OneDrive otrzymuje 15GB przestrzeni zupełnie za darmo. Jest to oferta podobna do tej od Google, z tą różnicą jednak, że oferowane przez Google 15GB jest również wykorzystywane przez Gmaila. Outlook nie ma nic wspólnego pod tym względem z OneDrive.
  2. Wszystkim edycjom Office 365 towarzyszy 1TB w OneDrive, więc przy zachowaniu tych samych cen, które są aktualnie dostępne, użytkownicy dysponować będą aż 1 terabajtem dodatkowej przestrzeni w chmurze Microsoftu.
  3. Ceny wariantów płatnych OneDrive zostają obniżone o 70%. Oznacza to, że:
  • 100GB kosztuje 1,99 dolara miesięcznie
  • 200GB kosztuje 2,99 dolara miesięcznie

Wszystkie zmiany w cennikach nastąpią na początku lipca. Aktualni subskrybenci któregokolwiek z płatnych planów nie muszą nic robić, bowiem automatycznie uruchomione zostaną im tańsze warianty. Czy to samo dotyczy użytkowników Office’a 365, którzy mieliby otrzymać w trakcie aktywnej już subskrypcji dodatkow 1TB przestrzeni? Prawdopodobnie tak. Wkrótce wszystko powinno się wyjaśnić.

Przypomnijmy ceny przedstawione przez Google kwartał temu:

The post Świetna riposta Microsoftu – dwa razy więcej darmowej przestrzeni i niższe ceny OneDrive appeared first on AntyWeb.


Dzieje się: House of Cards w polskiej reżyserii

$
0
0
hocf

Przyznam, że uśmiechnąłem się pod nosem, gdy przeczytałem tę informację. Krajem wstrząsają kolejne odsłony afery podsłuchowej (Grzegorz ma rację, nazywanie tego „aferą taśmową” to błąd), przy tej okazji często przywoływana jest postać Franka Underwooda i serial House of Cards, a tu nagle okazuje się, że za tworzenie kolejnych odcinków popularnego serialu weźmie się Polka. Za kamerą stanie Agnieszka Holland, która w dorobku ma już serial polityczny.

Kilka godzin temu znajomy ogłosił na Facebooku, że szykuje się prawdziwa petarda. Chwilę później przekierował na stronę stopklatka.pl, a tam tytuł wpisu informuje, że trzeci sezon HoC wyreżyseruje Agnieszka Holland. Chociaż „trzeci sezon” to chyba lekka przesada i reżyserka będzie pracować przy kilku odcinkach (serial miał już wielu reżyserów), to rzecz i tak robi wrażenie. Polka weźmie udział w projekcie, który stał się prawdziwym hitem, bije na świecie rekordy popularności i na długo wryje się w pamięć widzów, krytyków, ludzi z szeroko pojętej branży.

Holland nie jest oczywiście początkującym reżyserem, dla którego praca przy tym tytule będzie jakąś potężną trampoliną do świata filmu, to kobieta o ugruntowanej pozycji w tym biznesie i nie stanie ona za kamerą HoC przez przypadek. Ciekawe jest to, że Polka ma już na swoim koncie serial ukazujący kulisy wielkiej polityki. Może nie tak wielkiej, jak w HoC, ale ostatnie dni pokazały, że na naszym podwórku też może być ciekawie i nie mamy się czego wstydzić, gdy mowa o intrygach, walce o władzę, wszelkiego typu roszadach i brudnej grze.

Wspomniany przed momentem serial to „Ekipa”. Wielu z Was pewnie go widziało, jeśli ktoś tego nie zrobił, to warto nadrobić – całkiem niezła produkcja. W gruncie rzeczy chyba sam skuszę się na ponowną lekturę tej pozycji, bo widziałem ją lata temu i warto spojrzeć na to z dzisiejszej perspektywy. Człowiek starszy, bogatszy o pewne doświadczenia i z pewnością z innym podejściem do życia. W tym do polityki, rzeczywistości, w której funkcjonuje. Dobry pomysł zwłaszcza teraz, gdy polska scena polityczna przeżywa trzęsienie ziemi, jak głosi wielu komentatorów zaznajomionych z tematem.

Jestem ciekaw, jak do tematu House of Cards podejdzie Holland. Od czasu Ekipy zapewne i znana reżyserka zmieniła sposób postrzegania polityki. Mieliśmy kilka potężnych afer o zasięgu globalnym (wystarczy wspomnieć Snowdena i Wikileaks), na rodzimym podwórku zderzyliśmy się z nagraniami Wprost, tajnymi więzieniami CIA czy wieloma przykładami korupcji. Niby nic nowego, wcześniej też nie było to czyste pole i wspaniała kraina, ale oddziaływanie tych informacji było znacznie mniejsze. Internet sporo zmienił, upowszechnił dostęp do wielu danych i przyspieszył ich przekazywanie do społeczeństwa. Pod tym względem nastąpił w ciągu zaledwie dekady poważny skok. Zresztą, nie dotyczy to tylko polityki, jej drenowania i rozprzestrzeniania informacji. Przecież wystarczy przypomnieć, że Holland będzie pracować przy serialu, za którym stoi internetowy gigant…

Źródło grafiki: YouTube

The post Dzieje się: House of Cards w polskiej reżyserii appeared first on AntyWeb.

Fajnie, że jesteś Google, ale my czekamy na coś więcej

$
0
0
tyt

Przed kilkoma dniami Polska doczekała się otwarcia kolejnego sklepu i wypożyczalni cyfrowej z filmami. Tym razem odpowiedzialne za całe to zamieszanie jest Google – firma, która stoi za jednym z największych ekosystemów usług i produktów na świecie, więc emocje towrzyszące wydarzeniu były całkiem spore. Przejrzałem ofertę, dokonałem zakupu, obejrzałem film i wiem jedno – polski rynek nadal pozostaje nienasycony.

Przeklikiwanie się przez asortyment Google zajęło mi dobre kilkadziesiąt minut. Sprawdzałem które z ulubionych filmów są dostępne, które opłaca się zakupić, a które warto wypożyczyć w celu uprzyjemnienia sobie trwającego wtedy długiego weekendu. Oczywiście ocena zasobów sklepu może być jedynie oceną subiektywną i muszę szczerze napisać, że to co znalazłem w sklepie Google Play nie okazało się dla mnie rozczarowaniem, lecz nie czułem się też w żaden sposób pozytywnie zaskoczony. I tak z trylogii Nolana dostępny jest jedynie Mroczny Rycerz (czyli część 2), co nijak ma się do tego co znajdziemy w iTunes Store. Z drugiej zaś strony filmy animowane opowiadające o przygodach Batmana to zdecydowany atut Google Play. Chciałoby się powiedzieć “jak zwykle” – żaden ze sklepów nie jest w stanie zaspokoić oczekiwań klienta na tyle, by nie był zmuszony zaopatrywać się w niektóre tytuły u konkurencji.

roznceny

Tanio! Ale przez 24 godziny

Przeglądając sklep Google Play moją uwagę przykuł pozornie niewielki, lecz niesamowicie istotny szczegół. Jest nim cena prezentowana zaraz obok tytułu produkcji (mówię tu o sytuacji, gdy oglądamy stronę główną sklepu czy wyniki wyszukiwania). Dolny zakres tych cen sięga nawet kilku złotych, więc nawet automatycznie, bez dłuższego zastanowienia, po prostu klika się w jedną z pozycji. Wtedy dopiero okazuje się, że cena 9, 13 czy 17 złotych dotyczy jedynie wypożyczenia filmu i to w SD. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby we wszystkich przypadkach obok tytuł znajdowała się właśnie ten typ ceny – wypożycznie w jakości SD. Zdarza się jednak, że cena ta może dotyczyć równie dobrze zakupu w jednej z dwóch dostępnych jakości. Zorientowałem się, że wynika to z prostego faktu – nie wszystkie filmy możemy wypożyczyć, dlatego w takiej sytuacji domyślnie wyświetlana jest cena zakupu. Musicie jednak przyznać, że bywa to mylące i nieco irytujące, jeżeli znajdująca się pod filmem cena może dotyczyć jednej z 4 dostępnych opcji transakcji i dopiero po kliknięciu na konkretną pozycję (a często po raz kolejny na przycisk “Kup” lub “Wypożycz”) pozwoli nam poznać tę cenę, która nas naprawdę interesuje.

filmtylkokup

Kwestie techniczne są dla wielu osób mało istotne, lecz domyślam się, że podobnie jak ja, część widzów woli wiedzieć w jakiej jakości oferowany jest film, iloma kanałami dźwięku będziemy dysponować i na jakich urządzeniach możemy oglądać zakupiony, bądź wypożyczony film. Podobnie jak Apple, również i Google w pierwszej kolejności stawia na urządzenia i systemy należące do ekosystemu tejże firmy. Kupując film w jakości HD możemy obejrzeć go w wysokiej rozdzielczości korzystając z dedykowanej aplikacji dla przeglądarki Chrome (OS X i Windows), na telewizorze przy użyciu Chromecast oraz w aplikacjach mobilnych na Androida i iOS-a. Co istotne, Chromecast obsługiwać można z poziomu komputera jak i urządzeń mobilnych. W oknie jakiejkolwiek innej przeglądarki do naszej dyspozycji oddano co najwyżej film w jakości 480p.

jakosc

Offline? Mamy problem

Sprawa rozbija się jednak o tryb offline. Ten bowiem dostępny jest tylko i wyłącznie na urządzeniach z systemem Android oraz Chrome OS. To calkiem spore ograniczenie, choć gdy porównamy je z tym co oferuje Apple, wcale nie będziemy tak zaskoczeni. W końcu filmy zakupione w iTunes Store pobrać można tylko raz i tylko na urządzenia z iOS, bądź przy użyciu aplikacji iTunes na Windows i OS X. Wtedy czeka nas żmudny proces synchronizacji, a o możliwości strumieniowania filmów możemy w ogóle zapomnieć. Nie muszę też chyba wspominać o tym, że użytkownicy Androida nie maja czego szukać w iTunes Store…? Z drugiej zaś strony iTunes zainstalujemy na komputerze z Windowsem i pobierzemy zakupiony film w HD.

appka

Dźwięk stereo przy produkcjach dostępnych w jakości SD mógłby nikogo nie zdziwić, lecz przy pozycjach w wysokiej rozdzielczości oferowanie dźwięku stereo nie jest dla mnie zrozumiałe, nawet pomimo faktu, że w większości przypadków film oglądać będziemy po prostu na komputerze czy tablecie/smartfonie.

Chromecast – czas na Polskę

Dla mojej skromnej osoby pojawienie się filmów w Google Play Polska to bardzo dobra wiadomość z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to pierwszy, naprawdę liczący się, serwis VOD dla Polaków dostępny w przeglądarce. Ceny wypożyczeń filmów (czy to SD czy HD) są dość atrakcyjne, dlatego można wygodnie rozsiąść się z rodziną czy znajomymi przed ekranem i za niewielkie pieniądze obejrzeć dobry film. Po drugie, jako posiadacz Chromecast, mogę sprowadzić smartfona czy tablet do roli pilota i cieszyć się filmem w HD na dużym ekranie. Wydaje mi się, ze przy takich okolicznościach wprowadzenie Chromecast do Polski staje się coraz bardziej prawdopodobne – nareszcie istnieją przyziemne i przemawiające do zwykłych użytkowników argumenty stojące za zakupem tego akcesorium i podłaczeniem go do telewizora. Wierzę, że to pociągnęłoby za sobą premierę aplikacji HBO Go wspierającej Chromecast.

chromecastconnected

Serialami Polska żyje

To czego nie znajdziemy w ofercie filmowej Google Play to polskie ścieżki dźwiękowe i… seriale. Ta “przestrzeń” rynku pozostaje więc cały czas do zagospodarowania, lecz obawiam się, że tego, kto zdecyduje się na wprowadzenie seriali do otworzenia VOD z taką ofertą, może spotkać gorzki zawód. Przekonanie do płacenia milionów widzów, oglądających dziś za darmo najlepsze seriale, jest nie lada wyzwaniem. Sukces Spotify pokazał, że najprawdopodobniej jedynym mającym jakiekolwiek szanse powodzenia rozwiązaniem jest tak naprawdę model subskrypcji i niewielkich kwot. Dokładnie to co robią Hulu czy Netflix. Znając polskie realia nie spodziewałbym się jednak przytłaczającej widza oferty w jednej usłudze, bo to nie udało się nawet w Stanach Zjednoczonych, czyli kraju gdzie większość tych produkcji powstaje. Abonament na poziomie około 30 złotych nie otworzyłby Polakom bram do wszystkich ulubionych seriali – w takiej sytuacji kto zdecydowałby się na uiszczanie comiesięcznej płatności rezygnując jednocześnie z (legalnego i łatwego) dostępu do wybranych produkcji?

The post Fajnie, że jesteś Google, ale my czekamy na coś więcej appeared first on AntyWeb.

Google, Microsoft, czy Apple? Porównanie ekosystemów – część 2

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-06-23 o 07.37.05

Witajcie. W dzisiejszym odcinku porównania ekosystemów, zajmiemy się Microsoftem. Jak dobrze wiecie, tydzień temu pokazałem wam, jak działa i na czym polega ekosystem Google - dziś zajmiemy się jego największym konkurentem – Microsoftem.

Jak wspominałem dwa tygodnie temu, Google opiera swój ekosystem o chmurę, dzięki czemu użytkownik może korzystać ze swoich danych i ustawień za pomocą trzech flagowych produktów – urządzeń z Androidem, z Chromebooków i Chromeboxów oraz za pomocą przeglądarki (najlepiej Chrome). Różnice pomiędzy ekosystemem Microsoftu i Google są widoczne gołym okiem, a najważniejszą z nich jest skupienie się wokół systemu Windows i pakietu biurowego Office.

Onedrive, one way to by another

Microsoft odmiennie do Google, zarabia na licencjach za swoje oprogramowanie, dlatego też nasze dane nie są sprzedawane za bezcen, przy czym nie są również z nas tak skutecznie wyciągane – ale nikt nie jest transparentny, w aferze PRISM znalazły się również o szpiegowaniu w oprogramowaniu Microsoftu.

Tak więc, mając komputer z systemem Windows 8, tablet z Windowsem RT, czy telefon z Windows Phone, nasze wszystkie zdjęcia, filmy wideo, dane kontaktowe, książka adresowa (emailowa), czy historia przeglądania sieci internetowej jest zapisywana w naszym koncie Microsoftu, dzięki któremu możemy zalogować się jeszcze do komunikatora Skype. Jest to rozwiązane na tyle wygodnie, że robiąc zdjęcia tabletem i telefonem, po ustawieniu uploadu naszych zdjęć do sieci, znajdziemy je w natywnym menadżerze plików na innym komputerze, do którego się zalogujemy.

Zrzut ekranu 2014-06-23 o 09.46.24

Bardzo przydatną rzeczą jest możliwość zalogowania się do sieciowego klienta usługi i przeglądanie zasobów naszej chmury z poziomu przeglądarki internetowej. Podobnie jak w przypadku Google Docs, mamy tu możliwość edycji dokumentów, choć liczba wspieranych formatów jest to większa, a naszym edytorem sieciowym jest nic innego, jak „uwielbiany przez wszystkich” Office.

Bardzo podoba mi się możliwość zapisywania plików do chmury OneDrive z pozycji Office zainstalowanego na komputerze z Windows (i może wkrótce OS X) i późniejszego otworzenia i edytowania tego dokumentu z pozycji telefonu z Office Mobile oraz z samej przeglądarki internetowej na każdym systemie konkurencji. Dokumenty odnalezione w chmurze również możemy otwierać za pomocą natywnego pakietu Office – wystarczy tylko kliknąć odpowiedni napis na stronie internetowej OneDrive.

Poza otwieraniem i tworzeniem dokumentów, OneDrive jest miejscem, gdzie odnajdziemy kalendarz, listę naszych kontaktów, notatki z programu OneNote, czy bibliotekę poczty Outlook. Wszystko to odnajdziemy w jednym miejscu, przełączając się pomiędzy usługami za pomocą paru ruchów kursorem.

Zrzut ekranu 2014-06-23 o 10.25.21

Podobnie jak w przypadku Google Drive i Google Docs, edytując dokumenty, mamy możliwość pracy grupowej z aktywnym komentowaniem naszej pracy oraz możemy udostępnić pliki i katalogi użytkownikom, którzy akurat potrzebują np. sporządzonego przez nas szkicu, który wcześniej wrzuciliśmy do chmury.

 Natywnie = dobrze?

Microsoft odmiennie do Google, postanowił spopularyzować swoje usługi za pomocą aplikacji natywnych dostępnych na wszystkie najpopularniejsze systemy mobilne. Na Androidzie i iOS odnajdziemy Outlooka, OneDrive, Office 365 Mobile i OneNote, które wraz z komputerem z Windows dają nam pełnię – co naturalnie bardzo dobrze pokazuje to, że Microsoft odmiennie od Google, pragnie działać globalnie, nie dyskryminując nikogo, tak jak robi to Google.

Microsoft posiada produkt, który zna praktycznie każdy użytkownik komputera – jest nim system, Windows. Dzięki tej sławie, Microsoft próbuje rozwijać swoje usługi i wtykać je w sprytny sposób w ten popularny produkt, promując przy tym swoją pocztę elektroniczną, usługi chmurowe, translator, przeglądarkę i wyszukiwarkę – Bing.

Moim zdaniem, o ile na komputerach PC posiadanie natywnych aplikacji przy wszechobecnych dobrach płynących z przeglądarki internetowej jest rzeczą opcjonalną, to na smartfonach i tabletach te aplikacje powinny czekać na potencjalnego użytkownika, którego średnio obchodzi polityka dotycząca danej platformy – on chce korzystać z Windowsa, Androida, WebOS, MeeGo, czy z iOS, a aplikacja powinna być – nie ma jej? Pozostaje przeglądarka i w ostateczności przesiadka do konkurencyjnych rozwiązań, które u nas są natywne.

W8_20140618191110

Microsoft co prawda, nie posiada aplikacji na wszystkich systemach operacyjnych, ale umożliwia między innymi korzystanie z synchronizacji kontaktów i poczty elektronicznej w każdym systemie operacyjnym, nie ważne, czy kontakty chcemy mieć na naszej starej Nokii N73, czy na iPhone 5S z Androidem (produkcji wschodniej).

 jest system, są aplikacje, przyjdą użytkownicy

Bardzo fajnym pomysłem jest nadchodzący projekt ujednolicenia Windows Phone z Windows Modern UI, co w praktyce ma przynieść nam – użytkownikom, programy, które kupimy raz, a będą dostępne zarówno na naszych komputerach, jak i na naszych telefonach. Już teraz, wchodząc do Windows Store i Windows Phone Store możemy zauważyć, że przy niektórych programach znajdziemy ikonkę pokazującą, że program posiada wersję mobilną lub komputerową – to wstęp do nadchodzącej ewolucji całości, do której coraz częściej przekonują się wszyscy użytkownicy telefonów i tabletów z mobilnymi kafelkami.

Moim zdaniem, usługi Microsoftu są jednymi z najlepszych na świecie, choć tak naprawdę, są one bliźniaczo podobne (nawet w funkcjonalności) do tego, co oferuje Google. Na chwilę obecną, Google jest niewątpliwym królem tego, internetowego segmentu rynku, choć tak naprawdę, konkurencja taka jak Microsoft, Yahoo!, czy Dropbox może prześcignąć dzisiejszego lidera, czujnie nasłuchując nadchodzących mód i spełniając racjonalne potrzeby przyszłych użytkowników tak, aby porzucili dzisiejsze standardy i spróbowali czegoś nowego, unikatowego i tańszego, przy czym wygodniejszego.

Podsumowując…

Microsoft opiera swoje usługi wokół OneDrive, które wcześniej nazywało się SkyDrive. W skład usług i aplikacji Microsoftu wchodzi chmura OneDrive, pakiet Office i jego internetowa wersja, skrzynka pocztowa Outlook (dawniej Hotmail), usługi multimedialne Xbox Music i Xbox Video (nadal niedostępne w Polsce), system mobilny Windows Phone i Windows RT, system Windows (PC) oraz dziesiątki pomniejszych aplikacji i narzędzi, zapisujących dane na serwerach OneDrive – np. OneNote, kontakty i kalendarz. Microsoft skupia swoje usługi na aplikacjach natywnych i to właśnie je promuje – obserwując i wspierając rozwiązania sieciowe, przy jednoczesnym próbowaniu przywróceniu dawnego blasku komputerów PC i aplikacjom im przypisywanym.

The post Google, Microsoft, czy Apple? Porównanie ekosystemów – część 2 appeared first on AntyWeb.

Dekada prywatnych lotów kosmicznych

$
0
0
Kluft-photo-SS1-landing-June-2004-Img_1406c

Podbój kosmosu zaczął się z rywalizacji pomiędzy USA, a Rosją. Dwa wielkie mocarstwa walkę o prymat nad światem przeniosły z ziemskiego padołu pod same niebiosa. Teraz jednak do głosu zaczynają dochodzić organizacje pozarządowe. Waśnie mija 10 lat do kiedy statek amerykańskiej korporacji Scaled Composites przekroczył barierę przestrzeni kosmicznej, rozpoczynając erę prywatnego podboju kosmosu.

Stało się to 21 czerwca 2004, za sprawą statku SpaceShipOne, pilotowanego przez Mike’a Melvilla. Wzniósł się on wtedy ponad 100 kilometrów ponad ziemię, uzyskując prędkość 2,9 Macha. Jego lot w przestrzeni suborbitalnej trwał 24 minuty i został powtórzony jeszcze kilka miesięcy później, czym zasłużył sobie na nagrodę fundacji X Prize.

Została ona ustanowiona w celu „stymulacji publicznego współzawodnictwa”, a w tym konkretnym przypadku dla pobudzenia firm prywatnych do eksploracji kosmosu. Konto Scaled Composites wzbogaciło się wtedy o dodatkowe 10 milionów dolarów.

Niestety niedługo później  loty ustały. Firma ogłosiła prace nad nowym projektem we współpracy z Virgin Galactics (jeden z podmiotów wchodzących w skład grupy Virgin, należącej do Richarda Bransona). Ich wspólne dziecko SpaceShipTwo już w tym roku ma zabierać kosmicznych turystów na orbitę! Bilet to jedyne 200 tys. dolarów.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

W prywatnym przemyśle kosmicznym, wartym 190 miliardów dolarów, zaczyna robić się coraz tłoczniej. Na lidera wyrasta SpaceX, założony przez Elona Muska w 2002 roku, który w grudniu 2010 wygrał ogłoszony przez NASA przetarg na dostawy zaopatrzenia na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Pod koniec maja Musk pokazał światu odświeżony projekt swojej kapsuły – Dragon V2, który w przestrzeń kosmiczną ma zabierać już nie tylko zaopatrzenie, ale i ludzi.

Oprócz niego jest jeszcze Orbital Sciences Corporation, której w udziale przypadła mniejsza część kontraktu z amerykańską agencją. Jej statek – Cugnus, w grudniu zeszłego roku z sukcesem połączył się z Międzynarodową Stacją Kosmiczną.

Wymienionym wyżej firmom trzeba oddać należną zasługę w popularyzacji lotów kosmicznych i cieciu kosztów eksploracji. Jednak tam, gdzie stawiają one obecnie małe kroczki, agencje rządowe były już dawno temu. Choć Musk i Branson snują ambitne plany wysyłania turystów na Księżyc, a nawet budowania bazy na Marsie, to jest to zaledwie fantastyka, przepełniona pobożnymi życzeniami wizjonerów.

Takie SpaceX, choć warte kilkanaście miliardów dolarów, nie jest w stanie samodzielnie sprostać wymaganiom skomplikowanych kosmicznych projektów. Do tego trzeba współpracy, nawet na szczeblu międzynarodowym. Niestety jak na razie każdy – USA, Rosja, Chiny – swoją kosmiczną rzepkę skrobie samodzielnie.

Foto

The post Dekada prywatnych lotów kosmicznych appeared first on AntyWeb.

Co już jest, co nadchodzi i nad czym pracują – taką stronę powinien mieć każdy produkt Microsoftu i innych firm

$
0
0
1

Dzisiejszego ranka natrafiłem na bardzo ciekawy projekt, który zaserwował nam Microsoft. Jest nim strona o tytule Office 365 Roadmap, co oczywiście oznacza że zawiera ona informacje na temat aktualnie wdrażanych oraz planowanych nowości dla tejże usługi.

Po krótkim zapoznaniu się z nią stwierdziłem, że o wielu z planów i coraz bliższych do wprowadzenia zmian nie miałem zielonego pojęcia i gdybym chciał je poznać musiałbym przeglądać nie tylko oficjalne blogi poświęcone usłudze Office 365 ale i również fora nich dotyczące. Możliwe, że nie wszystkie informacje byłyby tam też dostępne, więc w poszukiwaniu informacji wybrałbym się na nieoficjalne fora, blogi i strony. Czy byłoby to problematyczne? Przecież do takiego sposobu pozyskiwania informacji jestem (-śmy) już przyzwyczajeni. Ale skoro da się to ułatwić…

2

Odwiedzając adres Office.com/roadmap mamy okazję przejrzeć dość obszerne informacje na temat ostatnio wprowadzonych nowości do usługi Office 365. Wśród nich znaleźć można informacje o zaktualizowanych aplikacjach OneNote na iPhone’a oraz Lync na Maka, a także innych usprawnieniach dla biznesowych klientów usługi, a wśród aktualnie wdrażanych nowości przeważają te dedykowane właśnie biznesowum klientom.

Bez wątpienia najciekawszą sekcją jest ta omawiająca zmiany, nad którymi aktualnie są prowadzone prace. I tak przeglądarkowy Excel Online ma wspierać aplikacje (wtyczki) podobnie jak aplikacja desktopowa, w drodze jest sporo nowości dla webowej wersji Outlooka (Card View in Outlook Web App, Clutter for Outlook Web App oraz opcja edycji dokumentów wewnątrz klienta), pojawi się możliwość tworzenia własnych motywów. Dodatkowo przygotowywany jest projekt o nazwie kodowej Oslo – aplikacja wykorzystująca Office Graph umożliwiający odkrywanie nowych materiałów i nawiązywanie kontaktów z innymi użytkownikami. Ostatni dział poświęcony jest projektom, które zostały anulowane i na tę chwilę jest on pusty.

Pełna lista zmian i nowości dostępna jest na wspomnianej stronie.

The post Co już jest, co nadchodzi i nad czym pracują – taką stronę powinien mieć każdy produkt Microsoftu i innych firm appeared first on AntyWeb.

Zarządzanie stronami na Facebooku ma być znacznie przyjemniejsze. Oto nowy Facebook Pages Manager

$
0
0
image (5)

Oficjalne aplikacje mobilne Facebooka mają kilka wspólnych cech – są wolne, ociężałe i niezbyt intuicyjne. Widać jednak, że serwis chce coś zmienić w tym aspekcie. Nie bez powodu uruchomiono kanały alpha i beta dla podstawowego klienta oraz Messengera. Jedynym jak dotąd trochę zaniedbanym produktem był mobilny menedżer stron, który straszył poprzednią wersją interfejsu i działał koszmarnie wolno. Najnowsze wydanie poprawia przynajmniej jeden z tych elementów.

Wydanie oznaczone numerem 2.0 to największa taka aktualizacja od momentu powstania programu. Od strony wizualnej zmieniło się tutaj absolutnie wszystko. Tym samym Facebook Pages Manager znacząco przypomina teraz podstawowego klienta Facebooka. Dla porównania, poprzednia wersja straszyła jeszcze ciemnoniebieskimi gradientowymi belkami w starym stylu i opierała swoją nawigację na wysuwanym zza lewej krawędzi ekranu menu. W nowej całkowicie zrezygnowano z tego elementu, a całość sprawia trochę wrażenie, jakby inspiracją dla projektantów był interfejs iOS.

2014-06-24_132329

Pod względem możliwości nowy Facebook Pages Manager nie zaskoczy nas raczej niczym szczególnym. Nadal możemy tutaj zarządzać wszystkimi stronami, którymi administrujemy. Do przełączania między nimi służy przycisk menu (sławetny „hamburger”) w prawym górnym rogu. Poniżej, na kolejnej belce znajdziemy przyciski odzwierciedlające poszczególne ekrany. Najważniejszy jest pierwszy z nich, gdzie kryje się podgląd fanpage’a. Do dodawania nowych postów służy tutaj pływający przycisk, który przenosi nas do kolejnego ekranu, na którym w postaci okrągłych przycisków umieszczono typy treści, które możemy udostępniać. Rozwiązanie fajne, choć nie idealne (wolałem chyba starą wersję, gdzie wszystko znajdowało się na jednym ekranie).

Kolejne przyciski na górnej belce prowadzą do ekranów wyświetlających powiadomienia oraz statystyki dotyczące aktualnie zarządzanej strony. Na samym końcu umieszczono natomiast odnośnik do ustawień, gdzie możemy m.in. zarządzać powiadomieniami push oraz działaniem programu. Ciekawostkę stanowi też ikonka trzech kropek, pod którą kryją się galeria zdjęć, kalendarz wydarzeń oraz inne aplikacje podpięte do naszej strony.

2014-06-24_132339

Wygląda to naprawdę dobrze. Nie ukrywam, że jestem wielkim zwolennikiem wysuwanego zza krawędzi panelu nawigacyjnego. Widać jednak, że zarówno Google jak i Facebook odchodzą od tego rozwiązania na rzecz nieco innych. Czy lepszych? Trudno powiedzieć. W tym przypadku nawigaca po programie została rozwiązana zaskakująco nieźle.

Co z szybkością? Tutaj poprawa jest minimalna (a może to efekt placebo?). W dalszym ciągu można zrobić jeszcze wiele, aby aplikacja działała szybciej i była bardziej responsywna. Po części udało się to już osiągnąć w przypadku podstawowego klienta, który (na moje oko) spisuje się lepiej w ostatnich wersjach. Oby tutaj z czasem też pojawiły się stosowne usprawnienia, choć nie da się ukryć, że Facebook inwestuje tutaj o wiele mniej, aniżeli w pozostałe produkty.

Nową wersję Facebook Pages Managera znajdziecie w AppStore oraz Google Play.

The post Zarządzanie stronami na Facebooku ma być znacznie przyjemniejsze. Oto nowy Facebook Pages Manager appeared first on AntyWeb.

Kilka maili i straciłem szacunek do władzy

$
0
0
mkidn_01_cmyk1

Zaznaczę na wstępie – to nie pierwszy taki przypadek. Może żyjemy w dobie komunikacji elektronicznej i dostępu obywatela do informacji publicznej, ale to my. Bo urzędnicy do tego etapu jeszcze nie dotarli, ergo pięknie nam co chwila pokazują, że mają nas na końcu jelita grubego. Oto historia pewnej korespondencji.

22 kwietnia przesłałem do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pismo w sprawie popełnienia przestępstwa zarówno z art. 288 kodeksu karnego, jak i art. 108 i 110 ustawy o ochronie zabytków. Poważna sprawa, ale nie będę wchodził w szczegóły, bo nie w tym rzecz. Pismo opatrzyłem następującym zdaniem:

niniejszym przesyłam oficjalny list do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (w załączeniu), wnosząc stanowczo o odpowiedź i interwencję w sprawie.

Odpowiedzi próżno wypatrywałem. 11 czerwca straciłem cierpliwość i przesłałem kolejny mail:

Szanowni Państwo, 22 kwietnia przesłałem do Państwa oraz na adres Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pismo z prośbą o odpowiedź i interwencję w opisanej sprawie. Dziś jest 11 czerwca, jednak nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Uprzejmie proszę o niezwłoczną odpowiedź. Z poważaniem…

Jakaś odpowiedź? Wiadomo, żadnej.

Uparty niczym bohater „Skazanych na Shawhshank”, który walczył o książki, przesłałem kolejny mail, mocniej już akcentując fakt, iż oczekuję na odpowiedź:

Szanowni Państwo, w związku z upartym lekceważeniem z Państwa strony, tym razem nie proszę, ale żądam odpowiedzi – niezwłocznie. Przypominam, że zwracam się oficjalnie jako redaktor naczelny zarejestrowanego tytułu prasowego. Dalszy proceder unikania odpowiedzi zmusi mnie do złożenia sprawy w sądzie. Z poważaniem…

Jakaś odpowiedź? Ponownie – wiadomo, żadnej.

Tym niemniej w końcu się doczekałem. Dziś czyli 24 czerwca, dwa miesiące po złożeniu pisma, dostałem… skan odpowiedzi. Byle jak i na szybko. Niejaki Zbigniew Maj z Departamentu Ochrony Zabytków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego przesłał mi odpowiedź opatrzoną następującym tytułem:

FW: Scan from a Xerox WorkCentre

Kryptoreklama czy chłop nieprzeszkolony we wpisywaniu tematu maila, który przekazuje dalej? Cóż, jaki kraj, takie kadry. A może odwrotnie? Jakie kadry, taki kraj?

W mailu czytamy:

W załączeniu przekazuję skan odpowiedzi na Pańskie wystąpienie z dnia 22 kwietnia br. w sprawie d. zamku w Jędrzychowie podpisaną przez Pana Jacka Dąbrowskiego – Dyrektora Departamentu Ochrony Zabytków. Jednocześnie pragnę Pana przeprosić za zwłokę w udzieleniu odpowiedzi. Zbigniew Maj, Departament Ochrony Zabytów

Podoba mi się „skan odpowiedzi podpisaną” – poziom językowy przysłowiowego Kalego. Równie zacny jest „Departament Ochrony Zabytów”. Zabyty to pewnie takie duże, ważne zabytki. Jak widać, w kwestii automatycznego podpisu urzędnika nie przeszkolono również.

Jaka jest pointa tej historii? Od dziś mam do urzędników tak wielki szacunek, jak oni do mnie. Grajcie dalej, chłopcy, w pasjansa, bo więcej z tej całej komputeryzacji już najwyraźniej nie opanujecie. Amen.

The post Kilka maili i straciłem szacunek do władzy appeared first on AntyWeb.


Kanada wycofuje się powoli z ulg podatkowych dla twórców gier

$
0
0
flagakanady

Wspieranie branży gier wideo jest dosyć powszechne w krajach rozwiniętych. W ten czy inny sposób promuje się i wspomaga deweloperów, zachęcając ich do zakładania studiów w danym regionie. Okazuje się jednak, że łaska rządu na pstrym koniu jeździ – Kanada, która przyciągnęła dużo kapitału dzięki zwolnieniom podatkowym nie chce już dawać taryfy ulgowej.

Chodzi o prowincję Quebec we wschodniej części kraju. Pod względem wielkości ustępuje jedynie Ontario, gdzie znajduje się stolica kraju – Ottawa. Jednakże to w Montrealu, stolicy Quebecu mają swoje oddziały takie firmy jak BioWare, Eidos, EA, Ubisoft czy Warner Bros. Duża w tym zasługa ulg podatkowych, które jednak w budżecie na najbliższy rok obcięto o 20%. Może się to wydawać niewiele, jednak to wyraźny krok w stronę zmiany kierunku polityki uprzywilejowywania branży gier wideo.

Co istotne, a także nieco nieuczciwe – te zmiany w pierwszej kolejności dotkną małe studia. Ubisoft i Warner Bros podpisały bowiem porozumienia z rządem, które zapewniły im możliwość działania w niezmienionych warunkach jeszcze przez pięć lat, aż do 2019 roku. Co będzie to oznaczało w praktyce? Że wyżej wymienieni będą mogli sobie pozwolić na lepsze warunki pracy i płacy, zarobią też więcej pieniędzy niż inne firmy, niezależni deweloperzy, albo firmy dopiero zakładane.

Kwestia wspomagania producentów gier wideo jest od dawna dyskusyjna. Z jednej strony jest to w pewien sposób komplikowanie spraw i tworzenie sztucznej sytuacji, w której jedna branża staje się bardziej atrakcyjna, co może odbijać się na kondycji pozostałych gałęzi powiązanych z daną dziedziną. Jeżeli będziemy tworzyć warunki dla producentów gier, to dlaczego nie pomagać np. twórcom oprogramowania innego typu? Ostatecznie może się okazać, że najbardziej utalentowani informatycy i graficy szukają pracy właśnie w gamedevie, który oferuje najlepszą płacę. A mimo całej mojej miłości do gier wideo, nie potrafię uzasadnić tego, żeby było to w jakiś sposób uzasadnione. Z drugiej strony – jeżeli nie my, to ktoś inny to zrobi. Jak słusznie zwracają uwagę przedstawiciele branży z Montrealu: niewiele stoi na przeszkodzie, żeby w sytuacji obcięcia ulg podatkowych przenieść produkcję tam, gdzie na specjalne traktowanie będzie można liczyć. Twórcy gier wideo to w dużej mierze ludzie młodzi, mobilni, którzy w zamian za odpowiednią kompensację, będą skłonni zmienić miejsce zamieszkania.

W Polsce nie ma kompleksowego systemu wspierania twórców gier wideo jako takich. Jednakże, nierzadko deweloperzy korzystają z rozmaitych programów pomocowych, biorą udział w konkursach organizowanych przez rozmaite podmioty państwowe, okazjonalnie pracują nad projektami zleconymi i otrzymują dotacje na rozwój. Swego czasu Ministerstwo Gospodarki było zainteresowane wysyłaniem deweloperów na targi branżowe za publiczne pieniądze.

The post Kanada wycofuje się powoli z ulg podatkowych dla twórców gier appeared first on AntyWeb.

Opera i Linux – co łączy tę dwójkę?

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-06-24 o 17.00.53

Jedna z najpopularniejszych przeglądarek internetowych – Opera, od swojego 12 wydania jest wydawana jedynie na system operacyjny Apple oraz Microsoftu – Windows i OS X. Pod wpływem próśb użytkowników dystrybucji Linuksa, przedstawiciele Opery powtarzali przez cały czas, że przeglądarka na Linuksa pojawi się już niedługo, jednak niestety – o przeglądarce na Linuksa słuch zaginął.

Kiedyś była sobie przeglądarka na Linuksa, której używał duży procent użytkowników – nie mówimy o Firefoksie, Chrome, czy też Chromium. Opera, nazywana często skandynawską pięknością, stała się symbolem przeglądarki kompresującej dane w celu ograniczenia zużycia pakietów danych u użytkowników mobilnych.

Od przeszło roku, każdy użytkownik Debiana, Fedory, Ubuntu i każdej innej dystrybucji Linuksa musieli zadowolić się Operą w wersji 12.15.1860-2, która była ostatnią stabilną wersją przeglądarki przed przeniesieniem całej aplikacji na silnik Chromium. 

Plotki o przeniesieniu Opery opartej o silnik wyżej wymienionej przeglądarki na Linuksa krążyły po sieci już od prawie roku, a wczoraj okazało się, że Opera w wersji 24 zostanie wydana na Linuksa, a wersja dla developerów jest już dostępna do pobrania stąd!

 

Zrzut ekranu z 2014-06-24 17_08_32

Bardzo podoba mi się podejście do Linuksiarzy – wydana przeglądarka nie jest jedynie niedopracowaną przeglądarką z gigantycznymi brakami względem konkurencyjnych platform – Opera 24 dla programistów jest kompletną przeglądarką z jej wszystkimi funkcjami dostępnymi na Windowsie i OS X, co tłumaczy tak długi czas przenoszenia produktu na dystrybucje Linuksa.

O samej przeglądarce w wersji stabilnej - 22, pisałem tutaj, dlatego też nie będę znowu poruszać tematu funkcji i wyglądu przeglądarki, bo przecież wersja testowa nie różni się znacznie od niedawno zrecenzowanej aplikacji.

Zrzuty ekranu dzięki: @dzanekmajta i Pawłowi Wiczyńskiemu.

The post Opera i Linux – co łączy tę dwójkę? appeared first on AntyWeb.

Pogromca Raspberry Pi? Sprawdzamy Intel Galileo

$
0
0
DSC_7370

Fenomen minikomputera Raspberry Pi przełożył się na prawdziwą lawinę alternatywnych rozwiązań tego typu. Szybko jednak okazało się, że nie wystarczy więcej mocy obliczeniowej, aby zagrozić pozycji Malinki. Tą drogą nie poszedł Intel, który swoją alternatywę o nazwie Galileo oparł na układzie x86.

Raspberry Pi jest swoistym fenomenem w dość dynamicznie rozwijającym się segmencie minikomputerów do zastosowań edukacyjnych, amatorskiej robotyki i nie tylko. Nic dziwnego, że koncern taki, jak Intel chciałby powtórzyć ten sukces. Ma mu to umożliwić płytka Galileo oparta na układzie X86 Intel Quark. Na pierwszy rzut oka to rozwiązanie z zupełnie innej półki cenowej, za które musimy zapłacić ok 300 zł. W tej cenie spokojnie kupimy dwie malinki. Czy zatem można śmiało powiedzieć, że mamy do czynienia ze sprzętem dwukrotnie lepszym od prekursora?

Intel wie, jak wywrzeć wrażenie na użytkowniku. Galileo została zapakowana w niebieskie, świetnie wyglądające pudełko, które kryje kilka niespodzianek. Pierwszą zobaczyłem, a właściwie usłyszałem, tuż po wyjęciu płytki z opakowania. Tuż pod nią umieszczono niewielki otwór, a w nim czujnik jasności, który po przyjęciu dawki światła odtworzył za pomocą wbudowanego głośnika charakterystyczną intelowską melodyjkę. Magia. Mało tego, w pudełku poza standardowym okablowaniem (zasilacz z wymiennymi końcówkami i kabelek USB), nóżkami i śrubkami znalazłem również pluszowego „pomocnika”. Wszystko to uzupełniono krótką broszurą informacyjną. Nie pozostało zatem nic innego jak przystąpić do zabawy.

Arduino Uno R3 i Intel Quark X86 w jednym stali domu…

Intel Galileo wyposażono w procesor Intel Quark SoC X1000. Jest to 32-bitowy system klasy Pentium z zegarem 400 MHz oraz 16 KB pamięci podręcznej L1. Jest to jednocześnie pierwsze rozwiązanie tego typu oparte na procesorze Intela. Co najważniejsze, producent zadbał o kompatybilność z Arduino Uno R3, a na 8 MB wbudowanej pamięci wewnętrznej zainstalował system Linux z odpowiednimi bibliotekami. Zapowiada się zatem obiecująco.

Płytkę wyposażono w 512 KB pamięci SRAM oraz 256 MB RAM DDR3. Znaczącą przewagą w porównaniu z Raspberry Pi jest zegar czasu rzeczywistego, który możemy zasilać baterią 3V. Nie zabrakło też dwóch przycisków do resetowania urządzenia.

Galileo ma typowo intelowski, niebieski kolor. Płytkę wyposażono w szereg złącz, które znacząco rozszerzają jej możliwości. Na górnej krawędzi znajdziemy port Ethernet 10/100, a także dwa złącza Micro USB – USB hosta i konektor USB (oczywiście standard 2.0).

Lewa krawędź to gniazdo zasilania. I tutaj pojawia się istotna informacja. Płytkę należy podłączać zawsze w określony sposób – najpierw zasilacz, a dopiero potem Micro USB. W przeciwnym wypadku grozi jej uszkodzenie. To trochę kuriozalne, bo zabezpieczenie całego układu przed negatywnymi skutkami pomylenia kolejności nie jest jakimś dużym wyzwaniem. Wystarczyło zablokować USB do czasu otrzymania zasilania z gniazdka. Całość wymaga zasilania 5V 400 mA i tylko taki zasilacz możemy do niej podłączyć.

DSC_7342DSC_7340DSC_7365DSC_7370DSC_7373DSC_7356DSC_7347DSC_7348DSC_7351DSC_7352

Na tym liczba złącz się nie kończy. Galileo dysponuje slotem na karty MicroSD, a także gniazdem Mini-PCIe, co jest ogromnym atutem płytki. Dzięki temu możemy do niej w prosty sposób podłączyć moduł Bluetooth, dysk SSD czy nawet kartę WiFi (będzie śmigać w oparciu o biblioteki Arduino). Ponadto producent zastosował tutaj 14 cyfrowych i 6 analogowych pinów GPIO. Do tego należy jeszcze dodać interfejsy: ICSP, UART, SPI, I2C, a także złącza JTAG i RS-232. Dużo tego, choć zabrakło jakiegoś wyjścia audio/wideo z wtyczką typu Jack 3,5 mm oraz portu HDMI. To jednak dość zrozumiałe, zważywszy na fakt, że Galileo nie dysponuje procesorem graficznym ani kartą dźwiękową.

Całość możemy postawić na blacie, przykręcając cztery plastikowe nóżki, które znajdują się w zestawie. W odróżnieniu od Raspberry Pi, Galileo (przynajmniej na razie) nie dysponuje żadnymi dodatkami w postaci obudów.

Działanie i możliwości

Zanim w ogóle zaczniemy cokolwiek tworzyć z udziałem Intel Galileo, musimy zainstalować sterowniki do płytki. I tutaj zaczynają się pierwsze schody. Jestem świadomy, że opisywany sprzęt nie jest adresowany dla laików. Użytkownicy Linuksa zapewne zainstalują kilka dodatkowych pakietów i bez większego problemu rozpoczną zabawę. Posiadacze Windowsa (tak wśród użytkowników Galileo, są tacy) muszą jednak się gimnastykować z plikami systemowymi i menedżerem urządzeń. Czy tak trudno było stworzyć prosty instalator? Niby drobiazg, ale skutecznie psuje dobre wrażenie.

Galileo będziemy programować za pomocą Arduino IDE. Nie jest to oczywiście jedyne narzędzie. Spokojnie możemy użyć też m.in. Atmel Studio (wystarczy doinstalować plugin) czy Eclipse. Ogólnie rzecz biorąc, to co działało z Arduino R3, powinno też śmigać z intelowską płytką. I to jest jej największy atut.

Na pokładzie Galileo znajdziemy dość egzotyczną dystrybucję Linuksa o nazwie clanton. Z jego poziomu możemy programować w różnych językach. Aktualnie najlepszym wyborem, jeśli chodzi o Galileo jest jednak Python. Powód jest bardzo prosty – jako jedyny dysponuje bibliotekami, które pozwolą m.in. sterować pinami GPIO i wycisnąć maksimum z naszej płytki. Mowa tutaj o przygotowanej przez społeczność paczce pyGalileo.

Szkoda, że Intel pokpił sprawę i nie zadbał o analogicznie biblioteki dla C oraz C++. Znacząco zwiększyłoby to możliwości Galileo. Oczywiście nie wszystko stracone – pozostaje czekać, aż „niebieskich” wyręczy społeczność. Przykład Raspberry Pi pokazuje, że to wykonalne i jak najbardziej efektywne. Ubolewam też nad tym, że urządzenie nie pracuje pod kontrolą Debiana. Ogólnie rzecz biorąc, mówimy tutaj o sprzęcie do zastosowań edukacyjnych, a więc oparcie go o tej najpopularniejszej dystrybucji znacząco ułatwiłoby pierwszy kontakt z Galileo – bez konieczności żmudnego kompilowania pakietów, sterowników itd. Znów nawiążę tutaj do „Malinki”, która pod kontrolą Raspbiana może służyć jako pełnoprawny minikomputer, a po wrzuceniu XBMC przekształcić nasz telewizor w Smart TV. W Galileo takich typowo „gadżeciarskich” rozwiązań brakuje. Oczywiście są próby postawienia tutaj Debiana, ale to na razie mglista przyszłość.

intel galileo schemat

Aby wycisnąć z Galileo więcej musimy skorzystać z obrazów, które przygotował Intel. Wystarczy umieścić je na karcie Micro SD, a następnie wpiąć ją do slotu na płytce. W ten sposób możemy uruchomić m.in. takie narzędzia, jak LSA, V4L2, Python, SSH, node.js czy nawet openCV.

Społeczność i potencjał

Intel doskonale zdaje sobie sprawę, ze miarą sukcesu w tym segmencie jest odpowiednia aktywizacja społeczności. Aż 50 tys. egzemplarzy Galileo trafiło do tysiąca uczelni na całym świecie. Wśród nich znajduje się 18 polskich placówek. Są to m.in. Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet Jagielloński, Politechnika Gdańska, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, Wojskowa Akademia Techniczna, Warszawska Wyższa Szkoła Informatyki czy Polsko-Japońska Wyższa Szkoła Technik Komputerowych. Łącznie nad Wisłę w celach edukacyjnych trafiło 355 płytek. Na co to wszystko? Powód jest bardzo prosty. Setki prac magisterskich czy inżynierskich, w których urządzenia zostaną wykorzystane. W większości przypadków tego typu projekty trafiają potem do sieci i stanowią ogromną wartość.

Mapa Intel Galileo

Potęgą Galileo jest jednak zgodność z całym ekosystemem shieldów Arduino. Wbudowane w płytkę biblioteki oprogramowania stwarzają niemałe możliwości i powinny usatysfakcjonować liczne grono pasjonatów. Prowadzona przez Intela strona społeczności każdego dnia jest torpedowana nowymi wpisami. Widać zatem, że na tej płaszczyźnie dużo się dzieje, a to najważniejsze. Z aktywną społecznością Galileo być może doczeka się wielu dodatkowych bibliotek, a także projektów i tutoriali. Powiedzmy jednak sobie szczerze – powtórzenie fenomenu Raspberry Pi nie będzie proste.

Warto?

Mam bardzo mieszane uczucia w związku z Intel Galileo. Z jednej strony jest to arcyciekawa płytka o dużych możliwościach, ogromnym zapleczu zapewnianym przez renomowany koncern z branży IT, oferująca wszystko to co Arduino Uno, a nawet więcej. Niewątpliwym atutem jest złącze Mini-PCIe, wbudowana dystrybucja Linuksa, a także aktywne wsparcie ze strony producenta.

Jest jednak też druga strona medalu. Galileo póki co nie dysponuje bibliotekami do sterowania GPIO dla języków innych niż Python. Brakuje też możliwości uruchomienia alternatywnych, bardziej popularnych dystrybucji Linuksa, jak chociażby Debian. Do wad muszę zaliczyć też wysoką, jak na tę kategorię sprzętu cenę. Za 300 złotych kupimy dwie „Malinki”, albo zestaw Raspberry Pi z płytką Arduino. W zasadzie nie rozumiem, po co Intel bawił się w efekciarskie pudełka i maskotki w zestawie. Może gdyby nie to, udałoby się zmniejszyć cenę o jakieś symboliczne 30-50 złotych. Ewentualnie zawsze można by wprowadzić na rynek wersje OEM.

Opisywane rozwiązanie niewątpliwie ma potencjał. Optymizmem napawają działania Intela mające na celu popularyzację Galileo. Jestem przekonany, że dzięki wsparciu uczelni dziesiątkami tysięcy płytek, niebawem zobaczymy prawdziwą lawinę projektów opartych na tym mikrokomputerze. Ciągle jednak nie jestem przekonany, czy to wystarczająco, by zagrozić pozycji chociażby Raspberry Pi. Malinka jest urządzeniem zdecydowanie bardziej multimedialnym (wyjście audio 3,5 mm, mocny układ graficzny, port HDMI) oraz, co najważniejsze, tańszym.

The post Pogromca Raspberry Pi? Sprawdzamy Intel Galileo appeared first on AntyWeb.

Drony górą – dostarczają już pizzę

$
0
0
Dodo

Dron. To słowo w ostatnich miesiącach robi oszałamiającą karierę. Chociaż drony nie są niczym nowym i jesteśmy z nimi zaznajamiani od dobrych kilku lat, to nie ulega wątpliwości, iż od niedawna szum wokół zagadnienia poważnie się nasilił. Powodów sporo i ciągle ich przybywa, niedługo z każdej lodówki będzie wylatywała maszyna tego typu. Motyw kulinarny należy szczególnie zaakcentować, ponieważ drony dostarczają już ludziom pizzę.

Wczoraj pisałem o wertowaniu setek gazet, które zebrałem w mieszkaniu. Dzięki temu mogę określić, jakie tematy cieszyły się w ostatnich miesiącach, a nawet kwartałach sporym wzięciem. Na poletku technologicznym jedną z kluczowych pozycji wywalczyły sobie drony. W różnych ujęciach: można było się dowiedzieć tego i owego o maszynach bojowych, ich pilotach oraz inwestycjach w ten sprzęt (że nie wspomnę o zagubionym dronie należącym do armii), pojawiły się wzmianki, a nawet dłuższe wpisy dotyczące planów Amazonu, nie zabrakło też prognoz, z których wynika, że prędzej czy później niebo przesłonią nam drony i każdy będzie miał taki sprzęt.

Przyznam, że jestem trochę zdziwiony tym bumem na maszyny latające. Do niedawna uważałem temat za dość hermetyczny, spodziewałem się, że przyciągnie on rzesze ludzi zainteresowanych posiadaniem własnego drona, ale będą to pasjonaci. Gadżeciarze, jak określił tę grupę Rafał, gdy pisał, że drony do swojej oferty wprowadza Play. To kolejny motyw świadczący o rosnącej popularności dronów – zainteresował się nimi nawet operator sieci komórkowej. Może za pięć lat faktycznie trzeba będzie zasłaniać w mieszkaniu każde okno w obawie przed eskadrami dronów penetrujących osiedle?

Póki co nie będę wybiegał myślami w przyszłość (pięć lat to już kawał czasu) i spojrzę na to z dzisiejszej perspektywy. W takim ujęciu wniosek jest jeden: dron to niezły pomysł na promocję. Krótko po zapowiedzi Jeffa Bezosa, planującego wyposażyć Amazon w armię latających kurierów, pojawiły się zdania przekonujące, iż Amerykanin wykorzystał ten motyw do zrobienia szumu wokół swojego sklepu w okresie wielkich wyprzedaży. Klienci w USA (ale nie tylko) wpadli w zakupowy przedświąteczny szał, a Bezos zrobił Amazonowi darmową reklamę. I to o jakim zasięgu!

Śladami szefa wielkiego sklepu podążają teraz inni. Wspomniałem już o Play i dodam teraz, że uważam to posunięcie za działanie z zakresu marketingu – niskim kosztem skupili na sobie uwagę mediów i klientów. Dzisiaj przeczytałem też o pewnej pizzerii, która zastosowała podobny mechanizm. Rzecz dzieje się w rosyjskim mieście Syktywkar, o którym w Polsce pewnie mało kto słyszał. To jednak mało istotne. Ważne, by mieszkańcy tego miasta dowiedzieli się, że funkcjonuje u nich pizzeria stawiająca na niesztampowe rozwiązania.

Pierwszy pokaz nowego sposobu dostarczania pizzy miał miejsce w ubiegłą sobotę. Dron przyleciał z zamówionym towarem do klientów przebywających na miejskim placu. Przez kilka najbliższych miesięcy projekt ma być kontynuowany i maszyna będzie dostarczać pizzę do określonych punktów (dron nie przyleci pod każdy adres – dominują lokacje ogólnodostępne). Jest show (największe wrażenie robi chyba monet zrzutu pizzy), jest zainteresowanie mediów i darmowa reklama, ale jest też wzrost zamówień. I nie wynika to jedynie z faktu, iż o lokalu zrobiło się głośno – ludzie zamawiają jedzenie w tej konkretnej pizzerii, bo chcą wziąć udział w widowisku. Po jakimś czasie pewnie przestanie to fascynować i liczba zamówień spadnie, ale do tego momentu właściciel nie będzie pewnie narzekał – szykują się złote żniwa.

Pomysł ciekawy i przez chwilę będzie to dobry sposób na promocję, a nawet realne zwiększenie zysków. Na Rosji i pizzerii sprawa się nie skończy – za jakiś czas powinniśmy zobaczyć podobne usługi na polskim podwórku. Początkowo i u nas mogą wywołać spore emocje, bo dobre widowisko zawsze mile widziane. Trudno stwierdzić, czy taki system dostarczania towarów zyska większą popularność i zdoła utrzymać się na rynku – rzeczywistość zapewne szybko to zweryfikuje.

Źródło grafiki: hi-tech.mail.ru

The post Drony górą – dostarczają już pizzę appeared first on AntyWeb.

Znamy cenę i przybliżoną datę premiery Nokia X2 w Polsce

$
0
0
Nokia-X2-Dual-SIM-hero-2

Microsoft zaprezentował dzisiejszego ranka nowy model smartfonu z Androidem i zgodnie z oczekiwaniami jest nim Nokia X2. Producent odświeżył podzespoły urządzenia oraz ulepszył nakładkę na Androida, która jeszcze bardziej nawiązuje do systemu Windows Phone. Poznaliśmy już odpowiedzi na jedne z ciekawszych pytań, czyli kiedy i w jakiej cenie Nokia X2 pojawi się w Polsce.

Okazuje się, że na premierę drugiej generacji smartfona Nokii z Androidem przyjdzie nam jeszcze zaczekać. Telefon ma zawitać nad Wisłę na przełomie sierpnia i września– niestety na chwilę obecną nie jest jeszcze znana konkretna data. Wiemy natomiast, że cena sugerowana wyniesie 599 złotych.

W dniu premiery Nokia X została wyceniona na poziomie 499 złotych, co oznacza że druga generacja smartfonu w momencie pojawienia się na rynku będzie droższa o dokładnie sto złotych. Warto dodać, że aktualnie Nokię X można zakupić jedynie za 375 złotych – cena na oficjalnie stronie producenta to 475 złotych, lecz każdy może skorzystać ze zwrotu „stówki” przy zakupie tego telefonu.

Clipboard01

Biorąc pod uwagę lepszą specyfikację nowej Nokii X2 oraz faktycznie fajnie prezentujące się usprawnienia w oprogramowaniu kwota jaką przyjdzie nam zapłacić za X2 nie jest w mojej opinii wygórowana. Wielka szkoda jednak, że telefon ten trafi na sklepowe półki tak późno.

W sprawie aktualizacji starszych modeli (Nokia X oraz XL) odpowiedź Nokii była dość wymijająca. Producent „nieustannie pracuje nad wprowadzaniem innowacji w smartfonach z linii Nokia X”. Czy można to odczytać jako plany udostępnienia aktualizacji? Myślę, że tak, choć nie wierzę w pojawienie się pełnego wachlarzu funkcji zaprezentowanych w modelu X2.

The post Znamy cenę i przybliżoną datę premiery Nokia X2 w Polsce appeared first on AntyWeb.

Viewing all 64567 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>