Quantcast
Channel: AntyWeb
Viewing all 64567 articles
Browse latest View live

Ja o Watch Dogs na PS4

$
0
0
watchdogs_01

To nie jest recenzja, to kilka wniosków po przejściu ponad połowy WatchDogs na konsoli PS4.

Chciałem się nimi z wami podzielić, ponieważ po sieci krąży bardzo dużo skrajnych opinii na temat tego tytułu - czemu więc nie dołożyć własnej. Nie jest ona wprawdzie ani skrajna, ani też nie stawiam się po jednej ze storn. Po prostu spisałem moje przemyślenia odnośnie tego tytułu

  • Tak, Watch Dogs jest tytułem podobnym do GTA.
  • Watch Dogs ma swój klimat, który w zależności od tego jak gramy możemy się bardziej wczuć, lub też możemy przejść grę jako kowboj rozwalając wszystko dookoła.
  • Gra na PS4 wygląda bardo dobrze, choć nie da się nie zauważyć niektórych niedociągnięć i oszczędności (odbicia w szybie pokazujące zupełnie co innego niż powinno tam widnieć, ślady po pociskach itp).
  • Produkcja Ubisoftu nie jest, jak dla mnie, w tej chwili i w tej odsłonie pokazem tego co potrafią Next Geny. Mimo to nie to jest najważniejsze.
  • Momentami w grze gubię gdzieś fabułę, która na początku wydaje mi się trochę banalna.
  • Bardzo dużo frajdy daje mi hackowanie online innych graczy – są fajne emocje, choć niestety często przegrywam.
  • Model jazdy samochodem w tej grze to tragedia – nie da się już chyba gorzej, więc czekam na poprawki.
  • Główny bohater jest tak bardzo nijaki, że aż zastanawiam się czy jest w tym jakiś ukryty sens.
  • Po przejściu ponad połowy gry nadal nie wiem czy jestem tym dobrym, czy tym złym. Nie jest to problem, ale moja postać jest przez to mało wyrazista.
  • Momenty, w których udaje nam się użyć hackowania świateł podczas pościgu, wywołując przy tym olbrzymi karambol i zatrzymując pościg, wyglądają kapitalnie.
  • Kasa w grze nie jest problemem, tylko nie bardzo wiem na co ją wydawać.
  • Niestety po początkowej fazie grania odczuwalny jest spadek zainteresowania dalszymi przygodami w głównym wątku.
  • Pościgi z niemożliwie szybką i precyzyjną policją czasem męczą. Duży w tym udział strasznie słabego modelu jazdy.
  • Niektóre sekwencje hakowania nudzą – ile razy można robić to samo.
  • Misje można przejść na kilka sposobów, ale zawsze najwięcej frajdy sprawia mi rozwałka (choć oczywiście nie zawsze z niej korzystam).
  • W czasie gry miałem moment w którym zlagowalem całkowicie PS4 – pomogło dopiero przerwanie gry i powrót do menu.
  • Gdybym ktoś się mnie zapytał czy warto wydać pieniądze na Watch Dogs to odpowiedziałbym, że tak. Czy warto kupić wersję na PS4? To pytanie jest już trudniejsze – ale w końcu jak już ktoś ma konsolę, to w coś trzeba na niej grać, a tytułów jest niewiele (szczególnie tych dobrych).

Podsumowując – gra ma potencjał, na PS4 gra się bardzo dobrze. Oczekiwałem więcej tak jak wszyscy, nie czuję jednak absolutnie rozczarowania. Watch Dogs to coś nowego, przy czym na pewno przyjemnie można się rozerwać. Czekam na poprawki i DLC, które powinny pozwolić na rozwinięcie skrzydeł tego tytułu i wykorzystanie w pełni możliwości konsol nowej generacji.

The post Ja o Watch Dogs na PS4 appeared first on AntyWeb.


Bo WordPress podbija świat – za nami pierwszy WordUp w Lublinie

$
0
0
14-WordUpLublin-TK1114

WordUp dotarł na wschód Polski – seria spotkania skupiona wokół darmowego narzędzia do zarządzania treścią miała swój początek w Lublinie w piątkowy wieczór. Organizatorzy i prelegenci stanęli na wysokości zadania zapraszając chętnych do uroczej kawiarni i serwując sporą dawkę praktycznej wiedzy oraz wskazówek związanych z budowaniem i prowadzeniem bloga czy strony.

Sympatyczny Justin Bieber, Justin Timberlake, Kobe Bryant, Rolling Stones, Jay Z, Sylvester Stallone– oto przykłady oficjanych stron internetowych, które oparte są o WordPressa. To proste narzędzie znajduje zastosowanie w tak wielu sytuacjach, że może posłużyć do uruchomienia prostego bloga, ale i rozbudowanego portalu. Sięgają po niego osoby rozpoczynające swoją przygodę z blogowaniem ale i ci, którzy budują strony na zamówienia, nie raz dużych firm. Nic więc dziwnego, że takie spotkania jak WordUp czy WordCamp cieszą się sporym zainteresowaniem, a w Sieci startują kursy omawiające krok po kroku proces budowy strony opartej o WP. W końcu co piąta strona w Internecie jest już o niego oparta.

09-WordUpLublin-TK1093

16-WordUpLublin-TK1121

Do tej pory WordUp-y odbywały się w następujących miastach: Krakowie, Wrocławiu, Warszawie, Gdańsku, Bydgoszczy, Łodzi i Szczecinie. Lublin jest najmniejszym pod względem liczby ludności miastem z całego tego zestawienia, lecz ambicje i chęci działających tu na co dzień ludzi nie odstają od reszty kraju. Piątkowy wieczór był nieco feralnym terminem, ze względu na hitowe spotkanie Holandii z Hiszpanią na brazylijskim mundialu, lecz mimo to na spotkaniu pojawiło się około 30 osób. Zapoznaliśmy z wystąpieniami Patryka Omiotka, Jakuba Miziołka i Piotra Bieleckiego.

Patryk omówił argumenty przemawiające za WordPressem, które można wykorzystać w rozmowie na temat strony firmowej oraz takie narzędzia jak Modernize czy Visual Composer – obydwie nazwy obiły mi się już o uszy. Wtyczka JSON REST API była tematem wystąpienia Jakuba – ma ona wkrótce stać się częścią integralną WordPressa i pozwolić na szybkie pobieranie i aktualizowanie danych prostymi zapytaniami HTTP. Piotr poruszył bardzo szeroką tematykę prowadzenia bloga firmowego, omówił czym różni się „blog” od „blogaska” oraz tym, jakie działania powinniśmy podejmować popularyzując blog w mediach społecznościowych.

Po tych trzech wystąpieniach nadszedł czas na tak zwaną „część nieoficjalną”, czyli luźne rozmowy wszystkich uczestników wydarzenia. Niestety tym razem nie mogłem wziąć w nich udziału, ale z pewnością przy następnej okazji – kolejnego WordUp’u – postaram się w nich uczestniczyć. A odnośnie kolejnego wydarzenia i pomysłu na to, które już się odbyło zapytałem inicjatora spotkań Szymona Skulimowskiego, autora bloga WPNinja.pl.

03-WordUpLublin-TK1064

33-WordUpLublin-TK1181

02-WordUpLublin-TK1056

Pomysł na zorganizowanie spotkania w Lublinie pojawił się parę miesięcy temu. Miałem okazję być na wcześniejszych spotkaniach w innych miastach, zarówno jako uczestnik jak i prelegent i bardzo udzielił mi się entuzjazm i pozytywna energia, które tam panują. Razem z bratem Stanisławem Skulimowskim i Karolem Trybulskim postanowiliśmy, że także w Lublinie warto coś takiego zorganizować i tym samym zacieśnić więzy między lokalną społecznością skupioną wokół WordPressa.(…) Pierwszy lubelski WordUp nie był idealny, mieliśmy parę potknięć i jesteśmy tego świadomi. Mamy jednak masę pomysłów jak moglibyśmy wszystko usprawnić począwszy od kwestii organizacyjnych aż po formę i tematykę spotkań. W każdym razie nie zastanawiamy się już czy zorganizować następne spotkanie tylko kiedy.

W mojej ocenie na spotkaniu nie zabrakło tego, czego zabraknąć nie mogło – świetnej atmosfery. Ta udzieliła się wszystkim obecnym na pierwszym WordUp’ie w Lublinie i mam nadzieję, że towarzyszyć nam będzie na kolejnych.

Autorem zdjęć jest Tomasz Kulbowski.

The post Bo WordPress podbija świat – za nami pierwszy WordUp w Lublinie appeared first on AntyWeb.

War Thunder na Linuksie potwierdzony!

$
0
0
Zrzut ekranu 2014-06-17 o 14.22.18

War Thunder – największy konkurent World of Tanks, już niedługo będzie wspierał dystrybucje Linuksa, będąc tym samym najlepszym symulatorem wojennym na tę platformę.

War Thunder to tytuł, którego raczej nie muszę wam przedstawiać. Gra będąca największym konkurentem World of Tanks, od jakiegoś czasu jest udostępniana użytkownikom na zasadach otwartej bety, mającej na celu wyeliminować większość błędów przed wydaniem finalnej, stabilnej wersji tytułu.

Rozgrywka, odmiennie do World of Tanks, skupia się głównie na sterowaniu wszelkiej maści samolotami, przy dodatkowej możliwości walki czołgami oraz okrętami bojowymi, które zostaną dodane do gry za bliżej nie sprecyzowany okres czasu.

Gra nie posiada wątku fabularnego, a plansze przedstawione w trybie „bitew historycznych” dają nam możliwość sprawdzenia swoich umiejętności pilotażu samolotów oraz pojazdów bojowych na planszach wzorowanych największymi bitwami II wojny światowej, takimi jak np. walka na Pacyfiku, czy bitwa o Anglię. Pojazdy, którymi przyjdzie nam sterować są bardzo realistycznie odwzorowanymi samolotami, pojazdami bojowymi (oraz wkrótce okrętami bojowymi), wyglądającymi identycznie jak oryginalne maszyny, przy maksymalnym zachowaniu realistyczności środka kokpitu maszyn bojowych.

Podczas E3 2014, Gaijin Entertainment zapowiedział Linuksową premierę gry, która zostanie wydana jeszcze przed udostępnieniem stabilnej wersji gry. Patrząc na to, że wersja na Linuksa jest już najprawdopodobniej gotowa, naszym sąsiadom ze wschodu pozostało jeszcze bardziej zoptymalizować grę do OpenGL będącego alternatywą DirectX na Linuksie i OS X i być może pomyśleć o wydaniu gry na platformę Steam, co tym samym, pozwoli odpowiednio wypromować War Thunder w serwisie należącym do Valve?

Przyznajcie się, czekaliście na wydanie tej gry na Linuksa tak, jak mój tata?

Źródło informacji: Penguin Gamers; 

The post War Thunder na Linuksie potwierdzony! appeared first on AntyWeb.

Dwa świetne dodatki do Chrome dla użytkowników Kalendarza Google

$
0
0
google-calendar_529a0f202fae6_w1500

Kalendarz Google jest jednym z najpopularniejszych rozwiązań dostępnych na rynku. Liczba aplikacji zintegrowanych z usługą Google regularnie rośnie i pojawiają się coraz lepsze. Na desktopie wiele osób decyduje się na korzystanie z webowej wersji Kalendarza (podobnie jak ja), dlatego postanowiłem sprawdzić jak tę współpracę można ułatwić.

Jakiś czas temu natrafiłem na dwa oficjalne dodatki od Google do przeglądarki Chrome. Znajdziemy je naturalnie w Chrome Web Store i tak naprawdę można z nich obydwu korzystać jednocześnie. Nazwa pierwszego z opisywanych rozszerzeń to po prostu Google Calendar, zaś drugiego Google Calendar Checker. Istnieje także trzecie rozszerzenie, będące jednak tak naprawdę jedynie skrótem do pełnej wersji strony. Jednak dla użytkowników Chromebooka czy tych z Was, którzy korzystają z launchera w Chrome będzie to przydatny dodatek.

Google Calendar

unnamed

Po instalacji tego dodatku na Waszym pasku narzędzi (na prawo od paska adresu) pojawi się niebieskawa ikonka z kalendarzem oraz informacją o czasie do następnego wydarzenia na Waszej liście. Po najechaniu kursorem na tę ikonkę wyświetlony zostanie dymek z informacjami na temat tego wydarzenia, zaś po kliknięciu, bez otwierania kolejnej karty, zapoznać się można z pełną pistą wydarzeń na najbliższe kilkanaście godzin. Z poziomu tego panelu możliwe jest również utworzenie nowego wydarzenia, korzystając z inteligentnego systemu wprowadzania szczegółów np. „spotkanie z … jutro o 16:00″. (Niestety) obsługiwany jest tylko język angielski, a po wpisaniu polskich słów rozpoznawane będą tylko podane godziny. W przypadku problemów z synchronizacją możemy ją wywołać manualnie kolejnym przyciskiem, zaś ostatni z przycisków odnosi nas do ustawień dodatku. Tam możliwe jest wskazanie, które z posiadanych przez nas kalendarzy będą brane pod uwagę przez dodatek przy wyświetlaniu informacji na ikonce i w panelu po kliknięciu.

Ponadto rozszerzenie Google Calendar posiada funkcję analizowania przeglądanych przez nas witryn i jeżeli na jednej z nich znajdzie się wydarzenie, to na ikonce dodatku pojawi się pomarańczowy plusik. Oznacza to, że wydarzenia można błyskawicznie dodać do naszego kalendarza, ponieważ na panelu wyświetlą się wszystkie znalezione informacje na jego temat na danej stronie.

Google Calendar (wtyczka) w Chrome Web Store.

Google Calendar Checker

unnamed (1)

Ten dodatek jest nieco mniej rozbudowany, ponieważ oferuje nam on jedynie dwa tryby „pracy” – informować nas będzie o wydarzeniach znajdujących się tylko w naszym głównym kalendarzu lub ze wszystkich posiadanych na danym koncie. Po pojedynczym kliknięciu na ikonę na pasku narzędzi odesłani będziemy do webowej wersji usługi, zaś w ustawieniach dostępny jest tylko wybór pomięzy wcześniej wspomnianymi dwoma opcjami obsługi naszych kalendarzy.,

Google Calendar Checker w Chrome Web Store.

W ten sposób możemy jednocześnie mieć podgląd na dwa różne kalendarze lub więcej. Dla przykładu pierwszy z dodatków wyświetla mi informacje na temat wydarzeń ze wszystkich kalendarzy związanych z pracą i obowiązkami zawodowymi (także tych współtworzonych przez innych), a drugi informuje mnie o pozostałym czasie do wydarzenia z kalendarza osobistego. Popularny „rzut okiem” wystarczy, by wiedzieć że do czasu publikacji tekstu pozostało mi 45 minut, a do spotkania ze znajomym około 2 godzin. Oczywiście to tylko przykłady i sami możecie zdecydować o tym, w jaki sposób wykorzystacie dodatki lub tylko jeden z nich.

 

The post Dwa świetne dodatki do Chrome dla użytkowników Kalendarza Google appeared first on AntyWeb.

Czy Spotify może być jeszcze lepsze? Nowe API udowadnia, że tak

$
0
0
spotify-logo

Spotify to najpopularniejsza usługa muzyczna na świecie. Coraz większa liczba użytkowników przekonuje się do jej możliwości i oferty decydując się na opłacanie miesięcznej subskrypcji. Jednak sam dostęp do 20 milionów utworów to nie wszystko – usługa musi być w stanie zapoznać nas z nową muzyką, która jak najlepiej odpowiadać będzie naszemu gustowi. I to właśnie ku temu Spotify wykonało poważny krok.

Odkrywanie nowych wykonawców i kawałków to bardzo ważny element tej ogromnej układanki, jaką jest rynek usług muzycznych. Beats Music, cieszące się czterdziestokrotnie mniejszym zainteresowaniem, promowane jest jako najlepsze rozwiązanie dla osób oczekujących najbardziej trafnych rekomendacji. Szefujący Beats Music Jimmy Iovine stwierdził, że Spotifyjest dobrą usługą, ale system sugestii nie odpowiada temu, czego oczekują użytkownicy. Na „odpowiedź” Spotify nie musieliśmy zbyt długo czekać.

Zaprezentowane dziś nowe API oferuje deweloperom szerszy dostęp do danych w bazie muzycznej Spotify, a więc do dostępnych tam wykonawców, albumów, utworów, okładek jak i 30-sekundowych sampli. Co to oznacza? Ni mniej, ni więcej każdy tworzący internetową aplikację opartą o to API może przygotować naprawdę ciekawe narzędzie np. przygotowujące specyficzne playlisty dla każdego z użytkowników w oparciu o historię odtwarzanych przez niego utworów. A to wszystko bez opuszczania środowiska zbudowanego przez dewelopera. Co jeszcze bardziej interesujące, możliwe będzie odsłuchiwanie muzyki także po zamknięciu aplikacji, właśnie dzięki tego typu aplikacjom połączonym ze Spotify przy użyciu nowego API.

Ze względu na przejęcie przez Spotify The Echo Nest autorzy aplikacji uzyskali także dostęp do narzędzi oferowanych przez drugą z usług, która znana jest z dostarczania jednych z najlepszych narzędzi do rozpoznawania kontekstu muzycznego. To prowadzi do jeszcze lepszych rekomendacji, a samo Spotify nie ukrywa że właśnie intergracja obydwu usług to najważniejsza cecha nowego API.

Już teraz system sugestii i rekomendacji W spotify działa bardzo dobrze, choć jest to oczywiscie moja subiektywna ocena, oparta o własne doświadczenia. Dzieki nowemu API ma być jeszcze lepiej, bo część odpowiedzialności spadnie na (kreatywnych) deweloperów, którzy będą mogli się jeszcze bardziej wykazać przygotowując zintegrowane ze Spotify aplikacje. O tym jak działa The Echo Nest przekonacie się na przykładowych projektach, do których link znajdziecie poniżej:

Jeszcze więcej przykładów znajdziecie między innymi na tej stronie.

The post Czy Spotify może być jeszcze lepsze? Nowe API udowadnia, że tak appeared first on AntyWeb.

Według prognoz Cisco do 2018 roku liczba urządzeń połączonych z siecią wzrośnie w Polsce do 178,4 mln

$
0
0
webhomes-our-work-cisco.jpg (1920×1080)

Cisco przygotowało bardzo ciekawy raport na bazie swojego badania Visual Networking Index (VNI). Raport ten dotyczy ruchu w sieci oraz prognoz jak będzie on się zmieniał. I tak na przykład w raporcie czytam, że w roku 2018 przez światowe sieci przesłanych zostanie więcej danych, niż we wszystkich ubiegłych latach łącznie (licząc do końca 2013 roku).

Od 1984 do 2013 r. użytkownicy końcowi wygenerowali globalnie w sieciach IP ruch o łącznej wielkości wynoszącej 1,3 zettabajta. Raport Cisco VNI przewiduje, że do roku 2018 globalny ruch w sieciach IP generowany przez użytkowników końcowych wyniesie 1,6 zattabajta rocznie.

Raport jest na tyle ciekawy, że pozwolę sobie przytoczyć tutaj jego obszerne fragmenty. Oto kilka ciekawych danych odnośnie naszego rodzimego internetu:

Regionalne trendy w Polsce w latach 2013-2018

  • Ruch w siecach IP zwiększy się trzykrotnie, osiągając roczny wzrost na poziomie 23%.
  • Ruch w sieciach mobilnych zwiększy sie 10-krotnie, osiągając roczny wzrost na poziomie 60%. Wzrost ten będzie 4-krotnie szybszy niż prognozowany wzrost ruchu w stacjonarnych sieciach IP w tym samym okresie.
  • Ruch wideo w sieciach IP wzrośnie 4-krotnie, przy rocznym wzroście 33%.
  • Transfer danych związany z usługami wideo (łącznie dla sektora biznesowego oraz konsumenckiego) będzie stanowił w 2018 roku 65% całego ruchu w sieci. W 2013 roku wartość ta wynosiła 42%.
  • Do 2018 roku liczba urządzeń połączonych z siecią wzrośnie w Polsce do 178,4 mln, co oznacza średnio 4,7 urządzenia na jednego mieszkańca. W 2013 roku połączonych z siecią było w Polsce 99,6 mln urządzeń.
  • W 2018 roku komputery PC będą generowały 41% ruchu w sieci IP (w 2013 r. było to 83%), telewizory – 12%, urządzenia przenośne, w tym tablety i smartfony – 43%, zaś moduły M2M – 3%.
  • Średnia przepustowość łącza szerokopasmowego wzrośnie w Polsce 2,5-krotnie, z 15,1 Mb/s w roku 2013 do 37 Mb/s w roku 2018.

Najważniejsze informacje z prognozy Cisco VNI 2013-2018

Ruch w sieciach IP

  • W roku 2018 urządzenia mobilne będą odpowiadać za większość ruchu w sieci. W roku 2013, 33 procent ruchu IP pochodziło z urządzeń niebędących komputerami osobistymi. W roku 2018 będzie to 57 proc. Ruch z komputerów PC będzie rósł w latach 2013-2018 średnio o 10 procent rocznie, podczas gdy inne urządzenia odnotują wyższe wskaźniki wzrostu, w tym telewizory (18 procent), tablety (74 procent), smartfony (64 procent ) i moduły M2M (84 procent).

Coraz szybsze łącza szerokopasmowe

  • Średnia globalna przepustowość łącza szerokopasmowego wzrośnie 2,5-krotnie, z 16 Mb/s w roku 2013 do 42 Mb/s w roku 2018.
  • Do roku 2018 większość łączy (55 proc.) będzie miała przepustowość wyższą niż 10 Mb/s. Średnia przepustowość łączy w Japonii i Korei Południowej zbliży się do 100 Mb/s.

Ruch wideo będzie stanowił 79 procent całego ruchu w sieciach IP w roku 2018 (66 proc. w roku 2013).

Rodzaje połączeń z siecią i liczba podłączonych urządzeń

  • Urządzenia łączące się z siecią za pomocą WiFi oraz sieci komórkowych odpowiadać będą za 61 procent ruchu w sieciach IP w roku 2018, z czego WiFi za 49 procent (w porównaniu z 41 proc. w roku 2013) a sieci komórkowe za 12 procent (3 proc. w roku 2013). W roku 2013 za większość ruchu w sieciach IP odpowiadały sieci stacjonarne (56 proc.).
  • W 2018 roku na każdego mieszkańca globu przypadać będzie średnio 2,7 urządzeń podłączonych do sieci. W 2013 roku było ich 1,7.
  • W roku 2018 będzie 10 miliardów urządzeń (stacjonarnych i mobilnych) gotowych do obsługi protokołu IPv6. W 2013 roku było ich 2 miliardy.

Wykorzystanie zaawansowanych usług

  • Wideo online będzie najszybciej rozwijającą się usługą wśród domowych użytkowników internetu (1,9 mld użytkowników w roku 2018 vs. 1,2 mld użytkowników w roku 2013, średnio 10 proc. wzrost w skali roku).
  • Usługi mobilne oparte na geolokalizacji (LBS – location based services) będą najszybciej rozwijającą się usługą wśród mobilnych użytkowników indywidualnych (ponad 1 mld użytkowników w roku 2018 vs. 236 mln użytkowników w roku 2013, średnio 36 proc. wzrost w skali roku).
  • Konferencje webowe i wideokonferencje będą najszybciej rozwijającą się usługą wśród biznesowych użytkowników internetu (238 mln użytkowników w roku 2018 vs. 37 mln użytkowników w roku 2013, średnio 45 proc. wzrost w skali roku).

I jeszcze ciekawostka odnośnie trwających mistrzostw świata:

Mistrzostwa Świata FIFA 2014 napędzają ruch w Internecie

Trwające w Brazylii piłkarskie Mistrzostwa Świata FIFA 2014 są oglądane online przez miliony ludzi na całym świecie. Cisco szacuje, że streaming wideo meczów i relacji z Mistrzostw wygeneruje w sieci ruch wielkości 4,3 eksabajtów, czyli trzykrotność miesięcznego ruchu internetowego w całej Brazylii. Ponadto, ruch generowany w sieci przez 60 000 widzów na stadionie i osoby podróżujące na mecze przekroczy średni ruch generowany przez wszystkie smartfony w Brazylii w ciągu jednej godziny szczytu telekomunikacyjnego. Cisco przewiduje, że globalny ruch IP osiągnie 132 eksabajty miesięcznie w roku 2018, co jest równoznaczne ze streamingiem finału Mistrzostw na 8,8 mld ekranów Ultra-HD/4K w tym samym czasie (1 eksabajt = miliard gigabajtów).

 

Dla zainteresowanych całością badania i raportem :

Cisco VNI – materiały dodatkowe:

Cisco Visual Networking Index home-page

Cisco Visual Networking Index resources

The post Według prognoz Cisco do 2018 roku liczba urządzeń połączonych z siecią wzrośnie w Polsce do 178,4 mln appeared first on AntyWeb.

Modder sprawił, że Watch Dogs na PC wygląda o niebo lepiej – prawie jak słynna wersja z E3

$
0
0
watchdogsmod2

Pamiętacie jeszcze pierwszą styczność z Watch Dogs? Grę po raz pierwszy zaprezentowano na targach E3 w 2012 roku. Niestety, wersja którą dostaliśmy dosyć znacząco odbiega od jakości, której się spodziewaliśmy. Na szczęście nic straconego – niedługo po premierze mamy już moda, który przywraca Watch Dogs dużą część blasku.

TheWorse, modder z forum Guru3D przyjrzał się plikom systemowym Watch Dogs (część musiał przekonwertować, co zajęło mu trochę czasu) i odnalazł nieco ciekawostek. Okazało się, że wiele efektów, które tak zachwycały nas po pierwszym zwiastunie, są zaszyte w kodzie gry, a zostały po prostu… ukryte, bądź wyłączone.

Modyfikacja jest już dostępna, po zainstalowaniu zdecydowanie poprawia wygląd Watch Dogs, co widać na pierwszy rzut oka na zrzuty ekranu. Najważniejsze zmiany to odblokowanie efektu bloom, dodatkowe cienie i zmiany w wyświetlaniu odbić, a także inna praca kamery i zwiększona ilość cywili (większy tłum potęguje wrażenie, że jesteśmy w prawdziwej metropolii).

watchdogsmod1watchdogsmod3watchdogsmod4watchdogsmod5

Pytanie brzmi: dlaczego? Po co Ubisoft blokuje ustawienia, które mogą poprawić odbiór gry? Odpowiedzi może być kilka. Francuski wydawca mógł zwyczajnie nie chcieć, żeby pecetowa wersja odstawała zbytno od konsolowych, zwłaszcza tych z next-genów. Gdyby różnica była diametralna, posiadacze PlayStation 4 i Xboksa One mogli by być mniej chętni, żeby inwestować w ten tytuł. Inna teoria mówi, że stosowanie efektów włączonych przez TheWorse i innych modderów sprawia, że Watch Dogs jest niestabilne, a Ubisoftowi zwyczajnie nie chciało się inwestować środków w dopracowanie wersji na komputery osobiste.

Tak czy inaczej, Francuzi się nie popisali. Na szczęście świat pecetów ma swoich pasjonatów, którym się chce i którzy potrafią przezwyciężyć takie proste trudności, jak konieczność grzebania w ustawieniach na poziomie kodu. Co to dla komputerowców, phi.

The post Modder sprawił, że Watch Dogs na PC wygląda o niebo lepiej – prawie jak słynna wersja z E3 appeared first on AntyWeb.

Internet Explorer teraz również w rozwojowej wersji deweloperskiej

$
0
0
2014-06-17_131721

Jeżeli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, że Internet Explorer nie jest już tą samą przeglądarką internetową, co kiedyś, Microsoft właśnie je rozwiał. Wystartowała bowiem ogólnodostępna wersja deweloperska programu, gdzie na bieżąco będą implementowane nowe funkcje i technologie, a to przełoży się na szybszy rozwój i nie tylko.

Wydawać by się mogło, że Microsoft w końcu zaczął czerpać na tym polu od konkurencji – Firefoksa i Chrome, gdzie wczesne wydania testowe są już właściwie standardem. W przypadku Internet Explorera będzie to wyglądało trochę inaczej, bo nie będziemy mieli czterech kanałów dystrybucji, jak w przypadku wspomnianych produktów Google i Mozilli. Tam przeglądarki są rozwijane etapami: Nightly/Canary, Dev/Aurora, Beta i w końcu Stable. IE będzie posiadał natomiast tylko dwie wersje – deweloperską oraz stabilną. Co nie zmienia faktu, że to i tak ogromny krok naprzód, który niewątpliwie robi różnicę.

2014-06-17_131544

Wersja deweloperska jest dostępna tylko dla Windowsa 7 SP1 oraz Windowsa 8.1. Jej instalacja nie koliduje z istniejącą już w systemie przeglądarką IE, a więc mogą one funkcjonować niezależnie od siebie (zupełnie tak, jak Chrome Canary i dowolna inna wersja). Jest to zasługa wirtualizacji App-V, co niesie jednak za sobą pewne konsekwencje w postaci zmniejszonej wydajności. Dlatego nie zaleca się wykorzystywania deweloperskiego wydania IE do benchmarków i mierzenia szybkości.

Pierwszy deweloperski IE, jaki został udostępniony do pobrania został wyposażony w znacznie poprawione narzędzia programistyczne. Zaimplementowano tutaj również wsparcie dla standardu WebDriver, który w dużym skrócie pozwala tworzyć skrypty automatyzujące testowanie witryn. Dobrą wiadomością są też usprawnienia dla technologii WebGL, co ma przełożyć się na znaczną poprawę wydajności. Miłośników gier ucieszy natomiast obsługa padów od Xboksa One, które mogą być teraz używane do kontrolowania internetowych gier. Jest to rezultat zaimplementowania GamePad API.

2014-06-17_131453

Zmian jest zatem sporo, choć trudno nazwać je rewolucyjnymi na miarę Internet Explorera 12. Dlatego zmiana strategii rozwoju przeglądarki jest zjawiskiem zdecydowanie pozytywnym. Przełoży się to na szybsze wydawanie nowych wersji, a być może również zoptymalizuje proces znajdowania błędów. Internet Explorer zdecydowanie nie jest już tym samym programem, co kiedyś.

Deweloperskie wydanie IE znajdziecie pod adresem devchannel.modern.ie.

The post Internet Explorer teraz również w rozwojowej wersji deweloperskiej appeared first on AntyWeb.


Drony szpiegują podczas Mundialu

$
0
0
large__8725078749

Afera podsłuchowa w Polsce. Afera szpiegowska podczas Mundialu w Brazylii. Drony to genialne zabawki dla wszystkich, bez wyjątku. Jednak od dawna podnoszone są w odniesieniu do nich kwestie ochrony prywatności, czy też możliwości wykorzystywania ich do niecnych celów. Teraz drony stały się również tematem rozmów miłośników futbolu. Wszystko za sprawą jednego incydentu podczas treningu reprezentacji Fracji przed pierwszym meczem podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w Brazylii.

Długi czas się zastanawiałem, czy na łamach AntyWeb.pl poruszać ten temat. Jednak uznałem, że warto. W dronach można się zakochać, dla wielu te urządzenia są ucieleśnieniem dziecięcych marzeń. Jednak nie można zapominać, że tego typu urządzenia to nie tylko zabawki (zwykle drogie), ale także narzędzia pracy dla wojska, służb mundurowych i osób, zajmujących się filmowaniem z powietrza.

Szpiegowaniem dronem nikogo nie powinno dziwić. Już za około 1000 złotych można nabyć model, za pomocą którego bez problemu wlecimy sąsiadowi do ogródka, czy zajrzymy przez okno sąsiadki. Nadszedł jednak czas, gdy drony wykorzystuje się również do szpiegowania sportowców.

Podczas zamkniętego treningu reprezentacji Francji przed ich pierwszym meczem na Mundialu, jaki rozgrywali z Hondurasem, na niebie nad stadionem pojawił się dron. Nie byłoby w tym może nic specjalnego, gdyby nie fakt, że trening był zamknięty i nikt spoza kadry Trójkolorowych nie miał na niego wstępu. Po drugie, nie był to dron zabawka, a jak ustalono DJI Phantom II, czyli quadrocopter, wykorzystywany do realizacji komercyjnych projektów. Do tego kosztującego około 3600 złotych drona bez problemu podczepimy kamerę GoPro, którą zarejestrujemy na materiale wideo np. trenowane rozwiązania taktyczne i rozegrania stałych fragmentów gry reprezentacji Francji.

Oczywiście nie można było się spodziewać innej reakcji trenera Didiera Deschampsa, niż oburzenie i danie jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnych intruzów podczas treningów swojej drużyny.

Oczywiście dronem mógł sterować ciekawski kibic, który chciał zajrzeć do piłkarskiej kuchni. Mogła to być również ciekawska zabawka stacji telewizyjnej. Nikogo nie dziwi już, że media wykorzystują drony. Jednak nie zdziwię się, jeśli w przyszłości często będziemy słyszeli o takich incydentach, za których sterami stać będzie przedstawiciel przeciwnej drużyny. Gra toczy się nie tylko o prestiż, ale także o ogromne pieniądze. Warto zatem zaryzykować i zainwestować pieniądze, które mogą się wielokrotnie zwrócić.

Drony coraz śmielej wdzierają się w przestrzeń publiczną. Uregulowania prawne wcześniej, czy później będą musiały się pojawić. Póki co można spodziewać się, że na kolejnym mundialu w okolicy stadionu montowane będą zagłuszacze sygnału, by uniemożliwić podglądanie przy pomocy drona. Jak widać, dronów nie używa tylko wojsko, przemytnicy, czy pasjonaci takiej formy rozrywki. Mogą być wykorzystywane do śledzenia poczynań drużyn piłkarskich podczas treningów. Znak naszych czasów. Tak jak to, że od jutra w ofercie sieci komórkowej Play pojawi się dron Parrot AR.Drone 2.0 Elite Edition, który będzie można kupić zamiast smartfona. Testuje go od jakiegoś czasu i naprawdę warto się nim zainteresować.

photo credit: Don McCullough via photopincc

The post Drony szpiegują podczas Mundialu appeared first on AntyWeb.

Samsung zalał rynek smartfonami i dał Google powody do zadowolenia

$
0
0
samsung-smartphones

Od paru dni w mediach krąży informacja dotycząca liczby modeli smartfonów z Androidem, które do tej pory zdążył stworzyć Samsung. Liczba duża, a przy tym i tak nie do końca ukazująca rozmach, z jakim koreański producent podbija rynek mobilny. Można śmiało napisać, że współpraca z Google i korzystanie z Androida pozwoliły azjatyckiemu gigantowi rozwinąć skrzydła. Jednak strumień korzyści popłynął też w drugą stronę.

114. Tylu modeli smartfonów Samsunga współpracujących z Androidem doliczyła się ekipa z phonearena.com. Dużo, ale pewnie są tacy, którzy spodziewali się więcej – przecież Koreańczycy korzystają z tego systemu od roku 2009, a od jakiegoś czasu po prostu bombardują rynek nowymi produktami. Należy zatem dodać, że we wspominanej liczbie nie są zawarte wszelkie „wariacje na temat”, stanowiące jedno ze sztandarowych zagrań korporacji. Gdyby dorzucić do zestawienia także tamte modele, to osiągnęlibyśmy znacznie wyższy wynik, idący w setki urządzeń.

Dokładne wyliczenia nie mają w tym przypadku większego sensu, bo do niczego to nie prowadzi, za miesiąc ta liczba będzie już pewnie wyższa. Sama informacja też nie jest przełomowa, bo większość osób zainteresowanych branżą mobilną, zdaje sobie sprawę z tego, jaką strategię realizuje Samsung i 114 modeli nie jest zaskoczeniem. Znacznie ciekawiej zrobi się, gdy padnie pytanie o smartfony Samsunga współpracujące z innymi systemami, zwłaszcza z platformą Windows Phone.

Wczoraj pisałem o nowych telefonach wyposażonych w mobilne okna Microsoftu. Stworzą je indyjscy producenci, którzy stosunkowo ochoczo podeszli do tematu współpracy z korporacją z Redmond. Tego samego nie można na razie powiedzieć o innych firmach działających na tym rynku: krążą plotki, ale wynika z nich niewiele. I rzadko pojawia się w nich Samsung, który od dawna daje do zrozumienia, że Windows Phone nie stanowi dla niego łakomego kąska – wystarczy przypomnieć, że do tej pory Koreańczycy stworzyli tylko kilka słuchawek z WP. Kilka wobec kilkuset urządzeń z Androidem.

Ta różnica najlepiej pokazuje, z jakim problemem zmagał się (i nadal się zmaga) Microsoft. Ich mobilna platforma musiała przegrać, bo rynek po prostu zalały urządzenia z Androidem. W przypadku jednego tylko Samsunga można mówić o ofertowym nokaucie, a nie należy zapominać, że na Samsungu branżą się nie kończy. Można wymienić szeroki pakiet producentów, którzy do tej pory poświęcili WP bardzo mało uwagi lub nie zrobili tego w ogóle (spora w tym „zasługa” Microsoftu). Można zatem zadać pytanie, czy kilku procentowe udziały MS w rynku mobilnym są jakimś zaskoczeniem?

Samsung niewątpliwie pomógł Androidowi i jest to producent, który zdecydowanie najbardziej przysłużył się promocji oraz ekspansji zielonego robota. Oczywiście nie zrobił tego za darmo i sam odniósł olbrzymie korzyści ze współpracy z Google. Jestem jednak skłonny przyjąć, że gdyby Koreańczycy kilka lat temu machnęli ręką na Androida i znaleźli dla niego jakąś alternatywę (współpraca z Microsoftem czy rozwijanie własnej platformy), to bardziej straciłby na tym Android. Ale tego już nie sprawdzimy…

Źródło grafiki: cellphonesupersale.com

The post Samsung zalał rynek smartfonami i dał Google powody do zadowolenia appeared first on AntyWeb.

Lustrzanka nie czyni cię fotografem, a Facebook modelką…

$
0
0
old_camera-wallpaper-2560x1600

Internet jest wszędzie, Google jest wszędzie i Facebook jest wszędzie, a wie o tym każdy z nas, mniej lub bardziej korzystając z usług oferowanych przez „internetową dwójkę”. Są jednak granice dobrego smaku, które bardzo często przekraczają nastolatki za pomocą lustrzanki, Facebooka i programów działających podobnie do Snapseed przekracza wszelkie pojęcie… głupoty.

Od jakiegoś czasu śmieszy mnie to, że niektóre z moich znajomych, które kupują sobie (często za pieniądze rodziców) lustrzankę, nagle stają się fotografami, zakładając fanpage na Facebooku typu „Anna Maria Wesołowska Photography” i wrzucając tam każde zdjęcie jakie zrobią, szczególnie lubując się w selfie/samojebkach – niepotrzebne skreślić, koniecznie w lustrze! – jak gdyby smartfon z jabłuszkiem, tablet z napisem „Szlachta nie pracuje”, lodówka z Androidem czy Smart TV nie pasowały do tego zadania ze względów estetycznych.

Rozumiem – niektóre kobiety kochają swoje odbicie lustrzane tak bardzo, że chcą mieć je zawsze przy sobie czy to w postaci małego lusterka w torebce czy to w postaci smartfona i lustra w każdej napotkanej na drodze toalecie – gdy ich smartfony nie posiadają przedniego obiektywu aparatu, a mnie szczególnie ciekawi fakt, dlaczego to wszystko ląduje potem na Facebooku czy Instagramie?

KUP LUSTRZANKĘ, ZAŁÓŻ PROFIL NA FEJSIE I ZAKŁADAJ FARMĘ LAJKÓW…

Bardzo lubię robić zdjęcia moim telefonem. Wrzucam je zwykle na Instagrama i Flickra, choć jestem świadomy tego, że moje zdjęcia nie zachwycają wszystkich osób, które obserwują mnie na tych portalach społecznościowych. Zdjęcia robię dla siebie, bo lubię je robić, a pokazywanie ich innym powoduje u mnie uczucie zadowolenia, bo pokazuje kawałki siebie innym oraz przelewam na innych moją wenę i piękno, które działa na mnie zbawiennie i uspokajająco.

Znam wiele kobiet, które podobnie jak ja, kochają zwierzęta, martwą naturę i kochają robić artystyczne czy abstrakcyjne zdjęcia, nadające zwykłym miejscom trochę ciepła, które ożywiają nic specjalnego chociaż na chwilę. Jestem człowiekiem niezwykle tolerancyjnym, jednak mimo to, nie rozumiem idei setek zdjęć na Instagramie z tą samą pozą, w tym samym lustrze, w innym ubraniu i z wręcz identyczną miną - próba uwiecznienia tego, jak ładnym meblem pokojowym/kuchennym się staliśmy czy coś w tym stylu?

Oczywiście, znam parę przebiegłych znajomych, zakładające fanpage w stylu „Pokaż piersi, dam Ci ciastko”, które najpierw zachęcały tysiące fanów do bezmyślnego klikania „lubię to”, a potem sprzedawały swoje farmy za sporą sumkę (analogiczną do liczby aktywnie przeglądających profil) i stworzenia sobie kolejnej, opłacalnej farmy, za którą również będą w stanie sobie coś kupić. Niestety (a może i dobrze, że tak?) takich osób jest naprawdę niewiele, a liczba „profesjonalnych fotografów z Facebooka” jest naprawdę przerażająco długa, zamykając ich działalność tylko to tego nieszczęsnego fejsa.

Facebook psuje jakość zdjęć…

Naprawdę nie wiem dlaczego ludzie wrzucający zdjęcia na Facebooka narzekają, że ich ukochany portal społecznościowy kompresuje ich dzieła sztuki, przy czym jakość publikowanych zdjęć jest w mniejszym lub większym stopniu deformowana – wie o tym naprawdę każdy, jednak w ostatnim czasie, fakt ten stał się idealną wymówką do tłumaczenia, dlaczego wykonane przez nas zdjęcie jest bardzo słabej jakości. Ej! Zrobię zdjęcie moim super cudownym Samsungiem Galaxy Mini i napiszę „Jakość Fejsbooka ;/„ to może uwierzą, że naprawdę zrobiłam ładne zdjęcie i „Fejsbug” je zepsuł. Oprócz tego, napiszę że jestem gruba, brzydka i nikt mnie nie lubi, oznaczając na moim zdjęciu wszystkich moich wirtualnych 800 znajomych, jakich udało mi się „upolować” i co z tego, że 750 w przeciągu najbliższych 15 sekund ukryje swoją obecność na tym zdjęciu, skoro 50-tka z czystego współczucia polubi moją zakompleksioną buźkę?

Hej kochani, biorę udział w konkursie, polubcie to i to – dziękuję!

Niczego nienawidzę bardziej, jak wysyłanych gotowców, które nawet nie ukrywają tego, że są pisane do farmy znajomych, a nie jednego, szczególnego człowieka. Bierzesz udział w konkursie, w którym jakaś większa farma wrzuci twoje zdjęcie na swój wall i okrzyknie cię miss deski klozetowej? Cudownie! Ale co mnie to obchodzi? Witajcie na Facebooku, miejscu, gdzie lajki zabijają ludzi bijących zwierzęta, pomagają głodujących oraz leczą raka, przy automatycznej funkcji tworzenia i zrywania relacji międzyludzkich -  tak mogłaby się zaczynać biblia napisana przez Zuckerberga, opowiadająca o raju utraconym nastolatków i obrońców zwierząt, wywołujących u ludzi współczucie, wrzucając na tablicę dziesiątki zdjęć zabitych lub pobitych ludzi czy zwierząt.

 Po co o tym piszę?

Każdy z nas ma prawo do pomyłek, jednak ciągłe ich powtarzanie jest po prostu oznaką głupoty – powiedział kiedyś ktoś mądry, jednak jego nazwiska nie pamiętam, a szkoda. Jestem młodym człowiekiem, który dorósł dosyć wcześnie, dlatego też patrząc na zachowanie osób młodszych, moich rówieśników czy ludzi starszych ode mnie (często nawet dwukrotnie) zauważam dziwną modę na akceptowanie tego, że moralność naszego społeczeństwa schodzi na psy. Boimy się powiedzieć „NIE”, dlatego też godzimy się na większość rzeczy, które przekazują wam inni – znaczy, prawdopodobnie wy boicie się sprzeciwić, ja z tego dawno wyrosłem. Ludzie – nawet dorośli, boją się podejmować kontrowersyjnych decyzji, ponieważ obawiają się, że to, do czego przywykli – czyli wygodny fotel, propaganda wlewana do ich głowy na specjalne zamówienie z ekranu telewizora i zimne, tanie piwko z Biedronki, zniknie. Moim zdaniem, zamiast śmiać się z młodzieży w wieku gimnazjalnym czy licealnym, powinno się w jakiś sposób pokazać im, na czym tak naprawdę stoi świat, brutalnie ściągając ich na ziemię, przy jednoczesnym braku bezsensownego nakazywania im żyć tak, jak chcemy – zarażając ich jakąkolwiek pasją i pokazując, że można pracować w czymś, co kochamy – samemu tworząc sobie miejsce pracy. Mercedes Jeżeli kochasz fotografię – zainteresuj się Flickrem, deviantArtem, Picassą i wysyłaj swoje prace na konkursy, zrób coś z tym, zamiast spamować znajomych na Facebooku. Jeżeli lubisz, gdy ktoś robi Tobie zdjęcia, przejdź się do teatru, zapisz się do jakiegoś kółka i postaraj się rozwijać swoje talenty (przy jednoczesnym dodawaniu ciekawych pozycji do twojego CV) i w końcu zacznij robić to, co kochasz. Jeżeli będziesz dążyć w jednym kierunku, rozwijając się na środku polach, to w końcu, zaczniesz żyć szczęśliwie, więc nie słuchaj tłumaczenia twoich rodziców czy znajomych, których rajem jest tanie wino, sypiąca się „beemka” czy stare modele Hondy i łatwa kasa – zrób coś dla siebie i dojdź tam, gdzie nikt jeszcze nie doszedł, bądź z siebie dumny/dumna i walcz o swoje tak, jak ja walczyłem o to, aby pisać, bo naprawdę to kocham. Robię to od 2010 roku i jest to rzecz, którą potrafię robić najlepiej, dzięki czemu, udało mi się spełnić moje największe marzenie i dostać się do redakcji AntyWeb (chociaż odrzucano mnie trzy, albo cztery razy), dzięki czemu, za miesiąc (wreszcie) przenoszę się na swoje, mając zaledwie 20 lat i całkiem fajnie układające się życie, którego nikt mi nie sponsorował. Do wszystkiego musiałem dojść sam, bo okolica nigdy nie była na tyle przyjazna, abym mógł coś od niej dostać, a dom… w domu od zawsze było krucho, dlatego lepiej o ten temat się nie rozpisywać. Boisz się? To dobrze, a teraz pokonaj swoje największe fobie i stań się człowiekiem sukcesu, bez ględzenia o tym, że pierwszy milion trzeba ukraść – skoro mi udało się dojść od zera do szczyty swoich marzeń i ambicji oraz spełnić w przeciągu pół roku paręnaście swoich największych marzeń, to tobie też się to uda – po prostu zacznij w siebie wierzyć i nie patrz na innych – żyjemy w chorym społeczeństwie, które jak pies ogrodnika, samo nie wykorzysta okazji, ale przy tym nie da nikomu poczuć się wygranym, dołując cię ze wszystkich stron. Wiara w siebie, praca nad sobą oraz przyjmowanie na klatkę piersiową wszelkiej krytyki – tak rodzą się legendy i takim też bądź, nie przestając być sobą, bo pieniądze szczęścia nie dają, a ludzie odchodzą. Powodzenia! Wierzę w wasz sukces. Spokojnej nocy.

The post Lustrzanka nie czyni cię fotografem, a Facebook modelką… appeared first on AntyWeb.

Oto najnowsza aplikacja od Facebooka – poznajcie Slingshot!

$
0
0
sling1

Co się odwlecze… Po poprzednich przeciekach przyszedł czas na oficjalną premierę najnowszej aplikacji od Faceboka, czyli Slingshot. Ma to być najprostszy, najwygodniejszy i najfajniejszy sposób na wymianę zdjęć i filmików wideo ze znajomymi. Przyznacie, że zapowiedzi są naprawdę huczne.

Aplikację znajdziemy na ten moment jedynie w amerykańskim App Store, dlatego by ją pobrać należy posiadać konto zarejstrowane w tym sklepie. Gdy już pobierzemy aplikację należy się zarejstrować przy użyciu… numeru telefonu. To coraz powszechniejsza metoda weryfikacji (i zdobywania informacji) użytkowników w aplikacjach mobilnych. Zaraz później wybieramy nasz nick i pełne imię i nazwisko (nie ma problemu przy podaniu jedynie imienia, także fałszywego czy skróconego; można je później zmienić w ustawieniach).

Clipboard

Clipboard1

Zasada działania komunikatora(?) jest prosta – by zapoznać się z wysłanym nam zdjęciem musimy wysłać sami jedno z multimediów – zdjęcie lub film. To spora różnica w porównaniu do na przykład Snapchata, w którym zasady działania były prostsze. Zdjęcia robimy naturalnie poprzez pojedyncze tapnięcie na środkowu przycisk, zaś film nagrywamy poprzez przytrzymanie palca na przycisku. Na odebraną fotkę/filmik możemy od razu zareagować naciskając „React” co ma oczywiście umożliwić na żwawe wyrażanie emocji zaraz po obejrzeniu czegoś. Do zdjęć możemy dodawać napisy oraz dorysowywać dowolnym kolorem (paleta na skraju ekranu) cokolwiek chcemy – tej czynności, jak i wielu innym, towarzyszy sporo dźwięków.

Clipboard2

Czy to coś rewolucyjnego? Nie wydaje mi się. Czy to załapie i wreszcie Facebooowi udało się trafić w dziesiątkę? Ciężko powiedzieć. Poczekamy, zobaczymy. Jak na razie Slingshot daje sporo rozrywki, ale jak długo będzie mnie to jeszcze bawić? Co powinienem zrobić, gdy w momencie odebrania zdjęcia nie będę miał się czym odwzajemnić, by je odlokować i móc zobaczyć? Zdjęcia i filmy wypełniające cały ekran, przeznaczone tylko dla Ciebie – to proponuje Facebook.

Blog Slingshot.

Slingshot na iOS Android.
Aktualnie występują problemy z dostępnością obydwu wersji aplikacji – niedostępna jest w polskim App Store oraz Google Play.

The post Oto najnowsza aplikacja od Facebooka – poznajcie Slingshot! appeared first on AntyWeb.

Nowa opcja w telefonie komórkowym – wykradanie danych bez wiedzy użytkownika

$
0
0
f463a44fabcb5817570f6a7067009cf6

W dzisiejszych czasach kwestie związane z bezpieczeństwem odgrywają coraz ważniejszą rolę. Już nie tylko na komputerach przechowujemy najważniejsze dane, ale coraz częściej poufne informacje trzymamy na urządzeniach mobilnych.

Gdy kupujemy telefon od znanego producenta nikt nam nie zapewni, że będziemy z niego zadowoleni, jednak jednego możemy być pewni: wszelkie standardy bezpieczeństwa zostaną bez wątpienia zachowane. Żadna z wielkich firm takich jak Samsung, HTC, Apple, Sony nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek podważenie zaufania klientów, bowiem ewentualne skutki mogłyby być liczone w setkach milionów dolarów.

Dzisiaj jednak coraz więcej firm próbuje zaistnieć w świecie urządzeń mobilnych. Od kiedy ceny układów scalonych poleciał w dół, niemal każdy z podstawową wiedzą elektroniczną może spróbować swoich sił budując własny telefon komórkowy. Bezkonkurencyjni pod tym względem są Chińczycy, którzy po coraz niższych cenach oferują setki telefonów o przyzwoitych parametrach. Trzeba jednak pamiętać, że niska cena końcowa telefonu nie bierze się znikąd, jeżeli można zaoszczędzić gdzieś na etapie produkcji, to w chińskim przypadku zazwyczaj wypada na jakość wykonania albo na kwestie związane z bezpieczeństwem.

W tym wypadku nie chodzi jednak o zaniedbanie kwestii bezpieczeństwa, ale o coś więcej. Chińska firma Star Mobile idzie o krok dalej. Jak donosi niemiecki producent oprogramowania zabezpieczającego G Data Software, w fabrycznie nowym telefonie STAR N9500 sprzedawanym na eBay-u i Amazonie, który jest kopią Samsunga Galaxy S4, znajduje się złośliwe oprogramowanie głęboko zakodowana w fabrycznym sofcie. G Data twierdzi, że oprogramowanie, które znajduje się na pokładzie telefonu, umożliwia przysyłanie poufnych danych z telefonu, wykonywanie połączeń bez informowania użytkownika czy zdalne włączenie mikrofonu lub kamery. Jednym słowem możliwe jest zdalne przejęcie telefonu. Według ujawnionych informacji wykradzione dane przesłane są na serwery znajdujące się w Chinach. Jeżeli tylko ktoś sobie tego zażyczy możemy być podsłuchiwani w każdym momencie, a nasze dane mogą zostać wykradzione w ciągu kilku sekund.

Co ciekawe takie przypadki zdarzają się coraz częściej. Kwestie mobilnego bezpieczeństwa powinny być poruszane coraz częściej, albowiem coraz więcej poufnych danych przenieśliśmy na telefony komórkowe z naszych komputerów. Należy zacząć zwracać uwagę na te kwestie, jeżeli nie chcemy zostać ofiarami kradzieży danych. Na początek warto postawić na telefon z uznanego źródła.

Źródło: Yahoo

The post Nowa opcja w telefonie komórkowym – wykradanie danych bez wiedzy użytkownika appeared first on AntyWeb.

Sony prezentuje wklęsłe matryce, które wprowadzą nową jakość do świata fotografii

$
0
0
IMG_3602

Sony może pochwalić się produkcją jednych z najlepszych matryc do aparatów fotograficznych na rynku. Matryce światłoczułe Sony znajdziemy zarówno w profesjonalnych aparatach Nikona, w aparatach Sony oczywiście, jak i w wielu innych urządzeniach, w tym w wielu telefonach. Teraz japoński producent wpadł na pomysł jak znacząco poprawić czułość matryc, jakość obrazu i przy okazji zmniejszyć koszty produkcji i gabaryty obiektywów, wprowadzając do produkcji wklęsłe matryce światłoczułe.

Nie chodzi tylko o bajer, jak w przypadku wygiętych ekranów smartfonów czy telewizorów. U podstaw leży zjawisko krzywizny pola, czyli jedna z aberracji optycznych, mówiąc inaczej, wad układu optycznego, którą dziś trzeba korygować w każdym obiektywie. Cytując Wikipedię, krzywizna pola polega na tym, że:

Wiązka promieni świetlnych wychodząca z punktu położonego poza osią optyczną tworzy po przejściu przez układ plamkę zogniskowaną zamiast na płaszczyźnie obrazowej, na czaszy wklęsłej lub wypukłej. Stopień zniekształcenia jest tym większy, im dalej od osi optycznej układu znajduje się źródło światła. Krzywizna pola objawia się np. w niemożności zogniskowania obrazu na płaskiej kliszy. Jeśli na środku kadru obraz jest ostry, to na brzegach już nie, bo promienie brzegowe ogniskują się za daleko lub za blisko.

sony-curved-sensor

Krzywiznę pola trzeba za tym korygować, stosując dodatkowe elementy optyczne, które zwiększają złożoność obiektywów, a co za tym idzie ich wielkość, wagę i cenę. Dodatkowo korekcja krzywizny pola może wprowadzić inne aberracje – jest blisko powiązana z astygmatyzmem. A co jeśli nie trzeba by walczyć z krzywizną pola, tylko się do niej dostosować? Najprostszym przykładem jest tutaj ludzkie, i nie tylko, oko, którego siatkówka nie jest przecież płaska jak matryca aparatu, tylko wklęsła. Pomimo prostego układu soczewek obraz widziany przez ludzkie oko jest bardzo dobrej jakości.

Tym tropem poszło Sony, tworząc i prezentując pierwsze wklęsłe matryce dedykowane konsumenckim aparatom fotograficznym – jedną wielkości pełnej klatki, drugiej wielkości 2/3 cala, czyli takiej spotykanej w aparatach kompaktowych i niektórych telefonach. Jak się okazało, korzyścią są bardzo znaczące. Wklęsła matryca potrafi zarejestrować dwukrotnie więcej światła na brzegach i o 1,4 więcej światła w centrum kadru. Oznacza to brak lub drastyczne zmniejszenie winietowania na brzegach kadru, jak również uniknięcia spadku ostrości na brzegach, przy ogólnej większej czułości matrycy i to przy zastosowaniu znacznie prostszej konstrukcji obiektywu.

sony-curved-sensor-chart

Jest jednak jeden problem – krzywizna pola zmienia się zależnie od parametrów obiektywu, co wyklucza zarówno wymianę obiektywu, jak i stosowania obiektywu o zmiennej ogniskowej czyli tak zwanego zooma. Tym sposobem trudno na razie mówić o rewolucji w fotografii w ogóle. Wciąż bardzo wiele mogą zyskać aparaty z niewymiennym obiektywem o stałej ogniskowej, takie jak RX1 (zdjęcie w nagłówku), w którym jestem wciąż zakochany i uważam, że to najlepszy aparat jaki miałem w rękach. Jeszcze więcej mogą zyskać telefony, w których obiektyw z założenia jest bardzo prostej konstrukcji i nie może mieć zbyt wiele elementów. Dla smartfonów może to jak najbardziej oznaczać zupełnie nową jakość fotografii.

Niewykluczone, że z czasem uda się jakość obejść to ograniczenie, czy to stosując wymienne obiektywy z wbudowaną matrycą, czy wręcz stosując matrycę, w której stopień wklęsłości będzie regulowany w locie, zależnie od ogniskowej i podłączonego obiektywu. To jednak dopiero przed nami i o takich projektach Sony jeszcze nie mówi.

Na koniec warto podkreślić, że sama koncepcja nie jest całkowicie nowa i była stosowana już wcześniej w przypadku matryc podłączonych do wielkich teleskopów astronomicznych w obserwatoriach i nie tylko, jednak Sony jako pierwszy producent chce wdrożyć ją do konsumenckich aparatów fotograficznych. Wszystko wskazuje na to, że Sony jest gotowy do masowej produkcji takich matryc, jak i ewentualnych aparatów fotograficznych i na możliwość przetestowania wklęsłych matryc nie będziemy musieli długo czekać.

Informacje zaczerpnąłem z serwisu Dpreview.

The post Sony prezentuje wklęsłe matryce, które wprowadzą nową jakość do świata fotografii appeared first on AntyWeb.

Polsat naśladuje Netflixa – pierwsza w Polsce wysokobudżetowa premiera w sieci

$
0
0
835608

W USA triumfy święci Netflix – platforma cyfrowej dystrybucji materiałów wideo, w ramach której za 9 dolarów miesięcznego abonamentu użytkownicy mają dostęp do bazy 17 tysięcy filmów i seriali z genialnym House of Cards na czele. Teraz podobny system dystrybucji sprawdza u siebie Polsat, który na dwa miesiące przed telewizyjną premierą udostępnia na Ipli swój – dość udany- serial, Na krawędzi.

Ipla wystartowała w Polsce w 2008 roku, jako projekt firmy Redefine, która związana jest z platformą będącą własnością Zygmunta Solorza-Żaka. Obecnie ma 4,2 mln użytkowników, a Na krawędzi będzie pierwszym takim projektem w historii naszego kraju.

1 lipca na Ipli opublikowany zostanie pierwszy odcinek 2 sezonu tego serialu, który swój telewizyjny debiut będzie miał dopiero na początku września. Co tydzień w Internecie publikowany będzie kolejny odcinek, co jest znaczącą różnicą w stosunku do Netflixa, który swoje sztandarowe produkcje jak Orange is the New Black i House of Cards publikuje za jednym zamachem w całości.

Na krawędzi będzie pierwszą, polską wysokobudżetową premierą, która będzie miała miejsce w Internecie. Abonenci Cyfrowego Polsatu i Plusa będą mogli obejrzeć serial za darmo, natomiast pozostali użytkownicy platformy za obejrzenie większej ilości niż dwóch epizodów będą musieli uiścić pewną opłatę. Oto jej warunki jakie podaję za serwisem Telix:

  • Dedykowany dostęp do całego sezonu – 9,9 zł
  • Pojedyncze odcinki – po 4,9 zł
  • w ramach pakietów IPLA FILMY I SERIALE i IPLA MAX, z których obecnie w ramach promocji można korzystać przez 14 dni za darmo.

Polsat decyduje się na bardzo ciekawy ruch, który w pewnym sensie będzie sprawdzianem dla polskiego rynku i zbada teren jeszcze przed zapowiadanym na niedługą przyszłość (?) wejściem do naszego kraju Netflixa. Pokaże czy ludzie mając stosunkowo wygodny dostęp do treści dystrybuowanych w sposób cyfrowy będą płacili czy raczej kierując się wątpliwymi prawnie względami finansowymi wybiorą oglądanie piratów.

ddd25b5329a33e978813396a360a8611,641,0,0,0

Patrząc na wyniki „piracenia” House of Cards w naszym kraju, które w porównaniu do Francji czy Hiszpanii, gdzie też nie ma Netflixa, są porażająco wysokie, mam poważne wątpliwości co do powodzenia akcji. Obym się mylił, a projekt Polsatu był kamieniem milowym na polskim rynku VOD. Szczerze tego życzę Polsatowi.

Foto

The post Polsat naśladuje Netflixa – pierwsza w Polsce wysokobudżetowa premiera w sieci appeared first on AntyWeb.


Microsoft płaci blogerom za pozytywne opinie o Internet Explorerze

$
0
0
2014-06-18_121228

Ilekroć na Antywebie pojawia się pozytywna opinia na temat któregoś z produktów Microsoftu (albo, o zgrozo, kilka takich artykułów pod rząd), prawdopodobieństwo, że w komentarzach pojawi się wypowiedź typu „ile MS zapłacił za ten tekst?” wynosi 99,9 proc. Okazuje się, że Microsoft faktycznie za teksty płaci, choć „niestety” nie nam.

Propozycję taką otrzymał Michael Arrington, założyciel Techcruncha. Współpraca z agencją reprezentującą Microsoft polegała na przygotowaniu artykułu sponsorowanego na blogu (w tym wypadku miał to być TC…). Tekst miałby wpisywać się w kampanię RethinkIE i dotyczyć przeglądarki Internet Explorer lub stron partnerskich, które są prowadzone w ramach projektu. Należą one do Ubisoftu, Red Bulla i kilku innych marek. Przykłady zamieszczam poniżej.

2014-06-18_1215052014-06-18_121520

Ale to nie sama kampania jest głównym tematem. Czy przygotowanie sponsorowanego artykułu jest czymś złym? Oczywiście, że nie – zakładając oczywiście, że zostanie on odpowiednio oznaczony. W Polsce jesteśmy nawet zobowiązani do tego w świetle prawa prasowego. Wystarczy zajrzeć do art. 36, gdzie wyraźnie zaznaczono, że wszelkie ogłoszenia i reklamy muszą być oznaczone w sposób nie budzący wątpliwości. Z tego też powodu w gazetach i czasopismach często możecie zobaczyć artykuły odseparowane od reszty treści wyraźnymi ramkami lub nagłówkami „reklama”. Kto tego nie robi (również, a może nawet przede wszystkim w internecie, który prawo prasowe również kwalifikuje do kategorii „prasa”) zwyczajnie łamie prawo. Pominę już tutaj Kodeks Etyki Dziennikarskiej, który na tym polu jest o wiele bardziej surowy (szczególnie w kwestii różnego rodzaju „niezobowiązujących” prezentów i podarunków).

paidpost

Wracając jednak do Microsoftu i Arringtona, jak nietrudno się domyślić, założyciel TechCruncha szybko nagłośnił sprawę i przyczynił się do wylania wiadra pomyj na Microsoft. Jeżeli nie wierzycie, zajrzyjcie na Twittera – tag  #IEbloggers, który miał gromadzić wszystkie artykuły o Internet Explorerze to teraz miejsce drwin i złośliwości wymierzonych w przeglądarkę oraz jej twórców. Ale to ciągle nie powód, żeby o cokolwiek oskarżać Microsoft, bo jedynym błędem, jaki tutaj popełniono, jest niewłaściwe dobranie listy kontaktów przez odpowiedzialną za kampanię agencję SocialChorus. Arrington nigdy bowiem nie krył się ze swoimi poglądami na temat opłacanych artykułów.

Problem się zaczyna, gdy wchodzimy w szczegóły. Okazuje się bowiem, ze sponsorowane artykuły miały zawierać linki dofollow do strony promującej kampanię RethinkIE. Uwagę na to zwrócił Danny Sullivan z poświęconego tematyce SEO bloga Search Engine Land. Na opublikowany na Twitterze post szybko zareagował Matt Cutts, który kieruje zespołem Search Quality Team walczącym z tego typu praktykami (czyli kupowaniem linków pozycjonujących). Sprawa ma być w najbliższym czasie dokładnie przeanalizowana i kto wie – być może zakończy się banem w wyszukiwarce dla strony RethinkIE. Jak dotąd wszystko wskazywało bowiem na to, że prosta kampania PR-owa (z niewłaściwie dobraną listą kontaktów…) w gruncie rzeczy miała być kampanią typu black hat SEO, co też podkreślił Sullivan w jednej ze swoich wypowiedzi na ten temat.

Czy przekroczono tutaj jakąkolwiek granicę? Z doświadczenia wiem, że w tego typu kampaniach organizatorzy często wymagają umieszczania linków w treści. To dość zrozumiałe – artykuł sponsorowany na temat jakiegoś sprzętu powinien mieć odnośnik prowadzący do miejsca gdzie można go kupić lub przynajmniej uzyskać więcej informacji. Nazywanie tego czarnym SEO byłoby popadaniem w paranoję.

Dziwi mnie jednak nagonka na Microsoft, jaką rozpętał Arrington. Content marketing jest coraz bardziej powszechnie stosowaną metodą promocji i praktyka pokazuje, że sprawdza się o niebo lepiej niż kolorowe bannery, irytujące okienka itp. Dopóki wszystkim działaniom przyświeca transparentność, nie powinniśmy się niczego obawiać. Problem zaczyna się dopiero w momencie stosowania kryptoreklamy. Sęk w tym, że ani zwykły czytelnik, ani organy ścigania (czy ktokolwiek słyszał o wyrokach za nieoznaczanie artykułów sponsorowanych? No właśnie…) nie mają pojęcia o warunkach, na jakich odbywa się współpraca marek z mediami (co dobitnie pokazuje reakcja na kampanię MS na Twitterze). Swoje osądy mogą zatem opierać jedynie na zaufaniu do jednych i drugich.

The post Microsoft płaci blogerom za pozytywne opinie o Internet Explorerze appeared first on AntyWeb.

Kalendarz Sunrise staje się platformą i to cholernie dobrą

$
0
0
maxresdefault

Jeżeli podobnie jak ja sądziliście, że autorzy kalendarza Sunrise po ostatnich nowościach udali się na zasłużony urlop, to podobnie jak… myliliście się. Sunrise idzie za ciosem i prezentuje kolejną, naprawdę intrygującą nowość, a jest nią intergracja kalendarza z kolejnymi usługami. Wśród nich znajdziemy LindkeIn czy Evernote, a kolejne są już w drodze.

Sunrise niedawno trafił na Androida oraz przedstawiowo webową wersję usługi. Dodatkowo, użytkownicy przeglądarki Chrome oraz Chromebooków z Chrome OS na pokładzie mogą korzystać z aplikacji działającej w trybie offline, którą znajdziemy w sklepie. To był najwyraźniej jeden z wielu kroków, które Sunrise zamierza wykonać, by stać się liderem jeżeli chodzi o platformy „kalendarzowe”. Nie można już w tym przypadku przecież powiedzieć o zwykłej aplikacji, tym bardziej, że Sunrise zaczyna stawiać na integrację z kolejnymi usługami.

Jak pisałem w gronie aktualnie dostępnych usług są między innymi Evernote, LinkedIn, Twitter czy Songkick. Listę uzupełniają TripIt, Github i Asana. Aktualnie zdecydowałem się na połączenie Sunrise z Evernotem, Twitterem i TripIt – usługą, którą dopiero poznaję (pozwala ona na zapisywanie wszystkich naszych podróży i znacznie więcej).

Clipboard

Dla przykładu – Sunrise pobiera z Evernote listy naszych przypomnień i wyświetla je pomiędzy naszymi wydarzeniami w kalendarzu. Jeżeli Evernote jest naszą główną usługą, w której zapisujemy przypomnienia, to będzie to bardzo przydatne połącznie. Co istotne, synchronizacja nie działa tylko w jedną stronę, bowiem bez problemu możemy edytować te przypomnienia wewnątrz Sunrise i zapisywać zmiany. Wszystko zostanie uaktualnione także w aplikacji Evernote.

Zamknięte (w ten lub inny sposób) rozwiązania od największych firm jak Google, Apple czy Microsoft, prawdopodobnie nigdy nie będą w stanie konkurować z Sunrise. Choć nie jest to usługa pozbawiona wad, to właśnie Sunrise Calendarświadomie staje się kompletną platformą do zarządznia kalendarzem, przypomnieniami, wyjazdami i spotkaniami. Robi to wykorzystując inne, gotowe już narzędzia, integrując się z nimi w bardzo udany sposób. Obydwie strony są bez wątpienia w pełni zadowolne, a użytkownicy dostają do rąk produkt dostępny już na niemal każdym z systemów operacyjnych.

The post Kalendarz Sunrise staje się platformą i to cholernie dobrą appeared first on AntyWeb.

Na taką imprezę długo czekałem! Dwa dni warsztatów, pokazów i zabaw!

$
0
0

Bitcoiny, e-commerce, inwestycje giełdowe, a nawet… brydż w Internecie – tak szeroką ofertę warsztatów, debat i wykładów dla młodych ludzi oferuje Weekend Absolwenta – wielka dwudniowa impreza, która rozpocznie się już w ten piątek. Atrakcji będzie sporo, włącznie z rozrywką i kulinariami. Warto tam być. A ile trzeba za to zapłacić? Absolutnie nic!

Weekend Absolwenta to projekt współfinansowany przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego. Organizatorem jest Kuźnia Kadr Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.

Dział Obsługi Projektów Rozwojowych to samofinansująca się jednostka Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, której celem jest pozyskiwanie środków zewnętrznych na rozwój Uczelni. Pracownicy DOPR zajmują się zarówno aplikowaniem o środki, jak i realizacją projektów miękkich. Od roku 2008 DOPR pozyskał ponad 16 mln euro z Europejskiego Funduszu Społecznego oraz Programu Uczenia się przez całe życie. Projekty DOPR zakładają wzmocnienie potencjału rozwojowego Uczelni poprzez szereg form wsparcia skierowanych do studentów, pracowników naukowo-dydaktycznych i administracji Uczelni oraz osób spoza społeczności akademickiej.

Weekend Absolwenta odbędzie się na terenie Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu w piątek i sobotę. Całość włącznie z cateringiem jest bezpłatna, ale pamiętajcie, że trzeba się zarejestrować na stronie, a liczba miejsc jest ograniczona.

Program przedstawia się szalenie bogato. Całość znajdziecie na stronie wydarzenia. Ja przytoczę co niektóre punkty.

Dlaczego Amerykanie kochają swoje uczelnie, a Polacy jeszcze nie?

Debata dotycząca kierunku zmian w rozwoju relacji uczelni z absolwentami w kontekście najlepszych praktyk światowych, zwłaszcza amerykańskich. W debacie wezmą udział przedstawiciele uczelni, pracodawców oraz absolwentów.

3 x sztuka prezentacji = 3 godziny niecodziennych doświadczeń.
Casting do filmu, trening przesłuchań, praca na planie filmowym

Warsztat prowadzony w formule castingu do filmu, sprawdzający, jak szybko wchodzimy w wyznaczone role pod presją czasu i trudności zadania. Czy potrafimy przełamać schematy myślenia i wykazać się kreatywnością oraz refleksem? Każdy z uczestników ma bardzo mało czasu na przygotowanie się do wykonania zadania. Musi postarać się o uzyskanie roli w filmie. Od tego, „jak się sprzeda” zależy to, czy otrzyma rolę, o którą walczył. Nagrania przed kamerą.

Bitcoin, smartfon, karta – jaki będzie pieniądz w XXI wieku?

Prezentacja zasad działania nowoczesnych instrumentów płatniczych – modele płatności mobilnych, pieniądz elektroniczny, nowoczesne technologie w kartach płatniczych. Demonstracja na żywo wybranych rozwiązań (np. transakcja bitcoinem), dyskusja o przyszłości form pieniądza.

Brydż w Internecie. Prezentacja zasad i możliwości gry w sieci

Spotkanie prowadzone przez arcymistrza brydża sportowego, reprezentanta Polski w tej dyscyplinie. Prezentacja zasad i możliwości gry w sieci.

Coaching – skuteczny sposób rozwoju osobowego i zawodowego

Pokazanie uczestnikom skutecznego podejścia do realizowania swoich planów rozwojowych, czyli jak w krótkim czasie wprowadzić zmianę, na której nam bardzo zależy. Forma warsztatu interaktywnego.

Jak kupować nieruchomości, żeby nie stracić?

Warsztaty prowadzone przez doświadczonego pracownika UE we Wrocławiu. Celem jest wskazanie kategorii i czynników ryzyka wyboru nieruchomości mieszkaniowej lub inwestycyjnej, w tym w warunkach finansowania kredytem bankowym. Forma planowana to wykład konwersacyjny, w którego trakcie zostaną przeprowadzone quizy.

Jak lewarować biznes, czyli o dźwigniach w finansach

Warsztat wyjaśniający działanie dźwigni operacyjnej i finansowej w zarządzaniu firmą. Możliwość poznania mechanizmów za pomocą case study ilustrowanego krótką prezentacją.

Mobilność jako przyszłość e-commerce

Najważniejsze elementy wpływające na sukces działalności ecommerce. Przedstawienie mobilności jako czynnika pozwalającego osiągnąć przewagę konkurencyjną.

Nie licz na OFE, inwestuj sam!
Wprowadzenie do inwestycji giełdowych

Jak samodzielnie inwestować na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie z wykorzystaniem podstawowych instrumentów (akcji i obligacji). Poznanie zleceń giełdowych oraz zasad dokonywania zakupu akcji i obligacji, a także najważniejszych źródeł informacji o inwestycjach giełdowych.

Nie zabraknie też wystaw, warsztatów językowych, kulinarnych, rozgrywek sportowych, pokazów baristycznych i sommelierskich (sic!) i – co bardzo w tym wszystkim doceniam – atrakcji dla dzieci. To mankament wielu podobnych imprez, gdzie organizatorzy zapominają, iż uczestnicy niekoniecznie są osobami bezdzietnymi. Kuźnia Kadr pamiętała, więc kto ma w domu maluchy, śmiało, bez obaw może je ze sobą zabrać.

Reasumując, czekają nas dwa dni, podczas których będziemy się świetnie bawić, ale przede wszystkim pozyskiwać wiedzę, jakiej absolwentom często brakuje – wiedzę, jak zaistnieć w świecie nowoczesnego biznesu.

Impreza jest częścią Programu Absolwent realizowanego w ramach projektu Kuźnia Kadr 7.

Celem Projektu jest podniesienie jakości kształcenia i lepsze dostosowanie oferty edukacyjnej uczelni do potrzeb rynku, poprzez wypracowanie innowacyjnego modelu łączącego monitoring losów zawodowych absolwentów, precyzyjną diagnozę ich potrzeb oraz program lojalnościowy wiążący tę grupę osób z uczelnią. Unikalną wartością Projektu jest wypracowany w nim lojalnościowy Program Absolwent dedykowany absolwentom każdej polskiej uczelni. Bazuje on na specjalnie stworzonej platformie www.programabsolwent.ue.wroc.pl łączącej absolwentów, pracowników uczelni i pracodawców i zawierającą specjalne oferty dla absolwentów. Program Absolwent obejmuje także wydarzenia offline jak Weekend Absolwenta, spotkania networkingowe. W czasie Projektu testujemy rozwiązania i propozycje dla absolwentów, sprawdzając, które są atrakcyjne, skuteczne w pozyskiwaniu danych w badaniach i monitoringu losów, motywują do kontaktu z uczelnią.

Ja już się zarejestrowałem i serdecznie zachęcam do tego wszystkich zainteresowanych!

The post Na taką imprezę długo czekałem! Dwa dni warsztatów, pokazów i zabaw! appeared first on AntyWeb.

Najpopularniejszy youtuber na świecie ma 24 lata i zarabia cztery miliony dolarów rocznie

$
0
0
PewDiePie

Jeżeli zastanawialiście się czy w YouTube są pieniądze i jak wysoka jest fala wznoszącą gwiazdy internetowych filmików, to macie już odpowiedź. Najpopularniejszy twórca sieciowego wideo jest młody, skromny i pogodny. Zarabia też cztery miliony dolarów rocznie.

Mowa o Feliksie Kjellbergu ze Szwecji. Nigdy o nim nie słyszeliście? Prawie na pewno znacie go pod pseudonimem PewDiePie. W centrum jego działalności są gry wideo, ale nie stroni też od okazjonalnego nagrywania innych materiałów. Wszystko w lekkiej, humorystycznej, nieco improwizowanej formie.

PewDiePie ma 27 milionów subskrybentów równa się około 4 milionów dolarów rocznie – taki dochód ze sprzedaży reklam generuje Kjellberg. Część z tej kwoty właściciel kanału z pewnością przekazuje swojemu partnerowi – Maker Studios (kupionego niedawno przez Walta Disney’a). Dla porównania – oficjalny kanał Rihanny ma niecałe 14 milionów subskrypcji.

Podejrzewam, że gdyby Kjellberg przykładał większą wagę do monetyzacji swojego kanału, np. przez dodatkowe programy afiliacyjne i mocniejsze promowanie tego elementu, a nawet ekskluzywne partnerstwa, to jego popularność mogła by pozwolić mu na wygenerowanie jeszcze większych zysków. Szczerze jednak wątpię, żeby „Pewds” miał na to ochotę – gwiazdor YouTube’a raczej nie udziela wywiadów, jest bardzo naturalny i angażuje się charytatywnie – jego widzowie to doceniają, dzięki czemu są z nim bardzo mocno emocjonalnie związani. Internet szybko wykrywa fałsz. Gdyby Kjellberg po prostu grał „swojego zioma”, to nie osiągnął by takiej popularności.

Wiecznie zadawane pytanie „co dalej z youtuberami?” powoli przestaje mieć rację bytu. Zastanawianie się co czeka na najpopularniejszych twórców internetowego wideo, jaki będzie rozwój vlogosfery, wydaje się bezprzedmiotowe w momencie, w którym najlepszy z nich zarabia już naprawdę spore pieniądze. Youtuberzy nie muszą się ruszać z miejsca, które sobie upatrzyli. Jest tam wystarczająco środków, żeby z tworzenia filmów na potrzeby sieci, zrobić poważne zajęcie. 4 miliony dolarów rocznie to jeszcze nie poziom gwiazd filmowych (te z najwyższej półki rocznie inkasują 20-30 milionów „zielonych”), ale robi wrażenie. Żyjemy w interesujących czasach, jeżeli z nagrywania filmików podczas grania w niezależne horrory i bawienia się z psem można zrobić majątek.

The post Najpopularniejszy youtuber na świecie ma 24 lata i zarabia cztery miliony dolarów rocznie appeared first on AntyWeb.

Gdzie są transmisje radiowe? Gdzie jest pan Zimoch?

$
0
0
Tomasz Zimoch

Pierwsza seria grupowych spotkań na Mundialu za nami. Było kilka niespodzianek, były sensacje, wpadki i emocje. Jest ok, można ze spokojem patrzeć w futbolową przyszłość. Przynajmniej tę bliższą, kilkutygodniową. Jedna rzecz nie daje jednak spokoju: dlaczego w Brazylii nie znalazł się Tomasz Zimoch? A szerzej: dlaczego zrezygnowano z relacji radiowych z Mistrzostw Świata?

Chociaż piszę już któryś raz o Mundialu, to muszę zaznaczyć, że nie jestem wielkim fanem piłki nożnej, nie śledzę Ligi Mistrzów, a już tym bardziej Ekstraklasy czy występów reprezentacji. Dla Mundialu robię jednak wyjątki: raz na cztery lata chłonę piłkę w dużych ilościach i wystarcza potem na długo. Tak było cztery lata temu, gdy alternatywę dla mistrzostw stanowiło pisanie magisterki, tak jest i dzisiaj, gdy mecze kolidują trochę z pracą. Tak, wiem, że są późno, ale akurat wieczorami najlepiej się pisze. Jest problem.

Stwierdziłem, że rozwiązaniem może być transmisja radiowa: komentator wszystko mi pięknie odmaluje i będę wiedział, co jest grane, jednocześnie będę mógł popracować. Kolejny argument przemawiający na korzyść tego rozwiązania stanowi poziom, jaki prezentują komentatorzy telewizyjni. Nie chcę generalizować, może ktoś stwierdzi, że czepiam się bezpodstawnie i szukam dziury w całym, ale ja naprawdę mam czasem opory przed oglądaniem meczu z włączonym komentarzem. To chyba większy problem niż sędziowie, którzy wypaczają wyniki…

Decyduję się zatem na mistrzostwa z Polskim Radiem, a tu niemiła niespodzianka. Internet informuje mnie, że radiowych transmisji brak. W głowie kołacze myśl: ale jak to? Dlaczego? I szybko uzyskuję odpowiedź:

– Przede wszystkim zdecydował o tym brak naszej reprezentacji na turnieju. Ponadto wszystkie spotkania zostaną pokazane w telewizji publicznej, a pory meczów, z naszego punktu widzenia, nie są zbytnio atrakcyjne dla słuchaczy – odpowiada Radosław Kazimierski, rzecznik prasowy Polskiego Radia. Spotkania w Brazylii będą się rozpoczynały o godz. 18, 21 i 24 czasu polskiego. [źródło]

Nie ma transmisji, zastąpił je serwis internetowy dostarczający informacji z Brazylii. Sęk w tym, że takich serwisów mamy w Sieci sporo, swoje robi też Google, o czym pisał kilka dni temu Filip. Raczej tam nie zajrzę i nie dlatego, że zrobili to źle – po prostu wcześniej zostanę zalany doniesieniami z Mundialu przez inne źródła. Owe inne źródła nie dają jednak tego, co przez lata zapewniali radiowcy: emocjonujących relacji. Przecież czasem bardziej zapadają one w pamięci, niż samo wydarzenie sportowe, któremu towarzyszyły.

Jeżeli Polskie Radio postanowiło zrezygnować z takiej formy przekazu doniesień z Brazylii, to zakładam, ze dobrze zbadali sprawę przed imprezą i okazało się, że faktycznie niewiele osób będzie słuchało krzyczącego pana Zimocha. Nie zamierzam się kłócić i przekonywać, iż byłoby inaczej, bo może jest tak, że tylko ja tego żałuję. Chociaż nie – jest nas przynajmniej dwóch, wczoraj swoją dezaprobatę wyraził też Konrad Kozłowski i postanowił przerzucić się na relacje radiowe BBC. Całkiem sensowne rozwiązanie. O ile oczywiście ktoś jest w stanie przestawić się na inny język i nie ma problemów z jego zrozumieniem. Inna sprawa, że górę biorą tu emocje i bez znajomości języka też można się jako tako odnaleźć.

Przed nami długi weekend – wiele osób wyjedzie pewnie na krótki urlop lub przynajmniej ruszy na działki i wycieczki wszelkiego typu. Telewizora ze sobą nie zabiorą (chyba?), z dostępem do internetu może być problem. Rozwiązaniem byłoby w tym przypadku radio. Byłoby. Źle się stało, że zrezygnowano z transmisji radiowych: tracą na tym kibice, traci na tym samo radio, bo pokazuje, iż nie chce walczyć o uwagę odbiorcy z telewizją oraz Internetem. A właśnie Mundial stanowi dobrą arenę do pokazania swoich atutów i udowodnienia, że w radiu nadal jest moc.

Źródło grafiki: YouTube

The post Gdzie są transmisje radiowe? Gdzie jest pan Zimoch? appeared first on AntyWeb.

Viewing all 64567 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>